Zadig czyli Los - Voltaire (Wolter) (interaktywna biblioteka TXT) 📖
Powiastka filozoficzna autorstwa Woltera. Tytułowy Zadig, którego imię znaczy Sprawiedliwy, na początku utworu mieszka w Babilonie.
Nieudane małżeństwo i zwiątpienie w moralność sprawiają, że Zadig postanawia oddać się rozważaniom filozoficznym i kontemplacji przyrody. Kolejne jego losy obejmują niesłuszne oskarżenie o kradzież, wzgardzenie światem uczonych i podjęcie rozrywkowego trybu życia, aż wreszcie uzyskanie ważnego stanowiska we dworze, władzę oraz wygnanie, które staje się początkiem bogatej we wrażenia podróży.
Zadig czyli Los to, zdaniem tłumacza, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, nie tylko przedstawienie filozoficznych poglądów Woltera, lecz także powieść z wątkami autobiograficznymi — jednak Wolter ukrył w niej raczej drobne epizody ze swojego życia. Autor ukazuje w powieści swoje deistyczne podejście do wiary, krytykę wymiaru sprawiedliwości, filozofię oświecenia oraz pochwałę rozumowego podejścia do życia. Całość traktuje się przede wszystkim jako parabolę o poszukiwaniu szczęścia w życiu. Zadig czyli Los to utwór pochodzący z 1747 roku.
- Autor: Voltaire (Wolter)
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Zadig czyli Los - Voltaire (Wolter) (interaktywna biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Voltaire (Wolter)
Zaczem wyszła unosząc z sobą podpis, i zostawiła starca pełnego żądzy, jak również nieufności w swe siły. Resztę dnia spędził na kąpieli, wypił napój z odwaru trzciny cejlońskiej i szacownych korzeni Tidoru i Ternaty45 i czekał z niecierpliwością, aż gwiazda Sheat ukaże się na widnokręgu.
Tymczasem piękna Almona poszła odwiedzić drugiego kapłana. Ten zapewnił ją, że słońce, księżyc i wszystkie światła firmamentu są jedynie błędnymi ognikami w porównaniu do jej wdzięków. Poprosiła go o tę samą łaskę: zażądał tej samej ceny. Dała się przekonać: naznaczyła drugiemu kapłanowi schadzkę o wschodzie gwiazdy Algenib. Stamtąd udała się do trzeciego i czwartego kapłana, unosząc za każdym razem podpis i dając schadzkę od gwiazdy do gwiazdy. Wówczas, kazała uprzedzić sędziów, aby przybyli do niej w ważnej sprawie. Stawili się: pokazała im cztery podpisy i powiedziała, za jaką cenę kapłani sprzedali ułaskawienie. Zjawili się wszyscy o oznaczonej godzinie; każdy z kolei zdumiał się, zastając kolegów, a co gorsza i sędziów, wobec których wstyd ich stał się jawny. Zadig był ocalony. Setok tak się zachwycił przebiegłością Almony, iż poprosił ją o rękę i pojął niebawem w małżeństwo.
Setok zamierzał się wybrać w sprawach handlowych na wyspę Serendib; ale pierwszy miesiąc małżeństwa, który jest, jak wiadomo, miesiącem miodu, nie pozwalał mu opuścić żony, ani też pomyśleć nawet, iż mógłby ją kiedykolwiek opuścić. Prosił Zadiga, aby podjął za niego podróż.
— Niestety! — wzdychał Zadig. — Trzebaż, abym jeszcze bardziej oddalał się od Astarte? Ale trzeba służyć swemu dobroczyńcy.
Tak rzekł, zapłakał i ruszył w drogę.
Niedużo upłynęło czasu od przybycia Zadiga na wyspę Serendib, a już stał się w oczach mieszkańców nadzwyczajnym człowiekiem. Był rozjemcą wszystkich sporów między kupcami, przyjacielem mędrców, doradcą szczupłej ilości ludzi, którzy zasięgają rady. Król zapragnął widzieć go i słyszeć. Niebawem ocenił całą wartość Zadiga; powziął zaufanie do jego mądrości i uczynił go swym powiernikiem. Poufałość i szacunek króla przyprawiły Zadiga o drżenie. Dzień i noc myślał o niedolach, jakie sprowadziła nań łaska Moabdara. „Miły jestem królowi — myślał — czy mnie to nie przyprawi o zgubę?”. Wszelako nie mógł się uchylić od łask Jego Majestatu; trzeba bowiem przyznać, iż Nabussan, król Serendibu, syn Nussanaba, syna Nabassuna, syna Sanbusny, był jednym z najlepszych władców Azji i kiedy się z nim rozmawiało, trudno go było nie kochać.
Tego dobrego księcia wszyscy chwalili, oszukiwali i kradli: skarby jego łupiono wprost na wyścigi. Skarbnik koronny wyspy Serendib stale dawał w tej mierze przykład, a inni naśladowali go wiernie. Król wiedział o tym; zmieniał skarbnika po wiele razy, ale nie mógł zmienić przyjętego obyczaju, a mianowicie, aby dzielić dochody króla na dwie nierówne części, z których mniejsza przypadała monarsze, większa jego zarządcom.
Nabussan zwierzył Zadigowi swoje troski.
— Ty, który znasz tyle pięknych rzeczy, czy nie wiesz przypadkiem, jak znaleźć skarbnika, który by mnie nie okradał?
— Niewątpliwie — odparł Zadig — znam nieomylny sposób znalezienia człowieka, który by miał ręce czyste.
Król, zachwycony, uściskał Zadiga i zapytał, jak się wziąć do tego.
— Trzeba po prostu — rzekł Zadig — kazać przetańczyć wszystkim, którzy się zgłoszą po urząd skarbnika; który okaże w tańcu najwięcej lekkości, będzie niemylnie najuczciwszy.
— Żartujesz sobie — rzekł król — to mi ucieszny sposób wybierania intendenta finansów! Jak to! Twierdzisz, że ten, który najżwawiej wykona piruetę, będzie najuczciwszym i najzdatniejszym finansistą?
— Nie ręczę, czy najzdatniejszym — odparł Zadig — ale upewniam, iż będzie to niezawodnie najuczciwszy.
Zadig mówił z taką pewnością siebie, iż król pomyślał, że musi mieć jakiś nadprzyrodzony sekret w tej mierze.
— Nie lubię rzeczy nadnaturalnych — odparł Zadig. — Ludzie i książki operujący cudami zawsze mi byli podejrzani; jeśli Wasza Wysokość pozwoli przeprowadzić próbę, jaką oto podaję, przekona się sama, iż sekret mój to najprostsza i najłatwiejsza rzecz pod słońcem.
Nabussan, król Serendibu, więcej zadziwił się, słysząc, iż sekret ten był rzeczą prostą, niż gdyby mu go podano za cud.
— Dobrze więc — rzekł — czyń jak uważasz.
— Pozwól mi działać, Najjaśniejszy Panie — rzekł Zadig — zyskasz na tej próbie więcej, niż mniemasz.
Tegoż samego dnia kazał ogłosić imieniem króla46, że wszyscy, którzy chcą się zabiegać o urząd naczelnego poborcy talarów jego Wdzięcznego Majestatu Nabussana, syna Nussanaba, mają się stawić w szatach z lekkiego jedwabiu, dnia pierwszego miesiąca Krokodyla, w królewskim przedpokoju. Zebrali się w liczbie sześćdziesięciu i czterech. Sprowadzono grajków do sąsiedniej komnaty; przygotowano wszystko jak na bal, ale drzwi do sali były zamknięte i aby tam się dostać, trzeba było przejść przez dość ciemny korytarz. Odźwierny udawał się po każdego kandydata i wprowadzał ich jednego po drugim przez korytarz, w którym zostawiano go samego na kilka minut. Król, dopuszczony do sekretu, zgromadził wszystkie swoje skarby w tym korytarzu. Skoro kandydaci znaleźli się w salonie, Jego Majestat nakazał, aby rozpoczęli taniec. Nigdy nie widziano jeszcze tańca bardziej ociężałego i bez gracji; głowy spuszczone, przygarbione krzyże, ręce przylepione do boków.
— Cóż za hultaje — rzekł po cichu Zadig.
Jeden z całego orszaku stawiał kroki zręcznie, z podniesioną głową, swobodnym spojrzeniem, rozprężonymi ramiony47, wyprostowanym ciałem, napiętą łydką.
— Oto uczciwy człowiek! ha! dzielny człowiek! — mówił Zadig.
Król uściskał dobrego tancerza i ogłosił go skarbnikiem; wszystkich innych zaś ukarano i osądzono, najsprawiedliwiej w świecie; każdy z nich bowiem w czasie, gdy bawił w korytarzu, napełnił sobie kieszenie tak suto, iż ledwie mógł chodzić. Król zasmucił się nędzą natury ludzkiej, jako iż na sześćdziesięciu czterech znalazło się sześćdziesięciu i trzech hultai48. Ciemny korytarz nazwano korytarzem Pokusy. W Persji wbito by na pal tych sześćdziesięciu trzech jegomościów; w innych krajach przeprowadzono by dochodzenie, którego koszta pochłonęłyby trzechkrotną wartość skradzionej sumy, a które nie wróciłoby nic do szkatuły monarszej; w innym królestwie złodzieje usprawiedliwiliby się w całej pełni i przyprawili o niełaskę owego zbyt lekkiego tancerza; w Serendib skazano ich jedynie na pomnożenie skarbu publicznego, król Nabussan bowiem był bardzo wyrozumiały.
Był również bardzo wdzięczny: dał Zadigowi więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek jaki skarbnik zdołał ich ukraść swemu panu. Zadig obrócił je na wysłanie gońców do Babilonu, z poleceniem zasięgnięcia wieści o losie Astarty. Głos mu drżał, kiedy dawał ten rozkaz, krew spłynęła do serca, oczy przesłoniły się mgłą, bliski był omdlenia. Kurier odjechał. Zadig patrzał, jak wsiada na okręt. Wrócił do króla i nie widząc nikogo, mniemając, że jest sam, wymówił słowo „miłość”.
— Ach, miłość — rzekł król — właśnie o to chodzi, odgadłeś przedmiot mej zgryzoty. Jakiż z ciebie wielki człowiek! Mam nadzieję, że nauczysz mnie, jak poznać kobietę wierną we wszelkiej próbie, tak jak mi pozwoliłeś znaleźć bezinteresownego skarbnika.
Zadig, odzyskawszy zmysły, przyrzekł królowi usłużyć w sprawach miłości równie jak w sprawach finansów, mimo iż rzecz zdawała się jeszcze trudniejsza.
— Ciało i serce... — rzekł król.
Na te słowa Zadig nie mógł się wstrzymać, aby nie przerwać królowi.
— Jakże wdzięczen ci jestem, panie — rzekł — iż nie powiedziałeś: dusza i serce! Te słowa bowiem słyszy się bez ustanku w Babilonie we wszystkich ustach; na każdym kroku spotyka się książki, gdzie jest mowa o duszy i o sercu49, pisane przez ludzi, którzy nie mają ani jednego, ani drugiego... Ale jeśli łaska, mów dalej, Najjaśniejszy.
Nabussan ciągnął w ten sposób:
— Ciało i serce przeznaczone są we mnie do kochania; pierwsza z tych dwóch potęg ma wszelką przyczynę być zadowolona. Mam tu na usługi sto kobiet pięknych, zawsze gotowych, uprzedzających, namiętnych nawet lub też udających namiętność w moich objęciach. Natomiast serce moje dalekie jest od szczęścia. Aż nadto przekonałem się, iż przedmiotem gorących pieszczot jest osoba króla Serendibu, osoba zaś Nabussana jest w tym dość obojętna. Nie znaczy to, abym posądzał moje żony o niewierność; ale chciałbym znaleźć duszę, która byłaby moją; oddałbym za podobny skarb posiadanie owych stu piękności. Rozpatrz się, czy wśród stu sułtanek zdołasz mi znaleźć jedną, w której miłość mógłbym uwierzyć.
Zadig odpowiedział tak jak i poprzednio:
— Najjaśniejszy, pozwól mi działać, ale przede wszystkim oddaj mi do rozporządzenia skarby, które wystawiłeś w galerii Pokusy; wyrachuję się ze wszystkiego i nie stracisz ani uncji złota.
Król zostawił mu nieograniczoną swobodę. Zadig wybrał w Serendib trzydziestu trzech najszpetniejszych garbusów, trzydziestu trzech najpiękniejszych paziów i trzydziestu trzech bonzów50, spośród najbardziej wymownych i uczonych. Wszystkim wybranym ułatwił dostęp do alkierzy sułtanek. Każdy garbus miał do ofiarowania cztery tysiące sztuk złota; jakoż zaraz pierwszego dnia wszyscy dostąpili pełni szczęścia. Paziowie, którzy nie mieli nic do dania prócz siebie, odnieśli tryumf dopiero po dwóch lub trzech dniach. Bonzowie mieli nieco więcej zachodu, ale ostatecznie trzydzieści trzy dewotek zdało się na ich wolę. Król przez otwory, które wychodziły na wszystkie celki, widział wszystkie te próby i nie posiadał się ze zdumienia. Ze stu żon, dziewięćdziesiąt dziewięć uległo w jego oczach. Została jedna, bardzo jeszcze młoda, niedawno nabyta, do której Jego Majestat nigdy się jeszcze nie zbliżył. Wypuszczono na nią jednego, dwóch, trzech garbusów, którzy ofiarowali jej aż do dwudziestu sztuk złota; okazała się niewzruszona i nie mogła się wstrzymać od śmiechu z naiwności biednych kaleków, zdolnych wierzyć, iż pieniądz zasłoni ich szpetotę. Przedstawiono jej dwu najpiękniejszych paziów: powiedziała, iż król widzi się jej jeszcze piękniejszym. Nasłano na nią najwymowniejszego z bonzów, później zaś innego, słynnie dzielnego51 w utarczce: pierwszy wydał się jej czczym gadułą, co do drugiego zaś, nawet nie raczyła domyślić się jego zalet.
— Serce stanowi o wszystkim — mówiła. — Nie ulegnę nigdy ani złotu garbusa, ani urokom młodzieńca, ani namowom bonza; będę kochała jedynie Nabussana, syna Nussanaba i zaczekam, aż on mnie raczy pokochać.
Król nie posiadał się z radości, ze zdumienia, z roztkliwienia. Odebrał wszystko złoto, które zapewniło powodzenie garbusom, i darował je pięknej Falidzie (było to imię pięknej osoby). Oddał jej swoje serce; zasługiwała na nie najzupełniej. Nigdy kwiat młodości nie lśnił się tak wdzięcznie; nigdy powaby piękności nie oddychały równym czarem. Prawda historyczna nie pozwala przemilczeć, że Falida licho składała ukłon dworski, ale tańczyła jak wróżki, śpiewała jak syreny, a mówiła jak Gracje: pełna była talentów i cnoty.
Nabussan, pewny jej miłości, rozkochał się w niej; ale miała niebieskie oczy, i to stało się przyczyną największych nieszczęść. Istniało dawne prawo, które broniło królom miłości kobiet nazwanych później u Greków boopis. Naczelnik bonzów ustanowił był to prawo więcej niż przed pięcioma tysiącami lat, aby sobie przywłaszczyć kochankę pierwszego króla Serendibu; w zasadniczej ustawie państwa obłożył przekleństwem wszelkie niebieskie oczy. Wszystkie zakony całego kraju zjawiły się u Nabussana z przedstawieniami. Powiadano publicznie, iż przyszedł ostatni dzień królestwa; że ohyda doszła już do szczytu, że całej naturze grozi jakaś złowroga katastrofa; że, jednym słowem, Nabussan, syn Nussanaba rozkochał się w parze wielkich niebieskich oczu. Garbusy, finansiści, bonzowie i brunetki napełnili królestwo lamentami.
Dzikie narody, zamieszkujące na północ od Serendib, skorzystały z powszechnego niezadowolenia i wtargnęły w kraje dobrego Nabussana. Zażądał od poddanych pomocy; bonzowie, którzy posiadali połowę dochodów całego państwa, zadowolili się podnoszeniem rąk w górę i wzdragali się zanurzyć je do szkatuły dla dopomożenia królowi. Odprawiali uroczyste modły przy muzyce i zdali państwo na pastwę barbarzyńców.
— O mój drogi Zadigu, czy wydobędziesz mnie jeszcze raz z tego straszliwego kłopotu? — wykrzyknął boleśnie Nabussan.
— Bardzo chętnie, królu — odparł Zadig. — Dostaniesz pieniędzy od bonzów, ile tylko zapragniesz. Wydaj na łup ziemie, gdzie znajdują się ich zamki, a broń tylko swoich własnych.
Nabussan poszedł za tą radą: niebawem bonzowie padli do stóp króla, błagając o pomoc. Za całą odpowiedź król odśpiewał im kantyczkę, w której zasyłał modły do nieba o zachowanie ich ziemi. Wreszcie bonzowie wyłożyli pieniądze i król ukończył szczęśliwie wojnę.
W ten sposób Zadig, przez mądre i szczęśliwe rady i przez wielkie usługi, jakie oddał, ściągnął na siebie nieubłaganą nieprzyjaźń ludzi najpotężniejszych w państwie. Bonzowie i brunetki przysięgli mu zgubę; finansiści i garbusi nie szczędzili go nigdzie; podszczuto przeciw niemu dobrego Nabussana. Wyświadczone usługi zostają często w przedpokoju, podejrzenia zaś wchodzą do gabinetu, wedle sentencji Zoroastra. Co dzień płynęły oskarżenia: otóż pierwsze nie dosięga, drugie zostawia rysę, trzecie rani, czwarte zabija.
Zadig, zaniepokojony, załatwiwszy pomyślnie sprawy Setoka i doręczywszy mu przez posłów pieniądze, myślał już tylko o tym, aby opuścić wyspę. Postanowił sam udać się szukać nowin o Astarte.
— Jeśli zostanę w Serendib — powiadał — bonzy każą mnie w końcu nawlec na pal. Ale dokąd iść? W Egipcie czeka mnie niewola; w Arabii, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, śmierć na stosie; w Babilonie stryczek. Trzeba wszelako dowiedzieć się, co się stało z Astartą: jedźmy i przekonajmy się, co mi przeznacza mój żałobny los.
Zbliżając się do granic dzielących Arabię skalistą od Syrii, Zadig przejeżdżał wpodle dość obronnego zameczku: jakoż wypadli zeń uzbrojeni Arabowie. W mgnieniu oka otoczyli go, wołając:
—
Uwagi (0)