Darmowe ebooki » Powieść » Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Klementyna z Tańskich Hoffmanowa



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 23
Idź do strony:
raz uśmiałam się serdecznie. Jmć Dobrodziejka całą garderobę panieńską pani starościny pannom respektowym i służebnym rozdała; przez czas niebytności naszej każda z tych datków coś sobie zrobiła: to jubkę208, to kontusik, to fartuch, to salopkę209, i wszystkie jakby namówione wystąpiły w tych strojach w niedzielę; gdzie rzucić było okiem u stołu, wszędzie był szczątek garderoby Basi: postrzegł to pierwszy Macieńko, westchnął okropnie, a zapytany odpowiedział, że boleje nad tym rozszarpaniem chudoby śp. Barbary. Wszyscy w śmiech, ja z Teklusią najbardziej, aż nas łajał Jmć Dobrodziej i przypomniał nam to starodawne przysłowie: Przy stole jak w kościele. Ale jakże śmiać się nie było?
Dnia 25 marca 17S9 r., w piątek

Wczora zdarzyła mi się też nowa i zupełnie niespodziewana przygoda, która w tym dzienniku miejsce zająć powinna. Gdym jak zazwyczaj w południe z Madame i z siostrami przyszła na pokoje Państwa na obiad, zastałam kasztelanica Kochanowskiego; stojąc w framudze okna z Jmć Dobrodziejem, rozmawiał tak żywo, że nie spostrzegł, kiedyśmy weszły; nie mogłam dosłyszeć tego, co mówili, jednak obiły się o moje uszy te ostatnie Jmć Dobrodzieja słowa, które z niejakim wyrzekł przyciskiem: „O finalnej rezolucji210 wnet się Wmość dowiesz”. I to powiedziawszy szepnął coś do ucha Jmć Dobrodziejce; ta kiwnęła na marszałka, dała mu jakiś potajemny rozkaz i niedługo obiad dano. Pan kasztelanic naprzeciwko mnie usiadł i dopierom się dokładnie przypatrzyła, jak był wystrojony. Frak aksamitny haftowany, kamizelka atłasowa biała, żaboty211 i mankiety koronkowe, fryzura jak z pudełka; a szastał się, kręcił, rozmawiał, francuszczyzną i dowcipem sadził dwa razy więcej niż kiedy: bardzo był piękny i zabawny. Obiad trwał dłużej niż zwykle, na pieczyste czekaliśmy chwilę i zważałam, że wtedy pan kasztelanic, lubo prawie nieustannie gadał i śmiał się, przecież mienił się jak cudowny obraz; nareszcie drzwi od sieni się otworzyły, weszli pacholiki z pieczystym, a mój kasztelanic zbladł jak chusta: spojrzałam na półmiski, obaczyłam gęś z czarnym sosem212 i domyśliłam się wszystkiego. Nie śmiałam podnieść oczów, dziwne myśli cisnęły mi się razem do głowy; przypomniały mi się owe piękne krakowiaki, zręczne mazury i menuety, wyborne siedzenie na koniu, gładka mowa francuska, śliczne komplimenta, wesele pani starościny i jakiś żal serce mi ścisnął; nie miałam odwagi wziąść z półmiska, Państwo nawet go się nie tchnęli i gdyby nie szary koniec, byłyby oba zeszły całe; ale Macieńko pierwszy napoczął, a za jego przykładem poszli inni; taki nic dobrego, że wziąwszy udko gęsi, na głos powiedział: „Twardyć to wprawdzie kawałek, ale i to się strawi”. Wieki całe siedzieliśmy u stołu, mnie się przynajmniej tak zdawało, bo mnie i ciekawość dręczyła niepomału.

Nareszcie Jmć Dobrodziej dał znak wstania; powstaliśmy i gdy każdy był zajęty dziękowaniem Panu Bogu, widziałam, jak kasztelanic chyłkiem wymknął się z sali: już więcej nie wrócił, a gdy się dworzanie i dworscy rozeszli, Państwo mnie odwołali od mojej roboty i Jmć Dobrodziej tak do mnie mówił: „Mościa panno! Pan Kochanowski, kasztelanic radomski, oświadczył się dziś o twoją rękę; lubo213 ród jego jest dawny i znakomity, majątek uczciwy i dosyć stosowny, nie zdała się ta partia ani mnie, ani Jmć Dobrodziejce: naprzód — pan kasztelanic bardzo młody, sam z siebie nic nie znaczy, śp. ojca swego tylko tytułem się szczyci i nie odebrał jeszcze żadnej gruntownej łaski z szafunku dworu; po wtóre, nie wziął się, jak przynależy, do rzeczy, nie użył ani swatów, ani dziewosłębów, sam dziś oświadczył się jakby z kopyta, żądał natychmiast rezolucji finalnej. Otrzymał też przyzwoitą. Ani wątpimy, że i Waćpanna, Franulku, tegoż zdania jesteś”. To powiedziawszy, nie czekając odpowiedzi mojej, kazał mi wrócić do roboty.

Zapewne, zastanowiwszy się, i z obowiązku, i z przekonania sposób myślenia Państwa dzielę; ale ponieważ tu wszystko szczerze pisać się obowiązałam, wyznam, że wcale nie dlatego, że młody ani też że się wziąść do rzeczy nie umiał, ale najwięcej dlatego, iż nie ma sam z siebie znaczenia; jak Macieńko powiada: to „nic”, na którym kończy się „kasztelanic”, niewiele blasku przynosi: mnie by się przynajmniej zupełnego kasztelana chciało. Wreszcie, Bóg widzi, że jeszcze ochoty nie mam iść za mąż; tak mi dobrze w rodzicielskim domu. Kilka dni po powrocie z Sulgostowa smutno mi było, ale teraz już wracam do dawnej wesołości, gram nierównie większą rolę jak dawniej; kiedy gości nie ma, mnie czwartej u stołu półmiski podają, ja teraz z Państwem wszędzie jeździć będę; szkoda by tego wszystkiego porzucić; a potem, zamężcie kończy zupełnie zawód białogłowy; skoro pójdzie za mąż, jużci klamka zapada i po wszystkim; wie, czym będzie, gdzie będzie do śmierci; ja zaś w myśli mojej bujać lubię i na wołowej skórze by nie spisał tego, co mi czasem przy krosnach lub przy siatce po głowie się uwija. Jmć Dobrodziejka wprawdzie bardzo często powtarza: „Pannie dobrze edukowanej i urodzonej nie przystoi zabawiać myśli mężem”. Ja też doprawdy, że nie o mężu myślę, tylko tak o różnych andronach, a cokolwiek mi się zdarzy czytać, wszystko to mimowolnie zaraz do siebie stosuję. Dzielę los wszystkich księżniczek, heroin z dzieł pani de Beaumont, panny de Scudéri214, pani de La Fayette215 i często mi się wydaje, żem na takie same przeznaczona awantury. Teraz, kiedy już Basia za mąż poszła, większą mam ku temu łatwość; ona te bujania zawsze we mnie ganiła i niewiele romansów czytać dawała; lecz dla odwetowania straty czasu w ciągu jej wyprawy sama Madame wiele mi czytać każe, a im więcej czytam, tym więcej myśli moje rozkołysane. Basia zawsze zupełnie odmienne od mego miała ułożenie: ona mi się nieraz przysięgała, iż nigdy o przyszłości, o mężu nie myśli, chyba przy pacierzu; bo trzeba wiedzieć, że z rozkazu Jmć Dobrodziejki każda z nas, gdy szesnasty rok zaczyna, do prośby o rozum dobry, zdrowie dobre, przyjaźń ludzką dokłada: „i męża dobrego”. Basia zwała rzeczą bardzo słuszną prośbę do Boga o to, żeby był dobry ten, który nam kiedyś ojca i matkę ma zastąpić, z kim żyć trzeba do śmierci, kogo słuchać i kochać należy; ale nigdy w życiu nie postało jej w głowie, gdzie go pozna, jak i kiedy, czy jej się zdarzą jakie szczególne przygody, czy nie. Mówiła zawsze: „Jak się trafi, dosyć będzie czasu”. Bardzo dobrze na tym wyszła; takiego słusznego216 dostała człowieka; pisała do Państwa, że skoro się odtęschni od ich domu, nie będzie nad nią szczęśliwszej białogłowy: widać, że coraz bardziej kocha pana starostę i że zupełnie z losu swojego kontenta217. Kto wie? może bym ja takim losem zaspokojoną nie była?... Co bądź, to bądź, bardzo dobrze Państwo zrobili, że odmówili kasztelanicowi; żal mi trochę nieboraka, iż taki wstyd poniósł, ale nadzieja w Bogu, sprawdzą się słowa Macieńka: i on strawi ten przykry kawałek.

Dnia 17 marca, w niedzielę

Jużeśmy wczoraj do wieczerzy siadać mieli, kiedy nas zajechali arcyprzyjemni i zupełnie niespodziewani goście: księżna wojewodzina lubelska z mężem, ciotka moja. Dla ważnych spraw i obowiązków, a najwięcej dla obecności królewica, nie mogąc być na weselu p. starościny, gdy on do Kurlandii wyjechał, zjechali tu umyślnie, chcąc sobie to nagrodzić i państwu powinszować wydania córki za mąż szczęśliwie. Przyjazdem tych znakomitych gości znowu się nasz zamek ożywił; Jmć Dobrodziej nie posiada się z radości i prawdziwie miejsca księżnie znaleźć nie umie: rad by jej nieba przychylił, tak ją uwielbia i poważa. Księstwo wojewodowie już pięć lat w Maleszowej nie byli, ja przez ten czas z dziecka na pannę wyrosłam, dosyć się też nade mną wydziwić nie mogli; wstyd mi wyznać, ale mnie tak z urody chwalili, żem nie wiedziała, gdzie się podzieć. Bardzo są przyjemne te pochwały, ale kiedy je człowiek jakby przypadkiem usłyszy; wręcz powiedziane — niemal przykre; i milej mi teraz wspominać je sobie, jak by to wczora ich słuchać. Książę wojewoda powiedział bez żartu, że gdybym się pokazała w Warszawie, zgasłaby i starościanka Weslówna, i krajczyna Potocka, i księżna Sapieżyna, żona kanclerza, które za pierwsze piękności uchodzą; księżna zaś uznała, że mi tylko nie dostaje218 lepszego trzymania się, ułożenia, poloru. Jak żyję, tylum pochlebnych nie słyszała rzeczy i wcalem sobie nie wystawiała219, żebym tak dalece piękną była. Widziałam, jak na te pochwały rosło z radości serce Jmć Dobrodzieja, ale co Jmć Dobrodziejka, to mnie kazała przywołać dziś rano do siebie i mocno napominała, żebym tym słówkom zupełnej nie dawała wiary, zowiąc je dworszczyzną220.

Coś mi się wszystko221 wydaje, że są na mnie jakieś projekta. O, jak bym je też wiedzieć rada! Niespokojności mnie aż biorą i prawdziwie, że tej nocy dobrze spać nie mogłam, takie mi się dziwy snuły. Ale bo co też księstwo napowiadali rzeczy ciekawych, zabawnych; Państwo chcieli, żebym jak zwykle o dziesiątej z Madame i z siostrami na górę spać poszła, ale książę wojewoda uprosił, żem do końca wieczora siedziała. Jakie to były w Warszawie uczty, bale z powodu inwestytury królewica; nie pamiętają od dawna tak świetnych zapust: w ostatki we wszystkich kolegiach grano trajedie i komedie i taki jest powszechny do królewica zapał, że wszędzie były do niego przystosowania. Tak w ostatni poniedziałek (właśnie w dzień wesela Basi) u księży jezuitów grano Trajedię Antygona, w której Demetriusz, rycerz wielki, ojca swego od nieprzyjaciół obrania i państwo mu przywraca; na końcu więc takie do królewica powiedziano wiersze:

Nie u samych synowie wierni byli Greków, 
Są Demetryjuszowie i u nas tych wieków. 
Ty nam, Wielki Karolu, ten przykład wskrzesiłeś, 
Gdy lepszego niż Greczyn ojca krzywd broniłeś; 
Bądźże Ojcem Ojczyzny tej, króluj nad nami: 
Wszyscy za Ciebie będziem Demetryjuszami.  
 

Już więc królewic głośnych ma stronników, mnie coś do ucha szepce, że on królem polskim będzie; słuchałam z wielkim upodobaniem pochwał, które mu dawał książę wojewoda: to mój bohater i on wyjdzie na wielkiego człowieka. Ale cóż? kiedy to u nas o zgodę tak trudno; po kilku drobnych rzeczach dostrzegłam, że księżna wojewodzina nie jest tego zdania, innego króla życzy Rzeczypospolicie, nie królewica ani Poniatowskiego, zdaje mi się, że jakiegoś trzeciego ma na oku. Czyje też widoki i życzenia Bóg spełni? Prawdziwie rzecz ciekawa.

Dnia 10 marca, we wtorek

Wyjechali księstwo przed pół godziny; jaszcze wczora wyjeżdżać chcieli, ale Jmć Dobrodziej koła z ich powozów pozdejmować kazał i przekonał, że w poniedziałek puszczać się w podróż niebezpieczno, bo to jest dzień feralny222. Do końca bardzo na mnie byli łaskawi, szczególniej książę wojewoda. Tyle Państwu głowę kłócili, że kto wie, czy dla dokończenia edukacji nie oddadzą mnie na pensją223 do Warszawy. Od niedawnego czasu niejaka panna Strumle, cudzoziemka, którą lubo panną, wszyscy Madame zowią, założyła pensją panien, bo dotąd po klasztorach tylko się chowały; ta jej pensja w wielkiej jest renomie. Z najpierwszych domów córki nabywają tam talentów i poloru; niepospolite subiekta224 stamtąd wychodzą, i dla młodej panny być czas jakiś u Madame Strumle taka zaleta, jak dla kawalera być w Lunewilu. Do niej książę wojewoda choć na rok oddać mnie radzi, tam mam nabrać tego wszystkiego, co mi nie dostaje. Państwo woleliby do sakramentek, w klasztorze zawsze przyzwoiciej; nie wiem zatem, na czym się skończy, wiem tylko, żem jakoś niespokojna: nie tyle uważam tego, co czytam, robota nie tak dobrze mi idzie jak dawniej; więcej myślę o tym, co będzie, jak o tym, co jest: tak jestem, jak gdyby mnie się co dziwnego stać miało. Nie trzymałam tak dobrze o sobie przed pobytem księstwa, a daleko z swojej osoby kontentniejsza byłam. Doprawdy, że sama siebie nie rozumiem.

Dnia 24 marca, w niedzielę

A! Bogu dzięki! pojutrze jedziemy do Warszawy; koniecznie musiałam potrzebować tego wyjazdu, bo od czasu, jak postanowiony, zupełnie jestem spokojna. Nie wiem jeszcze, gdzie oddaną będę, ałe rzecz pewna, że do Maleszowej nie tak prędko wrócę, bo Jmć Dobrodziejka całą moję garderobę zabrać kazała i z jej sukien dwie dla mnie przerobiono. Państwo niespodzianie powołani zostali do Warszawy dla interesów sukcesji po śp. Błażeju Krasińskim, stryjecznym naszym, który zszedł bezdzietnie i znaczny majątek zostawił. Takam szczęśliwa, że jadę, może też dlatego, że zboczemy do Sulgostowa. Pani starościna właśnie wróciła z bardzo miłej podróży; obwoził ją pan starosta po krewnych, sąsiadach, przyjaciołach swoich; wszędzie jej radzi byli: teraz już ciągle w domu siedzieć będzie i bardzo się z tego cieszy; na wyborną gospodynię się zanosi. Pan wojewoda Świdziński z takim o niej uniesieniem pisał, z taką wdzięcznością, że się aż Państwo rozpłakali nad jego listem, a to jedynie z radości. Miło, kiedy rodzice nad dzieckiem łzy radości leją. Basia do innych łez nigdy Państwu powodem nie była, chyba wtedy, jak stąd wyjeżdżała. Bardzo się cieszę, że ją zobaczę.

Dnia 7 kwietnia, w niedzielę, z Warszawy

Sama temu wierzyć nie śmiem: już od wczora bawię225 na owej sławnej pensji u Madame Strumle; księstwo wojewodowie tak dobrze wszystko ułatwili, żem od razu wstęp znalazła, a na słowo księżnej Jmć Dobrodziej sakramentek odstąpił. Radość moja niewypowiedziana, bom sobie tego gorąco potajemnie życzyła. Jadąc do Warszawy, byliśmy w Sulgostowie; pani starościna wesoła, szczęśliwa, jak też była Państwu rada! Powiedziała mi, że kto tego nie doznał, wystawić sobie nie może, co to jest za szczęście rodziców w własnym domu przyjmować. Wszystkie potrawy, wszystkie trunki i przysmaki, które Państwo lubią, wszystkie były na stole przez te trzy dni; nie zapomniała o niczym, co by im przyjemność zrobić mogło, a na wyścigi z panem starostą usługiwała im i dogadzała. Słyszałam, jak Jmć Dobrodziejka mówiła do niego, że Basia jeszcze lepsza od tego czasu, jak za mąż poszła. „Nie lepsza — odpowiedział — już ją taką z rąk Państwa Dobrodziejstwa dostałem, ale ma teraz większe pole okazania przymiotów swoich, a jaką jest przez te parę dni dla rodziców, taką dla mnie co dzień. Widać też, że ją serdecznie kocha i ona bardzo się do niego przywiązała. Mówiła mi, że męża to żona uważa jak ojca, jak przyjaciela, że to jest związek tak ścisły, iż bardzo pojmuje, że tylko śmierć jedna rozerwać go może; i co dziwnego, powiadała

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 23
Idź do strony:

Darmowe książki «Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz