Darmowe ebooki » Opowiadanie » Małe zwierzątka - Radek Rak (czytanie książek TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Małe zwierzątka - Radek Rak (czytanie książek TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Radek Rak



1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:
odezwał się dziecięcy głos:

— Ale zjeb! Patrz, tato, jaki zjeb! — Mały chłopiec, różowiutki jak prosiaczek, podskakiwał i szarpał za skraj koszuli tęgawego mężczyznę.

— Jak ty się wyrażasz. Matka cię tego nauczyła?

— Powinien spaść i skręcić sobie kark.

— Na to musiałby mieć choć trochę odwagi.

W ich głosach usłyszał Prezydent Grubego Bubę i pana przewodnika. Znów znalazł się w dzieciństwie, zepchniętym do piwnicy pamięci. Znów był na szkolnej wycieczce, a Gruby Buba rozdeptał salamandrę. Znów był myszą, małym zwierzątkiem, nikim. Pojął też, że wszedł naprawdę wysoko, i zakręciło mu się w głowie.

Może łańcuch wcale nie trzymał tak mocno. A może pękł, bo był stary i zjedzony przez rdzę. A może z łańcuchem wszystko było w porządku, tylko słowa przechodniów zaklęły Prezydenta, tak, że spadł, a w głowie wybuchła mu czerń.

*

Dopiero na trzeci dzień od wypadku pozwolono panu Jonaszowi i Szegiemu zobaczyć się z Prezydentem. Ryżego Iwana nie wpuszczono do szpitala, choć był zdecydowanie bliższą osobą niż tamci dwaj. Co więcej, Prezydent wpisał go jako osobę upoważnioną do otrzymywania informacji o swoim stanie zdrowia. Lekarz dyżurny wpadł w szał, gdy okazało się, kim naprawdę jest pan Iwan Ryży. A przecież wcale by to lekarzowi nie uwłaczało, gdyby na chwilę usiadł i porozmawiał z najbliższą Prezydentowi osobą.

— Stan jest stabilny, panie Iwanie — mógłby wtedy powiedzieć pan doktor.

— Chory wymaga opieki i z pewnością spędzi w szpitalu najbliższy tydzień, może nawet dłużej. Ale już rozpoczęliśmy rehabilitację.

Tak powinno być, bo Prezydent wątpił, czy pan Jonasz i Szegi przekażą Iwanowi wszystko, jak należy. Tymczasem jednak musiało mu wystarczyć towarzystwo tych dwóch. Siadywali oni przy jego łóżku i pierwszy mówił, że Prezydent wkrótce wróci do zdrowia i znów będą mogli spotykać się o poranku na ławeczce przy ulicy Kolejowej, a drugi twierdził, że Prezydent lada dzień zdechnie. Kończyło się to nieodmiennie kłótnią i pielęgniarki musiały wyrzucać obu z oddziału, nie szczędząc pod ich adresem słów tyleż przykrych, co prawdziwych.

Prezydent jednak cieszył się, że przychodzą. Na sali oprócz niego byli sami porządni pacjenci i żaden z nich nie chciał mieć z Prezydentem nic wspólnego. Sarkali tylko półgłosem, że taki ma opiekę i za darmo dostaje to, na co oni muszą łożyć ze swych podatków. Prezydentowi również nie wydawało się to sprawiedliwe, bo przecież był nikim, ale świat najwyraźniej został tak skonstruowany, by taki nikt jak on dostawał dokładnie to samo, co prawdziwi ludzie.

Codziennie udawało się Szegiemu wcisnąć Prezydentowi ukradkiem małpkę ze słodką wódką. Chory wypijał ją na raz wieczorem, gdy tylko gaszono światła. W życiu nic mu tak dobrze nie smakowało jak ta wódka, na której wypicie musiał cierpliwie czekać przez cały dzień. Butelkę chował między materacem a prześcieradłem, bo nie mógł wstawać bez pomocy rehabilitanta i nawet sikać musiał do tekturowej kaczki. Szegi zabierał pustą flaszkę następnego ranka. Nikt się w niczym nie zorientował: ani pielęgniarki, ani inni pacjenci.

Z dnia na dzień miał się Prezydent coraz lepiej i po jakimś czasie mógł już wychodzić sam do łazienki i na korytarz. Trochę mu było przykro, że przez cały ten czas pani Jowita Popiel nie odezwała się do niego ani razu. Ale przecież na pewno miała wiele pracy, a poza tym skąd miałaby w ogóle wiedzieć, że jest w szpitalu.

Gdy przyszedł piątek i pan Jonasz przyniósł lokalny dziennik, Prezydent przerzucił kartki w poszukiwaniu felietonu pani Jowity na szóstej stronie, ale nie znalazł. Przebiegł wzrokiem całą gazetę, ale dalej nic.

— Sport jest na końcu — podpowiedział Szegi.

— Nie ma felietonu?

— Jakiego, kurwa, felietonu?

— No... Jowity Popiel. Tej wiecie. Zawsze w piątki jest.

— Bo ty nic nie wiesz.

— Czego nie wiem? Gadaj!

— Szegi nie potrafi wypowiedzieć się pełnym zdaniem — wtrącił się do rozmowy pan Jonasz.

— Że co? Że ja? Że ja, kurwa, pełnym zdaniem nie potrafię?!

— Chodzi o to, że felietonów raczej nie będzie, bo zdarzyło się nieszczęście — ciągnął pan Jonasz, nie zważając na krewkiego kompana. — Akurat wtedy, jak spadłeś z drzewa, męża pani Popiel znaleziono martwego.

Prezydentowi zrobiło się niedobrze.

— Martwego.

— To znaczy, najprawdopodobniej, bo nie dało się jednoznacznie zidentyfikować zwłok. Czekają na wyniki badań DNA. Cała Dębica tym żyje, nawet w „Fakcie” o tym pisali. W „Fakcie”, wyobraź sobie. Podobno wyglądało to tak, jakby został zjedzony przez zwierzęta.

— Przez zwierzęta — powtórzył Prezydent bezmyślnie.

Głos pana Jonasza pulsował w jego głowie, raz przybierał na sile, raz cichł, jakby dochodził z wielkiej dali.

— Bywały takie przypadki, nawet u nas. Na Łysogórskiej na przykład mieszkała kiedyś taka pokręcona babka, stara panna, co miała u siebie z siedemnaście kotów. Mnożyły się, jak to koty, no i śmierdziały, bo żadne zwierzę nie śmierdzi gorzej od kota, jak się zeszcza. Co jej opieka społeczna przy pomocy animalsów te koty odebrała, to ona zaraz pozbierała nowe po śmietnikach i diabli wiedzą jakich zakamarkach i w dwa tygodnie odbudowywała całą populację. Aż się babce zmarło, nagle, bo młoda była, tyle lat miała co ja teraz.

— Sto sześć — burknął Szegi.

— Morda w kubeł, imbecylu, grzecznie proszę. Może się zaczadziła, bo to była zima, a może cierpiała na jakąś chorobę. Nikt się nie dowiedział i nikt się nie dowie, bo jak opieka przyszła na dniach, to ona była całkiem przez te koty zjedzona. Ale Popiele podobno nie mieli kotów, a coś go obgryzło do gołej kości.

— Jak Popiele, to może myszy, hyhyhy — zarechotał Szegi.

— Durnyś, gdzie by ci myszy ludzi jadły. Prędzej szczury. Po całym mieście teraz trutkę rozkładają, no nie pamiętam takiej akcji. Prezydent? E, coś ty taki blady? Siostro? Jasny kogut, siostro!!!

Do wieczora Prezydent jakoś się pozbierał, choć nie bardzo chciał. Od leków uspokajających myśli strasznie się kleiły i poruszały pod czaszką dwa razy wolniej niż zwykle. To mu nie przeszkadzało. Wiedział, co musi zrobić.

Poczekał do północy, gdy zrobiło się już całkiem cicho i spokojnie. Inni pacjenci spali już w najlepsze, pielęgniarki chichrały się z filmików w telefonie, lekarz zamknął się w dyżurce i też najpewniej spał. Ostrożnie, nie robiąc więcej hałasu niż duży kot, Prezydent wymknął się z oddziału tylnym wyjściem i nieużywaną zwykle klatką schodową dotarł na parter. Choć potrafił przemykać się cicho jak myszka, to ochroniarzy nie mógł już tak łatwo ominąć. Cofnął się więc ostrożnie na klatkę i otworzył niskie, poziome okno na półpiętrze. Okno miało kratę z kłódką, ale to nie była żadna przeszkoda dla Prezydenta, któremu kiedyś zdarzało się włamywać na ogródki działkowe i kraść kosiarki i radia, które potem sprzedawał na bazarze koło stadionu Wisłoki. Pogmerał trochę w zamku spinką do włosów znalezioną dzień wcześniej na korytarzu, póki kłódka nie szczęknęła i nie puścił zatrzask. Gdy uchylił okno, w szpitalny zaduch wdarł się zapach nocy i deszczu. Nie czekając, aż ochrona się zainteresuje, wyskoczył na zewnątrz. Wylądował w zeschłej trawie, dość miękko, ale w głowie i tak coś łupnęło i zamroczyło go na chwilę. Chłód i drobny deszcz orzeźwiły go jednak niebawem i prędko wymknął się z terenu szpitala przez dziurę w płocie, w najciemniejszym miejscu od strony parku.

Dębica jest miastem, które po północy można przemierzyć z jednego końca na drugi i ani razu nie wejść w krąg światła rzucanego przez latarnie, jeśli tylko wie się jak. Zataczając się lekko, bo głowa wciąż bolała i chciało mu się rzygać, Prezydent ruszył przez park, a potem wzdłuż torów kolejowych, omijając szerokim łukiem dworzec. Wiadomo, że człowiek w szpitalnej piżamie i z wenflonem w dłoni budziłby zainteresowanie, a nie chciał natknąć się na sokistów ani tym bardziej na przypadkowy patrol policji. Szedł więc ostrożnie i nie spieszył się, choć padało coraz mocniej. Zdążył całkiem przemoknąć, gdy minął osiedle kwadratowych domów i dotarł pod tylny mur cmentarza. Przesadził go nie bez trudu, choć mur nie był tutaj bardzo wysoki. Całe ciało Prezydenta ogarniało drżenie i czuł, że ma gorączkę.

Znalazł miejsce pod murem. Pasowało do niego. W dzisiejszych czasach nie ma to już znaczenia, ale dawniej na uboczu chowano samobójców i innych ludzi, o których nie warto pamiętać. Gołymi dłońmi jął wygrzebywać dół. Ziemia, choć rozmiękczona deszczem, była gliniasta i pełna korzeni po starych modrzewiach, które nowy proboszcz kazał wyciąć i posadzić w ich miejsce tuje, żeby było odpowiednio cmentarnie. Wreszcie Prezydentowi udało się wykopać dołek głęboki na dwie dłonie i na tyle długi, że mieścił się w nim cały. Więcej grzebać nie miał siły.

Położył się na plecach i wył, wył straszliwie i zwierzęco i bluźnił temu, co na ziemi, i temu, co na niebie, i w ogóle wszystkiemu, co akurat słuchało. Zaciskał w dłoniach gliniaste błoto i wściekle tłukł całym ciałem jak w napadzie epilepsji.

— Żryjcie mnie, kurwy pierdolone, żryjcie mnie wreszcie, no na co wy czekacie?!

Myślał, że nie przyjdą. Przyszły. Otoczyły grób kręgiem i kornie spuściły głowy, trwając w milczeniu. Bo tak trzeba robić, kiedy jest się myszą.

Złapał jedną z nich w dłoń i ścisnął mocno. Mógłby zgnieść ją w jednej chwili. Czuł łomot jej serca, tak szybki, że nie sposób było wyczuć poszczególnych uderzeń. Nie broniła się.

— Czemu mnie nie gryziesz?! — ryknął, ale przerażona mysz nawet nie pisnęła.

— Dlaczego mamy cię gryźć? — przemówiła w końcu jedna z myszy. — Służymy ci i strzeżemy cię. Do kogo pójdziemy, gdy nami wzgardzisz?

Prezydent dyszał ciężko. Chciał zabić mysz, którą miał w garści, lecz nie potrafił. Czy bowiem była winna, że urodziła się małym zwierzątkiem? On sam nigdy nie był niczym więcej. Wreszcie odstawił mysz na krawędź grobu nie grobu. Kilka innych zaraz jęło ją obwąchiwać, byle tylko móc poczuć woń Prezydenta.

Mężczyzna opuścił głowę w błoto. Zimne strużki gliny wlały mu się do uszu. Zamknął oczy.

— Dajcie mi umrzeć.

— Długo masz zamiar tak leżeć? — odezwał się Ryży Iwan. W mroku cmentarza wyglądał na znacznie większego i groźniejszego. Jak coś, co wyszło z nocy, co mieszka w ciemności i do niej przynależy.

— Ty też przyszedłeś sobie popatrzeć?

— Nie tylko ja.

I kiedy Prezydent uważnie wpatrzył się w czerń dookoła, dojrzał setki błyszczących oczu. Nie tylko mysich, ale i ptasich, szczurzych i żabich. Była też, jak mu się wydawało, jedna salamandra. Miał wrażenie, że wszystko, co w życiu pochował, co oddał ziemi, przyszło teraz do niego. Wzrok martwych stworzeń jarzył się dziwnym, podziemnym światłem, podobnym do blasku wierzbowego próchna.

— Jesteś, kim jesteś. Nie możesz być nikim innym — powiedział Iwan. — Jak tam głowa?

— Źle.

— Czyli jak zawsze. Całe szczęście, bo już zaczynałem się o ciebie martwić.

— Muszę wracać, skoro mnie nie zeżrecie.

— Dokąd chcesz wracać?

Prezydent nie wiedział. Milczał.

— Już dawno nie przynależysz do świata ludzi. Właściwie to nigdy cię tam nie chcieli. Czemu nie pójdziesz z nami? Idziemy w nieskończoność.

Prezydent uniósł się na łokciach. Wstał z trudem, obolały, ubłocony i w ogóle niepodobny do człowieka.

— Idę w ślad za wami.

Poszli. Iwan wesoło merdał ogonem.

Uhryń, Kraków 
Jesień 2020  
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wesprzyj Wolne Lektury!

Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.

Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.

Jak możesz pomóc?


Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska

1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:

Darmowe książki «Małe zwierzątka - Radek Rak (czytanie książek TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz