Darmowe ebooki » Powieść » Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 34
Idź do strony:
class="paragraph">Szła od miejsca do miejsca, kopała i pełła, a radość jej była ogromna i ciągnęło ją coś od klombu do klombu i na trawniki pod drzew cieniem. Ruch tak ją rozgrzał, że zrzuciła płaszczyk, potem kapturek i nie zdając sobie z tego sprawy, uśmiechała się wciąż do traw i do kiełków zielonych.

Gil był strasznie zajęty. Kontent był bardzo, że nareszcie zaczęto pracę w jego państwie. Często się dziwował Benowi. Przecież tam, gdzie się ogród uprawia, mnóstwo dobrych rzeczy do jedzenia w ziemi się znajduje. No i nareszcie oto znalazł się jakiś rodzaj stworzenia, które nie było ani pół tak duże jak Ben, a jednak miało rozum przyjść tu oto, do tego ogrodu i od razu zabrać się do roboty.

Mary pracowała w ogrodzie do chwili, w której czas było pójść na obiad. A naprawdę trochę późno sobie o tym przypomniała, a kiedy włożyła płaszczyk, kapturek i podniosła z ziemi skakankę, wierzyć jej się nie chciało, że pracowała dwie, a może i trzy godziny. Czuła się bardzo szczęśliwą cały czas; a teraz na oczyszczonych miejscach dostrzec było można setki zielonych pączków, wyglądających dwa razy milej i weselej niż przedtem, gdy je chwasty i trawy przytłumiały.

— Wrócę tu po południu — rzekła, rozglądając się po swym nowym królestwie, zwracając się do drzew i krzewów różanych, tajemniczego czaru pełnych.

Lekko przebiegła po trawach, rozwarła z trudem drzwi i wyśliznęła się pod bluszczami. Miała tak czerwone policzki, takie śmiejące, blasków pełne oczy i zjadała obiad z takim apetytem, że Marta wybuchnęła zachwycona:

— Dwa kawałki mięsa i dwie porcje budyniu! To się dopiero matka ucieszy, jak jej powiem, co jej skakanka dobrego narobiła!

Mary znalazła, kopiąc swoim kijkiem, rodzaj białego korzonka podobnego do cebuli. Włożyła go na to samo miejsce, troskliwie okryła ziemią, a teraz ciekawa była, czy Marta będzie umiała jej powiedzieć, co by to było.

— Marto — spytała — co to są takie białe korzonki podobne do cebuli?

— To są cebulki kwiatów — objaśniła Marta. — Moc kwiatów wiosennych z nich wyrasta. Te najmniejsze to pierwiosnki i krokusy, a duże to narcyzy, żonkile i hiacynty. Zaś największe to lilie. Oj, jakież śliczne! Dick nasadził tego dużo w naszym ogródeczku.

— Czy Dick zna się na nich? — spytała Mary, nową napełniona myślą.

— Naszemu Dickowi to i na murze kwiat wyrośnie. Matka mówi, że on potrafi kwiaty z ziemi wyczarować.

— Czy cebulki długo żyją? Czy mogłyby rosnąć lata i lata całe, gdyby nikt ich nie hodował? — lękliwie dociekała Mary.

— Niektórych kwiatów hodować nie potrzeba, same sobie radzą — odparła Marta. — Dlatego i biedni mogą je mieć. Jeśli im się nikt nie sprzeciwi, to będą pracować pod ziemią bez ustanku, a coraz nowe roślinki wypuszczać. W jednym miejscu w parku tutaj to są tysiące pierwiosnków. Jak wiosna nadejdzie, to nie ma nic ładniejszego w Yorkshire. A nikt nie wie, kto pierwszego zasadził.

— Chciałabym, żeby to teraz była wiosna — odrzekła Mary. — Pragnę widzieć wszystko, co rośnie w Anglii.

Skończyła obiad i poszła na swoje ulubione miejsce przed kominkiem.

— Chciałabym... chciałabym bardzo mieć łopatkę — rzekła.

— Do czego łopatkę? — spytała Marta z uśmiechem. — Czy może panienka do kopania się weźmie? Muszę też o tym matce powiedzieć.

Mary patrzyła w ogień zamyślona. Będzie musiała być bardzo ostrożna, jeśli swoje królestwo chce w tajemnicy utrzymać. Przecież ona szkody żadnej nie zrobi — to pewna, ale jednak gdyby pan Craven dowiedział się prawdy, mógłby inny zamek kazać zrobić i zamknąć ogród na zawsze. A tego by doprawdy nie zniosła.

— Widzisz, Marto, to takie dziwne, osamotnione miejsce — wyrzekła z wolna, jakby ważąc każde słowo. — Dom jest pusty, park pusty i opustoszałe ogrody. A przy tym tyle pozamykanego. Wiele zajęcia w Indiach nie miałam, ale było więcej ludzi, na których mogłam patrzeć — dużo przechodniów, żołnierzy i Hindusów — czasami grała orkiestra, a Ayah opowiadała mi bajki. Tutaj nie mam się do kogo odezwać prócz ciebie i Bena. A ty znów masz swój tydzień, a Ben Weatherstaff nie zawsze chce ze mną rozmawiać. Więc sobie pomyślałam, że gdybym miała małą łopatkę, mogłabym sobie gdziekolwiek kopać jak on, a gdyby mi dał nasionek, to mogłabym sobie zrobić ogródek.

Twarz Marty rozpromieniła się.

— No patrzcie! — zawołała. — Wszak matka zaraz mówiła, że tak być powinno. Powiada matka: „Toć tam tyle miejsca wolnego, niechby dziecku dali ziemi kawałek do zabawy, choćby sobie tam posiała trochę pietruszki i rzodkiewek? Kopałoby to sobie i grabiło i byłoby całkiem szczęśliwe”. To są matki słowa, widzi panienka.

— Naprawdę? Jak to ona wszystko wie, nieprawdaż Marto? — spytała Mary.

— Proszę panienki — odparła Marta — matka mówi, że kobieta, co ma dwanaścioro dzieci, to się już przez to samo nauczy więcej, niż ABC. Dzieci to dobra lekcja i rachunków, i zmyślności.

— A ile by kosztowała łopatka, taka mała? — spytała Mary.

— Ano — rzekła Marta po namyśle — w Thwaite jest sklep i widziałam tam małe narzędzia ogrodnicze, łopatka, grabie, motyczka, razem związane, za dwa szylingi. I dosyć mocne, porządne, można nimi w ziemi robić.

— Mam więcej niż to w portmonetce — rzekła Mary. — Pani Morrison dała mi pięć szylingów, a pani Medlock dała mi też pieniędzy od pana Craven.

— To aż tak o panience myślał! — niedowierzająco wykrzyknęła Marta.

— Pani Medlock powiedziała, że będę dostawała szylinga tygodniowo na moje wydatki, i wypłaca mi go co sobotę. Nie wiedziałam, na co te pieniądze wydać.

— A to ci z panienki bogacz! — zawołała Marta. — Panienka może wszystko na świecie sobie kupić, co tylko zechce. Komorne za nasz domek kosztuje szylinga i trzy pensy na miesiąc, a jak trzeba płacić, to jakby ząb wyrwał. Ale przyszło mi coś do głowy — rzekła, opierając ręce na biodrach.

— Co takiego? — skwapliwie podchwyciła Mary.

— W sklepie w Thwaite sprzedają po pensie paczuszki nasionek kwiatów przeróżnych, a Dick wie, które są najładniejsze i jak je trzeba siać. Do Thwaite to on prawie co dzień chodzi tak sobie, dla zabawy. — Potem dodała nagle: — Potrafi panienka wydrukować list?

— Umiem napisać — odparła Mary.

Marta potrząsnęła głową.

— Ale Dick umie tylko czytać drukowane. Jeśli panienka potrafi wydrukować list, to go będzie można poprosić, żeby poszedł kupić i narzędzia, i nasiona.

— Poczciwa z ciebie dziewczyna! — zawołała Mary. — Doprawdy. Nie myślałam, żeś taka dobra. Jak się postaram, to może i potrafię wydrukować list. Trzeba poprosić panią Medlock o pióro, atrament i trochę papieru.

— Mam wszystko — rzekła Marta. — Kupiłam sobie, żeby w niedzielę móc do matki liścik wydrukować. Pójdę przynieść, co trzeba.

Wybiegła z pokoju, a Mary z szczerą radością wycierała rączki.

— Jak będę miała łopatkę — szeptała do siebie — będę mogła chwasty wykopywać, a ziemia będzie potem śliczna, pulchniutka. A jeśli w dodatku będę miała nasionka i jeśli mi kwiatki wyrosną, to ogród już nie będzie martwy.

Tego popołudnia nie wyszła do ogrodu powtórnie, bowiem gdy Marta wróciła z papierem, piórem i atramentem, musiała jeszcze sprzątnąć ze stołu, znieść wszystko na dół do kuchni, tam znów kazała jej pani Medlock coś zrobić, a Mary długo czekać musiała na jej powrót. Potem znów był kawał roboty ten list do Dicka. Mary mało się uczyła, bo jej guwernantki nie cierpiały i żadna być dłużej nie chciała. Z ortografią było krucho, ale swoją drogą potrafiła napisać list drukowanymi literami. Oto list, który jej Marta podyktowała:

Kochany Dicku!

Mam nadzieję, że mój list zastanie cię w dobrym zdrowiu, w jakim i ja jestem. Panna Mary ma mnóstwo pieniędzy i chce, żebyś poszedł do Thwaite i kupił nasion kwiatów i narzędzia ogrodowe, żeby mogła sobie zrobić klomb. Wybierz kwiatki najładniejsze i najłatwiejsze do hodowania, bo ona nigdy przedtem w ogrodzie nie sadziła i mieszkała w Indiach, a to zupełnie co inszego. Uściskaj matkę i wszystkie dzieci. Panna Mary będzie mi opowiadała jeszcze wiele różności, więc jak przyjadę na przyszły raz, to wam i ja opowiem o słoniach i wielbłądach, i o takich panach, co zabijają lwy i tygrysy.

Kochająca siostra

Marta Sowerby

— No dobrze. A teraz niech panienka włoży pieniądze w kopertę, a ja oddam to chłopcu od rzeźnika, żeby dał Dickowi. To są wielcy przyjaciele.

— A w jaki sposób dostanę te rzeczy, kiedy je Dick kupi? — spytała Marty.

— On je panience sam przyniesie. Chętnie tu zajdzie.

— O, mój Boże! — zawołała Mary. — Więc go zobaczę! Nigdy nie myślałam, żebym mogła zobaczyć Dicka!

— Więc panienka chciałaby go zobaczyć? — nagle spytała Marta, wyglądając na ogromnie rozradowaną.

— Chciałabym. Nigdy jeszcze nie widziałam chłopca, którego by lubiły młode liski i wrony. Bardzo pragnę go zobaczyć.

Marta zrobiła ruch, jakby przypominając coś sobie.

— No i pomyśleć, żem o tym zapomniała — wybuchnęła — a myślałam, że to będzie pierwsza rzecz, jaką panience dziś rano powiem. Więc mówiłam matce, a ona powiedziała, że sama z panią Medlock pomówi.

— Czy masz na myśli... — zaczęła Mary.

— To, o czym mówiłam we wtorek. To jest, czy pozwoli panience pojechać do nas i zjeść ciastko gorące matki roboty, i napić się szklankę mleka.

Doprawdy, same miłe rzeczy działy się dnia tego. Pomyśleć tylko, co za rozkosz jechać przez step — w dzień, przy tym cudnym błękicie! Pomyśleć tylko, że się będzie w domku, gdzie jest aż dwanaścioro dzieci!

— Czy matka twoja sądzi, że pani Medlock pozwoli mi pojechać? — spytała Mary zatrwożona.

— O tak! matka myśli, że pozwoli. Ona wie, że matka to bardzo porządna kobieta i czysto dom utrzymuje.

— Gdybym pojechała, to bym zobaczyła i twoją matkę, tak samo jak Dicka — rzekła Mary, rozważając to wszystko i ciesząc się tą myślą. — Ona chyba wcale nie jest podobna do matek w Indiach.

Praca w ogrodzie i wzruszenia popołudnia dały Mary uczucie błogiego spokoju i zadumy. Marta siedziała przy niej do kolacji, lecz obie pogrążone były w słodkiej ciszy i rozmawiały niewiele. Lecz w chwili, gdy Marta schodzić miała po kolację, Mary zapytała:

— Marto, czy tę dziewczynę z kuchni znów dziś zęby bolą?

Marta widocznie drgnęła.

— Czemu panienka o to pyta? — zagadnęła.

— Bo czekając na ciebie tak długo, otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz zobaczyć, czy nie idziesz. I wówczas znów usłyszałam ów daleki płacz, który słyszałam wówczas w nocy. Dzisiaj wiatru nie ma wcale, widzisz zatem, że i wtenczas to nie był wiatr.

Marta była niespokojna.

— Nie musi panienka chodzić po korytarzach i nasłuchiwać. Pan Craven to by się tak strasznie gniewał, że Bóg wie, co by zrobił.

— Przecież ja wcale nie nasłuchiwałam — rzekła Mary. — Czekałam na ciebie i usłyszałam to już trzeci raz.

— Ojoj! Pani Medlock na mnie dzwoni! — zawołała Marta i wybiegła z pokoju jak strzała.

— Najdziwniejszy dom, w jakim kiedykolwiek ludzie mieszkali — rzekła Mary sennie, pochylając główkę na poduszkę głębokiego fotela, w którym siedziała. Świeże powietrze, kopanie, skakanka dały jej uczucie słodkiej niemocy, tak, że niebawem zasnęła.

Rozdział X. Dick

Już od tygodnia wciąż słonko przygrzewało tajemniczy ogród. Tajemniczym Ogrodem nazywała go Mary, ilekroć o nim myślała. Droga jej była ta nazwa, a stokroć droższe uczucie, że gdy ją zamykały wśród siebie stare, piękne mury, nikt nie mógł wiedzieć, gdzie się znajduje, nikt jej nie mógł odnaleźć. Zdawało jej się, że była zamknięta daleko od świata, w jakimś zaczarowanym ogrodzie. Niewiele książek, które przeczytała i lubiła, były to bajki czarodziejskie, opowiadające o różnych zaczarowanych miejscach. Czasem to ludzie i po sto lat tam spali, co się znów Mary wydawało nudnym i głupim. Co do niej, to wcale nie miała ochoty zasypiać, lecz odwrotnie, rozbudzała się z dniem każdym przeżytym w Misselthwaite. Zaczęła lubić przebywanie ciągłe na świeżym powietrzu; już nie była nieprzyjaciółką wiatru — polubiła go nawet. Szybciej i dłużej mogła teraz biegać, a przeskakiwać umiała sznur już do stu razy. Cebulki w tajemniczym ogrodzie bardzo się dziwić musiały: takie śliczne, oczyszczone miejsca porobiono wokoło nich, że miały teraz gdzie się rozrastać i skąd czerpać powietrze, a panna Mary ani wiedziała, jak intensywnie pracują pod ciemną ziemią. Słońce miało dostęp do nich i grzało je, a gdy spadał deszczyk wiosenny, zraszał je obficie, toteż zaczęły żyć i rozwijać się.

Mary była dziwną trochę, stanowczą osóbką, a obecnie musiała się zajmować wielu różnymi sprawami, toteż pochłaniały ją one całkowicie. Pracowała, kopała, wyrywała chwasty wytrwale i nie tylko jej to nie nużyło, lecz odwrotnie, co godzina niemal pracowała z większym zapałem. Było to dla niej jakby pochłaniającą jakąś zabawą. Znalazła ona jeszcze o wiele więcej kiełków zielonych, niż się kiedykolwiek mogła spodziewać. Zdawało się, że wschodzą wszędzie, a każdego dnia znajdowała nowe, drobne, tak drobniutkie, że zaledwie widać je było nad ziemią. Było ich tak wiele, że przypomniały jej orzeczenie Marty o pierwiosnkach, których były tysiące, o cebulkach, które się same rozmnażają i wyrastają. Te oto pozostawiono samym sobie przez lat dziesięć i kto wie — może i one rozmnażały się w tysiące — jak owe pierwiosnki. Ciekawa była, jak też długo potrwa, zanim się okaże, że to są kwiaty. Chwilami przestawała kopać, by popatrzeć na ogród i starać się wyobrazić sobie, jakby też wyglądał okryty tysiącem rozkwitniętego kwiecia.

Przez ten tydzień słoneczny Mary zaprzyjaźniła

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz