Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖
Jeden z pierwszych pamiętników wojskowych, najbardziej znane dzieło Ksenofonta, uczestnika wyprawy Dziesięciu Tysięcy, zwykłego żołnierza, który z czasem został jednym z wodzów.
Perski książę Cyrus potajemnie zbiera wojska przeciwko swojemu bratu, żeby odebrać mu tron Persji. Na jego służbę przystają oddziały greckich najemników. W wielkiej rozstrzygającej bitwie, stoczonej w samym w samym centrum perskiego imperium, książę ginie. Dziesięć tysięcy Greków rozpoczyna brawurowy odwrót do ojczyzny przez tysiąc mil nieznanego, wrogiego terytorium.
- Autor: Ksenofont
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont
„Jakże to? — spytali. — Czyż mogą się mocować na nieubitej ziemi, pełnej kamieni, wybojów i zarośniętej krzakami?”. „Trochę bardziej — odpowiedział — będzie bolało tego, co zostanie powalony”. W biegu zwykłym współzawodniczyli z sobą chłopcy, w większości wybrani spomiędzy jeńców. Do biegu długiego stanęło ponad sześćdziesięciu Kreteńczyków, do mocowania się, walki na pięści i do pankrationu314 zgłaszali się Arkadyjczycy — i widowisko wypadło całkiem pięknie. Albowiem wielu występowało i przed oczyma towarzyszy współzawodnictwo rosło.
Były też i wyścigi konne. Jeźdźcy musieli, zjechawszy po stoku góry na dół, zawrócić nad brzegiem morza i znowu w górę, aż do ołtarza. Przy zjeżdżaniu wielu stoczyło się z koni, przy wjeżdżaniu zaś na silnie stromy stok konie ledwie mogły iść stępa. I tak ciągle rozlegał się krzyk i śmiech, i okrzyki zachęty.
1. Po tym wszystkim zebrali się na narady co do dalszego ciągu podróży. Pierwszy zabrał głos Leon z Turioj315 i przemówił jak następuje: „Towarzysze, mnie już kością w gardle stoi to wieczne pakowanie się, maszerowanie krokiem zwykłym i przyśpieszonym, dźwiganie oręża, dreptanie szeregu, zaciąganie straży, staczanie walk i tak dalej. Pragnąłbym raz skończyć z tymi mozołami i odtąd, skorośmy się już dostali do morza, odbywać dalszą drogę na okręcie. Rozciągnąłbym się wygodnie i przybył do Hellady, jak nie przymierzając Odyseusz316. „Dobrze mówi” — huknęli na te słowa żołnierze. Z nim zgadzał się następny i w ogóle wszyscy, którzy wystąpili do głosu. Następnie powstał Chejrisofos i przemówił: „Słuchajcie, towarzysze. Anaksibios jest moim przyjacielem. Przypadkiem jest także admirałem. Jeżeli mnie wyślecie, spodziewam się wrócić z trójrzędowcami i statkami, które będą mogły nas wziąć na pokład. Wy zaś, o ile chcecie dalszą drogę odbyć, płynąc, czekajcie aż przybędę z powrotem317. A wrócę rychło”. Żołnierze, usłyszawszy to, uradowali się i uchwalili, by jak najszybciej ruszył w drogę na okręcie.
Po nim zabrał głos Ksenofont: „Chejrisofos więc oddala się po statki, my zaś będziemy czekali. Powiem teraz, co by moim zdaniem wypadało czynić podczas tego czekania. Przede wszystkim musimy zaopatrywać się w żywność w okolicy nieprzyjacielskiej. Bo nie można kupić w dostatecznej ilości, ani też, z małymi wyjątkami, nie mamy za co, kraj zaś jest nieprzyjacielski. Toteż zachodzi niebezpieczeństwo, że wielu zginie, jeżeli niedbale i nieostrożnie podejmiecie wyprawy po żywność. Otóż, moim zdaniem, należy rozsyłać oddziały za furażowaniem, a nie wałęsać się bezplanowo. Inaczej nie ma ratunku dla was; a staranie o to wszystko mieć winniśmy”. To uchwalono.
„Posłuchajcie jeszcze i tego. Wielu z was wybierać się będzie na łup. Uważam, że byłoby bardzo dobrze, by każdy, kto ma taki zamiar, nam o tym doniósł i podał kierunek swej wyprawy. Tak będziemy mogli wiedzieć, jaka liczba wyszła, a jaka została, i przygotować się razem z nimi na każdą potrzebę. Mogłaby zajść potrzeba pośpieszenia komuś z pomocą, w takim razie wiedzielibyśmy, w którą stronę ją nieść. Niedoświadczonym też moglibyśmy służyć radą w ich przedsięwzięciach, gdyż staralibyśmy się wywiedzieć, co to za siła, na jaką się wyprawiają”. I te słowa znalazły także uznanie.
