Darmowe ebooki » Powiastka filozoficzna » Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Antoine de Saint-Exupéry



1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:
U mnie jest mało miejsca. Potrzebny mi baranek. Narysuj mi baranka.

No to narysowałem.

Spojrzał uważnie i powiedział:

— Nie! Ten jest już bardzo chory. Zrób innego.

Narysowałem.

Mój przyjaciel uśmiechnął się uprzejmie, z pobłażaniem:

— Sam widzisz... to nie jest baranek, to baran. Ma rogi...

Ponownie przerobiłem rysunek, ale został odrzucony podobnie jak poprzednie.

— Ten jest za stary. Chcę baranka, który będzie długo żył.

Wtedy, zniecierpliwiony, bo chciałem jak najszybciej przystąpić do demontażu silnika, nabazgrałem ten rysunek. Powiedziałem:

— To jest skrzynka. Baranek, o jakiego ci chodzi, znajduje się w środku.

Mocno się zdziwiłem na widok rozjaśnionej twarzy mojego młodego krytyka:

— Właśnie takiego chciałem! Czy twoim zdaniem ten baranek potrzebuje dużo trawy?

— Dlaczego?

— Dlatego, że u mnie jest tak mało miejsca...

— Na pewno wystarczająco. Dałem ci malutkiego baranka.

Przechylił głowę nad rysunkiem.

— Nie jest znowu taki malutki... Popatrz! Zasnął...

Tak oto poznałem Małego Księcia.

III

Długo mi zajęło, zanim zrozumiałem, skąd pochodzi. Mały Książę zadawał mi wiele pytań, lecz moich jakby w ogóle nie słyszał. Dopiero rzucane mimochodem słówka stopniowo ujawniły mi wszystko. Kiedy na przykład zobaczył po raz pierwszy mój samolot (nie narysuję swojego samolotu, taki rysunek byłby dla mnie o wiele za skomplikowany), zapytał:

— Co to za rzecz?

— To nie jest rzecz. To lata. To jest samolot. Mój samolot.

Czułem się dumny, mogąc mu powiedzieć, że latam. Zawołał:

— Jak to! Spadłeś z nieba?

— Tak — odparłem skromnie.

— Ach, to zabawne...

I Mały Książę wybuchnął uroczym śmiechem, który mocno mnie zirytował. Chciałbym, żeby moje nieszczęścia traktowano poważnie. Po chwili dodał:

— A więc ty też pochodzisz z nieba! Z jakiej planety?

Wtedy coś mi zaświtało w związku z tajemnicą jego obecności i spytałem go znienacka:

— To znaczy, że ty pochodzisz z innej planety?

Ale mi nie odpowiedział. Kiwał powoli głową, patrząc na mój samolot.

— To prawda, że w czymś takim nie mogłeś przybyć z daleka...

I pogrążył się w długich rozmyślaniach. Potem wyjął z kieszeni mojego baranka i zaczął kontemplować swój skarb.

Możecie sobie wyobrazić, jak byłem zaintrygowany tym połowicznym zwierzeniem o „innych planetach”. Usiłowałem dowiedzieć się czegoś więcej:

— Skąd pochodzisz, chłopczyku? „U ciebie” — czyli gdzie? Dokąd chcesz zabrać mojego baranka?

Odpowiedział mi po chwili namysłu:

— Ta skrzynka, którą mi dałeś, jest o tyle dobra, że nocą posłuży mu za domek.

— Oczywiście. A jak będziesz miły, dam ci także sznurek, aby go uwiązać za dnia. I palik.

Propozycja najwyraźniej zaszokowała Małego Księcia:

— Uwiązać? Co za pomysł!

— Jeżeli go nie uwiążesz, pójdzie byle gdzie i się zgubi...

Tu mój przyjaciel znów wybuchnął śmiechem:

— A dokąd niby miałby sobie pójść?

— Byle gdzie. Przed siebie...

Wtedy Mały Książę stwierdził z powagą:

— Nie szkodzi, u mnie jest bardzo mało miejsca!

I dodał, jak sądzę, z odrobiną smutku:

— Idąc przed siebie, nie zajdzie się zbyt daleko...

Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
IV

Tak oto dowiedziałem się drugiej ważnej rzeczy: że planeta, z której pochodzi, jest niewiele większa od domu! Nie miałem się specjalnie czemu dziwić. Wiedziałem, że oprócz dużych planet, takich jak Ziemia, Jowisz, Mars czy Wenus, którym nadano nazwy, istnieją setki innych, niekiedy tak maleńkich, że bardzo trudno je dostrzec przy pomocy teleskopu. Kiedy jakiś astronom odkrywa jedną z nich, oznacza ją numerem. Nazywa ją na przykład asteroidą 3251.

Miałem poważne podstawy, by sądzić, że planetą pochodzenia Małego Księcia jest asteroida B 612. Zaobserwowano ją przez teleskop tylko jeden jedyny raz, w 1909 roku, a udało się to tureckiemu astronomowi. Przeprowadził wielką prezentację swojego odkrycia na Międzynarodowym Kongresie Astronomicznym, nikt jednak mu nie uwierzył z powodu stroju, który miał na sobie. Dorośli tacy właśnie są.

Na szczęście dla reputacji asteroidy B 612 turecki dyktator nakazał swojemu ludowi pod karą śmierci nosić się po europejsku. Astronom ponownie przeprowadził pokaz w 1920 roku, ubrany w wytworny frak. Tym razem wszyscy podzielili jego zdanie.

Opowiadam wam te szczegóły na temat asteroidy B 612 i podaję jej numer z myślą o dorosłych. Dorośli lubią liczby. Jeżeli im mówisz, że masz nowego przyjaciela, nigdy nie interesuje ich to, co istotne. Nigdy nie pytają: „Jak brzmi jego głos? Jakie są jego ulubione gry? Czy zbiera motyle? ”. Pytają za to: „Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec? ”. Dopiero wtedy wydaje im się, że coś o nim wiedzą. Jeżeli mówisz dorosłym: „Widziałem piękny dom z różowej cegły z pelargoniami w oknach i gołębiami na dachu...”, nie potrafią wyobrazić sobie tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy franków”. Wtedy wołają: „Ach jaki piękny! ”.

Podobnie jeżeli powiesz: „Dowód na istnienie Małego Księcia jest taki, że był śliczny, że się śmiał i że chciał mieć baranka. Kiedy ktoś chce mieć baranka, jest to dowodem na jego istnienie”, wzruszą ramionami i powiedzą, żeś dzieciak! Ale jeżeli powiesz: „Planeta, z której pochodził, to asteroida B 612”, wtedy uwierzą i dadzą ci spokój ze swoimi pytaniami. Tacy już są. Nie należy mieć do nich o to pretensji. Dzieci muszą być bardzo pobłażliwe wobec dorosłych.

Oczywiście my, którzy znamy życie, mamy w nosie cyfry! Miałbym ochotę zacząć tę historię tak, jak opowiada się bajki. Chciałbym powiedzieć: „Pewnego razu był sobie Mały Książę, który mieszkał na planecie niewiele większej od niego i bardzo potrzebował przyjaciela...”. Dla osób rozumiejących życie brzmiałoby to znacznie prawdziwiej.

Bo też wcale nie mam ochoty, żeby czytano moją książkę jak błahostkę. Opowiadanie tych wspomnień to dla mnie coś bardzo smutnego. Minęło sześć lat, odkąd mój przyjaciel odszedł wraz ze swoim barankiem. Próbuję go tu opisać po to, aby nie zapomnieć. To smutne, kiedy zapomina się przyjaciela. Nie każdy miał kiedyś przyjaciela. Poza tym mógłbym stać się taki jak dorośli, których interesują jedynie cyfry. Również dlatego kupiłem pudełko farb i ołówki. Trudno jest wrócić do rysowania w moim wieku, kiedy jedyne próby podejmowało się jako sześciolatek, a polegały one na rysowaniu zamkniętego i otwartego węża boa! Oczywiście będę próbował portretować Małego Księcia możliwie jak najwierniej. Ale wcale nie jestem pewien, czy mi się uda. Bywa, że jeden rysunek jest do przyjęcia, a drugi już niepodobny. Ze wzrostem Małego Księcia również niezbyt dobrze sobie radzę. Tu jest za duży, a tam znowu za mały. Waham się też co do barwy jego stroju. Szukam po omacku, z lepszym lub gorszym skutkiem. Mogę się mylić nawet w bardzo ważnych szczegółach. Ale trzeba mi to wybaczyć. Mój przyjaciel nigdy niczego nie wyjaśniał. Być może sądził, że jestem podobny do niego. Lecz ja, niestety, nie potrafię dostrzec baranka przez skrzynkę. Może jestem trochę taki jak dorośli. Chyba się zestarzałem.

V

Codziennie dowiadywałem się czegoś na temat planety, odjazdu, podróży. Wiadomości te pojawiały się stopniowo, jako różne przypadkowe uwagi. W ten właśnie sposób trzeciego dnia poznałem dramat związany z baobabami.

Również i tym razem zawdzięczałem to barankowi, jako że Mały Książę nagle zwrócił się do mnie z pytaniem, jakby dopadły go poważne wątpliwości:

— Baranki zjadają krzewy, prawda?

— Tak. To prawda.

— O, to się cieszę.

Nie rozumiałem, dlaczego to takie ważne, że baranki zjadają krzewy. Ale Mały Książę dodał:

— Czy zatem zjadają też baobaby?

Zwróciłem Małemu Księciu uwagę, że baobab to nie krzew, tylko drzewo wielkie jak kościół, i że nawet gdyby zabrał ze sobą całe stado słoni, i tak nie dałoby rady jednemu baobabowi.

Myśl o stadzie słoni rozśmieszyła Małego Księcia:

— Trzeba by poustawiać jedne na drugich...

Zauważył jednak mądrze:

— Baobab, zanim urośnie, najpierw jest malutki.

— Słusznie! Ale dlaczego chcesz, żeby twoje baranki zjadały małe baobaby?

Odpowiedział: „Jak to dlaczego?!”, jakby chodziło o rzecz oczywistą. Musiałem wytężyć umysł, żeby samodzielnie zrozumieć tę kwestię. Otóż na planecie Małego Księcia, tak jak na wszystkich planetach, rosły pożyteczne rośliny i chwasty. Czyli znajdowały się tam również nasiona pożytecznych roślin i chwastów. Ale nasiona są niewidoczne. Śpią ukryte w glebie do czasu, aż któreś z nich weźmie chętka, żeby się obudzić. Wtedy takie nasiono się wypręża i z początku nieśmiało wypuszcza ku słońcu nieszkodliwą łodyżkę. Jeżeli jest to łodyżka rzodkwi lub róży, można pozwolić jej rosnąć, jak chce. Ale jeżeli to chwast, trzeba wyrwać go zaraz, gdy się go rozpozna. Otóż na planecie Małego Księcia znajdowały się groźne nasiona — nasiona baobabu. Gleba planety była nimi zasypana. Tymczasem jeśli weźmiesz się za takie baobaby za późno, już nigdy się ich nie pozbędziesz. Zarosną całą planetę. Przebiją ją korzeniami. I jeśli planeta będzie za mała, a baobabów za wiele, doprowadzą do jej rozpadu.

— To kwestia dyscypliny — powiedział mi później Mały Książę. — Po porannej toalecie należy zadbać o higienę planety. Trzeba narzucić sobie zwyczaj regularnego wyrywania baobabów, zaraz gdy dadzą się odróżnić od krzewów różanych, do których są bardzo podobne, kiedy są młode. To bardzo nudna, ale i bardzo łatwa praca.

Pewnego dnia poradził mi, żebym się przyłożył i zrobił ładny rysunek, aby porządnie wbić to do głowy dzieciom z mojej planety.

— Jeżeli kiedyś wyruszą w podróż — powiedział — to może im się przydać. Niekiedy można bez szkody odłożyć jakąś pracę na później. Ale w przypadku baobabów zawsze kończy się to katastrofą. Znałem planetę, której mieszkaniec był leniwy. Zlekceważył trzy krzaki...

Narysowałem tamtą planetę zgodnie ze wskazówkami Małego Księcia. Nie lubię przemawiać tonem moralisty. Zagrożenie powodowane przez baobaby jest jednak tak mało znane, a ryzyko grożące temu, kto zabłąkałby się na asteroidzie tak duże, że tym razem wyjątkowo nie będę powściągliwy i powiem: „Dzieci! Uważajcie na baobaby!”. Napracowałem się bardzo nad tym rysunkiem właśnie po to, by ostrzec swoich przyjaciół przed niebezpieczeństwem, które groziło im od dawna, podobnie jak i mnie, choć o nim nie wiedzieliśmy. Lekcja, którą chciałem dać, była tego warta. Spytacie może, dlaczego inne rysunki w tej książce nie są równie wspaniałe jak te z baobabami? Odpowiedź jest prosta: próbowałem, ale mi nie wychodziły. Kiedy rysowałem baobaby, kierowało mną poczucie, że sprawa jest bardzo pilna.

VI

Ach, Mały Książę, zaczynałem stopniowo rozumieć twoje ciche, smutne życie. Przez długi czas twoją jedyną rozrywką były nastrojowe zachody słońca. Poznałem ten nowy szczegół czwartego dnia rano, kiedy mi powiedziałeś:

— Lubię zachody słońca. Chodźmy obejrzeć zachód słońca.

— Ale trzeba poczekać...

— Poczekać na co?

— Poczekać, żeby słońce zachodziło.

Najpierw wydałeś się bardzo zaskoczony, a potem zacząłeś śmiać się z samego siebie. Powiedziałeś:

— Ciągle mi się wydaje, że jestem u siebie!

Rzeczywiście. Wszyscy wiedzą, że kiedy w Stanach Zjednoczonych jest południe, we Francji słońce właśnie zachodzi. Wystarczyłoby móc w minutę przenieść się do Francji, żeby zobaczyć zachód słońca. Niestety Francja jest zbyt daleko. Ale na twojej małej planecie wystarczyło, żebyś przesunął o kilka kroków krzesło. Mogłeś oglądać zmierzch tyle razy, ile miałeś na to ochotę...

— Pewnego dnia widziałem zachód słońca czterdzieści trzy razy! — powiedziałeś, a nieco później dodałeś: — Wiesz, kiedy ktoś jest bardzo smutny, to kocha zachody słońca...

— Czyli w dniu tych czterdziestu trzech razów byłeś bardzo smutny?

Ale na to już nie odpowiedziałeś.

VII

Piątego dnia, znowu za sprawą baranka, odkryła się przede mną kolejna tajemnica życia Małego Księcia. Otóż spytał mnie znienacka, bez żadnych wstępów, jakby o coś, nad czym od dawna się zastanawiał:

— Skoro taki baranek zjada krzewy, to zjada również kwiaty?

— Baranek zjada wszystko, co mu się trafi.

— Nawet kwiaty, które mają kolce?

— Tak. Nawet kwiaty, które mają kolce.

— W takim razie do czego służą kolce?

Tego nie wiedziałem. Byłem wtedy pochłonięty próbą poluzowania zbyt mocno dokręconej śruby w silniku. Bardzo się niepokoiłem, bo zacząłem rozumieć, że awaria jest poważna. Mój zapas wody pitnej kurczył się i bałem się najgorszego.

— Do czego służą kolce?

Mały Książę nigdy nie rezygnował z raz zadanego pytania. Byłem zirytowany śrubą i odpowiedziałem byle co:

— Kolce do niczego nie służą, to czysta złośliwość ze strony kwiatów!

— Ojej!

Po chwili milczenia Mały Książę rzucił jakby z urazą:

— Nie wierzę ci! Kwiaty są słabe. Są naiwne. Dodają sobie pewności tak, jak potrafią. Myślą, że z kolcami wyglądają groźnie...

Nie odpowiedziałem. Myślałem w tamtej chwili: „Jeżeli ta śruba nie puści, wybiję ją młotkiem”. Mały Książę znowu przerwał moje rozmyślania.

— A czy ty myślisz, że kwiaty...

1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:

Darmowe książki «Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz