Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖
Jeden z pierwszych pamiętników wojskowych, najbardziej znane dzieło Ksenofonta, uczestnika wyprawy Dziesięciu Tysięcy, zwykłego żołnierza, który z czasem został jednym z wodzów.
Perski książę Cyrus potajemnie zbiera wojska przeciwko swojemu bratu, żeby odebrać mu tron Persji. Na jego służbę przystają oddziały greckich najemników. W wielkiej rozstrzygającej bitwie, stoczonej w samym w samym centrum perskiego imperium, książę ginie. Dziesięć tysięcy Greków rozpoczyna brawurowy odwrót do ojczyzny przez tysiąc mil nieznanego, wrogiego terytorium.
- Autor: Ksenofont
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont
7. Z tych wsi ruszyli do kraju Taochów, zrobiwszy w pięciu dniach trzydzieści parasangów. I zabrakło im zapasów żywności, Taochowie bowiem zamieszkiwali warowne miejsca, w których mieli nagromadzone wszelkie zapasy. Raz przybyli pod jedną z takich warowni, która nie była wprawdzie miastem, gdyż brakło w niej domów, jednak schronili się tam mężowie i kobiety wraz z wielką ilością bydła. Chejrisofos więc zaraz z drogi uderzył na nią. Gdy tylko pierwszy szereg zmęczył się, podchodził następny i znowu inny, albowiem nie można było ustawić się dokoła gromadnie, gdyż naokoło był stok niedostępnie stromy.
Gdy Ksenofont przybył z tylną strażą, peltastami i hoplitami, Chejrisofos rzekł: „W samą porę przychodzisz, warownia ta bowiem musi być wzięta, gdyż wojsko nie będzie miało żywności, jeżeli nie zdobędziemy tego miejsca”. Następnie naradzali się wspólnie, a na pytanie Ksenofonta, co przeszkadza wedrzeć się do środka, Chejrisofos odpowiedział: „Jest tylko jedno dojście, to, które widzisz. Kiedy jednak ktoś usiłuje tędy przejść, staczają głazy z tej sterczącej skały. Kto zaś zostanie trafiony, patrz, jak wygląda” — i pokazał ludzi z pomiażdżonymi nogami i żebrami.
„Jeżeli jednak wyczerpią zapas kamieni — rzekł Ksenofont — chyba już nic nie przeszkodzi zbliżyć się, widzimy bowiem naprzeciw tylko tę niewielką liczbę ludzi, a i wśród nich dwóch czy trzech uzbrojonych. Przestrzeń zaś, którą mamy przebyć pod gradem kamieni, wynosi około półtora pletra, jak i sam widzisz, z tego prawie jeden pletr zarośnięty gęsto wysokimi sosnami. Cóż ludzie ucierpią od rzucanych albo toczących się kamieni, jeżeli się ustawią za drzewa? Pozostała więc część wynosi już tylko pół pletra, a tę trzeba będzie przebyć, gdy ustanie rzucanie kamieni”.
„Ale — rzekł Chejrisofos — jak tylko zaczniemy się zbliżać do gęstwiny, natychmiast poleci grad kamieni”. „Właśnie tego — odpowiedział — nam potrzeba. Prędzej bowiem czerpią ich zapas. Ale ruszajmy w to miejsce, skąd, jeśli nam się uda, pozostanie nam do przebycia tylko niewielka przestrzeń, i skąd łatwiej biegiem wycofać się, jeżeli zechcemy”.
Więc wyruszyli Chejrisofos, Ksenofont i setnik Kallimachos z Parrazji. Albowiem w tym dniu na niego z setników tylnej straży wypadła służba, inni zaś setnicy pozostali w bezpiecznym miejscu. Za nimi więc poszło naprzód pod drzewa około siedemdziesięciu ludzi, nie gromadnie, lecz pojedynczo, każdy mając się na baczności, jak tylko mógł. Agasjas ze Stymfalos i Aristonimos z Metydrion, również setnicy tylnej straży i inni, stanęli poza tym miejscem, gdzie rosły drzewa, między drzewami mogła się bowiem bezpiecznie pomieścić najwyżej jedna kompania.
Wtedy to Kallimachos wpadł na dobry pomysł: od drzewa, pod którym stał, wybiegał dwa albo trzy kroki naprzód, a gdy tylko zaczęły padać kamienie, cofał się prędko. Przy każdym takim wybiegnięciu naprzód zużywano ponad dziesięć wozów kamieni. Gdy Agasjas ujrzał, co Kallimachos robi i że całe wojsko przypatruje się temu, bał się, że tamten pierwszy przybędzie na miejsce. Nie zawoławszy ani blisko stojącego Aristonimosa, ani Luzjaty Eurylochosa, swoich przyjaciół, ani kogokolwiek innego, biegnie sam i wyprzedza wszystkich. Kallimach, spostrzegłszy, że Agasjas go mija, chwyta go za brzeg tarczy. W tej chwili wyprzedza ich Aristonimos z Metydrion, a po nim Luzjata Eurylochos. Wszyscy oni bowiem ubiegali się o sławę bohaterską i współzawodniczyli ze sobą. Tak więc rywalizując, zdobywają twierdzę. A kiedy raz się tam wdarli, już ani jeden kamień nie padł.
Wówczas dopiero nastąpił okropny widok: kobiety bowiem, rzuciwszy najpierw ze skał dzieci, rzucały się następnie za nimi same, a tak samo mężczyźni. Wtedy to Ajneas ze Stymfalos, ujrzawszy, jak jakiś pięknie odziany człowiek biegł, aby rzucić się w przepaść, chwyta go, ażeby mu w tym przeszkodzić. Ten jednak pociągnął go za sobą i obaj, spadłszy ze skały, zginęli. Bardzo mało schwytano tutaj ludzi, wiele jednak wołów, osłów i owiec.
Stąd zrobili w siedmiu dniach pięćdziesiąt parasangów przez kraj Chalibów. Ci byli najwaleczniejsi pomiędzy tymi ludami, przez których kraje przechodzili i z którymi ścierali się wręcz. Mieli lniane pancerze aż do podbrzusza, zamiast zaś dolnych części pancerza mocno skręcone sznury. Mieli także nagolenice, hełmy, a u pasa małą szablę300, prawie takiej wielkości jak lakoński nóż301, którym zabijali każdego, kogo tylko mogli dostać w swe ręce. Wtedy zawsze ucinali głowy, z którymi potem dalej maszerowali, śpiewali nawet i tańczyli, kiedy wiedzieli, że nieprzyjaciele muszą ich widzieć. Mieli włócznie długie na około piętnaście łokci, z jednym grotem na końcu302. Ci pozostawali w grodach, skoro jednak Hellenowie przeszli obok, szli za nimi wśród ustawicznych walk. Mieszkali w miejscach warownych, w nich też były nagromadzone zapasy żywności, tak że Hellenowie nic stamtąd nie wzięli, lecz żywili się bydłem, które zabrali Taochom.
Potem przybyli Hellenowie do rzeki Harpasos, szerokiej na cztery pletry. Stąd, przez cztery dni idąc krajem Skytenów, zrobiwszy dwadzieścia parasangów na równinie, doszli do jakichś wsi. W tych wsiach pozostawali przez trzy dni i zaopatrzyli się w żywność. Stąd zrobili cztery dzienne pochody, to jest dwadzieścia parasangów, do wielkiego, zamożnego i ludnego miasta, które nazywało się Gymnias. Z niego tamtejszy władca posłał Hellenom przewodnika, aby przeprowadził ich dalej, przez obszar zamieszkany przez nieprzyjaciół jego plemienia303. Ów, przybywszy, powiedział, że w pięć dni zaprowadzi ich do takiego miejsca, skąd zobaczą morze; w przeciwnym razie gotów jest zginąć. Objął tedy przewodnictwo, a gdy tylko przywiódł ich do nieprzyjacielskiej ziemi, wzywał, by niszczyć ją ogniem i pustoszyć. Stąd było widać, że on tylko z tego powodu przyszedł, a nie z przychylności ku Hellenom.
Piątego dnia doszli do góry zwanej Teches. Gdy ci, co szli przodem, wyszli na górę, powstał wielki krzyk. Ksenofont i straż tylna, usłyszawszy to, myśleli, że na przedzie uderzyli jacyś nieprzyjaciele. Z tyłu bowiem szli mieszkańcy ze spalonego kraju, a straż tylna, uczyniwszy na nich zasadzkę, zabiła niektórych z nich, innych zaś schwytała i zdobyła około dwudziestu plecionych tarcz, pokrytych owłosionymi i niegarbowanymi wołowymi skórami.
Gdy jednak krzyk powstawał coraz większy i coraz bliżej, a świeżo nadchodzący biegli pędem do tych, co ciągle krzyczeli, a krzyk stawał się tym głośniejszy, im więcej ludzi przybywało, wydawało się, rzecz jasna, Ksenofontowi, że tam zaszło coś ważnego. Dosiadłszy więc konia i wziąwszy ze sobą Lykiosa z jazdą, pośpieszył na pomoc. Wkrótce jednak usłyszeli, jak żołnierze krzyczeli: „Thalatta! Thalatta!”304 i zachęcali jedni drugich do pośpiechu.