„Jeszcze nad jednym się zastanówcie. Nieprzyjaciele mają czas na to, by wychodzić na nas na łowy. Dość mają słusznych powodów do czyhania na nasze życie. Przecież my zabraliśmy ich własność. Oni zajmują stanowiska powyżej nas. Otóż, moim zdaniem, dookoła obozu powinny być straże. Jeżeli wszyscy, jak na kogo kolej wypadnie, będziemy pilnie strażować, nieprzyjaciele będą mieć mniejszą możliwość urządzania sobie obławy na nas. A jeszcze zważcie i to: gdybyśmy na pewno wiedzieli, że Chejrisofos wróci z dostateczną ilością okrętów, nie trzeba by tracić ani słowa na to, co chcę powiedzieć. Wobec tego jednak, że to jest niepewne, sądzę, iż należałoby się starać o okręty tu, na miejscu. Albowiem jeżeli wróciwszy z okrętami, już zastanie tu statki, to będziemy mieli ich więcej i wygodniej pożeglujemy. Jeżeli zaś wróci bez okrętów, poprzestaniemy na tych, które tu będziemy mieli. Często widzę przepływające statki. Gdybyśmy uprosili sobie u Trapezuntyjczyków kilka wojennych okrętów, to będziemy mogli przy ich pomocy przepływające w pobliżu statki sprowadzać na brzeg i dobrze pilnować, usunąwszy z nich stery, czyniąc tak, póki nie nagromadzilibyśmy dostatecznej liczby. Może byśmy wtedy nie byli w takim kłopocie co do środków przewozowych, których taki brak odczuwamy”. I to uchwalono także.
„A teraz weźcie pod rozwagę, czy nie wypadałoby ze wspólnej kasy żywić tych zatrzymanych przez czas ich zwłoki, przez nas spowodowanej, i złożyć się na opłatę za przewóz, by oni, korzyść nam przynosząc, i sami też ją odnieśli”. I ten wniosek przyjęto. „Radzę też, aby na wypadek, gdyby nie udało się uzyskać wystarczającej liczby okrętów, polecić nadmorskim miastom naprawę dróg, o których słyszymy, że są trudne do przebycia. Posłuchają, bo się nas boją i chętnie chcieliby się nas pozbyć”.
Wtedy krzyknęli wszyscy, że nie trzeba dróg naprawiać. Kiedy on widział, jak daleko sięga ich nierozwaga, nie poddał niczego w tej sprawie pod głosowanie. Ale udało mu się skłonić miasta do tego, by z własnej woli naprawiały drogi, tłumacząc im, że prędzej się oddalą, jeśli drogi będą łatwe do przebycia. Dostali także od Trapezuntyjczyków pięćdziesięciowiosłowiec, nad którym oddano komendę lakońskiemu periojkowi318 Deksipowi. Ten nie dbał o zbieranie statków i uciekł razem z okrętem z Pontu. Ale później spotkała go zasłużona kara. Albowiem w Tracji u Seutesa skutkiem wtrącania się w rozmaite nieswoje sprawy znalazł śmierć z rąk Lakończyka Nikandra. Dostali także trzydziestowiosłowiec, nad którym miał komendę Ateńczyk Polikrates, który jaki tylko okręt schwytał, przyprowadzał do obozu. Jeśli te okręty wiozły jakiś ładunek, wyładowywano go i dawano pod pieczę straży, aby mu się nic nie stało, a w ten sposób mogli użyć okrętu do przeprawy. Podczas tego wszystkiego wychodzili Hellenowie na łup, ale niektórzy wracali z próżnymi rękami. Kleajnetos zaś, ruszywszy raz ze swoją i jedną cudzą kompanią w jakieś trudne do zdobycia miejsce, padł, a z nim legło wielu uczestników tej wyprawy.
