Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖
Jeden z pierwszych pamiętników wojskowych, najbardziej znane dzieło Ksenofonta, uczestnika wyprawy Dziesięciu Tysięcy, zwykłego żołnierza, który z czasem został jednym z wodzów.
Perski książę Cyrus potajemnie zbiera wojska przeciwko swojemu bratu, żeby odebrać mu tron Persji. Na jego służbę przystają oddziały greckich najemników. W wielkiej rozstrzygającej bitwie, stoczonej w samym w samym centrum perskiego imperium, książę ginie. Dziesięć tysięcy Greków rozpoczyna brawurowy odwrót do ojczyzny przez tysiąc mil nieznanego, wrogiego terytorium.
- Autor: Ksenofont
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont
Muszę jeszcze powiedzieć, jak najbezpieczniej odbywać pochód, jako też, jeżeli zajdzie potrzeba walki, jak walczyć z najlepszym skutkiem. A więc najpierw jestem za tym, ażeby spalić wozy, jakie mamy, aby bydło pociągowe nie nadawało nam kierunku, lecz abyśmy tędy maszerowali, którędy będzie dogodnie dla wojska. Dalej jestem za tym, ażeby spalić także namioty, bo noszenie ich sprawia również tylko kłopot, a do walki nie przyczyniają się niczym ani do zdobywania żywności. Usuńmy jeszcze zbyteczne sprzęty, z wyjątkiem tych, które służą do wojny, jedzenia i picia, aby jak najwięcej nas było pod bronią, jak najmniej zaś nosiło bagaże. Wiecie bowiem, że nic nie jest własnością zwyciężonych. Jeżeli zaś zwyciężymy, to nieprzyjaciele będą naszymi pachołkami.
A teraz jeszcze jedno, jeszcze coś niesłychanie ważnego. Widzicie bowiem, że nieprzyjaciele dopiero wtedy odważyli się na podjęcie przeciwko nam kroków nieprzyjacielskich, kiedy schwytali naszych wodzów. Sądzili bowiem, że póki mamy dowódców i słuchamy ich, możemy zdobyć w wojnie przewagę. Zabierając więc wodzów, spodziewali się, że zginiemy z powodu braku dowództwa i karności. Zatem obecni wodzowie muszą być o wiele bardziej obowiązkowi w służbie aniżeli poprzedni, a podwładni o wiele karniejsi i posłuszniejsi wodzom niż dawniej. Jeżeliby ktoś jednak nie był posłuszny, należy uchwalić243, aby każdy z was, kto napotka nieposłusznego, pomagał dowódcy w wymierzaniu kary. Wtedy nieprzyjaciele bardzo się zawiodą. Od tego bowiem dnia zamiast jednego będą widzieć dziesięć tysięcy Klearchów, którzy nikomu nie pozwolą źle się prowadzić. Ale już pora zabierać się do dzieła, bo może zaraz pojawią się nieprzyjaciele.
Komu przeto to, co powiedziałem, przemawia do przekonania, niech swym głosem przyczyni się do jak najszybszego uchwalenia, aby rzeczywiście mogło być wykonane. Jeżeli zaś ktoś zna jakiś lepszy sposób, proszę, choćby szeregowiec prosty, niech go śmiało przedstawi, bo wszyscy wspólnie szukamy ratunku”.
Potem rzekł Chejrisofos: „Jeżeli jeszcze czegoś trzeba oprócz tego, co Ksenofont mówi, to będzie mogło być także zaraz wykonane. Co zaś teraz powiedział, to moim zdaniem najlepiej by było natychmiast uchwalić. Kto się więc z tym godzi, niech podniesie rękę”. Podnieśli wszyscy.
