Kolomba - Prosper Mérimée (czytanie ksiazek w internecie .txt) 📖
Miss Lidia Nevil, ukochana córka angielskiego pułkownika w stanie spoczynku, nudzi się zwiedzaniem Włoch i nakłania ojca do wybrania się na dziką i piękną Korsykę, zamieszkałą przez gościnnych ludzi o pierwotnych obyczajach. W podróży poznaje młodego Korsykanina, byłego żołnierza armii napoleońskiej. Zwolniony ze służby po klęsce pod Waterloo i zmianie ustroju, przystojny porucznik Orso powraca w rodzinne strony. Mimo początkowych nieporozumień podczas rejsu pułkownik Nevil i młodzieniec nabierają do siebie sympatii i prowadzą ożywione rozmowy. Kiedy nocą Lidia przypadkiem słyszy śpiewaną przez marynarza pieśń żałoby i zemsty, ze zdumieniem zauważa, że śpiewak milknie, zauważając Orsa. Wkrótce dowiaduje się, że na młodzieńcu ciąży obowiązek vendetty, pomsty za śmierć zamordowanego ojca, zaś Orso w rozmowach gorąco broni obyczaju swoich rodaków…
Utwór należy do najlepszych i najdłuższych opowiadań Mériméego, zbliżonych do krótkiej powieści.
- Autor: Prosper Mérimée
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kolomba - Prosper Mérimée (czytanie ksiazek w internecie .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Prosper Mérimée
Miss Nevil miała czas napatrzyć się jej do woli, dama z mezzaro bowiem zatrzymała się na ulicy, wypytując kogoś z wielkim zainteresowaniem, jak można było wnosić z wyrazu oczu; następnie, otrzymawszy żądane wyjaśnienia, zacięła wierzchowca i ruszywszy ostrym kłusem, zatrzymała się aż przy bramie hotelu, gdzie mieszkali sir Tomasz Nevil i Orso. Tam, zamieniwszy kilka słów z gospodarzem, młoda kobieta zeskoczyła lekko i siadła na kamiennej ławce tuż przy drzwiach wchodowych64, podczas gdy giermek jej odprowadzał konie do stajni. Miss Lidia przeszła w swoim paryskim kostiumie tuż obok nieznajomej, nie ściągnąwszy na siebie jej spojrzenia. W kwadrans później, otwierając okno, ujrzała jeszcze damę w mezzaro, siedzącą w tym samym miejscu i w tej samej pozycji. Niebawem pojawili się pułkownik i Orso, wracający z polowania. Wówczas gospodarz rzucił kilka słów panience w żałobie i wskazał palcem młodego della Rebbia. Zarumieniła się, podniosła żywo, postąpiła kilka kroków i zatrzymała się nieruchomo jak gdyby zdumiona. Orso stał też naprzeciw niej, przyglądając się z zaciekawieniem.
— Czy wy jesteście — rzekła wzruszonym głosem — Orso Antonio della Rebbia? Ja jestem Kolomba.
— Kolomba! — wykrzyknął Orso.
I biorąc ją w ramiona, uścisnął ją czule, co zdziwiło nieco pułkownika i jego córkę, jako że w Anglii nie ma zwyczaju ściskać się na ulicy.
— Bracie — rzekła Kolomba — daruj, że przybyłam bez twego rozkazu, ale dowiedziałam się od przyjaciół, żeś wrócił i było to dla mnie tak wielką pociechą ujrzeć cię...
Orso uścisnął ją jeszcze raz; następnie, zwracając się do pułkownika:
— To moja siostra — rzekł. — Nigdy nie byłbym jej poznał, gdyby się sama nie nazwała. Kolombo, pułkownik sir Tomasz Nevil. Pułkowniku, zechcesz mi darować, ale nie będę miał zaszczytu obiadować z panem dzisiaj... Siostra...
— Ech, gdzież tedy, u diabła, chcesz jeść obiad, mój drogi? — wykrzyknął pułkownik. — Wiesz dobrze, że jest tylko jeden stół w tej przeklętej oberży i że zatrzymano go dla nas. Siostra pańska zrobi wielką przyjemność mojej córce, jeśli przyjmie nasze towarzystwo.