2. Wkrótce wyczerpała się żywność z całej okolicy, tak że nie można było z furażowania jeszcze tego samego dnia zdążyć z powrotem do obozu319. Wtedy Ksenofont, wziąwszy przewodników z Trapezuntu, poprowadził połowę wojska przeciw Drilom, a połowę zostawił jako załogę obozu, gdyż Kolchowie, wypędzeni ze swych mieszkań, grozili z górujących wkoło szczytów, na których się zebrali bardzo licznie. Trapezuntyjczycy zaś, jako ich przyjaciele, nie prowadzili nigdy tam, skąd można było wziąć żywność bez trudu. Ale na Drilów prowadzili z ochotą, doznali bowiem wiele złego od tych mieszkańców górskiej dzikiej krainy, najbitniejszego ludu ze wszystkich szczepów nad Pontem.
Gdy się Hellenowie dostali już na wyżynę, przekonali się że Drilowie opuścili wszystkie warownie, które uważali za możliwe do zdobycia, oddawszy je na pastwę płomieni. I nie można było niczego brać stamtąd, chyba, że jakiś wół, świnia lub inna sztuka bydła uciekła przed ogniem. Ale jedna warownia była ich głównym miastem. Tam zewsząd napłynęli. Niedaleko był bardzo głęboki wąwóz, a dostęp stąd do warowni — trudny.
Peltaści, wybiegłszy przed hoplitów na około pięć, sześć staj naprzód, przeszli wąwóz i na widok licznych stad i innego dobytku rzucili się na warownię. Towarzyszyło wielu włóczników, którzy wyruszyli po żywność, tak że liczba tych, co przekroczyli wąwóz, dochodziła tysiąca ludzi. Ale nie mogli opanować tego miejsca, bowiem dookoła poprowadzono szeroki rów, nasypy umocniono częstokołem i gęsto zabezpieczono drewnianymi wieżami. Zabierali się więc do odejścia, gdy wtem tamci na nich napadli. Nie mogąc ratować się ucieczką — bo do parowu można było zstępować tylko po jednemu — posyłają do Ksenofonta. Goniec przybywa z wieścią: „Jest miejsce pełne wszelakich zapasów. Ani nie możemy go zająć, bo warowne mocno, ani odejść łatwo, gdyż wypadli i walczą z nami, a droga odwrotu ciężka”.
Na to Ksenofont, podprowadziwszy hoplitów do wąwozu, kazał im stanąć, a sam przeszedł na drugą stronę z setnikami, by wypatrzyć, czy lepiej umożliwić odwrót tym, co przeszli, czy przeprawić także hoplitów, jeżeli zdobycie warowni wydawałoby się możliwe. Wszyscy byli zdania, że odwrót dokonałby się z wielkimi stratami w ludziach, a zdaniem setników zajęcie warowni było możliwe. Ksenofont ustąpił na ich nalegania, pokładając zaufanie we wróżbie z ofiar. Wieszczkowie bowiem oświadczyli, że będzie walka, a koniec wyprawy pomyślny. Wysłał więc setników, by przeprawili hoplitów, a sam wycofał wszystkich peltastów i zakazał strzelać. Gdy nadeszli hoplici, kazał każdemu setnikowi tak ustawić swą kompanię, jak sam uważa, byleby jak najdzielniej walczyła. Albowiem wszyscy setnicy, którzy przez cały czas szli ze sobą w zawody o dzielność, byli teraz blisko jeden drugiego. Ci zajęli się wykonaniem rozkazu. On tymczasem nakazał wszystkim peltastom stać w pogotowiu z palcami na pętli rzemiennej320 by Na rozkaz rzucić, a łucznikom z nałożonymi na cięciwę strzałami, by na dany rozkaz strzelać, gimneci zaś mieli mieć pełne torby kamieni. Wysłał też odpowiednich ludzi do dopilnowania tego.
Wreszcie wszystko było gotowe, na stanowiskach stali setnicy, podlegli im zastępcy i ci, co uważali, że nie mniej od nich są dzielni. Wszyscy mieli się na oku, gdyż miejsce to nie dopuszczało innego ustawienia się jak w półksiężyc. Nagle ryknął głos trąby, podniósł się okrzyk na cześć Enyaliosa321 i hoplici rzucili się biegiem. Równocześnie leciał grad pocisków: razem padały oszczepy, strzały z łuków, kamienie miotane z proc lub z gołej dłoni, niektórzy nawet podchodzili z płonącymi żagwiami.
Pod naporem tej masy pocisków nieprzyjaciele opuścili częstokół i wieże. Więc Agasjas ze Stymfalos i Filoksenos z Pellene322, zrzuciwszy zbroje, tylko w chitonie wspięli się w górę i jeden ciągnął drugiego. I inny jeszcze wspiął się i warownia, jak się zdawało, wpadła w ręce helleńskie. Peltaści, i w ogóle lekkozbrojni, wbiegli do miasta i rabowali, co kto mógł. Ksenofont, stanąwszy w bramie, jak potrafił, powstrzymywał hoplitów z tej strony, gdyż na silnie warownych szczytach opodal pojawili się inni nieprzyjaciele. Po krótkiej chwili podniósł się wewnątrz wrzask i zaczęli uciekać niektórzy z łupem, a niejeden pewnie i z raną, i powstał okropny natłok przy bramie. Ci, którzy wypadali z miasta, na pytania odpowiadali, że wewnątrz jest warowny zamek, mocno obsadzony przez nieprzyjaciół; zrobili oni wypad i biją Hellenów w mieście.
Wtedy Ksenofont każe ogłosić heroldowi Tolmidesowi, że kto tylko chce łupu, może iść do miasta. Na to tak wielu rzuciło się do wnętrza, że wtłoczyli z powrotem i porwali ze sobą wypadających, przez co zamknęli nieprzyjaciół znowu w zamku. Hellenowie wszystko poza obrębem zamku zrabowali i wynieśli. Hoplici stanęli pod bronią przy ostrokole oraz na drodze wiodącej do zamku. Ksenofont zaś z setnikami rozważał, czy nie można by go opanować. Tylko to bowiem zapewniało bezpieczeństwo, w przeciwnym razie powrót byłby niesłychanie utrudniony. Po dłuższych rozważaniach doszli do przekonania, że warownia jest nie do zdobycia. Zaczęli więc przygotowywać się do odejścia. Zrywali palisadę; każdy oddział część, która była przed nim. Odsyłali niezdatnych do walki i dźwigających łupy, a także większą część hoplitów; setnicy zatrzymali tylko tych, do których mieli szczególne zaufanie. Gdy rozpoczęli odwrót, z zamku wypadli nieprzyjaciele w wielkiej liczbie, zbrojni w plecione tarcze, oszczepy, nagolenice i paflagońskie hełmy323. Inni wychodzili na dachy domów, ciągnących się wzdłuż obu stron drogi wiodącej na zamek, skutkiem czego nie można było tędy ścigać wroga w stronę bram zamkowych. Z góry zrzucali ogromne kłody, tak że równie niebezpiecznie było się wycofać, jak zostać na miejscu. Nadchodząca noc zapowiadała się groźnie.
W tym kłopotliwym położeniu, w wirze walki jakiś bóg wskazał im deskę ratunku. Nagle jeden z domów po prawej stronie, podpalony przez kogoś, stanął w płomieniach. Kiedy runął, nieprzyjaciele uciekli z domów po prawej stronie drogi. Ksenofont, idąc za wskazówką przypadku, kazał podpalić zabudowania także i z lewej strony. Paliły się łatwo, ponieważ były drewniane; więc nieprzyjaciele i stąd uciekli. Dawali się we znaki jeszcze tylko ci, co nacierali od czoła, i było jasne, że zaatakują, kiedy Hellenowie będą zajęci odwrotem i schodzeniem dół. Zatem Ksenofont daje rozkaz tym, co byli poza obrębem pocisków, naznosić drwa w środek między Hellenów a nieprzyjaciół. Gdy już stos był dość wielki, podpalili. Podpalali także domy przy palisadzie, by nieprzyjaciele mieli z tym potem sporo kłopotów. W ten sposób oddzieliwszy się od wroga wałem płomieni, zdołali wreszcie z trudnością wycofać się z tego miejsca. I całe miasto, z wyjątkiem warownego zamku, spłonęło doszczętnie wraz z domami, wieżami, palisadą i tak dalej.
Nazajutrz Hellenowie, zaopatrzeni w żywność, ruszyli z powrotem do obozu. Droga do Trapezuntu, jako że była wąska i spadzista, budziła w nich obawę. Zatem urządzili pozorną zasadzkę. Pewien Myzyjczyk, którego imię brzmiało tak samo, jak i nazwa jego ojczyzny324, pozostał z dziesięcioma Kreteńczykami w miejscu pokrytym krzakami i udawał, że chce się skryć przed okiem nieprzyjaciół. Ale ich tarcze spiżowe raz po raz błyskały blaskiem, przeświecając przez gęstwinę. Nieprzyjaciele, widząc to, obawiali się zasadzki, tymczasem wojsko schodziło na dół. Gdy wydawało się, że odstęp jest już dosyć duży, dano znak Myzyjczykowi, by uciekał z całej siły. Ten wstał z zasadzki razem z towarzyszami i rzucił się do ucieczki. Ci Kreteńczycy,
Uwagi (0)