Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Dziwne były koleje tego człowieka! Ojciec jego, skromny zegarmistrz w Genewie, człowiek uczuciowy i lekkomyślny, karmi dzieciaka, zaledwie umiejącego czytać, romansami, w których zatapia się wraz z nim do białego rana, oraz Żywotami sławnych ludzi Plutarcha. Zmuszony opuścić miasto, zaniedbuje stopniowo syna zupełnie; Rousseau dostaje się w końcu „do terminu”, do rytownika, gdzie staje się skończonym urwiszem6 i skąd jako szesnastoletni wyrostek ucieka, z obawy przed plagami. W czasie pobytu u majstra zdążył pochłonąć całą sąsiednią wypożyczalnię książek. Włóczy się po okolicy, nocuje u chłopów, w końcu, skierowany tam przez proboszcza z Confignon w Sabaudii, dostaje się w ręce agentki od „nawracań”, dwudziestoośmioletniej i ładnej pani de Warens, osoby która staje się jego opatrznością. Z jej poręki wędruje do Turynu, gdzie przyjmuje katolicyzm w nadziei świetnego losu; ale po ceremonii kościelnej, znalazłszy się na ulicy z dwudziestoma frankami w kieszeni, widzi, iż nadzieje jego były czczą złudą. Włóczy się po mieście; w braku czego lepszego, zostaje lokajem; popisując się w sposobną porę znajomością łaciny i pewnym polorem, ściąga na siebie uwagę chlebodawców; otwierają się przed nim widoki przyszłości. Ale dziecinny kaprys i popęd do włóczęgi przemaga: Rousseau, w towarzystwie drugiego wyrostka, puszcza się znowu przez Alpy, zamierzając opędzać koszta życia pokazywaniem „bani Herona”7. Rozczarowawszy się rychło co do tej nadziei, Rousseau wraca do Annecy, do domu swej opiekunki, w pobliżu której wałkoni się aż do trzydziestego roku życia, próbując różnych zawodów, rzucając je, czytając z panią de Warens La Bruyere’a etc.8, kształcąc się bezładnie, napadowo, najbardziej systematycznie stosunkowo uprawiając muzykę, którą zaczyna uważać za istotne powołanie swego życia. Pobyt ten przerywają zresztą nieustanne włóczęgi, stanowiące istny nałóg Russa. Rousseau w tym okresie to natura bardzo złożona, pełna kontrastów, zmysłowa i marząca, ufna i podejrzliwa, zamknięta w sobie i wylana9, zdradzająca wybitnie cechy tego, co dziś się nazywa moral insanity10, a żadnych śladów przyszłej potęgi. Z tym wszystkim musiał mieć dużo uroku i na ogół tzw. „szczęście do ludzi”. W tych latach Rousseau robi wrażenie jakby somnambulika11, który porusza się, działa nieprzytomnie, pod wpływem jakiejś tajemniczej siły. Znamiennym jest, że gdziekolwiek opiekunka próbuje go ulokować, zawsze zwracają jej dryblasa z nadmienieniem, iż jest zupełnie nie do użytku: los ten spotyka go nawet w seminarium duchownym, mimo poparcia samego biskupa.
Osiemnastoletni Rousseau ubóstwiał oczywiście swą młodą „mamusię” (takie było miano, jakim ją zawsze nazywał), która ze swej strony obdarzała tkliwszymi względami swego ogrodnika, statecznego i oddanego Klaudiusza Anet. Rousseau wiedział o tym stosunku; jakież było tedy jego zdumienie, kiedy jednego dnia „mamusia”, kazawszy mu się przygotować do poważnej rozmowy, oświadczyła, iż pragnąc go uchronić od czyhających nań niebezpieczeństw, postanowiła sama wtajemniczyć go w misteria życia.
Ów dzień, którego więcej lękałem się, niż oczekiwałem, nadszedł wreszcie. Znalazłem się pierwszy raz w ramionach kobiety, i kobiety, którą ubóstwiałem. Czy byłem szczęśliwy? Nie; poznałem rozkosz. Jakiś niezwyciężony smutek zatruwał mi jej urok. Miałem uczucie, jak gdybym spełnił kazirodztwo. Tuląc ją z uniesieniem w ramionach, skrapiałem równocześnie jej łono łzami. Co do niej, nie była ani smutna, ani upojona; była serdeczna i spokojna...
...Tak wytworzyła się między nami trojgiem spójnia, jakiej przykładu nie było może na ziemi. Wszystkie nasze chęci, troski, wprost nasze serca były wspólne; nic nie istniało poza granicami tego małego kółka. Przyzwyczajenie życia razem i życia wyłącznie z sobą stało się tak silne, że kiedy w godzinie posiłku brakło jednego z trojga albo też przybył ktoś czwarty, wszystko było popsute. Mimo naszych poszczególnych związków sam na sam były nam mniej słodkie niż wspólne zebrania...
Sielanka ta trwa jakiś czas; kres kładzie jej śmierć Klaudiusza. Następca jego w sercu i gospodarstwie pani de Warens, niejaki Wintzenried, natura gruba12, czynna, energiczna, nie nadaje się do tego tercetu, mimo iż w zasadzie nie stawia mu opozycji: stopniowo zagarnia panią de Warens dla siebie; Rousseau zaczyna czuć, że w tym domu, coraz bardziej zresztą rozprzęgającym się finansowo, nie ma już dlań miejsca. Pakuje swoje książki i mając jako talizman wymyślony przez siebie nowy system pisania nut, puszcza się do Paryża.
Ta część książki, kreśląca dzieje młodzieńczych lat pisarza, jest nieoszacowanym komentarzem do jego życia i twórczości. Dopiero czytając te Wyznania, zaczyna się rozumieć Russa i potęgę jego wpływu. W nich znajdujemy najlepsze oświetlenie, a poniekąd wytłumaczenie „osobliwego zjawiska”, nad którym tak się zdumiewa Lemaître. W tych pamiętnikach, pisanych, mimo teatralnego nieraz gestu i powieściowego arrangement13, z bezwzględną szczerością (nie prawdomównością — to rzecz inna) możemy śledzić krok po kroku zadziwiającą historię ducha, który w najbardziej niesprzyjających warunkach z niestrudzonym wysiłkiem zmaga się z sobą i łamie, pręży się i drąży sobie drogę ku światłu, aż wreszcie będzie mógł trysnąć wysoko kipiącym gajzerem. Rozumiemy tajemniczą potęgę oddziaływania myśli Russa — tak bardzo nieproporcjonalną nieraz do ich wartości — gdy śledzimy, etap po etapie, ich genezę i źródło: gdy widzimy, jak żadna z nich nie jest produktem literackiej kombinacji i gry myślowej, lecz każda płynie z głębi jego istoty, urabia się w męce życia, żywi się krwią serdeczną i kupiona jest tą krwią i życiem.
Dawny lokaj pani de Vercellis inne akcenty znajdzie, mówiąc o nierównościach społecznych, niż najbardziej rewolucyjny nawet filozof paryskich salonów. Jedenastoletni kochanek małej Goton, dla którego miłość była przez całe życie jedynie trawieniem się nigdy nienasyconej i smaganej chorobliwymi popędami wyobraźni, narzuci, niemal na wiek cały, Europie swą psychopatię, przekazując ją w dziedzictwie swej progeniturze14 romantycznej. I jeszcze jeden rys, ważniejszy może od innych. W epoce, gdy wszystkie fundamenty, na których wspiera się ład społeczeństwa i życie wewnętrzne jednostki, rysują się i walą, Rousseau, jedyny ze współczesnej plejady filozofów francuskich, całą niemal swą twórczość poświęca kwestii etyki; a etyka ta również nie jest dla niego teoretyczną spekulacją, lecz sprawą najintegralniej związaną z życiem. Tę etykę, te zasady moralne buduje sobie sam, kamień po kamieniu; dzięki niej dźwiga się z nizin, które jakże łatwo mogły się dlań stać szczeblami ostatecznego upadku! To „samouctwo”, jak je nazwaliśmy, etyczne nadaje moralności Russa owe szczególne cechy, nad którymi nieraz przyjdzie się zdumiewać czytelnikowi Wyznań, i czyni tę moralność niejednokrotnie więcej niż wątpliwą. Niemniej jednak kwestia etyki szukanej w samym sobie, kwestia samorzutnego odrodzenia moralnego własną mocą — jest sprawą wypełniającą niemal całą duchową istotę pisarza i człowieka. Jakoż niebawem, w epoce rewolucji, teatralna frazeologia o „cnocie”, która zastąpi podstawy religii, wyraźnie będzie nosić piętno autora Nowej Heloizy.
Wspomniałem, iż prawdomówność Wyznań Russa nie zawsze idzie równym krokiem z jego szczerością. Nie mogło być zresztą inaczej w pamiętniku pisanym w kilkadziesiąt lat po przeżytych wypadkach, wyłącznie ze wspomnień, i to przez człowieka obdarzonego wyobraźnią Jana Jakuba! Niezmiernie ciekawą jest rzeczą konfrontacja Wyznań z tym, co nam obiektywnie wiadomo o życiu pisarza i stosunkach otaczających go osób15. Ale już czytając same Wyznania, trudno się oprzeć w niektórych miejscach wrażeniu mistyfikacji, której ulega w pierwszym rzędzie sam autor. Do takich należy owa słynna kradzież kawałka znoszonej wstążki, z której to kradzieży Rousseau czyni taką tragedię, ba, największą zbrodnię swego życia („Uniosłem z sobą niestarte wspomnienie zbrodni i nieznośny ciężar wyrzutów, które po upływie czterdziestu lat gniotą jeszcze moje sumienie i których gorycz nie tylko nie słabnie, ale zaostrza się, w miarę jak zbliżam się ku starości...”), a która do tego stopnia, zdaje się, była drobnostką, iż jego chlebodawca mimo dwuznacznego rezultatu śledztwa sam z siebie najgoręcej zajął się Russem i umieścił go w znajomym domu. Słowem, Wyznania Russa, zwłaszcza ich część pierwsza, są przedziwnym romansem o jego życiu, kreślonym — mimo iż w późnym już wieku — z nieporównaną świeżością i kolorem. Jak każdy prawdziwy romans, mają swą bohaterkę: jest nią owa pani de Warens, której imię Rousseau unieśmiertelnił tak, jak gdyby ona sama nie istniała nigdy na ziemi, lecz była jedynie tworem fantazji pisarza. Rousseau w swym szale spowiedzi nie ogranicza się do własnej osoby, ale z równym zapałem spowiada się z błędów wszystkich tych, których losy postawiły na drodze jego życia. W pierwszej linii ofiarą tych wynurzeń pada pani de Warens: Rousseau nie oszczędza jej ani jednej słabości, ani jednej tajemnicy kobiecego serca, ciągle pisząc jej najpłomienniejszą apologię16; i istotnie jest to może najświetniejszym dowodem geniuszu pisarskiego Russa, że czytając te karty, tak dalece wcielamy się w horyzont jego uczuć i pojęć, iż bodaj ani razu nie dopuszczamy wrażenia, iż życie prywatne tej wybornej osoby z punktu widzenia oficjalnej moralności przedstawia się więcej niż dwuznacznie17. Mówię umyślnie „oficjalnej”, bo zresztą te karty książki Russa poświęcone pani de Warens aż dyszą moralnością. Trudno się nieraz wstrzymać od uśmiechu, czytając opis idyllicznych18 scen, jakie rozgrywały się między nim, panią de Warens i jej wiernym Klaudiuszem. „Jednym z dowodów zalet charakteru tej uroczej kobiety — wykrzykuje Rousseau głosem apostoła — jest to, iż wszyscy, którzy ją kochali, kochali się między sobą. Zazdrość, współzawodnictwo nawet ustępowało dominującemu uczuciu, jakie ona budziła, i nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek z tych, którzy ją otaczali, odnosił się z nieprzyjaźnią do drugiego. Niechaj czytelnik niniejszej książki zawiesi na chwilę lekturę przy tej pochwale i jeśli zastanowiwszy się, znajdzie w myśli drugą kobietę, o której mógłby powiedzieć to samo, niech złoży w jej ręce spokój swego życia, choćby to była zresztą19 najostatniejsza z ladacznic”. Prawda, że Rousseau był całe życie człowiekiem fizycznie chorym i życiowo nieodpowiedzialnym, stąd stosunek jego do ludzi, a zwłaszcza do kobiet musiał być odmienny, niż bywa zazwyczaj. Ale niech kto spróbuje prostymi słowami streścić dzieje jego współżycia z panią de Warens i przymierzyć do przeciętnych ludzkich pojęć: jak ten eksperyment wypadnie! A co czyni z tego Rousseau! Oto potęga sugestywna geniuszu.
