Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Wyznania ukazały się drukiem już w kilka lat po śmierci pisarza. Pierwsze wrażenie było oczywiście wrażeniem światowego skandalu: większość osób żyła jeszcze (nawet obcesowa pani de Larnage z pierwszej części Wyznań żyła jako wiekowa matrona w swoim zameczku). Stopniowo ta strona zachodziła w cień (zwłaszcza iż niemal równocześnie rewolucja zmiotła z powierzchni cały ten dawny światek), ale osobliwa ta książka została i poczęła wnikać w literaturę, tworząc w niej potężny zaczyn, którego działanie sięga aż do naszych czasów. Przedstawiając niedawno publiczności arcydzieło poezji Villona60, miałem sposobność zwrócić uwagę na to, jak bardzo ta poezja uczuć, wrażeń, przeżyć osobistych, czerpiąca wprost z serca poety wyłączne źródło natchnienia, przepada, kryje się na kilka wieków pod ziemią. Miejsce jej zajmuje dążenie do możliwie doskonałej obiektywizacji. Oczywiście, że gdy Corneille kreśli swego Cyda, a Racine Fedrę, biorą oni swe kreacje w całej pełni z siebie61; ale forma, w jakiej oddają siebie samych, nakłada hamulec wszelkiemu rozpętaniu egotyzmu. W XVIII wieku literatura piękna, stając się w znacznej mierze zabawą dobrego towarzystwa, dalej jeszcze posuwa wstydliwość własnych uczuć i ograniczenie ich konwencją. Stopniowo, odcięta od swych żywych źródeł, wysusza się i karłowacieje, staje się igraszką mózgową: powszechny, entuzjastyczny kult Woltera jako poety daje tego wystarczającą miarę. Wówczas zjawia się człowiek, który blisko do czterdziestego roku życia wychował się poza wszelkim społeczeństwem, który każdą elementarną myśl, każde uczucie — zamiast otrzymać je gotowe w paryskiej kawiarni lub salonie — zdobywał sobie w mozole i cierpieniu; który wszystkie przedmioty będące dla innych literackim tematem dialektycznym bierze, z naiwnością dzikiego, na serio. Trudno dziś wprost określić, trudno nawet samemu sobie zdać sprawę, do jakiego stopnia wszystko to, co wnosił Rousseau w ówczesne społeczeństwo, było nowe i płodne: nie zawsze przez nowość myśli, ale przez stosunek tych myśli do niego samego. Niech wystarczy jeden przykład: czytając opis przygody z Zuliettą, gdy Rousseau, ogarnięty płomieniem żądzy, nagle zalewa się łzami pod wpływem refleksji nad losem pięknej kurtyzany, niejeden czytelnik minął zapewne ten ustęp, nie zwracając nań uwagi: tyle razy się już spotykało wylewy liryczne tego rodzaju, dziś niemal już banalne!
Wszedłem do alkowy kurtyzany jak do sanktuarium miłości i piękności; zdawało mi się, że ich bóstwo widzę w jej osobie. Nigdy nie byłbym uwierzył, iż bez szacunku i czci można doznawać czegoś podobnego jak to, co ona budziła we mnie. Zaledwie w momentach pierwszych zbliżeń poznałem siłę jej uroków i pieszczot, natychmiast, z obawy, iż zawczasu stracę ich owoc, chciałem najspieszniej je uszczknąć. Nagle w miejsce płomieni, które mnie pożerały, uczułem śmiertelny chłód w żyłach; nogi uginały się pode mną i bliski omdlenia usiadłem, tonąc we łzach jak dziecko.
Kto mógłby odgadnąć przyczynę łez i myśli, które przebiegały mi przez głowę w tej chwili? Mówiłem sobie: „Ta istota, którą mam w swej mocy, jest arcydziełem natury i miłości; duch, ciało, wszystko jest doskonałe; jest równie dobra i szlachetna, jak powabna i miła; magnaci, książęta, powinni by być jej niewolnikami, berła powinny by się chylić do jej stóp. I oto jako nędzna ulicznica wydana jest na żer pospólstwu; kapitan kupieckiego okrętu rozrządza nią do woli; rzuca mi się na szyję, mnie, o którym wie, że nie mam nic, mnie, którego wartość, niedostępna jej ocenie, musi być w jej oczach żadna”.
Otóż ten ustęp, w którym mieści się niemal cały Rolla Musseta i tyle innych „nastrojów”, w istocie już banalnych, był dla współczesnych czymś tak nowym, tak niezrozumiałym, iż La Harpe cytuje go wręcz jako pozytywny dowód obłędu pisarza! Punkt po punkcie można by tak przechodzić twórczość Russa i stosunek jej do literatury współczesnej oraz tej, która po niej wyrosła. Trzeba przyjąć za pewnik, że jeżeli mało rodzi się ludzi samoistnie myślących, ludzi czujących samoistnie — mimo iż czucie zdawałoby się rzeczą na wskroś osobistą — rodzi się jeszcze mniej. Rzadka jednostka, obdarzona samorodnym geniuszem czucia i potęgą wibracji, całym pokoleniom sugeruje (lub może tylko w nich wyzwala?) swój stan psychiczny, na którym wtórne (nieraz zresztą bardzo bogate) ustroje duchowe snują swoje wariacje. Pod tym względem ze wszystkich dzieł Russa — nie wyłączając może nawet Nowej Heloizy — Wyznania wywarły wpływ największy. Czy to wylewy romantyzmu (i całej zresztą współczesnej poezji), uderzające w ton spowiedzi lirycznej, nieznanej od czasu Villona; czy te stosy autobiografii, objaśniających dla potomności duchową organizację własnej istoty; czy wreszcie autoanaliza psychologiczna — słowem połowa niemal literatury XIX wieku, żeglującej pod flagą olbrzymiego, bezwstydnego JA, wyszła z tej oto książki. Mimo to sposób, w jaki Rousseau pojął i wykonał swą spowiedź, sprawia, iż nic nie zatarło dotąd prawdy słów, jakimi ją rozpoczyna: „Imam się przedsięwzięcia, które dotychczas nie miało przykładu i nie będzie miało naśladowcy”.
Wyznania Russa to jedna z tych bolesnych książek, w których — jak w Wielkim Testamencie Villona, jak w Listach panny de Lespinasse — mamy uczucie, iż kładziemy rękę wprost na bijącym, chorym sercu ludzkim; uczucie tutaj tym bardziej przejmujące, iż serce to biło w człowieku, który jak mało kto inny zaważył na biegu myśli, uczuć i dziejów wielkiej epoki ludzkości.
Boy.
Kraków 1914–1917 r.
(1712–1719)62. Imam63 się przedsięwzięcia, które dotychczas nie miało przykładu i nie będzie miało naśladowcy. Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tym człowiekiem będę ja.
Ja sam. Czuję moje serce i znam ludzi. Nie jestem podobny do żadnego z tych, których widziałem; śmiem wierzyć, iż nie jestem podobny do żadnego z istniejących. Jeśli nie lepszy, w każdym razie jestem inny. Czy natura uczyniła źle, czy dobrze, niszcząc formę, w której mnie odlała, o tym wolno będzie sądzić dopiero po przeczytaniu tych kartek.
Niechaj trąba ostatecznego sądu zabrzmi, kiedy przyjdzie godzina: przybędę z tą książką w ręku stanąć przed obliczem Najwyższego Sędziego. Powiem głośno: oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równie szczerze. Nie przemilczałem nic złego, nie dodałem nic dobrego; a jeśli zdarzyło mi się uciec do czczej ozdoby, to jedynie wówczas, gdy trzeba było wypełnić lukę ułomnej pamięci. Mogłem wziąć za prawdę to, o czym wiedziałem, że mogło być prawdą; nigdy tego, o czym wiedziałem, iż było fałszem. Pokazałem się takim, jakim jestem: godnym pogardy i szpetnym, kiedy nim byłem; dobrym, szlachetnym, wzniosłym, kiedy nim byłem: odsłoniłem moje wnętrze takim, jakim tyś je widział sam, Najwyższy Sędzio. Zgromadź dokoła mnie nieprzeliczoną liczbę moich bliźnich; niech słuchają mej spowiedzi, niech litują się mych nieprawości, niech się rumienią za me niedole. Niech każdy z nich kolejno odsłoni serce u stóp twego tronu z równą szczerością; a potem niechaj jeden jedyny powie ci, jeśli będzie miał czoło64: „Byłem lepszy od tego człowieka”.
Urodziłem się w Genewie w r. 1712, z Izaaka Rousseau65, obywatela66, i Zuzanny Bernard, obywatelki. Ojciec mój, którego ojcowizna wskutek podziału między piętnaścioro rodzeństwa równa była niemal zeru, musiał szukać środków do życia w zawodzie zegarmistrza, w którym istotnie był bardzo biegły. Matka, córka pastora Bernard, była bogatsza od niego: miała urodę i cnotę. Nie bez trudności przyszło ojcu otrzymać jej rękę. Miłość ich zaczęła się niemal z życiem: mając osiem czy dziewięć lat przechadzali się co wieczór wspólnie po wybrzeżu Treille67, jako dziesięciolatki stanowili nierozłączną parę. Sympatia, porozumienie dusz wzmocniły w nich jeszcze uczucie zrodzone z przyzwyczajenia. Los, który sprzeciwiał się poniekąd ich miłości, spotęgował ją tylko. Młody kochanek, nie mogąc otrzymać bogdanki68, usychał z rozpaczy; poradziła mu udać się w podróż, aby szukać zapomnienia. Zwędrowawszy świat bez skutku, wrócił tym bardziej rozkochany. Zastał swą ulubioną tkliwą i wierną jak wprzódy. Po tej próbie nie pozostało im nic, jak kochać się całe życie; przysięgli to sobie i niebo pobłogosławiło ich ślubom.
Gabriel Bernard, brat mojej matki, zakochał się w jednej z sióstr ojca; zgodziła się zań wyjść jedynie pod warunkiem, że brat jej poślubi jego siostrę. Miłość usunęła wszystkie zapory i oba związki skojarzyły się jednego dnia. W ten sposób wuj mój był mężem mej ciotki, a dzieci ich mym stryjeczno-ciotecznym rodzeństwem. Urodziło się z końcem roku po jednym w każdym domu, po czym trzeba było się rozłączyć.
Wuj Bernard był inżynierem wojskowym; pociągnął do cesarstwa i do Węgier służyć pod księciem Eugeniuszem69. Ojciec, po urodzeniu mego jedynego brata, udał się do Konstantynopola, dokąd go powołano: został zegarmistrzem seraju70. Podczas jego nieobecności piękność matki, jej dowcip i talenty znęciły wielbicieli. Pan de la Closure, poseł francuski, był jednym z najgorliwszych. Można wnosić, iż uczucie jego było gorące, skoro po upływie trzydziestu lat, mówiąc o niej, nie mógł ukryć wzruszenia. Matka miała ku obronie więcej niż samą cnotę: kochała czule męża. Napisała do niego, aby wrócił: rzucił wszystko i pośpieszył na wezwanie. Ja byłem smutnym owocem tego powrotu. W dziesięć miesięcy potem przyszedłem na świat, wątły i chory. Urodzenie moje kosztowało matkę życie i stało się pierwszym z mych nieszczęść.
Nie wiem,
Uwagi (0)