Kolomba spojrzała na brata, który nie dał się zbytnio prosić i wszyscy razem weszli do największej sali w oberży, która służyła pułkownikowi za salon i jadalnię. Panna della Rebbia, którą Orso przedstawił miss Nevil, złożyła głęboki ukłon, ale nie rzekła ni słowa. Widać było, że jest bardzo spłoszona i że może po raz pierwszy w życiu znajduje się w obecności dystyngowanych cudzoziemców. Mimo to w obejściu jej nie było nic, co by trąciło prowincją. Oryginalność ratowała u niej nieobycie. Przez to właśnie spodobała się miss Lidii, że zaś nie było w hotelu innego pokoju prócz tych, które zajął pułkownik i jego towarzystwo, miss Nevil posunęła uprzejmość lub ciekawość do tego stopnia, iż kazała ustawić łóżko panny della Rebbia we własnym pokoju.
Kolomba wyjąkała parę słów podziękowania i pospieszyła natychmiast za pokojówką miss Lidii, celem dokonania drobnych starań toaletowych, niezbędnych po konnej podróży w kurz i słońce.
Wracając do salonu, zatrzymała się przed fuzjami pułkownika, które myśliwcy złożyli w kącie.
— Ładna broń! — rzekła. — Czy to twoja, bracie?
— Nie, to angielskie fuzje pułkownika. Są równie dobre jak piękne.
— Chciałabym bardzo — rzekła Kolomba — abyś i ty miał podobną.
— Oczywiście, że jedna z tych trzech należy do della Rebbii — wykrzyknął pułkownik. — Zanadto dobrze się nimi posługuje. Dzisiaj czternaście strzałów, czternaście sztuk zwierzyny.
Natychmiast wszczął się pojedynek na szlachetność, z którego Orso wyszedł zwyciężony, ku wielkiemu zadowoleniu siostry, co łatwo można było poznać z wyrazu dziecinnej radości, jaki błysnął na jej twarzy, przed chwilą tak poważnej.
— Wybieraj, drogi chłopcze.
Orso wzbraniał się.
— Dobrze więc, niech siostrzyczka wybierze za pana.
Kolomba nie dała sobie dwa razy powtarzać: wzięła fuzję najmniej strojną, ale był to znakomity manton65 dużego kalibru.
— Ta — rzekła — musi dobrze nieść kule.
Zakłopotany brat rozwodził się w podziękowaniach, kiedy bardzo w porę zjawił się obiad i przeciął sytuację. Miss Lidia spostrzegła z zachwytem, iż Kolomba, która wzdragała się nieco siąść do stołu i ustąpiła jedynie pod spojrzeniem brata, uczyniła, jak dobra katoliczka, znak krzyża, nim się wzięła do jedzenia.
„Brawo! — pomyślała. — To coś prymitywnego”.
I obiecywała sobie zebrać niejedną interesującą obserwację w towarzystwie tej młodej reprezentantki starych obyczajów Korsyki. Co do Orsa, czuł się widocznie trochę nieswojo, niewątpliwie z obawy, aby siostra nie powiedziała lub nie uczyniła czegoś, co by zanadto trąciło zapadłą wioską. Ale Kolomba przyglądała mu się bezustannie i we wszystkim, co robiła, naśladowała brata. Czasami wlepiała w niego baczny wzrok, ze szczególnym wyrazem smutku; wówczas, jeśli oczy Orsa spotkały się z jej oczyma, on pierwszy odwracał spojrzenie, jak gdyby chciał uniknąć zapytania, które siostra zwracała doń w myśli, a które rozumiał zbyt dobrze. Mówiono po francusku, gdyż pułkownik wysławiał się bardzo ciężko po włosku. Kolomba rozumiała francuski język; wymawiała nawet wcale nieźle tych niewiele słów, które była zmuszona wymienić z gospodarstwem66.
Po obiedzie pułkownik, który zauważył pewne skrępowanie między bratem a siostrą, zapytał, ze zwykłą szczerością, Orsa, czy nie pragnie pomówić sam na sam z panną Kolombą, ofiarując się w takim razie przejść wraz z córką do sąsiedniej sali. Ale Orso podziękował skwapliwie, mówiąc, iż będą mieli dość czasu nagadać się w Pietranera. Była to nazwa wioski, która miała służyć mu za rezydencję.
