Kuszenie świętego Antoniego - Gustaw Flaubert (nasza biblioteka TXT) 📖
„Kuszenie św. Antoniego”, określane jako dramat, poemat prozą lub powieść, wyróżnia się nie tylko syntezą form. Dla Flauberta było to „dzieło całego mojego życia”. Pracował nad nim przez ćwierć wieku, od pierwszej, naznaczonej pesymizmem wersji, ukończonej w roku 1849, po trzecią i ostateczną, opublikowaną w roku 1874. Powstały tekst równie jak obrazy fascynuje bogatą i żywą wizją pokus, z jakimi mierzy się pustelnik. Przewijający się przed Antonim oszałamiający korowód przedstawicieli rozmaitych wyznań wczesnochrześcijańskich, gnostyckich, manichejskich, herezjarchów i cudotwórców, prezentujących różnorodne poglądy na Boga i świat, wir wiar, bogów, fantastycznych istot i potworów zmusza go do zmierzenia się z brakiem pewności co do wiary i wiedzy.
- Autor: Gustaw Flaubert
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kuszenie świętego Antoniego - Gustaw Flaubert (nasza biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Gustaw Flaubert
Aj!... Nie, nie! żadnej litości!
Och, och! każdy cios rozdziera mi skórę, krwawi mi członki! Pali mnie strasznie. Ech, nie jest to straszne! można się do tego przyzwyczaić! Zdaje mi się nawet...
Dalej nędzniku, dalej! Dobrze, dobrze! Wal w ramiona, grzbiet, piersi, brzuch — wszędzie! Świszczcie rzemienie! gryźcie mnie, obdzierajcie me ciało! Chciałbym, aby krople mej krwi trysnęły do nieba! Aby kości me popękały, aby me nerwy się obnażyły! Obcęgów, tortur, gorącego ołowiu! Męczennicy gorsze przechodzili rzeczy. Nieprawdaż, Amonario!
Mógłbym był stać przy słupie męczeńskim koło ciebie, patrzeć w twoje oczy i odpowiadać na twe jęki swymi westchnieniami, a boleści nasze i dusze nasze zlałyby się i zjednoczyły ze sobą.
Masz, masz! Jeszcze dla ciebie!... Ale oto jakieś przenika mnie łechtanie! Co za męczarnia! Co za rozkosz! Są to niby pocałunki! Szpik mój omdlewa! Ach, umieram!
I naraz dostrzega oko w oko trzech jeźdźców na dzikich osłach, z liliami w ręku, a wszyscy są do siebie podobni jak krople wody.
Antoni się odwraca i widzi trzech innych jeźdźców podobnych, na takich samych osłach, w takiej samej postawie.
Cofa się. Wówczas osły, wszystkie naraz, idą krok naprzód i pocierają mordę o niego, chcąc mu włosiennicę rozedrzeć. Słychać okrzyki: „Tędy, tędy! tutaj!” I śród szczelin górskich ukazują się chorągwie i głowy wielbłądów w uździenicach z czerwonego jedwabiu, potem muły z wielkimi ciężarami na grzbietach, potem kobiety pokryte żółtymi zasłonami, siedzące okrakiem na srokatych koniach.
Zadyszane bydlęta kładą się na ziemi, niewolnicy śpieszą, rozciągają pstre dywany, rozkładają na ziemi rzeczy świecące.
Biały słoń, w łusce ze złotych nici, nadchodzi potrząsając bukietem strusich piór na czole. Na jego grzbiecie, śród poduszek z wełny niebieskiej, skrzyżowawszy nogi, półzamknąwszy powieki, kołysząc głową — siedzi kobieta tak prześwietnie odziana, że promienie rzuca dookoła... Tłum pada na twarz, słoń klęka i
KRÓLOWA SABYześlizgnąwszy się wzdłuż grzbietu słonia, schodzi na dywany i dąży wprost ku świętemu Antoniemu.
Suknia jej ze złotego aksamitu, przyozdobiona regularnymi szeregami falban z pereł, agatu i szafiru, obciska jej talię ciasnym gorsetem, a naokoło w kolorach najcudowniejszych wyhaftowano dwanaście znaków zodiaku. Nogi obute w wysokie trzewiki, z których jeden czarny, srebrnymi gwiazdkami usiany z półksiężycem, a drugi biały, pokryty kropelkami złota ze słońcem pośrodku.
Szerokie rękawy, przystrojone szmaragdami i piórami ptaków, obnażają jej białe ramię; na ramieniu bransoleta z hebanu, na rękach pierścienie, a palce kończą się paznokciami tak ostrymi jak igły.
Łańcuch złoty przechodzi jej pod brodą, idzie wzdłuż policzków, spiralnie otacza jej włosy, posypane pudrem błękitnym, po czym spływa na dół, dotyka łopatek i przyczepia się na łonie do skorpiona z diamentu, którego język tonie między dwojgiem jej piersi. Dwie wielkie jasne perły wiszą w jej uszach. Brzegi jej powiek malowane na czarno. Na lewym policzku ma królowa Saby ciemną plamę przyrodzoną i oddychając, usta otwiera, jakby gorset ją cisnął. Idąc, potrząsa zielonym parasolem o rączce z kości słoniowej, otoczonym czerwonymi dzwoneczkami; dwunastu kosmatych Murzynków niesie ogon jej sukni, którego ostatni koniuszczek trzyma małpa, podnosząc go od czasu do czasu.
Mówi:
O, piękny pustelniku! piękny pustelniku! serce moje omdlewa! Skutkiem niecierpliwego dążenia do ciebie odciski mam na pięcie i złamałam jeden paznokieć. Wysyłałam pasterzy, którzy stali na górach z ręką wyciągniętą przed oczy, i myśliwców, którzy wywoływali twe imię po lasach, i gońców, którzy przebiegali drogi każdego przechodnia, pytając: „Czyście go widzieli?” Nocami płakałam, twarz obracając ku ścianie. Łzy moje z czasem dwie dziury wydrążyły w mozaice, jak bagnisko wody morskiej w skałach, gdyż ja kocham ciebie! o, bardzo, bardzo kocham!
Śmiej się więc, piękny pustelniku! Śmiej się więc! Ja jestem bardzo wesoła, zobaczysz! Umiem grać na lirze, tańczę jak pszczoła i znam tysiące opowieści najciekawszych i najzabawniejszych w świecie!
Nie wyobrażasz sobie długiej drogi, jakąśmy przebyli... Oto osły zielonych gońców zdechły z umęczenia.
Od trzech wielkich księżyców biegły one z wysiłkiem równomiernym, z kamieniem w ustach dla przecinania wiatru, a ogon ich wciąż stał poziomo, a nogi były wciąż wyprężone, a galop ciągle jednaki... Już nie znajdziesz podobnych... Mam je w spadku od mego dziada macierzystego, a był to cesarz Saharil, syn Jakszaba, syna Jaaraba, syna Kastana. Ach, gdyby żyły jeszcze, zaprzęglibyśmy je do lektyki, aby powrócić do domu. Ale... jak to?... o czym ty marzysz?
Ach, gdy będziesz mym małżonkiem, ubiorą cię, pachnidłami obleją, włosy ci wystrzygą...
Smutną masz minę. Czy dlatego, że opuszczasz swą chatę? Ale ja wszystko opuściłam dla ciebie, nawet króla Salomona, który przecież jest bardzo mądry, ma dwadzieścia tysięcy wozów wojennych i piękną brodę! Przyniosłam ci swe dary ślubne. Wybieraj.
Oto balsam z Genezaret, oto kadzidło z przylądka Gardefan, ladanon59 i cynamon, i silfium60, dobre do sosów. Są tu hafty z Assuru61, kość słoniowa znad Gangesu, purpura z Elizy62; a ta skrzynka białośnieżna zawiera wiadro chalibonu, wina zachowanego dla królów asyryjskich, a które się pije rogiem jednorożca. Oto naszyjniki, zapinki, siateczki, parasole, złoty proszek z Baasy, cassiteros63 z Tartessos64, błękitne drzewo z Pandio, białe futra z Issedonu65, karbunkuły z wyspy Palesimondy66 i wykałaczki ze szczeci zaginionego zwierzęcia, które się znajduje pod ziemią. Te poduszki są z Emat67, a te frędzle z Palmiry68. Na tym dywanie z Babilonu jest... ale pójdźże! pójdź!
Ta miękka tkanina, która pod palcami skrzy się i skrzypi, jest to sławne żółte płótno, przywiezione przez kupców z Baktriany69. Czterdziestu trzech tłumaczy trzeba im było w podróży. Zrobię ci z niej suknie, które będziesz nosił w domu... Dajcie mi futerał z sykomoru i przynieście mi skrzynię z kości słoniowej, co leży na łopatce mego słonia.