Ksenofont, powstawszy znowu, rzekł: „Posłuchajcie, co mi jeszcze przychodzi na myśl. Jasne jest, że musimy tędy maszerować, gdzie będziemy mieli żywność. Słyszę zaś, że są piękne wsie odległe nie więcej niż o dwadzieścia staj. Nie będzie dla nas dziwne, jeżeli nieprzyjaciele pójdą naszym śladem na kształt tchórzliwych psów, które usiłują prześladować i kąsać przechodniów, a puść się za takim psem w pogoń, zaraz ucieka. Może więc bezpieczniejsze będzie dla nas utworzyć podczas marszu czworobok hoplitów, aby nasze tabory i liczna czeladź244 były w bezpieczniejszym miejscu245. Jeżeli więc teraz zostanie wybrane, kto ma prowadzić czworobok i kierować przednią strażą, kto ma być po obu bokach, kto zaś w tylnej straży, to nie potrzeba nam będzie, skoro przyjdą nieprzyjaciele, dopiero naradzać się, lecz natychmiast wprowadzać w bój już ustawionych na swych stanowiskach. Może kto myśli, że nadawałoby się lepiej coś innego, to niech będzie inaczej; jeżeli nie, to niech Chejrisofos prowadzi pochód, ponieważ jest Lacedemończykiem; obydwu boków niech pilnują dwaj najstarsi wodzowie; a my dwaj najmłodsi, ja i Tymasjon, na teraz będziemy prowadzić straż tylną246. Na razie próbujmy takiego szyku w pochodzie, a na przyszłość zastanowimy się, co w danym wypadku może się wydać najkorzystniejsze. Jeżeli ktoś coś lepszego widzi, niech powie”. Gdy nikt nie mówił przeciw, rzekł: „Kto się z tym zgadza, niech podniesie rękę”.
To uchwalono. „Teraz więc — rzekł — musimy ruszać, a podczas odwrotu wypełniać niniejsze uchwały. A jeżeli ktokolwiek z was pragnie oglądać krewnych, niech pamięta, aby był walecznym mężem, nie można bowiem tego w inny sposób osiągnąć. Również kto pragnie żyć, niech usiłuje zwyciężyć. Zwyciężający bowiem zabijają, zwyciężeni zaś giną. A jeżeli ktoś pragnie majątku, niech stara się być zwycięzcą. Zwyciężający bowiem swoją własność zachowują i mogą jeszcze zabierać to, co należy do pobitych.
3. Po tych mowach, powstawszy, rozeszli się. Rozniecili ogień, by spalić wozy i namioty, pozostałość zaś rozdzielali między siebie, zależnie od tego, czego kto potrzebował. Resztę rzucali w ogień. Po czym zabrali się do porannego posiłku. Podczas gdy go spożywali, nadchodzi Mitradates z trzydziestoma mniej więcej konnymi i kazawszy zawołać wodzów na odległość głosu, przemówił do nich jak następuje: „Ja, Hellenowie, byłem wierny Cyrusowi, jak to sami wiecie, i wam jestem życzliwy. Dlatego też jestem tutaj, mimo że strach wielki mnie przed takim zuchwalstwem przestrzega. Powiedzcie mi więc jako życzliwemu przyjacielowi, który rad by wspólnie z wami pochód odbywać, jakie żywicie zamiary”.
Po naradzie postanowili wodzowie dać następującą odpowiedź, a mówił w ich imieniu Chejrisofos: „Jeżeli nam pozwolą odejść do domu, mamy zamiar maszerować przez kraj z jak najmniejszą dla niego szkodą. Jeżeli jednak stawiać się będzie przed nami w drodze zapory, z jak największą mocą wojować będziemy aż do skutku”. Wtedy Mitradates usiłował tłumaczyć, że nie sposób się ocalić wbrew woli króla, z czego poznano, że był nasłany. W istocie, towarzyszył mu dla pewności jeden z krewnych Tissafernesa. Wobec tego uznali wodzowie za rzecz stosowną ogłosić, że jest wojna bez żadnych układów, dopóki stoją na nieprzyjacielskiej ziemi. Przychodzący bowiem wrogowie starali się przekupić żołnierzy i jednego setnika rzeczywiście przekupili. Mianowicie Arkadyjczyk Nikarchos znikł w nocy, pociągnąwszy za sobą jakichś dwudziestu ludzi.