Pułkownik zajął tedy zwyczajne miejsce na sofie, miss Nevil zaś, spróbowawszy rozmaitych przedmiotów rozmowy i zwątpiwszy, aby zdołała rozgadać piękną Kolombę, poprosiła Orsa, by jej przeczytał coś z Dantego67: był to jej ulubiony poeta. Orso wybrał ową pieśń z Piekła, w której znajduje się epizod Franceski z Rimini68, i zaczął czytać, akcentując, jak umiał najlepiej, cudowne tercyny69, które tak dobrze wyrażają niebezpieczeństwo czytania we dwoje miłosnej książki. W miarę jak czytał, Kolomba zbliżała się do stołu, podnosiła głowę, poprzednio spuszczoną; źrenice jej, rozszerzone, błyszczały dziwnym ogniem; czerwieniała i bladła na przemian, poruszała się konwulsyjnie na krześle. Cudowna dusza włoska, która dla zrozumienia poety nie potrzebuje, aby bakałarz70 wskazywał jej piękności!
Skoro ukończono czytanie, krzyknęła:
— Jakie to piękne! Kto to napisał, bracie?
Orso zmieszał się nieco, miss Lidia zaś odparła z uśmiechem, że to poeta florentyński, zmarły przed kilku wiekami71.
— Będziemy czytali Dantego — rzekł Orso — skoro znajdziemy się w Pietranera.
— Bracie! Jakie to piękne! — powtarzała Kolomba; i zaczęła recytować kilka tercyn, które zapamiętała, zrazu półgłosem, następnie, ożywiając się, oddeklamowała je głośno, z większym wyrazem niż brat włożył go w czytanie.
Miss Lidia zdziwiła się.
— Widzę, że pani bardzo kocha poezję — rzekła. — Jakże zazdroszczę pani rozkoszy, iż będziesz mogła czytać Dantego jako nową książkę!
— Widzi pani, miss Nevil — rzekł Orso — jaką potęgę mają wiersze Dantego, jeśli mogą tak wzruszyć tę małą dzikuskę, znającą tylko swój Ojcze nasz... Ale mylę się: przypominam sobie, że Kolomba należy do cechu. Dzieckiem72 jeszcze, bawiła się układaniem wierszy i ojciec pisał mi, że jest największą voceratrice73 na całą Pietranera i dwie mile wkoło.
Kolomba rzuciła bratu błagalne spojrzenie. Miss Nevil wiedziała ze słyszenia o korsykańskich improwizatorkach i umierała z ochoty, aby którą posłyszeć. Jakoż zaczęła prosić Kolomby, aby jej dała próbkę swego talentu. Wówczas Orso sprzeciwił się, bardzo nierad, że tak nie w porę przypomniał sobie talenty poetyckie siostry. Ale daremnie przysięgał, że nie ma nic mniej interesującego niż korsykańska ballata, daremnie się zaklinał, że recytować korsykańskie wiersze po poezji Dantego znaczy zdradzać swój kraj; tym więcej jedynie podrażnił kaprys miss Nevil, i w końcu zmuszony był powiedzieć siostrze:
— Więc dobrze! Zaimprowizuj, ale coś krótkiego.
Kolomba westchnęła, wlepiła przez chwilę uważny wzrok w obrus, następnie w strop; wreszcie, przysłaniając ręką oczy jak owe ptaki, które czują się bezpieczne i myślą, że ich nikt nie widzi, kiedy nie widzą same, odśpiewała, lub raczej wypowiedziała niepewnym głosem, następującą serenatę:
MŁODA DZIEWCZYNA I DZIKI GOŁĄB
W dolinie, daleko za górami — słońce pojawia się tylko na godzinę w dniu — jest tam w dolinie posępne domostwo — i trawa rośnie tam na progu. — Drzwi, okna zawsze są zamknięte. — Nigdy dym nie wznosi się z dachu. — Ale w południe, gdy zjawi się słońce, otwiera się wówczas okno — i siada w nim sierota, przędąc na kołowrotku — przędzie i śpiewa przy pracy — śpiew żałoby i smutku; ale żaden śpiew nie odpowiada jej głosowi. — Jednego dnia wiosną — dziki gołąb usiadł na sąsiednim drzewie — i usłyszał śpiew młodej dziewczyny. — Dziewczyno, rzekł, nie ty jedna płaczesz, okrutny jastrząb wydarł mi towarzyszkę. — Gołębiu dziki, pokaż mi jastrzębia rabusia — choćby był tak wysoko jak chmury — wnet zestrzelę go na ziemię. — Ale mnie, biednej dziewczynie, któż odda mi brata — brata mego, żyjącego hen, w dalekim kraju? — Młoda dziewczyno, powiedz mi, gdzie twój brat — a skrzydła moje zaniosą mnie ku niemu.
