Uparty chłopiec - Janusz Korczak (co czytać w wakacje .txt) 📖
Uparty chłopiec to opowieść biograficzna o życiu i dokonaniach Ludwika Pasteura.
Korczak zauważył, że literatura proponuje dzieciom i młodzieży wzorce awanturnicze, propaguje postać bohatera, który zwycięża lub ginie na polu bitwy. Tymczasem wytrwała, ciężka praca naukowca w zaciszu gabinetu jest równie istotna i godna naśladowania. Postać Ludwika Pasteura i jego naukowe odkrycia idealnie się nadawały do tego celu. Skromnie urodzony, nieprzejawiający w dzieciństwie cech geniuszu, ciężką pracą, niezłomnością, niezwykłym uporem zrealizował własne marzenia i dokonał przełomu w nauce. Kierował się przy tym altruizmem i umiłowaniem prawdy.
Korczak wydał tę książkę w chwili, gdy nad Polską, Europą i światem gromadziły się czarne chmury faszyzmu (1938 r.). Pokazując człowieka skromnego i bezinteresownego, sprzeciwiał się triumfowi okrucieństwa i nienawiści.
Kierując utwór do młodego czytelnika, celowo uprościł styl, leksykę i narrację. W sposób rzeczowy i cierpliwy wyjaśniał nie tylko skomplikowaną materię badań uczonego i dalekosiężne skutki jego odkryć, ale też utrwalał wiedzę o nich przez liczne powtórzenia, a także definiował trudniejsze pojęcia. Korzystał przy tym z repertuaru języka mówionego, tworząc coś na kształt gawędy, pasjonującej pogadanki o triumfie prawdy nad kłamstwem.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Uparty chłopiec - Janusz Korczak (co czytać w wakacje .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Może te małe kulki, paciorki, łańcuszki i pyłki roznoszą choroby?
Dobrze było Pasteurowi w Lille. Miał wygodną pracownię, którą urządził tak, jak chciał.
Znalazł fabrykę, gdzie może robić próby, jakie chce. Bogaty fabrykant sam prosił, żeby Pasteur zbadał, dlaczego fermentacja cukru i spirytusu raz dobrze się udaje, to znów wszystko się psuje i marnuje, a fabryka nie zarabia, ale traci.
Pasteur mówi do studentów:
— Dam wam do ręki kartofel. Zrobicie z niego cukier. Z cukru zrobicie spirytus, ocet i eter.
Sprawi to fermentacja.
Ale są jakieś choroby czy kaprysy cukru, wina i piwa.
Starają się robotnicy, stara się chemik. Ale się nie udaje. Było dobrze, a jest źle. Dlaczego?
To nie są kaprysy. To jest nieznana choroba, mówi Pasteur, i jak doktor, bada całą fabrykę.
Ogląda maszyny i kadzie. Ogląda, stuka, wącha beczki i butelki. Wącha, kosztuje językiem, czy słodkie, czy gorzkie.
Może jest za zimno? Może za gorąco? Może woda jest brudna? Może kurz? Może fermentowało za długo, może za krótko?
A to co jest? Te plamy, ta pianka? Co to za twarde w beczkach kawałki?
— Nie wiem — mówi fabrykant.
— Niech pan da. Zobaczę pod mikroskopem.
Przysyłają mu ze wsi mleko i masło. Bo i one czasem kapryszą i chorują. A pod mikroskopem widać w nich te same kulki i nitki, paciorki i łańcuszki, raz takie, a raz inne.
Każą Pasteurowi przenieść się do Paryża. Znów przeszkoda w badaniach. Mówi Pasteur do żony.
— Jedziemy.
Każą mu zająć się domami uniwersytetu.
Rząd ma teraz pieniądze, a domy są stare.
Trzeba reperować dachy, podłogi, schody, poprawiać okna i drzwi. Trzeba rozmawiać z robotnikami, targować się i pilnować roboty.
Znów nowi koledzy i uczniowie.
Nie ma czasu na mikroskop.
Ale wszystko jest nauką. Jak i co robi stolarz? Jakie szyby są tanie i mocne? Uczony musi wszystko znać: i szkło, i drzewo, i żelazo.
Dostał Pasteur list od jednego zdolnego ucznia Pawła. Młody Paweł Dalimier (Dalimie). Chce pracować w uniwersytecie paryskim, ale posłali go do szkoły w Chaumont (Szomą).
— Dlaczego mi to zrobili? Niech pan poprosi ministra. Chcę być w Paryżu.
Pasteur pisze do Pawła:
— Pańskie zniechęcenie niegodne jest uczonego. Nakaz może jest niesprawiedliwy, ale najważniejszym dla Pana musi być teraz powierzona Panu klasa, nauka i postępy uczniów. Nie myśleć o niczym, tylko spełniać swoje obowiązki.
Paweł Dalimier odpisał:
— Głęboko szanuję radę Pańską. Poświęcam cały swój czas uczniom. Pracownia fizyczna była w stanie opłakanym. Już to poprawiłem. Jest lepiej. Szkoła się rozwija.
Pasteur urządził sobie pracownię na strychu.
Ciasno tu i gorąco w lecie. Mróz w zimie.
Jest sam. Nie ma nawet chłopca do pomocy. Sam musi sprzątać, sam pilnuje pieca i zmywa butelki.
Ale to nic. Polubił swój strych. Spokojnie tu, choć niewygodnie.
Kiedy był młodym chłopakiem, tak bardzo chciał mieć swój pokój, żeby mu nikt nie przeszkadzał.
— Będziemy razem pracowali — prosił go stary Biot.
Ale Pasteur układa nowe plany.
— Kryształy są ciekawe i ważne. Ale są inne ważne tajemnice.
— Wiem, chcesz badać fermenty — mówi niechętnie Biot.
— Tak. Fermenty. Ale nie tylko to. Muszę wiedzieć, skąd biorą się te maleńkie żyjątka w wodzie, w mleku, w mięsie, w moczu, we krwi. Chcę badać ich życie.
— Zostaw — prosił Biot. — Rób spokojnie dalej to, co robiłeś z początku.
Nie. Wielki człowiek nie chce spokoju.
Nie zna wielki człowiek spokoju.
Życie Pasteura uczy nas, jak trudno znaleźć nową prawdę.
Ale znaleźć prawdę, to mało. Trzeba, żeby prawdę ludzie zobaczyli, żeby uwierzyli, żeby wszyscy wiedzieli, że tak jest, żeby nikt nie śmiał powiedzieć inaczej.
Głosić nowe prawdy, to tępić stare błędy. Głosić nowe prawdy, to zabijać przesądy.
Nowa prawda ma wrogów.
Jeden jest wrogiem, bo nie chce myśleć: niech będzie tak, jak było. Drugi wróg jest zarozumiały: powiedział inaczej i nie chce przyznać się do błędu, bo się wstydzi. Trzeci jest zazdrosny, bo nie jemu się udało. Czwarty udaje, że wie, i krzyczy głośno, żeby ludzie myśleli, że i on jest uczony.
Wróg nowej prawdy krzyczy głośno i kłóci się, albo cicho w kącie gada. Tu i tam, od tego do tamtego, tak i inaczej. Czasem nawet udaje przyjaciela. Udaje, że pomaga. W oczy mówi co innego, a za oczy inaczej22.
Nie każdy walczy uczciwie i jawnie.
Pasteur nie lubi się kłócić, ale walczyć musi.
Raz bardzo mu już dokuczyli. Rozgniewał się.
Jeśli nie widzą tego, co małe, pokaże im duże. Jeśli nie chcą szukać pod mikroskopem, zobaczą gołym okiem.
Przyda mu się teraz znajomość ze stolarzem.
Kazał zrobić z drzewa dwa ogromne modele kryształu, dwa wielkie drewniane kloce.
Zaniósł na posiedzenie uczonych. Postawił.
— Czy widzicie teraz? — zapytał z gniewem. — Jeżeli rozumiecie, o co chodzi, gdzie jest wasze sumienie? Jeżeli nie rozumiecie, po co się wtrącacie?
A jego uczeń, młody przyjaciel Duclaux (Diklo) powiedział potem:
— Trzeba im było te drewniane lalki rzucić na głowy.
Roześmiał się Pasteur!
Dlaczego nie ma książki pod tytułem: Wielcy kłamcy i fałszerze wiedzy?
Czytałem starą książkę o tym, jak za czasów Pasteura karmili małe dzieci w szpitalach.
Jeżeli dziecko płakało, wyjmowała niania z kieszeni kawałek chleba, gryzła chleb i śliniła, potem zawijała w kawałek gałgana, moczyła w wodzie z cukrem, uklepała brudną ręką i dawała małemu do ssania.
Dzieci chorowały i umierały. A doktorzy nie wiedzieli, co robić.
Dawali różne lekarstwa. Każdy inaczej radził.
Uczeni radzili i gadali. Doktorzy dziwili się i radzili. A dzieci umierały.
Dopiero Pasteur powie, jak gotować mleko. Jego sposób, jego mądry sposób gotowania mleka nazywa się — pasteryzacja.
Pasteryzacja, bo Pasteur tak kazał robić.
Czytałem starą książkę o tym, jak wtedy leczono chorych. Było w niej wydrukowane, że nie wolno myć chorego, nie wolno choremu zmieniać brudnej koszuli, nie wolno otwierać okna. I nie wolno było choremu dawać wody do picia.
A w szpitalu na ciemnej i brudnej sali leżeli razem chorzy na wszystkie choroby.
Umierał silny młody chłopiec, umierała kobieta, matka i dziecko. Umierali na tyfus, na cholerę, umierali od ran. Umierał żołnierz od nieważnej rany.
Będzie wojna. Zobaczy Pasteur, jak na biegunkę umierają całe oddziały żołnierzy.
Są drukowane błędy, głupstwa i kłamstwa.
Ktoś napisze: nie wiem i nie umiem.
Ktoś inny napisze: jeszcze nie wiem, ale badam i próbuję. Trzeci napisze: tak mi się zdaje, ale nie wiem na pewno.
Jednego można przekonać i przyzna się do błędu, nawet podziękuje. A drugi zarozumiały, za nic nie powie, że się pomylił.
Tak często bywa.
Stary Biot powiedział: nie wierzę. Ale młody Pasteur pokazał pod mikroskopem to, co udało mu się odkryć.
Biot nie był zazdrosny, nie był zarozumiały. Powiedział: „będziesz moim przyjacielem, będę ci pomagał”.
I pomagał, chociaż Pasteur co innego już robił i z innymi pracował nad tym, żeby w uczonych książkach pisali prawdę.
Jest wydrukowana taka stara recepta:
— Włóż do garnka brudną koszulę i kawał sera, a urodzą się myszy.
To jest błąd. Myszy przychodzą do sera i zakładają w nim gniazdo. Z sera nie zrodzi się mysz. Nie z brudnego mieszkania rodzą się robaki i muchy, i wszy. Ale w brudnym mieszkaniu mnożą się myszy. Muchy złożą jajka, jeśli nie zasłonić przed nimi mięsa albo sera. A na brudnej głowie jedna wesz wystarczy, żeby urodzić dziesięć albo sto.
I robak nie z gruszki się rodzi, nie z jabłka, nie ze śliwki, tylko z zarodka, który złożył taki sam robak, jak on.
A w powietrzu fruwają tysiące jajeczek, zarodników, żyjątek, których gołe oko nie widzi. Miliardy żyjątek.
Pasteur wie już o tym, ale jeszcze 17 lat będzie walczył.
Bo tak długo trwała wielka wojna uczonych o to, czy jest samorództwo, czy życie samo się rodzi.
Pasteur czyta, pisze, patrzy w swój mały mikroskop, rysuje i liczy.
Pasteur waży, mierzy, gotuje, grzeje, sypie różne proszki, przelewa płyny i wodę z butelki do butelki, z rurki do rurki, z kolby do kolby. Miesza i grzeje.
Stolarz będzie mu robił pudełka i klatki. Nauczy się topić i lutować szkło. Nauczy się tak zamykać naczynia, żeby nie trzeba było korka, żeby żaden pyłek z powietrza nie dostał się do płynu.
Umie i wie coraz lepiej i więcej.
Na tablicy domu, gdzie była na strychu jego pracownia, będzie kiedyś napisane:
Tu była pracownia Pasteura.
Rok 1860. Samorództwo.
Tak, wtedy zaczął. Ale nie rok uczył się Pasteur w tym domu i pisał, i uczył innych, tylko 30 lat.
W brudzie, w kurzu, w mętnej wodzie są małe żyjątka. Skąd się biorą? Z powietrza.
W mieście jest brudne powietrze.
Pasteur bada powietrze ulicy, pokoju i piwnicy.
Chwyta małe żyjątka do butelki razem z powietrzem. Przygotował kolby z tak długimi rurkami, że kurz do kolby nie może wejść. Można nie wpuścić żyjątek do butelki. Można je zabić przez gotowanie. Można płyn zagrzać, a w gorącej wodzie jedne żyjątka zginą, innym to nie zaszkodzi.
Są żyjątka pożyteczne i pracowite. To one robią spirytus, piwo, wino, one robią to, że chleb jest smaczny. Inne żyjątka psują i przeszkadzają. Przez nie wino robi się kwaśne, masło gorzknieje, a ciasto nie rośnie.
Żyjątka zarażają rany i krew człowieka. One powodują zaraźliwe choroby.
W brudzie, w kurzu, w mętnej wodzie i zepsutym powietrzu żyją małe żyjątka.
Można je chwytać do kolby, można je siać jak zboże, można je sadzić jak ziemniaki, można hodować jak ryby, można je posadzić jak kurę na jajach. Rodzić się będą jak grzyby. Ale tych grzybów będą miliony.
Pasteur już o tym wie, ale trzeba, żeby wszyscy wiedzieli: i fabrykant, i rolnik, i hodowca owiec, i lekarz ludzi.
Każdy student musi wiedzieć. I piekarz, i garbarz, każdy robotnik, kobieta i dziecko.
Bo każdy musi mieć czyste powietrze i czystą wodę, czystą beczkę i wiadro. I koszula każdego musi być czysta.
Trzeba o tym pisać w książkach i w gazetach, żeby wiedział o tym cały Paryż, cała Francja, wszystkie narody i ludy całego świata.
Tego jeden człowiek nie zrobi.
Trzeba uczyć nauczycieli. Trzeba zakładać pracownie. Każda szkoła musi mieć mikroskop. Łatwo jest nauczyć się patrzeć. Trzeba mieć silną wolę i być upartym w pracy.
Wie o tym Pasteur, czuje i chce, i wierzy.
Co z tego, kiedy nie wierzą mu jeszcze nawet uczeni? Nie wszyscy. Co robić?
Ma teraz Pasteur dwóch zajadłych wrogów. Jeden, to uczony z miasta Rouen (Ruę), drugi z miasta Toulouse (Tuluz). Będą jeszcze inni we Francji i za granicą. Jak złe psy rzucać się będą na niego i ujadać.
Pisze Ludwik do ojca:
— Niech mówią, co im się podoba. Nie odpowiadam nawet. Szkoda czasu. Mam prawdę dla siebie. Oni nie wiedzą, jak robi się próby naukowe. To sztuka trudna. Długo trzeba myśleć i czytać, długo trzeba siedzieć w pracowni i próbować. Oni tego nie lubią.
Pisze do Karola:
— Jadę w góry. Potrzebne mi jest do badania czyste górskie powietrze. Piszę książkę o samorództwie.
Powiedział do żony: — Jadę.
Pojechał do Arbois (Arbua).
W brudzie, w kurzu, w powietrzu są małe żyjątka. Małe, ale silne. Zabija je ogień. Są małe, nie można ich widzieć bez mikroskopu.
Żyją w powietrzu, którym oddychamy, są na jedzeniu, które spożywamy, są na ubraniu, na rękach, w ustach, na skórze.
Są żyjątka pożyteczne i szkodliwe.
Pasteur mówi:
— Muszę je poznać i wiedzieć.
Pasteur jest uparty.
Łapie powietrze do butelek z cienkiego szkła. Te butelki nazywają się kolby.
Chodzi Pasteur z tymi kolbami po Paryżu rano, wieczorem i w nocy, chodzi, kiedy jest wiatr i kurz, i po deszczu. Chwyta powietrze do butelek z płynem: za miastem, w lesie, wysoko na wieży, w piwnicy.
Będzie chodził do szpitala, gdzie leżą chorzy na cholerę.
— Nie wierzycie, że te żyjątka są w powietrzu? Zrobię próbę. Musicie uwierzyć. Fermentacje, gnicie i choroby — to ich robota. Musicie uwierzyć.
Były już wtedy na świecie balony. Samolotów nie było.
Pasteur prosi:
— Chcę frunąć wysoko balonem.
Mówi:
— Wysoko w górze nie ma kurzu. Jeżeli będę wysoko w balonie i tam złapię powietrze do kolby z wodą, nic nie znajdę w wodzie. Płyn będzie przezroczysty. Nic się w nim nie urodzi.
Ale szkło musi być czyste. Kolbę otworzę nie ręką, ale żelazkiem. Nie korkiem butelkę zamknę, bo jest zakurzony. Szkło przepalę nad ogniem i zalutuję.
I nie woda będzie w tej kolbie, ale płyn. Wsypię do kolby z wodą proszki i kryształy, bo tym się te żyjątka karmią. Potrzebny im jest pokarm, żeby rosły i rozmnażały się, żeby się rodziły.
Nie dano Pasteurowi pojechać balonem. Poradzi sobie inaczej. Pojechał do Arbois (Arbua).
Pasteur pojechał do Arbois.
Tu obok garbarni ojca otworzył i zamknął 20 butelek. Ułamał szkło, weszło do butelki powietrze; zaraz nad maszynką spirytusową zagrzał cienkie szkło i zalutował.
Nakleił kartki z napisem, gdzie brał powietrze, którego dnia i o której godzinie.
Tak pisze teraz na kolbach, tak będzie czynił, robiąc badania z motylami,
Uwagi (0)