Następnie, skończywszy śniadanie i przeprawiwszy się przez rzekę Dzapatas, szli w czworoboku, wziąwszy w środek bydlęta juczne i czeladź obozową. Gdy mało co jeszcze posunęli się naprzód, pokazuje się znowu Mitradates, prowadząc około dwustu konnych łuczników i procarzy do czterystu, bardzo chyżych i zwinnych. Zbliżał się do Hellenów niby przyjaciel, ale kiedy już byli opodal, zaczęli nagle strzelać z łuków i z proc. Tak jezdni i piesi strzałami z łuków, jak i tamci pociskami z proc wielu ranili. Helleńska straż tylna ponosiła straty dotkliwe, a nie mogła w niczym przeciwdziałać. Albowiem Kreteńczycy247 strzelali na krótszą odległość niż Persowie, poza tym, jako nieosłonięci zbroją, zamknęli się w pierścieniu hoplitów, zaś lot oszczepów był za krótki, by dosięgnąć procarzy. Wobec tego Ksenofont uznał za rzecz konieczną puścić się za Persami w pogoń i ścigał ich z tymi hoplitami i peltastami, których właśnie miał przy sobie w tylnej straży, ale mimo pościgu nie dopadli żadnego z nieprzyjaciół. Albowiem Hellenowie nie mieli jazdy, a piesi nie mogli dopędzić pieszych, którzy zyskali znaczny odstęp, zwłaszcza w obrębie niewielkiej przestrzeni, gdyż pościg nie mógł za daleko oddalać się od wojska, barbarzyńscy zaś jeźdźcy nawet jeszcze podczas ucieczki ranili ścigających, strzelając w biegu z koni w tył. A jaką tylko przestrzeń Hellenowie w gonitwie przeszli, tą samą musieli się cofać w bezustannej walce. Skutkiem tego przez cały dzień uszli najwyżej dwadzieścia pięć staj. Przed wieczorem jednak przybyli do wiosek.
Wtedy, rzecz jasna, znowu zapanowało przygnębienie. Chejrisofos i najstarsi wiekiem spomiędzy wodzów czynili Ksenofontowi wyrzuty, że pozostawiając falangę, gonił nieprzyjaciół z wielkim niebezpieczeństwem dla siebie, a bez najmniejszej szkody dla wroga. Ksenofont przyznawał rację zarzutom, nie przecząc, że wynik potwierdza ich słuszność. „Ale przecież — dodał — byłem zmuszony do pogoni, widząc, że pozostając na miejscu ponosimy straty i nie jesteśmy w stanie ze swej strony podjąć akcji. W pogoni — to prawda, co mówicie — nie zdołaliśmy nieprzyjaciołom zadać żadnych strat, a cofaliśmy się z ogromnym trudem. Dzięki bogom, że przybyli w niewielkiej liczbie, a nie z większą siłą. Skutkiem tego z małą dla nas szkodą otworzyli nam oczy na nasze braki. Mianowicie nieprzyjaciele strzelają teraz z łuków i proc na większą odległość niż Kreteńczycy, a nasze ręczne pociski nie donoszą. W pościgu zaś nie sposób nawet chyżemu na małej odległości dopędzić kogoś, co się odsadził na jedno strzelanie z łuku, a daleko od wojska w pogoń zapędzać się nie można. Więc jeśli mamy ich trzymać w takiej odległości od siebie, by nie mogli przeszkadzać pochodowi, to musimy jak najszybciej postarać się o procarzy i konnicę. Słyszę, że u nas w wojsku są Rodyjczycy248, między którymi wielu podobno umie się obchodzić z procą249, a pocisk ich bije na dwa razy taką odległość jak perski. Perskie proce niedaleko donoszą, gdyż używają do nich kamieni wielkości dłoni. Rodyjczycy zaś umieją się także posługiwać ołowianymi kulami. Wyszukajmy zatem właścicieli proc i odkupmy je od nich, zapłaćmy też każdemu, kto zechce procę upleść. Jeżeli dla takiego, co oświadczy ochotę do pełnienia służby procarza na wyznaczonym stanowisku, obmyślimy jakieś ulgi, to może przecież znajdzie się niejeden, co potrafi nam pomóc. Widzę, że i koni nie brak przy wojsku: kilka ja sam mam250, zostało dosyć koni Klearcha, wiele koni zdobycznych dźwiga bagaże. Wybierzmy je wszystkie: pod bagaż dajmy juczne bydło, a na konie wsadźmy jeźdźców, może i ci jakąś szkodę wyrządzą uciekającemu wrogowi”.
To uchwalono. Tej jeszcze nocy liczba procarzy doszła do dwustu, nazajutrz zaś przy przeglądzie wybrano około pięćdziesiąt koni i tyluż jezdnych, którym dano skórzane lub metalowe pancerze. Jako rotmistrz stanął na ich czele Ateńczyk Lykios, syn Polystrata.
4. Odpocząwszy przez ten dzień, ruszyli nazajutrz wczesnym rankiem w pochód, czekało ich bowiem przejście przez parów, przy którym obawiali się napadu nieprzyjaciół. Gdy go już przeszli, znowu ukazuje się Mitradates, prowadząc tysiąc jazdy i około czterech tysięcy łuczników i procarzy. Tylu bowiem dostał od Tissafernesa na swoje żądanie, obiecawszy mu, że z taką liczbą rzuci mu pod stopy Hellenów. Do tej butnej pewności doprowadził go poprzedni napad, podczas którego mimo szczupłych sił ze swej strony nie ucierpiał żadnych strat, a zadał, według własnego mniemania, bardzo dotkliwe. Kiedy Hellenowie po przejściu parowu byli od niego odlegli o jakieś osiem staj, przechodzi przez niego także i Mitradates ze swymi ludźmi. Już poprzednio zostało ogłoszone w rozkazie, którzy z peltastów i hoplitów mają puścić się w pogoń, a jeździe kazano śmiało ścigać, jako że wesprze ich dostateczna pomoc. Gdy tylko Mitradates zbliżył się do nich, a proce i łuki wroga zaczęły dosięgać celu, na znak dany Hellenom trąbą wyznaczone piesze oddziały puściły się w bieg, a jazda ruszyła cwałem. Tamci nie dotrzymali placu, lecz rzucili się do ucieczki w stronę parowu. W czasie tego pościgu padło wielu z barbarzyńskiej piechoty, a około osiemnastu konnych schwytano w parowie żywcem. Poległych zaś Hellenowie z własnego popędu okropnie zeszpecili, aby przedstawiali dla wroga jak najbardziej przerażający widok.
Gdy nieprzyjaciele z takim wynikiem oddalili się, Hellenowie przez resztę dnia maszerowali bezpiecznie i przybyli do rzeki Tygrys. Tu było wielkie, opustoszałe miasto, zwane Larissa251. W starożytności zamieszkiwali je Medowie. Szerokość jego murów wynosiła dwadzieścia pięć stóp, wysokość sto, obwód wynosił dwa parasangi. Mur był zbudowany z cegieł, spoczywał na fundamencie kamiennym, wysokim na dwadzieścia stóp. Kiedy Persowie odbierali Medom władzę252, król perski nie mógł w żaden sposób zdobyć tego miasta oblężeniem. Dzeus zaś zaćmił chmurą słońce, tak że znikło z oczu ludzi, skutkiem czego przerażeni mieszkańcy porzucili gród. Wówczas dopiero wpadł w moc zdobywców. W pobliżu tego miasta stała kamienna piramida, szeroka na jeden pletr, wysoka na dwa. Na nią schroniło się w ucieczce wielu barbarzyńców z pobliskich wiosek.
Stąd doszli, zrobiwszy w jednym dniu sześć parasangów, do wielkiej, opustoszałej warowni. Miasto to nazywało się Mespila253, a zamieszkiwali je kiedyś Medowie. Podstawa jego murów była kamienna z gładkiego wapienia muszlowego, szerokości pięćdziesięciu stóp i takiej samej wysokości. Na tym fundamencie wznosił się mur ceglany, szeroki na stóp pięćdziesiąt, wysoki na sto. Obwód zaś muru wynosił sześć parasangów. Tu miała schronić się w ucieczce małżonka króla, Medea, gdy się zanosiło na to, że państwo Medów padnie z rąk perskich. I to miasto oblegał król perski i nie mógł wziąć go ani głodem, ani siłą, aż Dzeus gromem przeraził mieszkańców i tak wpadło w ręce zdobywców.
Stąd odbyli jeden marsz dzienny, wynoszący cztery parasangi. Podczas tego marszu ukazuje się Tissafernes na czele własnej konnicy i sił Orontasa
Uwagi (0)