Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖
Powiastka filozoficzna dla dzieci oraz tych dorosłych, którzy zachowali kontakt z dzieckiem w sobie. Utwór, zaliczany do klasyki światowej literatury, należy do wyjątkowych również wśród dzieł Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Autor nadał swojej opowieści formę baśniowej opowieści i sam ją zilustrował. Zawiera ona sumę przemyśleń na najważniejsze tematy: miłości, przyjaźni i — śmierci.
- Autor: Antoine de Saint-Exupéry
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry (czytaj online książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antoine de Saint-Exupéry
Lis zamilkł i spojrzał przeciągle na Małego Księcia.
— Proszę... oswój mnie — powiedział.
— Chętnie — odparł Mały Książę — ale nie mam wiele czasu. Muszę jeszcze znaleźć przyjaciół i poznać mnóstwo rzeczy.
— Można poznać tylko te rzeczy, które się oswoi — powiedział lis. — Ludzie nie mają czasu na poznawanie czegokolwiek. Kupują gotowe rzeczy w sklepach. Ponieważ jednak nie istnieją sklepy z przyjaciółmi, ludzie nie mają już przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
— Jak to zrobić? — spytał Mały Książę.
— Trzeba okazać wiele cierpliwości — odparł lis. — Na początek usiądziesz w pewnej odległości ode mnie, o tak, na trawie. Będę na ciebie popatrywał kątem oka, a ty nie będziesz nic mówił. Język jest źródłem nieporozumień. Ale każdego dnia będziesz mógł usiąść trochę bliżej...
Mały Książę wrócił nazajutrz.
— Szkoda, że nie wróciłeś o tej samej porze. Jeżeli przyjdziesz, dajmy na to, o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać szczęście. Czas będzie upływał, a ja będę coraz szczęśliwszy. O czwartej zacznę się wiercić i niepokoić: poznam cenę szczęścia! Jeżeli jednak będziesz przychodzić o dowolnej porze, nigdy nie będę wiedział, na którą godzinę mam przygotować swe serce... Rytuały są niezbędne.
— Co to jest rytuał? — spytał Mały Książę.
— To również jest coś, co niestety popadło w zapomnienie — powiedział lis. — Coś, co sprawia, że dany dzień różni się od innych dni, a godzina od innych godzin. Na przykład wśród moich myśliwych istnieje pewien rytuał. W czwartki idą potańczyć z dziewczętami z wioski. No i czwartek to cudowny dzień! Wypuszczam się wtedy na spacer aż po winnicę. Gdyby myśliwi szli na potańcówkę byle kiedy, każdy dzień byłby podobny do innych, a ja w ogóle nie miałbym wakacji.
I tak Mały Książę oswoił lisa. A kiedy nadeszła pora odjazdu, lis powiedział:
— Ach! Będę za tobą płakał.
— To twoja wina — powiedział Mały Książę. — Nie chciałem cię krzywdzić, ale ty zapragnąłeś, żebym cię oswoił.
— Oczywiście — powiedział lis.
— Ale teraz będziesz płakał!
— Oczywiście.
— Czyli nic na tym nie zyskałeś!
— Zyskałem z powodu koloru pszenicy — powiedział lis. A potem dodał: — Idź jeszcze raz popatrzeć na róże. Zrozumiesz, że ta twoja jest jedyna na świecie. Potem wrócisz się ze mną pożegnać, a ja podaruję ci pewien sekret.
Mały Książę poszedł jeszcze raz popatrzeć na róże.
— Wcale nie jesteście podobne do mojej róży, nic jeszcze nie znaczycie — powiedział im. — Nikt was nie oswoił i wy nikogo nie oswoiłyście. Jesteście takie, jaki dawniej był mój lis. Był po prostu lisem podobnym do stu tysięcy innych lisów. Ale uczyniłem go swoim przyjacielem i teraz jest jedyny na świecie.
Róże mocno się zawstydziły.
— Jesteście piękne, ale puste — dodał. — Za was nie oddałoby się życia. Oczywiście zwykły spacerowicz pomyślałby o mojej róży, że jest podobna do was. Ale ta jedna róża jest ważniejsza niż wy wszystkie, bo to ją podlewałem. Bo to ją umieściłem pod kloszem. Bo to ją chroniłem za parawanem. Bo to dla niej zabijałem gąsienice (oprócz dwóch lub trzech, żeby mieć motyle). Bo to jej słuchałem, kiedy się skarżyła lub przechwalała, a nawet czasami milczała. Bo jest moją różą.
Mały Książę wrócił do lisa.
— Żegnaj — powiedział.
— Żegnaj — odparł lis. — A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.
— To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu — powtórzył Mały Książę, żeby zapamiętać.
— Czas, który poświęciłeś swojej róży, czyni ją tak ważną.
— Czas, który poświęciłem mojej róży... — powtórzył Mały Książę, żeby zapamiętać.
— Ludzie zapomnieli o tej prawdzie — powiedział lis. — Ale tobie nie wolno o niej zapomnieć. Na zawsze bierzesz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę...
— Jestem odpowiedzialny za moją różę... — powtórzył Mały Książę, żeby zapamiętać.
— Dzień dobry — powiedział Mały Książę.
— Dzień dobry — powiedział dróżnik.
— Co tu robisz? — zapytał Mały Książę.
— Sortuję podróżnych na pakiety po tysiąc osób — powiedział dróżnik. — Wysyłam pociągi, które ich wywożą raz na prawo, raz na lewo.
W tym momencie oświetlony ekspres, hucząc jak grzmot, wprawił w drżenie budkę dróżnika.
— Bardzo się im spieszy — zauważył Mały Książę. — Dokąd tak pędzą?
— Tego nie wie nawet maszynista — powiedział dróżnik.
I wtedy zahuczał drugi oświetlony ekspres, jadący w przeciwną stronę.
— Już wracają? — spytał Mały Książę.
— To nie ci sami — powiedział dróżnik. — Wymieniają się.
— Nie podobało im się tam, gdzie byli?
— Nikomu nie podoba się tam, gdzie jest — powiedział dróżnik.
W tym momencie zahuczał grzmot trzeciego oświetlonego ekspresu.
— Czy ścigają tych pierwszych podróżnych? — spytał Mały Książę.
— Nikogo nie ścigają — odpowiedział dróżnik. — Tam w środku wszyscy albo śpią, albo ziewają. Jedynie dzieci rozpłaszczają nosy na szybach.
— Jedynie dzieci wiedzą, czego szukają — zauważył Mały Książę. — Tracą czas na szmacianą lalkę i ta lalka staje się dla nich bardzo ważna, i jeśli ktoś im ją zabierze, płaczą...
— Szczęściarze z nich — powiedział dróżnik.
— Dzień dobry — powiedział Mały Książę.
— Dzień dobry — powiedział sprzedawca.
Był to sprzedawca udoskonalonych tabletek, które gaszą pragnienie. Zażywa się jedną na tydzień i to wystarczy, żeby już nie chciało się pić.
— Po co to sprzedajesz? — spytał Mały Książę.
— To wielka oszczędność czasu — powiedział sprzedawca. — Specjaliści to wyliczyli. Oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty tygodniowo.
— I co się robi z tymi pięćdziesięcioma trzema minutami?
— To, co się komu podoba...
„Gdybym to ja miał pięćdziesiąt trzy minuty do wykorzystania — pomyślał Mały Książę — poszedłbym wolniutkim krokiem do studni...”
Był to już ósmy dzień awarii, która rzuciła mnie na pustynię, a słuchając historii o sprzedawcy, wypiłem ostatnią kroplę z zapasu wody.
— Ach, przyjemne są te twoje wspomnienia — powiedziałem Małemu Księciu — ale jeszcze nie naprawiłem samolotu, nie mam już nic do picia i też byłbym szczęśliwy, gdybym mógł pójść wolniutkim krokiem do studni!
— Mój przyjaciel lis... — zaczął.
— Mój chłopcze, nie ma już co mówić o lisie!
— Dlaczego?
— Dlatego, że umrzemy z pragnienia...
Moje rozumowanie nie trafiło do niego i odpowiedział:
— Dobrze jest mieć przyjaciela, nawet jeżeli ma się umrzeć. Co do mnie, bardzo się cieszę, że miałem lisa za przyjaciela...
„On nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa — pomyślałem. — Nigdy nie chce mu się jeść ani pić. Wystarczy mu odrobina słońca...”
On jednak popatrzył na mnie i odpowiedział na moje myśli:
— Mnie też chce się pić... poszukajmy studni...
Machnąłem ręką ze znużeniem: to absurd szukać po omacku studni w bezkresie pustyni. Mimo wszystko ruszyliśmy w drogę.
Szliśmy wiele godzin, zapadła noc i zapłonęły gwiazdy. Widziałem je jak we śnie, ponieważ miałem lekką gorączkę z powodu odwodnienia. W pamięci tańczyły mi słowa Małego Księcia:
— A więc ty też odczuwasz pragnienie? — spytałem go.
Nie odpowiedział na moje pytanie. Powiedział po prostu:
— Woda też może być dobra dla serca.
Nie zrozumiałem, co ma na myśli, ale się nie odezwałem... Dobrze wiedziałem, że nie należy zasypywać go pytaniami.
Był zmęczony. Usiadł. A ja przy nim. Po chwili milczenia powiedział jeszcze:
— Gwiazdy są piękne z powodu róży, której nie widać...
Odpowiedziałem: „Oczywiście” i patrzyłem w milczeniu na zmarszczki na piasku w świetle księżyca.
— Pustynia jest piękna — dodał.
To była prawda. Zawsze lubiłem pustynię. Siadasz na wydmie. Nic nie widać. Nic nie słychać. A jednak w ciszy coś promieniuje...
— Piękna dodaje pustyni fakt, że skrywa gdzieś studnię — powiedział Mały Książę.
Ze zdziwieniem zrozumiałem nagle to tajemnicze promieniowanie piasku. Kiedy byłem małym chłopcem, mieszkałem w starym domu, w którym, jak chciała legenda, był zakopany skarb. Oczywiście nikt go nigdy nie odkrył, a może nawet nie szukał. A jednak cały dom był przez to jak zaczarowany. Mój dom gdzieś tam w samym środku skrywał tajemnicę...
— Słusznie — powiedziałem do Małego Księcia — nieważne, czy chodzi o dom, o gwiazdy, czy o pustynię, to, co czyni je pięknymi, jest niewidoczne!
— Cieszę się — powiedział — że jesteś tego samego zdania, co mój lis.
Ponieważ Mały Książę zasypiał, wziąłem go na ręce i szedłem dalej. Byłem wzruszony. Miałem wrażenie, że niosę kruchy skarb. Więcej nawet, miałem wrażenie, że niosę najbardziej kruchy skarb na Ziemi. Patrzyłem w świetle księżyca na to blade czoło, na te przymknięte oczy, na kosmyki powiewające na wietrze i myślałem: „Widzę tylko zewnętrzną powłokę. To, co najważniejsze, jest niewidoczne...”.
Ponieważ na jego rozchylonych ustach rysowało się coś na kształt uśmiechu, powiedziałem sobie jeszcze w duchu: „W tym uśpionym małym książątku najbardziej wzrusza mnie jego wierność wobec pewnego kwiatu, obraz róży, która promieniuje w nim jak płomień lampy, nawet kiedy śpi...”. Zrozumiałem, że jest jeszcze bardziej bezbronny, niż sądziłem. Lampa potrzebuje, by ją chronić: może ją zgasić powiew wiatru...
W ten sposób, idąc przed siebie, o wschodzie słońca trafiłem na studnię.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
— Ludzie pakują się do pociągów ekspresowych — powiedział Mały Książę — ale sami nie wiedzą, czego szukają. Dlatego miotają się i kręcą w kółko...
I dodał:
— Nie warto...
Studnia, do której doszliśmy, była niepodobna do studni saharyjskich. Studnie saharyjskie to zwykłe dziury wywiercone w piasku. Ta wyglądała na studnię służącą całej wsi. Ale wsi nie było, a ja miałem wrażenie, że śnię.
— Dziwna rzecz — powiedziałem do Małego Księcia — wszystko jest gotowe: blok, wiadro i sznur...
Zaśmiał się, wziął do ręki sznur, wprawił blok w ruch.
A blok zajęczał jak stara chorągiewka na dachu, kiedy wiatr budzi się z długiego snu.
— Słyszysz, zbudziliśmy tę studnię i śpiewa — powiedział Mały Książę.
Nie chciałem, żeby się męczył.
— Pozwól, że to zrobię — powiedziałem — to dla ciebie za ciężkie.
Powoli wciągnąłem wiadro aż na cembrowinę. Ustawiłem je równo. W uszach wciąż mi brzmiał śpiew bloku, a w wodzie, która jeszcze drżała, widziałem drgające słońce.
— Jestem spragniony tej wody — powiedział Mały Książę — daj mi pić.
A ja zrozumiałem, czego szukał!
Podsunąłem mu wiadro do ust. Pił, nie otwierając oczu. Spokojnie, jakby coś świętował. Ta woda była zdecydowanie czymś więcej niż tylko napojem. Powstała z marszu pod gwiazdami, ze śpiewu bloku, z wysiłku moich ramion. Była miła sercu jak prezent. Kiedy byłem małym chłopcem, światełka na choince, kolędy w czasie pasterki i kojące uśmiechy dodawały podobnego blasku podarkom, które mi dawano.
— Tam, skąd jesteś, ludzie uprawiają po pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie — powiedział Mały Książę — a i tak nie znajdują w nich tego, czego szukają...
— Nie znajdują — potwierdziłem.
— A przecież to, czego szukają, można by znaleźć w jednej róży albo w odrobinie wody...
— Oczywiście — odpowiedziałem.
Mały Książę powiedział jeszcze:
— Lecz oczy są ślepe. Trzeba szukać sercem.
Napiłem się. Oddychałem głęboko. Piasek ma o świcie kolor miodu. Ten miodowy kolor również mnie uszczęśliwiał. Ale dlaczego po tym szczęściu musiał przyjść smutek...
— Powinieneś dotrzymać obietnicy — powiedział cicho Mały Książę, który znowu usiadł przy mnie.
— Jakiej obietnicy?
— Pamiętasz... kaganiec dla mojego baranka... jestem odpowiedzialny za tę różę!
Wyjąłem z kieszeni moje niedopracowane rysunki. Mały Książę zobaczył je i powiedział ze śmiechem:
— Twoje baobaby przypominają trochę kapustę!
— Ooo!
Byłem tak dumny z tych baobabów!
— Twój lis... te uszy... przypominają trochę rogi... i są za długie!
I śmiał się dalej.
— Jesteś niesprawiedliwy, mój mały, kiedyś potrafiłem rysować tylko zamknięte boa i otwarte boa.
— Ach, to wystarczy, dzieci je zrozumieją.
Narysowałem więc kaganiec. Serce mi się ścisnęło, kiedy mu go podawałem:
— Planujesz coś, o czym nie wiem...
Nie odpowiedział mi jednak.
— Wiesz, jeśli chodzi o moje lądowanie na Ziemi... jutro będzie rocznica... — powiedział. Pomilczał chwilę, po czym dodał: — Spadłem niedaleko stąd...
I zaczerwienił się.
A ja znowu, nie rozumiejąc dlaczego, poczułem dziwny smutek. Przyszło mi jednak do głowy pewne pytanie:
— A zatem to nie przez przypadek tamtego ranka osiem dni temu, kiedy cię poznałem,
Uwagi (0)