Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖
Dziennik Franciszki Krasińskiej to powieść autorstwa Klementyny Hoffmanowej skierowana do młodych dziewcząt. Dziennik zaczyna się w momencie, gdy Franciszka ma 16 lat — postanawia ona spisywać dzieje swojej rodziny.
Pierwszym ważnym wydarzeniem jest relacja ze ślubu starszej siostry, Barbary. Niedługo później Franciszka zostaje wysłana na pensję do Warszawy, gdzie stawia swoje pierwsze kroki w życiu z dala od rodziców. Tam poznaje królewicza Karola, syna króla Augusta III Sasa.
Klementyna Hoffmanowa (z domu Tańska) to jedna z pierwszych polskich autorek książek dla dzieci i młodzieży. Również tłumaczka, edytorka, wydawczyni i redaktorka, jako pierwsza kobieta w Polsce utrzymywała się z pracy twórczej i pedagogicznej. Utworzyła Związek Dobroczynności Patriotycznej. Jej twórczość miała mieć przede wszystkim charakter dydaktyczny i moralizatorski, przykładała dużą wagę do kształtowania w dzieciach postaw cenionych w życiu dorosłym.
- Autor: Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
A, Boguż dzięki! już po zapustach! Widzę, że i zabawy naprzykrzyć się mogą; nie wiem, czy bym zrachować potrafiła, na wielu byłam balach przez te trzy tygodnie; a tak mnie zmęczyło, że już nic robić mi się nie chciało, a raczej na nic czasu znaleźć nie mogłam, bo mnie zajmowały stroje, wizyty, asamble280 i inne gale. Życie takie zrazu przyjemnym się zdaje, są momenta niewypowiedzianego szczęścia, ale jakiś niesmak wewnętrzny zostawia; nie pamiętam, żebym kiedy tyle chwil smutnych, tyle godzin tęsknych spędziła, a tymczasem tyle osób mnie ma za najszczęśliwszą, tyle mi zazdrości. Podobno to Basia tego mi narobiła, już od dwóch tygodni bywam u niej dosyć często, ona się lęka o mnie; sama taka szczęśliwa, tak zawsze swobodna, mąż, dziecię i dom to cały świat dla niej. Rada by koniecznie, żeby mój los podobnym był do jej losu; a to bodaj już rzecz niepodobna; jej mowy jakąś trwogą mnie napełniły, i ja coś przemyśliwać zaczynam... Jak też krajczyna Potocka piękną była na wczorajszym balu maskowym... Ubrana za sułtankę, zdawało się, że panuje nad innymi białogłowami. Wszyscy byli w zachwyceniu. Jak wiele tańcowała! Ja prócz jednego poloneza nie tańcowałam wcale: noga mnie nagle zabolała; wielu mnie prosiło, i królewic zapraszał nareszcie, alem już nie chciała. A! Boguż dzięki, już po zapustach.
Choć słów kilka naprędce: niespodzianie jadę na parę tygodni do Sulgostowa: wczora jeszcze o tym wzmianki nie było, chociaż państwo starostwo już tu byli z pożegnaniem; ale dziś rano przyszedł do mego pokoju książę wojewoda i powiedział, że niezmiernie o tę łaskę siostra i szwagier proszą, że tam może i Państwo przyjadą, a zatem zobaczę się z nimi. Nawykła powodować281 się wolą księcia, który wiem, iż tylko dobra mojego pragnie, usłuchałam i jadę. Księżna także wyjazd mój pochwala; korci mnie strasznie, że królewic o niczym nie wie, a nie śmiałam zalecić nikomu, ażeby nieznacznie o tym wspomniał... Księżna by to najlepiej potrafiła, ale cóż, kiedy tak jej się boję! Może on też nie bardzo moim odjazdem się zmartwi, może i uważać go nie będzie... tyle pięknych białychgłów w Warszawie... Krajczyna nigdzie nie jedzie... Wreszcie, choćby się trochę zmartwił, niech też i on pozna... Ale już na mnie wołają, trzeba się pakować...
Od dwóch dni jestem na powrót w Warszawie; nie wiem, jakim cudem dziennik mój, który zdaje mi się, żem włożyła do sepecika282, został tu w kantorku283, i w Sulgostowie nic pisać nie mogłam. Blisko trzy tygodnie tam bawiłam, zdało mi się, że dłużej; Państwa nie widziałam, dopiero za cztery dni zjadą do starostwa, a książę wojewoda sam po mnie przyjechał, i pół dnia czekać nie chciał, rozstawionymi końmi w dniu jednym przelecieliśmy tutaj. Królewic był zaraz nazajutrz, uważałam, że zmieniony, ale jeszcze piękniejszy, bo jakiś osłabiony, blady; dał mi do zrozumienia, iż wyjazd mój nagły bez pożegnania tak go zmartwił; powiedział mi z goryczą, iż więcej względów mieć należy dla kuma, dla przyjaciela... Przyjaciela? Królewic przyjacielem moim! O! teraz żal mi, żem odjeżdżała... chociażem tego nieraz już i w Sulgostowie serdecznie żałowała... Książę wojewoda mówi jednak, że bardzo dobrze się stało; przyznaję się, że często go nie rozumiem, ale słucham ślepo, bom sobie wystawiła od dawna, iż on w układzie losu mojego wielką grać będzie rolę. Księżna łaskawie mnie przyjęła. W Sulgostowie najwięcej mi czasu zeszło na zabawie z Anielką i takem się zrobiła dziwna, że z nią było mi najmilej; nieraz po godzinie miałam ją to w kołysce, to na ręku, a często ledwiem nie udusiła z pieszczot. Z Basią prawie nic osobie mówić nie mogłam, czekałam, żeby ona wyciągnęła mnie na słówko, a ona, przeciwnie, chociem zaczęła, ucinała. Raz zdaje mi się, że umyślnie pan starosta i ona powiedzieli, że kiedy nie wypada uczucia jakiego podsycać, to najlepiej o nim nie mówić — zapomnieli o myślach... Schodziły mi także godziny na robocie; już dawno, jak obiecałam na pewną intencję wyhaftować poduszkę do Pana Jezusa do fary; u Basi — bo tak się zwać pozwala — znalazłam wszystko, co mi było do tego potrzeba, i tak pracowałam pilnie, żem skończyła. To były miłe momenta, zdawało mi się, że każdy ścieg przyśpiesza spełnienie tajemnych życzeń, których tu i wypisać nie śmiem. W Sulgostowie obchodzono suto rocznicę wesela Basi, dużo się gości zjechało. Co to odmian w tym roku! Najwięcej ich w sobie samej spostrzegłam; i co dziwnego? Rok temu nierównie byłam weselsza, a przecież nie chciałabym może być taką jak wtenczas, nie chciałabym do tej nic nieznaczącej swobody powracać. Jednak wtedy daleko byłam szczęśliwszą; bo byłam nią ciągle i zawsze, a teraz tak krótkie szczęścia, tak długie niespokojności, obawy i niesmaku chwile.
Królewic wczora tyle był wesół i przyjemny jak w początkach poznania się naszego, a ja od dawna równie miłego dnia nie pamiętam. Był naprzód z rana, ale tylko na godzinę, bo z królem wybierał się na polowanie do Puszczy Kampinoskiej, w wieczór zaś, gdyśmy się go ani spodziewali, przybiegł, ja myślę, że piechotą, bo sam, bez żadnego hałasu. Polowanie bardzo się udało i przedziwne było zdarzenie. Kampinoska Puszcza graniczy z lasami jakiegoś Zaborowa, dziedzic jego, Izbiński, ma być szlachcic wcale do rzeczy; ten, mając już kilka razy króla na gruncie swoim i zawsze częstując go suto w altanie umyślnie na to wystawionej przy drodze284, przymawiał się już kilka razy o jakąś nagrodę: król mu starostwo obiecał; ale pod warunkiem, żeby niedźwiedzia zabił w jego lesie; już kilku ubito, a król obietnicy zapomniał; nareszcie dziś w oczach króla szlachcic zabił sam ogromnego niedźwiedzia; nie tracąc i chwili, przyciągnął zwierza pod jego nogi i powiedział: „Najjaśniejszy Panie! Ursus est, privilegium non est. Niedźwiedź jest, a przywileju nie ma”. Król się rozśmiał serdecznie i święcie starostwo przyrzekł. Przeszło dwie godzin bawił królewic; teraz nieco jest wolniejszy, może niekiedy wymknąć się z pokojów królewskich, bo dwaj jego bracia, Albrycht i Klemens, są teraz w Warszawie. Królewic Klemens dziwnie ma być dobry i nabożny; do stanu duchownego ma powołanie i zapewne księdzem będzie. Słuszna rzecz ze strony króla, iż kilku mając synów, jednego na służbę boską poświęci. Jak dobrze jednak, że ta kolej na królewica Karola nie padła; jakiś mnie dreszcz przeszedł, ale bo też dziś jeszcze był mróz, chociaż prześliczny.
Lubo285 to w post, niepojęcie wesoło dnie od mego powrotu ze wsi schodzą, czasem aż odurzona jestem... Królewic, jak tylko może, wyrywa się z królewskiego pałacu i do nas przy biega; mówi zawsze, iż mu cięży bardzo ta dworska etykieta. Ale od dnia jutrzejszego, niestety! wszystko się skończy. Księżna ma parę pokoików ciągle dla siebie gotowych u pp. sakramentek i tam co rok przed Wielkanocą na osiem dni się zamyka dla przygotowania się dostatecznego do spowiedzi; wszystkie pobożniejsze panie tak robią i ja naturalnie, że księżnie towarzyszyć muszę. Przez osiem dni nie będziemy widziały nikogo, tylko księży, będziemy czytać książki nabożne, robić sprzęty do kościoła albo co dla ubogich... Nie mogę dosięgnąć myślą końca tego tygodnia.
Już nasze rekolekcje odbyte, spowiedź wielkanocna odprawiona i nie pamiętam dawno, ażebym tak spokojną, tak swobodnej myśli była. Wielkie to i nieocenione dobro w zgodzie być z sobą i z Bogiem! O, jak miłe, jak słodkie, jak poważne obrzędy wiary naszej, jakie szczęście wychowanym być w ich pełnieniu! Wybornego miałam spowiednika, księdza Bodue286; on jest w modzie, bo Francuz, ale i bez mody zawsze byłby przewodnikiem duchownym z mego wyboru, gdyż prawdziwie święty człowiek; a w takim z łatwością uznać namiestnika Boga, takiego rad skwapliwie287 się słucha! Niemało godzin mi zeszło na osobnych z nim rozmowach. Jak też trafić umiał do serca mojego, jaką skruchą go przejął, jak wchodził w moje położenie, jak zbijał próżność, miłość własną! Jak mnie przeświadczyć potrafił o marnościach rzeczy ludzkich, o niebezpieczeństwach świata, o słodyczy życia poświęconego Bogu!... Doprawdy, raz miałam ochotę szarą siostrą288 w jego szpitalu zostać. Już nad tym nie żartem dumałam, przechadzając się żywym krokiem po izdebce mojej; czemuż w ten moment weszła pokojowa i o strzelcu królewica coś mówić zaczęła: rozerwała świątobliwe myśli moje i jużem ich potem uchwycić nie mogła. Jednak sam ksiądz Bodue mi mówił, że żyjąc w świecie, na tronie nawet, zbawionym być można, byle w niczym cnocie nie uchybić; powinności stanu swego dopełnić, o biednych pamiętać; mówił i to, że taka świętość jeszcze więcej ma zasługi, bo trudniejsza; dlaczegóż nie mam się odważyć na trudniejszy zawód, kiedy czuję w sobie dostateczne siły; już ja nic podłego nie zrobię; jeśli grzeszę, to nie tym, że nisko, ale prędzej tym, że wysoko patrzę. Ksiądz Bodue i tego wcale nie gani; on powiada, że nie szkodzi dążyć do wysokiego szczytu, byle iść do niego drogą cnoty, byle nad nim widzieć zawsze Boga, sposób pomocy bliźnim i być gotową bez szemrania wrócić na dół, gdyby taka była wola Jego. W takim ja też zupełnie stanie zostaję i doprawdy tak jestem dziś lekka, swobodna, tak mi oddychać łatwo, żem kontenta, że były te rekolekcje, lubośmy nikogo a nikogo przez ten czas nie widziały; dziś za to wszystkich zobaczę. Będziemy w zamku na zwykłych wielkoczwartkowych ceremoniach: bardzom ich ciekawa.
I Wielki Tydzień, i wielkanocne święta minęły. Nie mogę mówić, żeby te dnie były bez przyjemności; owszem, miałam wiele chwil szczęśliwych, ale co ta spokojność umysłu i serca, już gdzieś uleciała... już się też i nagrzeszyło niemało: ten biedny człowiek taki słaby i ułomny! Pomimo najstalszych przedsięwzięć i zamiarów za najmniejszą okazją do dawnego się zwraca. Na przykład, czy to rzecz słychana, w Wielki Czwartek, nazajutrz po spowiedzi i komunii, dałam się unieść próżności; doprawdy, że czasem gniewa mnie ta uroda. Gdym tego dnia ubierać się miała w żałobę, jak zwykle w tej porze, weszła do mego pokoju księżna, za nią jej panny służebne i przyniosły mi ubiór przepyszny, zupełnie biały: suknia atłasowa z wielkim ogonem, wieniec z róż białych na głowę, takiż bukiet do boku i długi blondynowy welum. Zdziwienie moje księżna zaspokoiła mówiąc, że jest taki zwyczaj u dworu, iż w Wielki Czwartek, po skończonym w kaplicy pałacowej nabożeństwie, król i wszyscy schodzą się do wielkiej sali, w której już zastają przy nakrytym stole dwunastu starców; król umywa im nogi naśladując pokorę Zbawiciela naszego, usługuje, gdy jedzą, a podczas tej ceremonii jedna z znakomitych pierwszego towarzystwa panien, biało i pięknie ubrana, chodzi do przytomnych289 panów z tacą i prosi o dar jaki dla ubogich. Król sam zawsze tę pannę wymienia i na ten raz mnie kwestarką mianować raczył; zebrane zaś pieniądze zawczasu księdzu Bodue na szpital jego, już na dokończeniu będący, przeznaczył. Ucieszyłam się niezmiernie tą powieścią; ale cóż? wcale nie w tej myśli, że przyłożę się do tak miłosiernego uczynku, lecz że się nie pokażę światu w żałobie, w której mi nie do twarzy, że w gronie tylu dam ja jedna pięknie i biało ubrana będę, a zatem najpiękniejsza. Nie byłaż to niesłychana próżność, zwłaszcza w dzień taki?... Lżej mi na sercu, żem ten błąd tu wypisała.
Kwesta udała się jak najpomyślniej, do czterech tysięcy dukatów zebrałam; sam książę Karol Radziwiłł, mówiąc do mnie: „Panie kochanku! trzebać co dać tak pięknej damie!” — sypnął od razu pięćset sztuk złota, aż się taca ugięła. Z początku byłam nieśmiała, nogi mi drżały przy niskim ukłonie, który przed każdym uczynić wypadało; ale potem ośmieliłam się i dopieroż w ten dzień przydały mi się prawdziwie metra od tańca nauki. Marszałek dworu oprowadzał mnie, wymieniał każdego z panów i prosił za mnie; bo już co mówić, to bym nie była potrafiła; a kiedy taca zdawała się zbyt ciężką, wypróżniał ją w osobny worek. Nasłuchałam się komplementów co niemiara; królewic mi powiedział, że szczęście wielkie, żem pieniądze, nie serca zbierała, bo każdy byłby musiał oddać mi swoje; ja mu na to: „Nie prosiłabym nigdy o rzecz takową, bo któż by dbał o uproszone serce?” Podobała mu się ta moja otwartość; dziwię się jednak, jak mógł sądzić, że bym ja inaczej myśleć mogła? Niewieście prosić kogo o serce, choćby króla samego, miałabym za podłość! Przyjąć, kiedy się dobrowolnie odda i kiedy się przyjąć godzi, to co innego... Ale gdzie się myśli moje zapędzają, wcale o czym innym pisać wypada.
Ceremonia umywania nóg dziwnie mi się podobała; ten król schylony u nóg ubogich starców, stojący potem za ich stołkami, jeszcze mi dotąd tkwi w pamięci; a do tego nasz August III, choć już niemłody, bardzo piękny, poważny i wszystko mu przystoi. Królewic Karol zupełnie się wdał w ojca. W Wielki Piątek obchodziłyśmy groby,
Uwagi (0)