Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖
Powiastka filozoficzna dla dzieci oraz tych dorosłych, którzy zachowali kontakt z dzieckiem w sobie. Utwór, zaliczany do klasyki światowej literatury, należy do wyjątkowych również wśród dzieł Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Autor nadał swojej opowieści formę baśniowej opowieści i sam ją zilustrował. Zawiera ona sumę przemyśleń na najważniejsze tematy: miłości, przyjaźni i — śmierci.
- Autor: Antoine de Saint-Exupéry
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antoine de Saint-Exupéry
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
— Poważnymi sprawami! — Mierzył mnie wzrokiem, jak z młotkiem w ręku, z palcami umazanymi smarem pochylam się nad przedmiotem, który musiał wydawać mu się bardzo brzydki. — Mówisz jak dorośli.
Trochę się zawstydziłem. A on dodał bezlitośnie:
— Wszystko mylisz... wszystko ci się miesza!
Był naprawdę mocno rozgniewany. Potrząsał na wietrze swoją złotą czupryną:
— Znam planetę, na której mieszka czerwony pan. Nigdy nie powąchał kwiatka. Nigdy nie spojrzał w gwiazdy. Nigdy nikogo nie pokochał. Nigdy nie zajmował się niczym poza dodawaniem. I przez cały dzień powtarza tak jak ty: „Jestem poważnym człowiekiem! Jestem poważnym człowiekiem!”, aż puchnie od tego z dumy. Ale to nie jest człowiek, tylko grzyb!
— Co takiego?
— Grzyb!
Mały Książę był teraz całkiem blady z gniewu.
— Od milionów lat kwiaty wytwarzają kolce. Od milionów lat baranki mimo wszystko zjadają kwiaty. Starać się zrozumieć, dlaczego zadają sobie tyle trudu, żeby wytworzyć kolce, które w ogóle do niczego nie służą, to niby nie jest poważna sprawa? Wojna kwiatów z barankami to nie jest ważne? Czy to nie jest poważniejsze i ważniejsze niż rachunki grubego, czerwonego pana? A jeżeli ja znam jedyny na świecie kwiat, jaki nie istnieje nigdzie indziej, tylko na mojej planecie, i jeżeli mały baranek może jednym kłapnięciem unicestwić go któregoś ranka, ot tak, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, to niby nie jest ważne?
Spąsowiał. Po chwili mówił dalej:
— Jeżeli ktoś kocha kwiat, który istnieje w jednym tylko egzemplarzu pośród milionów i milionów gwiazd, wystarczy mu patrzeć na te gwiazdy, a będzie szczęśliwy. Mówi sobie: „Mój kwiat jest gdzieś tam...”. Ale jeżeli baranek zje kwiat, to jakby dla niego nagle zgasły wszystkie gwiazdy! I to niby nie jest ważne!
Nie zdołał nic więcej powiedzieć. Znienacka wybuchnął płaczem. Zapadła już noc. Odłożyłem narzędzia. Miałem w nosie i młotek, i śrubę, i pragnienie, i śmierć. Na pewnej gwieździe, na pewnej planecie — na mojej planecie, Ziemi — był Mały Książę, który potrzebował pociechy! Wziąłem go na ręce. Ukołysałem. Powtarzałem mu:
— Kwiat, który kochasz, jest bezpieczny... Narysuję kaganiec dla baranka... Narysuję zbroję dla twojego kwiatu... Ja...
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się bardzo nieporadny. Nie wiedziałem, jak do niego przemówić, jak mu trafić do przekonania... Kraina łez jest tak tajemnicza.
Szybko dowiedziałem się więcej o tym kwiatku. Na planecie Małego Księcia zawsze były całkiem zwyczajne kwiaty, ozdobione jednym tylko rzędem płatków, które nie zabierały wiele miejsca i nikomu nie przeszkadzały. Pewnego ranka pojawiały się w trawie, a wieczorem umierały. Ale ten wykiełkował kiedyś z nasionka przyniesionego nie wiadomo skąd, a Mały Książę bardzo uważnie czuwał nad tą łodyżką niepodobną do innych łodyżek. To mógł być nowy gatunek baobabu. Krzak szybko przestał jednak rosnąć i zaczął szykować kwiatek. Mały Książę, który obserwował formowanie się olbrzymiego pąka, przeczuwał, że wyłoni się z niego cudowne zjawisko, ale kwiatek bez końca przygotowywał się w zaciszu swego zielonego pokoiku. Starannie dobierał kolory. Ubierał się powolutku, przymierzając płatek za płatkiem. Nie chciał wyjść pomarszczony jak na przykład taki mak. Chciał ukazać się w pełnym blasku swej urody. Ech! Kwiatek był bardzo kokieteryjną różą. Jej tajemnicze przygotowania trwały wiele dni. Aż w końcu pewnego ranka, dokładnie o wschodzie słońca, pokazała się.
I róża, która postępowała według ściśle określonego planu, odezwała się ziewając:
— Ach, właśnie się obudziłam... Przepraszam... Jestem jeszcze nieuczesana...
Mały Książę nie mógł dłużej powstrzymać zachwytu:
— Ależ pani jest piękna!
— Prawda? — odpowiedziała cichutko. — W dodatku urodziłam się razem ze słońcem...
Mały Książę domyślił się, że róża nie jest zbyt skromna, ale była tak wzruszająca!
— Coś mi się wydaje, że to już pora śniadaniowa — dodała po chwili — czy byłby pan tak miły i pomyślał o mnie?
A Mały Książę, zmieszany, poszedł po konewkę świeżej wody i usłużył jej.
Już wkrótce zaczęła go dręczyć swoją trochę humorzastą próżnością. Na przykład pewnego dnia, mówiąc o swoich czterech kolcach, zawołała:
— Niech no tylko przyjdą tu tygrysy z pazurami!
— Na mojej planecie nie ma tygrysów — zaoponował Mały Książę — a poza tym tygrysy nie jedzą trawy.
— Ja nie jestem trawą — odpowiedziała słodko.
— Przepraszam bardzo...
— Zupełnie nie boję się tygrysów, ale nie znoszę przeciągów. Czy ma pan może jakiś parawan?
„Nie znosi przeciągów... to pech, kiedy jest się rośliną — pomyślał Mały Książę. — Ta róża jest bardzo trudna...”
— Wieczorem proszę umieścić mnie pod kloszem. Bardzo zimno u pana, źle tu urządzone. Tam, skąd pochodzę...
Ale przerwała. Pojawiła się w postaci nasionka. Nie miała okazji niczego się dowiedzieć o innych planetach. Upokorzona tym, że dała się złapać na próbie naiwnego kłamstwa, zakaszlała dwa lub trzy razy, aby wywołać w Małym Księciu poczucie winy.
— A ten parawan?
— Miałem po niego pójść, ale pani do mnie mówiła.
Wtedy zakaszlała jeszcze mocniej, żeby jednak poczuł wyrzuty sumienia.
Tak oto Mały Książę, pomimo dobrej woli, jaką kierował się w miłości, szybko zwątpił w uczucia róży. Wziął na serio jej nic nieznaczące słowa i stał się bardzo nieszczęśliwy.
— Nie powinienem był jej słuchać — powiedział mi któregoś dnia — w ogóle nie należy słuchać róż. Trzeba na nie patrzeć i je wąchać. Moja róża napełniała zapachem całą planetę, lecz nie umiałem się tym cieszyć. Ta historia z pazurami, która tak mnie rozzłościła, powinna była mnie rozczulić...
Zwierzył mi się jeszcze z tego:
— Wtedy zupełnie nie potrafiłem jej zrozumieć! Powinienem był oceniać ją po czynach, nie po słowach. Pachniała dla mnie i cieszyła blaskiem. Nie powinienem był uciekać! Należało się domyślić, że za jej nieporadnymi wybiegami kryje się czułość. W różach jest tyle sprzeczności! Ale byłem za młody, żeby umieć ją kochać.
Sądzę, że do ucieczki wykorzystał odlot wędrownych ptaków. Rano w dniu wyjazdu porządnie wysprzątał swoją planetę. Starannie przeczyścił czynne wulkany. Miał dwa czynne wulkany. Bardzo wygodna rzecz do przyrządzania ciepłego śniadania. Miał również jeden wulkan wygasły. Jak sam mówił, „nigdy nic nie wiadomo”, dlatego przeczyścił także ten wygasły. Dobrze przeczyszczone wulkany palą się równo i powoli, bez erupcji. Z erupcją wulkanu jest jak z ogniem w kominku. Naturalnie na Ziemi jesteśmy o wiele za mali, żeby czyścić przewody naszych wulkanów, dlatego przysparzają nam mnóstwo kłopotów.
Mały Książę powyrywał również, z pewnym przygnębieniem, ostatnie pędy baobabów. Był przekonany, że nigdy już nie wróci. Ale wszystkie te prace gospodarskie wydały mu się tego ranka nadzwyczaj przyjemne. Kiedy po raz ostatni podlał swoją różę i był gotów schować ją pod kloszem, poczuł, że chce mu się płakać.
— Żegnaj — powiedział.
Lecz róża mu nie odpowiedziała.
— Żegnaj — powtórzył.
Róża zakaszlała. Ale to nie był kaszel spowodowany przeziębieniem.
— Byłam niemądra — powiedziała w końcu. — Wybacz mi. Postaraj się być szczęśliwy.
Był zaskoczony, że nie robi mu wyrzutów. Stał zmieszany, trzymając uniesiony klosz. Nie rozumiał, skąd wzięła się ta spokojna łagodność.
— Ależ tak, kocham cię — powiedziała. — Nie wiedziałeś o tym z mojej winy. To bez znaczenia. Ale byłeś równie niemądry jak ja. Postaraj się być szczęśliwy... Zostaw ten klosz w spokoju. Już go nie chcę.
— Ale wiatr...
— Nie jestem aż tak bardzo przeziębiona... Świeże nocne powietrze dobrze mi zrobi. Jestem kwiatem.
— Ale dzikie zwierzęta...
— Jakoś muszę znieść te dwie czy trzy gąsienice, skoro chcę zapoznać się z motylami. Podobno to coś pięknego. Jeżeli nie one, to kto mnie odwiedzi? Ty będziesz daleko. A co do dzikich zwierząt, nie boję się niczego. Mam pazury.
I naiwnie pokazała mu swoje cztery kolce. Po chwili dodała:
— Nie ociągaj się tak, to denerwujące. Postanowiłeś wyjechać. Zmykaj.
To wszystko dlatego, że nie chciała, by zobaczył, jak płacze. Była bardzo dumna...
Mały Książę znalazł się w okolicy asteroid numer 325, 326, 327, 328, 329 i 330, więc zaczął je odwiedzać, aby się czymś zająć i czegoś się nauczyć.
Pierwszą zamieszkiwał król. Król, w purpurze i gronostajach, zasiadał na bardzo prostym, a mimo to majestatycznym tronie.
— Ach! Oto mój poddany! — zawołał król na widok Małego Księcia, a ten pomyślał: „Jakim cudem może mnie rozpoznać, skoro nigdy mnie nie widział!”.
Nie wiedział, że królowie widzą świat w uproszczeniu. Wszyscy ludzie są dla nich poddanymi.
— Zbliż się, żebym mógł cię lepiej widzieć — powiedział król, bardzo dumny, że wreszcie jest królem dla kogoś.
Mały Książę poszukał wzrokiem miejsca, gdzie mógłby usiąść, ale całą planetę zajmował wspaniały płaszcz z gronostajów. Stał więc nadal przed królem, a że był zmęczony, ziewnął.
— Ziewanie w obecności króla jest niezgodne z etykietą — oświadczył monarcha. — Zabraniam ci ziewać.
— Nie mogę się powstrzymać — zmieszał się Mały Książę. — Mam za sobą długą podróż, nie spałem...
— W takim razie rozkazuję ci ziewać — powiedział król. — Od lat nie widziałem nikogo, kto by ziewał. Każde ziewnięcie to dla mnie ciekawostka. No, poziewaj jeszcze. To rozkaz.
— Kiedy się wstydzę... już nie mogę... — powiedział Mały Książę, czerwieniąc się.
— Hm! Hm! — odparł król. — W takim razie... rozkazuję ci raz ziewać, a raz...
Trochę bełkotał i wydawał się rozdrażniony.
Chodziło o to, że królowi najbardziej zależało na tym, by szanować jego autorytet. Nie tolerował nieposłuszeństwa. Był monarchą absolutnym. Z drugiej strony, ponieważ był bardzo dobry, wydawał rozsądne rozkazy.
— Gdybym tak — mawiał nieraz — gdybym tak rozkazał jakiemuś generałowi, żeby się zmienił w morskiego ptaka, a ten generał by nie usłuchał, nie byłaby to wina generała. To byłaby moja wina.
— Czy mogę usiąść? — spytał nieśmiało Mały Książę.
— Rozkazuję ci usiąść — odpowiedział król, podciągając majestatycznie połę swego płaszcza z gronostajów.
Ale Mały Książę nie mógł się nadziwić. Planeta była maleńka. Nad czym królował ten król?
— Najjaśniejszy Panie — powiedział — proszę wybaczyć, że wypytuję...
— Rozkazuję ci mnie wypytywać — czym prędzej powiedział król.
— Nad czym Najjaśniejszy Pan króluje?
— Nad wszystkim — odparł król z wielką prostotą.
— Nad wszystkim?
Król dyskretnym ruchem wskazał swą planetę, a także inne planety i gwiazdy.
— Nad tym wszystkim? — spytał Mały Książę.
— Nad tym wszystkim — odparł król.
Był to bowiem nie tylko władca absolutny, ale też władca wszystkiego.
— I gwiazdy są posłuszne?
— Oczywiście — odpowiedział król. — Od razu mnie słuchają. Nie toleruję braku dyscypliny.
Jego władza zachwyciła Małego Księcia. Gdyby sam miał taką, mógłby obserwować nie czterdzieści cztery, ale siedemdziesiąt dwa, a nawet sto, a nawet dwieście zachodów słońca w jednym dniu, bez przestawiania krzesła! A ponieważ zrobiło mu się trochę smutno na wspomnienie swojej małej, opuszczonej planety, zdobył się na odwagę, by poprosić króla o łaskę:
— Chciałbym zobaczyć zachód słońca... Proszę sprawić mi przyjemność i rozkazać słońcu, żeby zaszło...
— Gdybym rozkazał generałowi latać z kwiatka na kwiatek jak motyl albo napisać tragedię, albo zmienić się w morskiego ptaka, i gdyby generał nie wykonał otrzymanego rozkazu, czyja byłaby to wina: jego czy moja?
— Najjaśniejszego Pana — powiedział zdecydowanym tonem Mały Książę.
— Właśnie. Od każdego trzeba wymagać tego, co może dać — kontynuował król. — Autorytet opiera się przede wszystkim na rozsądku. Jeśli rozkażesz swojemu ludowi, żeby się rzucił do morza, zorganizuje rewolucję. Mam prawo wymagać posłuszeństwa, bo moje rozkazy są rozsądne.
— Więc jak będzie z moim zachodem słońca? — przypomniał Mały Książę, który nigdy nie zapominał raz zadanego pytania.
— Dostaniesz swój zachód słońca. Zażądam go. Ale w swojej mądrości władcy poczekam na sprzyjające warunki.
— Kiedy to nastąpi? — chciał się dowiedzieć Mały Książę.
— Hm, hm! — chrząknął król, który najpierw zajrzał do grubego kalendarza. — Hm, hm, nastąpi to około... około... nastąpi to dziś wieczorem około siódmej czterdzieści! Zobaczysz, jaki mam posłuch.
Mały Książę ziewnął. Żałował straconego zachodu słońca. Poza tym już się trochę nudził.
— Nie mam tu już nic do roboty — powiedział królowi. — Odjeżdżam!
— Nie odjeżdżaj — odparł król, tak dumny z posiadania poddanego. — Nie odjeżdżaj, mianuję cię ministrem!
— Ministrem czego?
— Ministrem... sprawiedliwości!
— Ale tu nie ma nikogo do sądzenia!
— Nie wiadomo — powiedział król. — Jeszcze nie obszedłem całego królestwa. Jestem bardzo stary, nie mam miejsca, żeby
Uwagi (0)