Darmowe ebooki » Pamiętnik » Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) - Władysław Grabski (polska biblioteka internetowa .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) - Władysław Grabski (polska biblioteka internetowa .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Grabski



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 47
Idź do strony:
państwowej, w których powstały pewne uprzywilejowane stanowiska (gdzie urzędnicy mają zarobki z racji ich fachu, jak lekarze, weterynarze i architekci). — Pełnomocnictwa w sprawach socjalnych ograniczyłem do sprawy kasowania świąt, co było od dłuższego czasu debatowane w Sejmie, ale bez żadnej decyzji. Pozatem pełnomocnictwa zawierały szereg upoważnień w zakresie przeważnie kredytowym i administracyjnym, szczegółowo sprecyzowanych, dających w sumie swojej pole do pożytecznej pracy rządu w wielu dziedzinach.

Teren Sejmowy okazał się trudnym dla rządu. Choć pełnomocnictwa były zredagowane w sposób jasny, konkretny i na tyle szczegółowy, że nie dawały pola do posądzenia rządu o chęć stanięcia ponad Sejmem, były one jednak zwalczane. Najwięcej występowali przeciwko mnie socjaliści. Rozpoczęli oni wówczas opozycję przeciwko rządowi, obawiając się, by Rząd nie poszedł na zwiększenie dnia pracy. — Sprawa stała się aktualną, ze względu na wprowadzenie 10 godzin pracy w hutach górnośląskich, o czem będziemy mówili jeszcze później.

Pomimo, że reforma walutowa była wielkiem dobrodziejstwem dla całej rzeszy tych, którzy żyją z zarobków czy pracy fizycznej, czy umysłowej, gdyż ustalała wartość tych zarobków i to na poziomie wysokim, pomimo to socjaliści nie wahali się zająć stanowiska opozycyjnego z pierwszą chwilą, gdy widzieli niebezpieczeństwo dla ich programu socjalnego.

Działo się to w lipcu 1924 r. Ponieważ poprzednio piastowcy parokrotnie wyrażali swoje niezadowolenie z rządów, jeden z przewódców P. P. S. zwrócił się do jednego z głównych przedstawicieli piastowców (nie do Witosa) z propozycją, ażeby łącznym wysiłkiem obalić rządy Grabskiego, nie uchwalając mu pełnomocnictw. Reprezentant Piasta odpowiedział wówczas: „Nie, bo gdybyśmy teraz obalili Grabskiego, musielibyśmy się składać następnie na postawienie mu pomnika, a gdy poczekamy do następnej zimy, to sam upadnie.” Gdy przyszła ta następna zima leader Piasta przypomniał tę propozycję leaderowi P. P. S., ale ten ostatni odrzekł: „że teraz socjaliści obalać rządu Grabskiego nie myślą”.

Pełnomocnictwa drugie zostały przeto uchwalone, ale z trudem i z obcinkami. — Głównie skreślono cały szereg punktów tyczących się oszczędności. Nie było ani jednego punktu oszczędnościowego, któryby skupił za sobą całą izbę, wiele zostało obalonych, tylko niektóre mniej ważne ocalały.

Do jakiego stopnia Sejm bał się dać rządowi pełnomocnictwa oszczędnościowe, choć często robił zarzuty, że rząd oszczędności nie przeprowadza, widać z tego, że w pierwszych pełnomocnictwach, jakie w styczniu otrzymałem, Sejm odrzucił jeden jedyny ich punkt dotyczący oszczędności drogą zmian i organizacji zakresu działania i postępowania władz i urzędów. Te właśnie zmiany mogły były i mogą i dziś jeszcze dać największe co do oszczędności rezultaty, ale tego właśnie Sejm zawsze się najwięcej obawiał. Ten sam Sejm, który w końcu 1925/26 dał nie jeden raz świadectwo temu, że żąda i wymaga oszczędności w budżecie, wziął na swoją odpowiedzialność w 1924 r. odmówienie rządowi lub wielkie skrócenie pełnomocnictw oszczędnościowych. — Pozwoliło mnie to powiedzieć w Sejmie 15 lipca. „Jest rzeczą Sejmu dać możność sprawdzenia, czy Sejm przyczyni się do robienia oszczędności. Im więcej Sejm wykreślił z pełnomocnictw punktów programu oszczędnościowego, tem mniejsze będzie pole i mniejsza będzie odpowiedzialność Rządu w jego następnej działalności.”

Wypowiadając taką opinję byłem w błędzie. Czem większą była wina Sejmu, że oszczędności okazały się nie wystarczającemi, czem silniej Sejm ukrócił program oszczędnościowy pełnomocnictw Rządu w lipcu 1924 r. i bardziej rozszerzył zakres wydatków budżetowych 1924 r. i 1925 r., czem więcej upominał się o wydatki poza budżetowe, — tem bardziej, w późniejszym biegu wypadków, gdy ujawniły się zgubne tego skutki, bezceremonjalnie zdjął z siebie całą za to odpowiedzialność i włożył ją na jednego człowieka — na mnie.

W połowie 1924 r. zbłądziłem nie przez to, że się nie podałem do dymisji, dla ułatwienia sobie sytuacji, ale, że nie rozumiałem tego, że psychika ciała zbiorowego takiego jak Sejm jest przeniknięta atmosferą walki o własny autorytet do tego stopnia, że na istotną współpracę z rządem pozaparlamentarnym bez szczególnych okoliczności rachować nie można.

Rozdział XII

Sprawy robotnicze i reforma rolna

Gdy obejmowałem władzę i gdy podejmowałem się przeprowadzenia reformy walutowej, z góry ustaliłem, że spraw socjalnych nie podejmuję się rozstrzygać w żadnym kierunku. Byłem zatem przygotowany na to, by przeprowadzić reformę walutową bez zmian w „zdobyczach socjalnych sfer robotniczych”, a co do reformy rolnej wypowiedziałem się wyraźnie w tym duchu, że należy ją odłożyć do czasu, aż okrzepnie reforma walutowa, która dla ludności włościańskiej jest sama w sobie nie mniejszem dobrodziejstwem od reformy rolnej, gdyż bez pierwszej jakakolwiek reforma rolna, jest nie do pomyślenia.

Takie moje stanowisko zasadnicze nie zostało należycie zrozumiane i poparte. Wprawdzie samą reformę walutową przeprowadziłem bez dopuszczenia do jakiegokolwiek naruszenia zdobyczy socjalnych pomimo, że w Niemczech nastąpiło bardzo silne powiększenie godzin pracy w wielu dziedzinach. Ale na wiosnę 1924 r. okazało się, że nasze huty Górnośląskie, zmuszone do wytrzymania konkurencji z niemieckiemi, gdyż pracujące na tutejszy rynek, czuły się zmuszone żądać od rządu upoważnienia na czasowe zaprowadzenie 10 godzinnego dnia pracy pod grozą konieczności w przeciwnym razie zupełnego zaprzestania pracy.

Rząd wszedł w porozumienie z przedstawicielami partyj robotniczych, którzy zdawali się tolerować fakt, żeby rząd zgodził się na taki stan rzeczy. Ale tem nie mniej partje te wystąpiły w czasie debat czerwcowych w Sejmie z atakiem przeciwko rządowi, by zademonstrować swoją obronę zdobyczy socjalnych.

O ile łatwo było przeprowadzić reformę walutową bez naruszania zdobyczy socjalnych, o tyle utrzymać tę reformę na właściwem poziomie i przeprowadzić dalszą i niezbędną sanację życia gospodarczego było rzeczą niezmiernie trudną, przy tej skali tych zdobyczy, jaka u nas zapanowała. Wiadomo wszak, że Niemcy, zabierając się do sanacji, zaczęły od zawieszania tych zdobyczy i, gdy już sanację przeprowadziły, przywróciły ich moc z powrotem, choć nie w całej pełni.

Dla tego też uświadamiałem sobie w zupełności, że program gospodarczy, na czele którego stoi potanienie produkcji, program który postawiłem i na który wszyscy niby się zgodzili, że program ten nie da się przeprowadzić, o ile w ważniejszych dziedzinach pracy nie zaczniemy więcej, a więc i dłużej pracować.

Gdy jednak wypłynęła sprawa 10 godzinnego dnia w hutnictwie na Górnym Śląsku okazało się, że mam większość Sejmu przeciwko sobie.

Widząc się zaatakowanym w sprawie 10 godzinnego dnia w hutach Górnośląskich, mimo tego, że po cichu wszyscy przyznawali, że to było konieczne, musiałem dojść do przekonania, że sprawa zmian w zdobyczach specjalnych jest terenem, na którym nie da się rządowi dokonać żadnych realnych zmian w imię głównego celu potanienia produkcji. Wprawdzie w Niemczech było inaczej, ale tam wybuchł w okresie sanacji wielki, olbrzymi wprost kryzys z miljonami bezrobotnych.

Choć w lipcu i sierpniu 1924 r. ilość bezrobotnych u nas wzrosła i to dość znacznie, ale było to niczem w porównaniu z kryzysem niemieckim. Z drugiej strony stronnictwa robotnicze, podzielone na 3 odłamy, (nie licząc czwartego komunistów), a mianowicie Polską Partję Socjalistyczną, Narodową Partję Robotniczą i Chrześcijańską Demokrację, zachowywały się w ten sposób, że nie można było rachować na to, by zdobyły się one na głębsze wejrzenie w potrzeby kraju, i na uzgodnienie swego stanowiska. Te stronnictwa właściwie dbały głównie o to, by się nie skompromitować w oczach swoich wyznawców i by zwolennicy jednego z nich nie mogli zarzucać innym, że mniej dbają oni o masy robotnicze. Stąd płynęła właściwie tendencja stała do przelicytowywania się. Czynnik refleksji, czyli tak zwane opamiętanie się, nie miał wówczas do tych stronnictw dostępu, pomimo, że każde z nich składało się z ludzi poważnie i sumiennie myślących. Pojedynczo łatwo było się porozumieć, ale zbiorowo było to rzeczą niemożliwą. Doświadczyły tego samego i te rządy, które po mnie przyszły. W rządach tych reprezentowane były stronnictwa reprezentujące producentów, które stawiały mnie zarzuty, że zmian w ustawodawstwie socjalnem nie wprowadzałem, a same one, gdy doszły do władzy, zupełnie tego przedmiotu nawet nie dotykały.

Widząc, że w sprawie przedłużenia dnia pracy w celu potanienia produkcji nie da się narazie nic zrobić, a zdając sobie z tego doskonale sprawę, że dla tego drogo produkujemy, gdyż źle i za mało pracujemy, chciałem zacząć choćby od tego, by przynajmniej zmniejszyć w Polsce liczbę świąt. Przecież tyle o tem było zawsze mowy, że mamy zbyt dużo świąt! Mamy ich więcej niż na Zachodzie. Partje lewicowe świąt bronić nie mogły, bo to nie była „zdobycz socjalna”, partje prawicowe dopominały się by więcej pracować, była to więc sprawa, w której zdawało się mnie, że właśnie rząd najlepiej jest powołany do tego, by choć częściowo wzmóc naszą zdolność wytwórczą.

Zagadnienie, żeby więcej pracować i żeby taniej produkować, to nie jest przedmiot zadań rządu, a społeczeństwa. Rząd może tylko ubocznie wpłynąć na to, by społeczeństwo więcej pracowało.

Takim ubocznym wpływem rządu w kierunku programu większego wysiłku pracy dla potanienia produkcji było podjęcie się przezemnie i wprowadzenie do drugich pełnomocnictw sprawy zmniejszenia liczby świąt.

Punkt pełnomocnictw o tem zmniejszeniu świąt przeszedł gładko i rząd istotnie spełnił swoje zadanie, kasując obowiązki wstrzymania się od pracy w święta, w których to jest zbędnem ze stanowiska wyznania rzymsko katolickiego, podobnie jak to jest na Zachodzie.

Ale cóż z tego wynikło: ogół społeczeństwa nie zastosował się w najmniejszej mierze do rozporządzeń rządowych, a ponieważ rozporządzenie nie mogło nakazywać pracowania, tylko zwalniało od obowiązku świętowania, więc świętowanie zostało utrzymane jako zwyczaj w całej pełni. Mamy teraz ten dziwny objaw, że w pewne dni nie świętują urzędy, ale świętuje społeczeństwo. A co gorsza, gdy wśród ciemnych warstw ludności zaczęła się agitacja przeciwko kasowaniu obowiązku niepracowania w niektóre święta, Sejm stanął po stronie tej ciemnej agitacji i żadne stronnictwo nie miało odwagi cywilnej stanąć na gruncie, że przecież trzeba w Polsce więcej pracować, a mniej świętować i że musimy być nieco podobni do Zachodu, bo inaczej na świecie trudno będzie się nam utrzymać. Lewica i prawica połączyły się, by przywrócić ludowi święta, które rząd chciał odebrać. Była to demagogja najgorszego gatunku.

Demagogja ta wymierzona była przeciwko stanowisku Prezydenta Rzeczypospolitej. Stawiano nie ze strony posłów, ale ze strony agitatorów w szerokich warstwach ludu sprawę tak, że Prezydent skasował święta, a Sejm je przywrócił. Głosy takie dochodziły do osoby Prezydenta.

Ze wszystkich ustaw wydanych na mocy pełnomocnictw, Sejm nie znalazł prawie ani jednej do zmiany, prócz tej, która się tyczyła świąt.

Lex Zoll została nienaruszona i wiele innych, które krytykowano. Ale święta zostały przywrócone. Prócz świąt znowelizowano również jeszcze tylko jedno rozporządzenie, mianowicie o przerachowaniu pożyczek państwowych.

Sprawa świąt była jaskrawym wyrazem ogólnego niskiego poziomu poczucia odpowiedzialności naszych decydujących w Sejmie czynników życia politycznego.

Po atakach na rząd w sprawie 10 godzinnego dnia w hutach Górnego Śląska i po obronie niektórych świąt przez Sejm, a zupełnem zignorowaniu wszystkich rozporządzeń rządowych o świętach przez samo społeczeństwo, doszedłem do przekonania, że na potanienie produkcji drogą zwiększenia pracy u nas liczyć nie można i że w sprawie ustawodawstwa socjalnego jedynie można jeszcze stanąć na gruncie status quo ante.

O sprawę rolną potknął się w Sejmie rząd Witosa przy końcu 1923 roku. — Sprawy rolnej nie miałem zamiaru podejmować przed uporządkowaniem stosunków skarbowych. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że najważniejszą rzeczą dla włościan jest to zdobyć stałą walutę, za którą mogliby kupować grunty od większej własności. Rozumiałem również dobrze, że wobec progresji podatku gruntowego i dochodowego oraz wobec podatku majątkowego podaż ziemi na sprzedaż parcelacyjną, musi być nadzwyczaj silną i że ustawa o reformie rolnej na razie była zbędną.

Rachowałem na to, że zdrowy rozsądek nakaże stronnictwom sejmowym zdobyć się na zawieszenie broni w sprawie reformy rolnej. — Niestety pomyliłem się. Bo oto już w maju 1924 r. w Sejmie wpłynęły wnioski Piasta i Wyzwolenia o „przyśpieszenie wykonania reformy rolnej”. Pierwszy wniosek przeszedł głosami całego Sejmu, drugi większością 147 na 117. Za nagłością wniosku Wyzwolenia, domagającego się radykalnego rozwiązania sprawy rolnej, głosowali również posłowie Piasta.

Najpierw wobec tych rywalizacyj partyjnych zająłem stanowisko wyczekujące. Uważałem tę rywalizację za grę i to fałszywą, nie widziałem w niej nic głębokiego, nie widziałem wiary w świętość i wielkość podejmowanej sprawy i dla tego sumienie nakazywało mnie zachowywać się biernie. Atoli za tę moją bierność spotkała mnie krytyka ze strony zgoła nieoczekiwanej. Poseł Głąbiński w dyskusji budżetowej w Sejmie dnia 11 czerwca wystąpił z krytyką tej bierności mojej, dopominając się, by „rząd wystąpił z własnym projektem reformy”. Ku memu zdumieniu Głąbiński dowodził, że „reforma rolna nie może być odwlekana”, „musi być załatwiona”. Jakże dziwnie brzmią dziś te słowa, gdy się uprzytomni, że rządy Piłsudskiego i Bartla głoszą, że reforma rolna, to nie jest sprawa aktualna poza parcelacją dobrowolną i komasacją.

Ta moja zasadnicza tendencja, by po przeprowadzeniu reformy walutowej iść na uzgodnienie swego stanowiska z Sejmem, a nie szukać starcia, skłoniła mnie do tego, by przyspieszyć wniesienie przez ministra Ludkiewicza ustawy o reformie rolnej. Ustawa zbliżona była do tej, która w 1923 roku była przez rząd Witosa wniesiona i przez Sejm rozpatrywana.

Takie postawienie sprawy dawało możność Sejmowi kontynuowania rozpraw nad reformą rolną już w 1923 r. rozpoczętych. Rząd w ten sposób zajmował stanowisko realne i objektywne.

Ale to właśnie nie spodobało się stronnictwom Sejmowym. Projekt Ludkiewicza był zwalczany przez Wyzwolenie dlatego, że był zanadto podobny do dawnego projektu w rządzie Witosa, a przez Piastowców dlatego, że nie był identycznie tym samym projektem. Z tej sytuacji nie miałem innego wyjścia, jak wycofać ministra Ludkiewicza z gabinetu. Na jego następcę wybrałem Kopczyńskiego, z którym omówiłem naprzód główne zasady reformy rolnej, uzgadniając to, że ma się ona opierać przeważnie na dobrowolnej parcelacji, a jednocześnie delegacja prezydjum Wyzwolenia zapewniała mnie, że kandydat ten cieszy się zaufaniem w Klubie. Zdawało się mnie przeto, że przez tę nominację umożliwię realny sposób odnoszenia się Sejmu do sprawy reformy rolnej. Realny ten stosunek wymagał przedewszystkiem tego, by się z przeprowadzeniem ustawy nie spieszyć.

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 47
Idź do strony:

Darmowe książki «Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925) - Władysław Grabski (polska biblioteka internetowa .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz