Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) - Władysław Grabski (polska biblioteka internetowa .txt) 📖
Wspomnienia Władysława Grabskiego, dwukrotnego prezesa rady ministrów II Rzeczpospolitej, obejmujące okres jego premierostwa w latach 1923–25 — czas reformy walutowej i powstania Banku Polskiego.
Treść jest próbą podsumowania własnych działań w perspektywie szerokiej oceny ówczesnej sytuacji geopolitycznej, a przede wszystkim uzasadnienia koniecznych z punktu widzenia Grabskiego zmian. Potrzeba usprawiedliwienia wynikała z reakcji społecznych — strajki i wzrost bezrobocia sprawiły, że reformy rządu nie były postrzegane jednoznacznie pozytywnie. Skomplikowana sytuacja w województwach wschodnich i relacje z mniejszościami narodowymi, podpisanie konkordatu ze Stolicą Apostolską, kulisy polityki — to tylko niektóre z tematów poruszanych w tekście Grabskiego, powstałym już po złożeniu jego rezygnacji ze stanowiska szefa rządu, w roku 1927.
- Autor: Władysław Grabski
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) - Władysław Grabski (polska biblioteka internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Grabski
Zagadnienie naszych kresów nie da się rozwiązać za pomocą pieniędzy. Nie może ono polegać również na tem jedynie, by robić stale ustępstwa tym, którzy się tam upominają o nie u rządu. Ustępstwa mogą być bardzo celowe, ale na to by niemi były, muszą istotnie być dobrze przemyślane i zastosowane, tak by wzmocniły, a nie osłabiały naszą państwowość.
Na zagadnienie kresowe nasze sfery prawicowe i lewicowe miały bardzo rozbieżne poglądy. Tymczasem interes państwowy wymaga, by w stosunku do zagadnień mniejszościowych wytworzył się wspólny front rozumu państwowego, zarówno na lewicy jak i na prawicy.
W celu doprowadzenia do takiego wspólnego frontu postawiłem sobie za cel, by zetknąć w naradach nad zagadnieniami kresowemi i mniejszościowemi dwóch ludzi, mających wspólne tło rozumienia doniosłości interesu państwowego, a stojących na stanowisku jeden lewicy, drugi prawicy. Mówię o Thugucie i Stanisławie Grabskim. Współpracowali oni nad zagadnieniami mniejszości przy rządzie, zanim do niego weszli i nauczyli się wspólnie obmyślać celowe środki.
Z pośród spraw mniejszości na czele postawić należy sprawę ukrainców z Małopolski wschodniej. Rząd próbował za mnie nawiązać kontakt z najbardziej umiarkowanymi ich przedstawicielami. Szło o to, by przygotować nauczanie uniwersyteckie w języku ruskim. Miało to być zorganizowane w Krakowie. Ale partje nieprzejednane uważały, że jedynie Uniwersytet Ukraiński we Lwowie może odpowiedzieć zadaniu. Na to ostatnie zaś społeczeństwo polskie we Lwowie nie mogło się zgodzić.
Polityki państwowej na kresach wbrew opinji miejscowego społeczeństwa polskiego nie sposób jest prowadzić. Dla ludności miejscowej nie polskiej polacy, wśród nich się znajdujący, reprezentują polskość i ideję Polski. Jeżeliby rząd postępował wbrew opinji ogółu polskiego na kresach, dla ludności miejscowej będzie to dowodem, że rząd w Polsce to nie jest rząd o usposobieniu polskiem i o sile państwowo polskiej, a tylko taki, na którym łatwo jest wymusić to lub inne. Mniejszości te będą rozumowały, że jeżeli rząd w Warszawie liczy się więcej z nimi, niż z polakami miejscowymi, to widocznie boi się Moskwy i że trzeba z tego skorzystać.
Wszelkie ustępstwa i kroki, mające na celu zjednanie mniejszości, nie powinny być przeprowadzane wbrew miejscowemu społeczeństwu polskiemu, a przy jego czynnym udziale. Powinny one prowadzić do tego, by w łonie mniejszości wytwarzały się przyjazne usposobienia nie tylko do władzy polskiej, co może być bardzo łatwo fałszywie udanem, ale do elementów społeczeństwa polskiego.
Ażeby to było możliwe, społeczeństwo polskie na kresach musi stać na odpowiednim poziomie poczucia i zrozumienia naszego interesu państwowego. Nad wyrabianiem tego poczucia konieczną jest praca. Administracja polska w tym zakresie ma poważne zadania.
W stosunkach kresowych szczególniejszą kładłem osobiście wagę na to, by nie drażnić uczuć religijnych ludności prawosławnej. Ludność ta czuła się często bardzo dotkniętą, gdy oddawano kościołowi katolickiemu dawne cerkwie unickie, później zamieniane pod presją rządu rosyjskiego na prawosławne. Rozstrzyganie podobnych spraw nie może być oparte na wywodzie prawnym, który jest zawsze spornym, a na kompromisie w zakresie poczucia słuszności dwóch spierających się o dany budynek kościelny grup ludności. Władza polska musi być w tym względzie bezstronnym rozjemcą. Ta zasada przy mnie została uznana za miarodajną pod wpływem mojego bezpośredniego wglądu w ową sprawę.
Wogóle nalegałem na to, by stosunek rządu do kościoła prawosławnego oparty był na takich zasadach, któreby umożliwiły mu ustosunkowanie się pozytywne do Państwa Polskiego. Nie jest to łatwą rzeczą wobec dawnych tradycyj, identyfikujących prawosławie z polonofobstwem, ale jest to możliwe wobec tego, że w Rosji Sowieckiej kościół prawosławny jest prześladowany.
Sprawy językowe wobec mniejszości słowiańskich były przedmiotem długich przygotowawczych narad w rządzie i ujęte zostały w znane ustawy językowe, które wydane zostały w 1925 roku i o których będzie zatem mowa poniżej. Stały się one pierwszem dziełem prawno państwowem Polski, które sprawy tych mniejszości ruszyły z martwego punktu.
Pierwsza rekonstrukcja gabinetu. Wejście do rządów Skrzyńskiego. Polityka zagraniczna
Tworząc rząd w grudniu 1923 r., dobierałem ministrów pod kątem widzenia przeprowadzenia reformy walutowej bez oglądania się na kombinacje parlamentarne. Zamiana Ministra Sosnkowskiego na Sikorskiego odbyła się też nie pod kątem widzenia politycznym, a tylko rzeczowo budżetowym. Na takiem stanowisku apolitycznem mogłem stać tylko do czasu przeprowadzenia reformy. Z chwilą, gdy się zdecydowałem pozostać dłużej przy władzy, musiałem stanąć na gruncie takiej polityki w stosunku do Sejmu, który by umożliwiał rządowi egzystencję i spokojną pracę.
Celem jaki sobie stawiałem było to zagwarantowanie rządowi maksimum swobody w pracy na dobro państwa i niezależności od wymagań, dążących do podporządkowania partjom aparatu rządzącego.
W metodzie podporządkowania władz i urzędów interesom partyjnym najwięcej wyrobionych tradycyj i wpływów miało stronnictwo Piasta. Jemu też mój system rządzenia najmniej dogadzał i zemną też Piast prowadził nieustanną walkę. Z mej strony walki z Piastem nie było, gdyż go z zasiedziałych wpływów nie ruszałem, ale dla rozszerzenia się tych wpływów pola nie dawałem.
Powyższa sytuacja polityczna wymagała tego, by nie iść po linji ani centro-prawa, ani centro-lewa, a po zupełnie innej, mianowicie po linji opierania się na obydwóch skrzydłach, a właściwie na tych częściach obydwu skrzydeł, z któremi można było nawiązać najłatwiej kontakt, bez poświęcenia zasadniczego sposobu postępowania rządu, to jest bez zejścia z gruntu niezależnego od partyj stanowiska interesu państwowego.
Utrzymanie się na takiej platformie było niezmiernie trudnem. Każde skrzydło ciągnęło w swoją stronę i żądało odemnie, bym się wyraźnie deklarował, tworząc czy centro-praw, czy centro-lew. Ja zaś systematycznie prowadziłem linję godzenia dwóch skrzydeł.
Czy linja ta była dobra? w każdym razie po moim odejściu ta linja właśnie ustaliła się choć na krótko, a wypadki majowe nastąpiły dopiero wtedy, gdy odstąpiono od tej linji.
Dla mnie było rzeczą jasną, że utrzymywanie kontaktu zarówno z częścią prawą jak lewą Sejmu było najlepszem zabezpieczeniem państwa przed kataklizmami.
Dla tego też przed ferjami letnimi 1924 r. robiłem usiłowania, by wciągnąć do gabinetu dwóch z pośród najwybitniejszych posłów jednego z prawicy, drugiego z lewicy. Usiłowania te nie dały na razie skutków, gdyż potrzeba było jeszcze czasu, by lepiej grunt przygotować. Ale rezultatem tych nieudanych prób było podanie się Ministra Spraw Zagranicznych Zamojskiego do dymisji.
Krok Ministra Zamojskiego postawił mnie w trudnej sytuacji. Zbliżała się sesja Ligi Narodów. Wobec tego, że kombinacje parlamentarne na razie odpadły, wybór następcy nie był łatwy. Prosiłem Zamojskiego by pozostał, ale nie mogłem mu się dziwić, że na dymisję swoją nalegał, gdyż miał uzasadnione do tego moralne prawo, skoro przygotowywane kombinacje parlamentarne miały się odbyć kosztem jego portfelu.
Na zastępcę po Zamojskim należało wybrać kogoś, kto by nie przechylił gabinetu na żadne skrzydło. Niestety nie mogłem tego uczynić, z powodu braku odpowiedniego kandydata. Wielu z kandydatów ze względu na swoje zabarwienie polityczne nie mogło wchodzić w grę. Jedynym kandydatem okazał się Aleksander Skrzyński. Zdecydowałem się na niego.
Wybór ten sprowadził na mnie wybuch niezadowolenia na prawicy. W tym samym czasie co nominacja Skrzyńskiego nastąpiła również i nominacja Kopczyńskiego na ministra reform rolnych. Obydwie te zmiany szły w kierunku lewicy. Już w czerwcu w czasie debat budżetowych przemówienia posłów prawicowych nie były zbyt dla rządu przychylne. Mowa Głąbińskiego była pełna krytyki, bez cienia prawdziwego za dokonane dzieło uznania. Dla prawicy, tak samo jak dla Piasta, rząd mój był nie miły z tego względu, że przyszedł po ich rządzie. Gdybym się stał powolnem w ręku prawicy lub Piasta narzędziem. miałbym ich poparcie, ale znów na to ja nie mogłem pójść, miałem bowiem zbyt jeszcze świeży dowód tego w końcu 1923 roku, że rządy prawicowe były przy istniejącym stanie umysłów niemożliwe. Jakkolwiek nominacje Kopczyńskiego i Skrzyńskiego miały charakter lewicowy, ale w gruncie rzeczy były one wywołane względami rzeczowemi i państwowemi, a nie taktycznemi i politycznemi.
Skrzyński jako minister spraw zagranicznych położył na szalę w tej dziedzinie swoją indywidualność pełną dużego, wyższej miary talentu. — Pomimo tego, że miał przeciwko sobie od początku całą prawicę, zdołał pracą swoją zyskać sobie powszechne uznanie wśród polityków w Sejmie i w społeczeństwie, a został po mnie premjerem Rządu koalicyjno-parlamentarnego.
Dziś natomiast powszechne są głosy krytyczne o jego polityce zagranicznej. Dziś widzimy wyraźne niebezpieczeństwo niemieckie i ogół pragnie winić Skrzyńskiego, że on nie tylko go nie zażegnał, ale pozwalał wytwarzać się atmosferze, usypiającej nas i innych przed tym niebezpieczeństwem.
Nie ma nic bardziej charakterystycznego dla naszej opinji publicznej jak szybkość, z jaką się reakcja w sądach o ludziach dokonywuje.
Niebezpieczeństwo niemieckie zawisło zupełnie wyraźnie nad Polską z chwilą, gdy tylko Francja zdecydowała się ustąpić z Zagłębia Ruhry i gdy większość narodu we Francji wyraziła się przeciwko polityce zagranicznej Poincarego. Już w czerwcu 1924 r. rząd otrzymał poważne dane, wskazujące, że Anglja gotowa jest zagwarantować bezpieczeństwo Francji tylko o tyle, o ile ta ostatnia przestanie interesować się Polską. Niebezpieczeństwo niemieckie wtedy już stało przed nami w całej nagości. U władzy był Minister Zamojski i na tę sytuację na razie nie znajdował planu działania. Skrzyński miał pewien plan. Sądzić o tym planie nie należy podług tego co mówił, ale do czego zmierzał i w jakiej mierze niebezpieczeństwa, które istniały, były przez niego paraliżowane.
Na niebezpieczeństwo niemieckie miałem osobiście stale oko otwarte. Również i Minister Sikorski czuwał nad niem nieustannie ze swego stanowiska jako minister spraw wojskowych i często stawiał wnioski, tyczące się naszej polityki zagranicznej. Starałem się doprowadzić je do uzgodnienia z planem postępowania Ministra Skrzyńskiego, co zawsze następowało.
Zaraz przy pierwszem swojem wystąpieniu na terenie międzynarodowym na sesji jesiennej 1924 roku Ligi Narodów, Skrzyński dotknął spraw pretensyj niemieckich i chcąc je sparaliżować zadeklarował, że rząd polski w stosunku do pewnej kategorji niemców, których majątki w Polsce miały podlegać likwidacji, poczyni dość poważne ustępstwa. Ta deklaracja wywołała burzę protestów polskich w dzielnicy zachodniej.
Już wówczas jasnem było dla mnie, że przed przyszłością naszą wyrasta nowe widmo: rewanżu niemieckiego.
Widziałem, że jest to zagadnienie wielkie, o które będzie się odbywała gra sił na bardzo szerokiej płaszczyźnie. W tej grze sił to ustępstwo, które uczynił Skrzyński było drobiazgiem. Perswadowałem to delegatom naszych organizacyj narodowych z byłego zaboru pruskiego, jako obywatel kraju blisko ich poglądów politycznych stojący i podzielający ich zasady i obawy. Ale nie mogłem nic na ich jednostronność zapatrywań poradzić. Nienawiść do Skrzyńskiego rosła, a ponieważ tłómaczyłem jego postępowanie, ściągało to nienawiść również i przeciwko mnie.
Pierwsze ostre starcia z Sejmem. Druga dyskusja budżetowa i sprawy gospodarcze
Gdy latem 1924 roku gromadziły się chmury na kresach i widoczne się stawały trudności na terenie międzynarodowym, wówczas miałem parę narad z Marszałkiem Ratajem, który przedstawił mnie plan, ażeby koło niego skupić przedstawicieli poważniejszych klubów poselskich, z którymi mógł bym pozostawać w bliższym kontakcie w imię wspólnego dobra interesu państwowego. — Nie bardzo dowierzałem tej koncepcji, ale gdy na jesieni na pogrzebie Sienkiewicza, a na krótko przed zebraniem się Sejmu, zagadnąłem Marszałka Rataja w tej sprawie, ten powiedział mnie, że próbował zrealizować swoją koncepcję. ale przekonał się, że jakkolwiek stronnictwa innego rządu na moje miejsce powołać nie chcą, ale również nie chcą brać odpowiedzialności na siebie za rząd i chcą mieć wolną rękę w krytykowaniu go, — gdyż mają wiele powodów do niezadowolenia. Wtedy ja odrazu powiedziałem, że na taką sytuację się nie godzę, gdyż metoda osaczania rządu i tropienia go, dając mu żyć, jest zgubną i na taką grę nie pójdę, tylko sprawę stosunku do rządu postawię wobec Sejmu jasno i kategorycznie.
Dobrze rozważywszy sytuację, postanowiłem nie robić nic takiego, coby wyglądało, że ubiegam się o poparcie stronnictw. Zaprosiwszy przeto przed sesją przedstawicieli stronnictw do siebie, przedstawiłem im obraz trudności w jakich się jako państwo znajdujemy. Przedstawiłem im, że według danych jakie rząd posiada, nieurodzaj staje się klęską groźną dla państwa, wykazałem, że mamy w całej pełni kryzys gospodarczy, który może się przeciągnąć i nie wiadomo na czem się skończy, podkreśliłem konieczność dokonania znacznych oszczędności. Przemówienie moje było przyjęte minorowo. Przedstawiciele stronnictw byli przekonani, że ja będę wychwalał sytuację, a oni będą mieli wdzięczniejszą rolę wykazywania słabych stron naszej rzeczywistości, a tymczasem ja sam odmalowałem śmiało ujemny stan rzeczy, wskazując, że to nakłada znaczne na rząd i Sejm obowiązki.
Na zebraniu tem było z mej strony kilku ministrów i wyższych urzędników, chciałem bowiem nadać mu charakter szczególnej wagi. Widząc wielkie przed Polską niebezpieczeństwo sytuacji chciałem wybadać, czy pomiędzy rządem a niektórymi leaderami stronnictw sejmowych nie dałoby się stworzyć takiego usposobienia, przy którem możnaby liczyć na twórczą współpracę. Dawałem do zrozumienia, że gotów jestem sam każdej chwili ustąpić miejsca dla umożliwienia skrystalizowania się takiej współpracy na terenie sejmowym.
Przemówienie moje i zachowanie się leaderów sejmowych na zebraniu u mnie ujawniły, że nie natrafiłem na grunt podatny. Przedstawiciele stronnictw unikali wypowiadania się co do swego stanowiska wobec rządu i widziałem, że stosunek ich do mnie nie zapowiadał się dobrze. Gdy odmalowywałem trudności nasze, nie
Uwagi (0)