Wtedy dopiero puścili się pędem wszyscy także ze straży tylnej, podpędzano zwierzęta juczne i konie. Gdy już wszyscy dostali się na wierzchołek, ze łzami zaczęli ściskać jedni drugich, a nawet wodzów i setników. Naraz na czyjeś wezwanie żołnierze nanieśli kamieni i ustawili z nich wielki kopiec. Na to nakładli mnóstwo niegarbowanych skór, lasek i zdobyte tarcze305, a przewodnik sam rozcinał tarcze i zachęcał innych do tego. Następnie Hellenowie odprawili przewodnika, dawszy mu dary ze wspólnych zapasów: konia, srebrną czarę, perską zbroję i dziesięć darejków. Najbardziej prosił o pierścienie i otrzymał wiele od żołnierzy. Pokazawszy im jeszcze wieś, gdzie mieli się zakwaterować, i drogę, którą należało iść do Makronów, oddalił się, skoro tylko nastał wieczór.
8. Stąd maszerowali Hellenowie przez kraj Makronów i zrobili w trzech dniach dziesięć parasangów. Pierwszego dnia przybyli nad rzekę stanowiącą granicę między Makronami a Skytenami. Z prawej strony ciągnęła się dzika wyżyna, niemożliwa do przebycia, z lewej druga rzeka, do której ta graniczna wpadała. Brzeg tego granicznego strumienia, przez który trzeba było przejść w bród, pokryty był gęsto rosnącymi drzewami, co prawda niedużymi. Hellenowie wycinali je, starając się jak najspieszniej wydostać z tego miejsca. Makronowie zaś, zbrojni w plecione tarcze i oszczepy, w chitonach z włosienia, stali po drugiej stronie brodu, dodając sobie wzajemnie okrzykami otuchy i rzucając kamieniami w rzekę, gdyż nie dosięgały i nie czyniły żadnej szkody.
Wtem przychodzi do Ksenofonta jakiś człowiek spomiędzy peltastów i powiada, że był niegdyś niewolnikiem w Atenach. „Teraz zdaje mi się — powiada — że tu jest moja ojczyzna, albowiem rozumiem ich język. I jeśli nikt nic nie ma przeciw temu, chciałbym się z nimi rozmówić”.
„Ależ owszem, nie mam nic przeciwko temu, rozmawiaj z nimi i dowiedz się przede wszystkim, co to za jedni”.
Tamci odpowiedzieli na pytanie: „Makronowie”.
„Pytaj więc, dlaczego stanęli w szyku bojowym i pragną być naszymi nieprzyjaciółmi”.
„Bo wy przychodzicie do naszego kraju” — brzmiała odpowiedź.
Wtedy wodzowie kazali odpowiedzieć, że nie w złym zamiarze, tylko wracają do Hellady po walce z królem i chcą się dostać do morza. Na to tamci spytali, czy Hellenowie są gotowi potwierdzić to uroczystą przysięgą. „Owszem — odpowiedzieli Hellenowie — jesteśmy gotowi w wasze ręce złożyć przysięgę i od was odebrać takież uroczyste słowo”.
Wtedy Makronowie podali Hellenom barbarzyński oszczep, a Hellenowie im grecką włócznię, gdyż to u nich nazywało się zawarciem przymierza. Jedna i druga strona wezwała bogów na świadków. Zaraz potem Makronowie pomagali wycinać drzewa i torować drogę dla przeprawy. Mieszając się z tłumem Hellenów, dostarczali za pieniądze żywności, na jaką ich było stać, i w ciągu trzech dni doprowadzili ich aż do granic Kolchów.
Była tam wielka góra, a na niej zbrojne zastępy Kolchów. Z początku Hellenowie ustawili się w linię bojową, mając zamiar w takiej formacji pójść ku górze, ale potem wodzowie postanowili naradzić się, jakim sposobem można by bitwę najpomyślniej stoczyć. Ksenofont oświadczył, że jego zdaniem należy zaniechać linii bojowej, a sformować się w głębokie kolumny. „Albowiem rozciągnięta linia za chwilę się poszarpie, gdyż góra w jednym miejscu dostępniejsza, w drugim mniej dostępna. Dalej, jeśli poprowadzimy frontem węższym a głębokim na wiele rzędów, nieprzyjaciele nas oskrzydlą i wyzyskają swą przewagę, jak im się podoba. Jeżeli natomiast pójdziemy frontem szerszym a płytkim, na kilka rzędów, to całkiem naturalne, że wielka masa przy pomocy gradu pocisków przełamie falangę, a to byłoby zgubne dla całej linii. Nie. Moim zdaniem należy ustawić się w głębokie kolumny i zająć kompaniami, oczywiście rozstawionymi w znacznych odstępach, tyle miejsca, by krańcowe wychodziły poza skrzydła nieprzyjaciół. W ten sposób wychodzić będziemy poza rozciągłość linii nieprzyjacielskiej, przynajmniej wyjdą poza nią krańcowe kompanie. Najsilniejsi żołnierze na czele kolumny uderzą pierwsi, a każdy dowódca kompanii poprowadzi najdostępniejszą drogą. Nieprzyjaciołom niełatwo będzie wedrzeć się w odstępy między kompaniami, bo po obu stronach maszerują kolumny, a przełamać taką kolumnę też niełatwo. Jeśli gdzieś będzie jakiejś kompanii ciężko, pomoże najbliższa. A jeśli któraś kompania dotrze na szczyt, już nie zostanie tam nieprzyjaciel ani przez chwilę”.
Ten wniosek przyjęto i sformowano się w głębokie kolumny. Ksenofont zaś, wracając z prawego skrzydła na lewe, mówił do żołnierzy: „Żołnierze, widzicie, to jest jeszcze jedyna przeszkoda. Jedynie oni zamykają nam dostęp do upragnionego od dawna celu. Drzeć z nich surowe kawały mięsa, jeśli to tylko w naszej mocy!”
Gdy wszyscy wrócili z narady na swe stanowiska i ustawili swoje oddziały w kolumny, stanęło takich kompanii około osiemdziesięciu, złożonych z samych hoplitów. Każda kompania liczyła mniej więcej stu ludzi. Peltaści uszykowali się w trzy oddziały razem z łucznikami, każdy blisko sześciuset ludzi. Jeden z tych oddziałów zajął stanowisko poza lewym skrzydłem, drugi poza prawym, trzeci w środku. Wtedy ze strony wodzów padł rozkaz: modlitwa! Po modlitwie ruszyli z pieśnią bojową na ustach. Chejrisofos i Ksenofont wraz z peltastami w pochodzie wypadali nie na linię nieprzyjacielską, tylko daleko za jej skrzydła. Zauważywszy to, nieprzyjaciele ze swej strony ruszyli biegiem naprzeciw nich, wzdłuż swej własnej linii, rozdzieliwszy się, jedni na prawo, drudzy na lewo. Skutkiem tego wytworzyli wielką lukę w środku swego szyku. Gdy zobaczyli to peltaści, stojący przy oddziale arkadyjskich hoplitów, a pozostający pod wodzą Ajschinesa z Akarnanii306, z krzykiem ruszyli pędem z miejsca, w przekonaniu, że wróg ucieka. Za peltastami, którzy pierwsi przybyli na górę, poszli arkadyjscy hoplici pod wodzą Kleanora z Orchomenos. Nieprzyjaciele zaś, skoro tylko tamci zaczęli biec, już się nie zatrzymali, lecz poszli w rozsypkę w różne strony.
Hellenowie, dostawszy się na wyżynę, obozowali w licznych wsiach, w których było wiele żywności. Na ogół nie było tam nic ciekawego prócz wielkiej ilości pszczelnych uli. Który tylko żołnierz zakosztował miodu, tracił przytomność, dostawał wymiotów i biegunki i nie mógł wstać307. Ci, którzy zjedli niewiele, wyglądali na mocno pijanych, ci, co więcej, na szaleńców lub nawet konających. Leżało ich tylu jak po jakiejś klęsce i panowało wielkie przygnębienie z tego powodu. Ale nazajutrz nikt nie umarł, a mniej więcej o tej samej porze zaczęli wracać do przytomności. Trzeciego lub czwartego dnia wstawali jakby po zatruciu się.
Stąd zrobiwszy w dwu marszach dziennych parasangów siedem, przybyli308 nad morze w okolicy greckiego miasta Trapezuntu309, kolonii Synopy310, założonej nad Pontem311, w krainie Kolchów. Tu zatrzymali się we wsiach Kolchów przez około trzydzieści dni i stąd wybierali się na rabunkowe wyprawy, by łupić Kolchidę. Trapezuntyjczycy sprzedawali wojsku żywność, podejmowali Hellenów u siebie i dawali inni jako dary gościnności woły, mąkę i wino. Pośredniczyli także w sprawie Kolchów w sąsiedztwie. Chodziło przede wszystkim o tych, co mieszkali na równinie. Stamtąd także przychodziły dary, mianowicie woły.
Następnie przygotowali ślubowaną ofiarę312. Dostali bowiem dosyć wołów, tak że starczyło na ofiarę
Uwagi (0)