Czy chcesz tarczę Dżian ben Dżiana70, tego co zbudował piramidy? Oto ona! Składa się z siedmiu skór smoka leżących na sobie, złączonych śrubą diamentową, skór garbowanych w żółci ojcobójcy. Z jednej strony wystawia wszystkie wojny, jakie były na świecie od wynalazku broni, a z drugiej — wojny, które będą aż do końca świata. Piorun od niej odskakuje jak piłka lana ze smoły. Złożę ją w twoich rękach i będziesz nosił ją na polowanie.
Ale gdybyś wiedział, co ja mam w tej małej skrzynce! Odwróć ją, zechciej otworzyć! Nikt tego nie potrafi. Ucałuj mnie, a ja ci powiem.
Była to noc, kiedy król Salomon głowę stracił... Wreszcie zawarliśmy układ. Podniósł się chyłkiem.
Ach, piękny pustelniku! nie dowiesz się, nie dowiesz się!
I wiele innych rzeczy mam jeszcze! Ach, mam skarby zamknięte w galeriach, gdzie można zabłądzić jak w lesie. Mam pałace letnie ze szpalerów trzcinowych i pałace zimowe z czarnego marmuru. Po środku jezior wielkich jak morza mam wyspy okrągłe jak dukaty, pokryte masą perłową, a których brzegi śpiewają melodyjnie od uderzania ciepłych fal, toczących się po piasku. Niewolnicy mych kuchen chwytają ptaki w moich ptaszarniach i ryby łowią w mych sadzawkach. Mam rytowników, którzy wciąż moją twarz ryją w najtwardszych kamieniach, odlewaczy, którzy wciąż kują me posągi, pachnidlarzy, którzy soki roślin mieszają do olejków. Mam krawczynie, co mi krają materię, złotników, którzy mi obrabiają klejnoty, fryzjerki, które mi wciąż nowe obmyślają czesania; i malarzy uważnych, którzy ściany mego domu oblewają gumą gorącą, chłodząc ją wachlarzami. Mam służebnic tyle, że harem by można z nich złożyć; mam rzezańców tylu, że można by stworzyć z nich armię. Mam wojska, mam narody! Mam w przedsionku straż karłów, którzy na grzbiecie noszą trąby z kości słoniowej.
Mam zaprzęgi antylop, mam kwadrygi słoni, mam setki par wielbłądów i klacze o grzywach tak długich, że w galopie ich nogi plączą się we włosach, i stada bydła o rogach tak wielkich, że lasy trzeba niszczyć przed nimi, gdy się pasą. Mam żyrafy, które się w mych ogrodach przechadzają i które głowę kładą na brzegu mego dachu, gdy po obiedzie odpoczywam. Siedząc na muszli ciągnionej przez delfiny, odwiedzam groty i słucham, jak opadają krople wody ze stalaktytów. Płynę do krainy diamentów, gdzie czarownicy, przyjaciele moi, pozwalają mi wybierać najpiękniejsze; później wstępuję na ziemię i wracam do siebie.
Wydaje gwizd przeciągły i ostry.Naraz wielki ptak zlatuje z nieba i siada na wierzchołku jej włosów, strząsając z nich błękitny proszek. Pióra jego barwy pomarańczowej, wydają się z łuski metalowej. Mała głowa, przybrana srebrnym czubkiem, wygląda niby twarz człowieka. Ma czworo skrzydeł, nogi sępie i olbrzymi ogon pawi, który kołem roztacza za sobą...
Chwyta w dziób parasol królowej, chwilę się kołysze zanim dojdzie do równowagi, najeża wszystkie swe pióra i staje nieruchomy...
Dzięki ci, piękny Simorg-anka71! Ty, coś mi powiedział, gdzie się ukrywa mój kochanek! Dzięki, dzięki! gończe mego serca! On leci jak pragnienie. W jednym dniu świat okrąża dokoła. Wieczorem powraca. Kładzie się u stóp mego łoża, opiewa mi, co widział, morza, jakie migały pod nim wraz z rybami i okrętami, wielkie pustynie, jakie dostrzegał z wyżyny niebios, i żniwa, które chyliły się po siołach i rośliny, co rosły na murach miast opuszczonych.
O, gdybyś chciał, gdybyś chciał!... Mam ja pawilon na przylądku, wśród istmu72, pomiędzy dwojgiem oceanów. Jest on filtrowany blachą szklaną, ma podłogę z szylkretu73, jest otwarty na cztery wiatry niebieskie! Z wyżyny oglądam powracające me floty i narody, które wchodzą na wzgórze z ciężarami na barkach. Spalibyśmy na puchach miększych niż obłoki, pilibyśmy trunki zimne w korze owoców i oglądalibyśmy słońce po przez szmaragdy! Pójdź!
Jak to? Ani bogactwo, ani zaloty, ani miłość ciebie nie porusza? Nie tego ci potrzeba?
Ale istoty rozwiązłej, tłustej, o głosie chropowatym, o włosach barwy ognistej, o ciele rozlanym.
A może wolisz ciało zimne jak skóra wężowa, albo wielkie czarne oczy, ciemniejsze od jaskiń mistycznych? Spójrz w moje oczy...
Wszystkie, które spotkałeś: od dziewczyny ulicznej, śpiewającej pod latarnią, aż do patrycjuszki, która płatki róży sypie ze swej lektyki, wszystkie postacie przeczuwane, wszystkie wyobrażenia twej żądzy — wywołaj tylko! Jam nie kobieta, jam cały świat! Dość, aby me suknie opadły, a odkryjesz w mej osobie szereg tajemnic.
Gdybyś palec położył na mym ramieniu, strumień ogniowy rozpaliłby twe żyły. Posiadanie najmniejszej cząstki mego ciała napełni cię rozkoszą gwałtowniejszą niż podbicie królestwa. Przybliż swe usta! Pocałunki moje mają smak owocu, który się roztopi w twym sercu. Ach, jakże ty zatoniesz w moich włosach, jakże wdychać będziesz moje piersi, zdumiewać się będziesz mojemu ciału i będziesz gorzał od moich źrenic, w moich ramionach, w wirze upojenia!
Gardzisz mną! Żegnaj zatem!
Naprawdę? Odpychasz kobietę tak piękną!
Pożałujesz, piękny pustelniku! Będziesz jęczał! Będziesz się nudził! Ale ja sobie z tego drwię!... La, la, la! och, och, och!
Odchodzi, twarz ukrywszy w dłoniach, skacząc na jednej nodze.
Niewolnicy defilują przed Św. Antonim, konie, wielbłądy, słoń, służebnice, muły wolne od ciężarów, Murzyni, małpy, jeźdźcy w zielonych strojach,trzymający w ręku lilię złamaną. A królowa Saby oddala się, wydając rodzaj czkawki konwulsyjnej, podobnej do łkania albo do szyderczego chichotu.
IIITo zapewne ktoś ze służby królowej
mówi do siebie.
Dziecko jest małe jak karzeł, a jednak krępe jak Kabir74, pokrzywione, postaci nędznej. Białe włosy pokrywają jego głowę dziwotwornie wielką; drży z zimna pod biednym płaszczykiem, przy czym trzyma w ręku zwitek papirusu. Światło księżyca, przesłonięte chmurą, pada na niego.
ANTONIKto ty jesteś?
DZIECKOTwój dawny uczeń, Hilarion.
ANTONIKłamiesz! Hilarion od wielu lat mieszka w Palestynie.
HILARIONPowróciłem stamtąd! Jam jest.
ANTONIJednak twarz jego była jasna jak jutrznia, pogodna, radosna. Twoja jest mroczna i stara.
HILARIONWielkie trudy mnie znużyły.
ANTONIGłos też odmienny. Twój ma dźwięk lodowy.
HILARIONBom się karmił gorzkimi rzeczami.
ANTONIA te białe włosy?
HILARIONMiałem wielkie troski!
ANTONICzyż to możliwe?
HILARIONNie byłem tak daleko, jak przypuszczasz. Pustelnik Paweł odwiedził cię w tym roku, w miesiącu Szebar75. Właśnie dwadzieścia dni temu koczownicy przywieźli ci chleb. Powiedziałeś onegdaj jednemu marynarzowi, by ci dostarczył trzech szydeł.
ANTONIOn wie wszystko.
HILARIONDowiedz się nawet, żem cię nigdy nie opuszczał. Ale teraz wcale mnie nie dostrzegasz...
ANTONIJakże to? Prawda, że mam teraz w głowie dziwny zamęt. Zwłaszcza tej nocy...
Uwagi (0)