Jest jeszcze jedno magiczne słowo, którym karmić się miały później całe pokolenia, a które jest niemal w zupełności wynalazkiem Jana Jakuba. To — natura. Molier, pisząc niespełna setkę lat przed nim prolog do Chorego z urojenia, dodaje w scenariuszu następujące objaśnienie: „Scena przedstawia okolicę wiejską, niemniej jednak bardzo powabną”. Jakaż przepaść dzieli tę epokę od pokolenia opętanych naturą romantyków! To ten włóczęga, ten łazik, gotowy zawsze rzucić chleb, karierę, spokój dla rozkoszy przewędrowania pieszo o głodzie i chłodzie przez Alpy, zarazi ludzkość swym szaleństwem:
Życie włóczęgi to najmilsza dla mnie forma życia. Wędrować pieszo w piękną pogodę, piękną okolicą, nie spiesząc się, mając wszelako jako kres drogi przedmiot pełen uroku — oto ze wszystkich sposobów życia ten, który najbardziej przypada mi do smaku...
...Z rozkoszą przypominam sobie noc spędzoną poza miastem, przy drodze ciągnącej się wzdłuż Rodanu czy Saony, nie pamiętam już tego bliżej. Ogrody, wznoszące się tarasowato, opuszczały się łagodnie ku drodze. Było tego dnia bardzo gorąco. Wieczór był uroczy; rosa zwilżyła przywiędłą trawę; ani śladu wiatru, noc spokojna; powietrze świeże, a nie chłodne; słońce, schowane już za horyzontem, zostawiło na niebie czerwone opary, których odbicie barwiło wodę różowym kolorem; drzewa dawały schronienie mnóstwu słowików, które odpowiadały sobie wzajem. Błądziłem po alejach w jakimś upojeniu, otwierając zmysły i serce tym słodkim wrażeniom i wzdychając jedynie z żalu, iż muszę się nimi napawać samotny. Pochłonięty słodkim marzeniem, przechadzałem się do późnej nocy, nie zdając sobie sprawy, iż jestem zmęczony. Wreszcie dało mi się to uczuć. Ułożyłem się rozkosznie na płycie jakiejś niszy czy framugi wgłębionej w murze terasy. Baldachim łóżka tworzyły wierzchołki drzew; słowik śpiewał tuż nad moją głową; usnąłem kołysany śpiewem. Sen był mi słodki, obudzenie bardziej jeszcze. Był jasny dzień. Oczy moje, otwierając się, ujrzały wodę, zieloność, cudowny krajobraz. Wstałem, otrząsłem się, uczułem głód. Ruszyłem wesoło ku miastu...
Rousseau otwiera oczy współczesnych na przyrodę; co więcej, zadzierzguje związki między nią a sercem człowieka, każe jej współżyć z jego życiem, śmiać się z jego radością, płakać z jego smutkiem. Przyroda przemawia do tej muzycznej organizacji całą gamą tonów; dusza tego „dzikiego”, którego pierwszych trzydzieści lat było wpółsenną — mimo iż ruchliwą — wegetacją, drga zgodnie z jej pulsem. I to zostanie mu na całe życie20. Daremnie będzie się silił przedzierzgnąć w paryżanina, w salonowca: natura ciągnie go, dosłownie, jak wilka do lasu: „Nie umiałem nigdy — pisze w swoich wspomnieniach z Pustelni — pisać i myśleć swobodnie inaczej, jak tylko sub dio21. Liczyłem na to, iż las Montmorency, dochodzący nieomal do moich wrót, będzie mi odtąd gabinetem do pracy”. I nie wystarcza mu na to sztuczna, wystrzyżona, wyperfumowana „natura”, w jakiej jego mecenasi szukają letnich wywczasów;
Uwagi (0)