— Oto mi dziki gołąb doskonale wychowany! — wykrzyknął Orso, ściskając siostrę ze wzruszeniem, tworzącym kontrast z żartobliwym tonem, jaki silił się przybrać.
— Piosenka pani jest urocza — rzekła miss Lidia. — Musi mi ją pani koniecznie wpisać w mój album. Przełożę ją na angielski i każę dorobić muzykę.
Dzielny pułkownik, który nie zrozumiał ani słowa, dołączył swoje komplementy do zachwytów córki. Następnie dodał:
— Ów dziki gołąb, o którym pani mówiła, to ten ptaszek, którego jedliśmy dzisiaj z farszem?
Miss Nevil przyniosła album i z niemałym zdziwieniem patrzyła, jak improwizatorka wpisuje swą piosnkę, oszczędzając papieru w osobliwy sposób. Zamiast szeregować się oddzielnie, wiersze biegły za sobą w jednej linii, o tyle, o ile pozwalała na to szerokość kartki, tak iż nie odpowiadały znanemu określeniu poetyckich utworów: „Małe linijki nierównej długości, z marginesem po każdej stronie”. Można było też uczynić parę zastrzeżeń co do kapryśnej cokolwiek ortografii panny Kolomby: ortografia ta wywołała niejednokrotnie uśmiech miss Nevil, próżność zaś braterska Orsa była na torturach.
Ponieważ nadeszła godzina spoczynku, obie panny udały się do swego pokoju. Tam, gdy miss Lidia odpinała naszyjnik, kolczyki, bransolety, zauważyła, iż towarzyszka jej wyjmuje spod sukni coś długiego na kształt brykli74, odmiennego wszakże. Kolomba ułożyła ten przedmiot bardzo starannie i prawie ukradkiem pod mezzaro na stole; następnie uklękła i zmówiła ze skupieniem pacierz. W dwie minuty później była już w łóżku. Bardzo ciekawa z natury i jak prawdziwa Angielka powolna w rozbieraniu, miss Lidia zbliżyła się do stołu i udając, że szuka szpilki, podniosła mezzaro. Ujrzała dość długi sztylet, oryginalnie oprawny w perłową masę i srebro; wykonanie było bardzo staranne i zdradzało starą broń, wielkiej ceny dla amatora.
— Czy to zwyczaj tutejszy — rzekła miss Nevil z uśmiechem — że panienki noszą ten instrumencik w sznurówce?
— Ha, trzeba! — odparła Kolomba z westchnieniem. — Tylu jest niedobrych ludzi!
— I miałaby pani naprawdę odwagę uderzyć w ten sposób?
I miss Nevil, ze sztyletem w dłoni, uczyniła ruch, jak gdyby zadawała pchnięcie, tak jak się je zadaje w teatrze, z góry na dół.
— Tak, gdyby było trzeba — rzekła Kolomba słodkim i melodyjnym głosem — aby się bronić lub bronić mych bliskich... Ale nie tak należy trzymać; mogłaby się pani zranić sama, gdyby osoba, którą chcesz uderzyć, usunęła się. — I podnosząc się na łóżku — ot, tak — rzekła, naśladując uderzenie sztyletem. — W ten sposób podobno cios jest śmiertelny. Szczęśliwi ludzie, którzy nie potrzebują takich broni!
Westchnęła, opuściła głowę na poduszki i zamknęła oczy. Niepodobna wyobrazić sobie piękniejszej, szlachetniejszej, bardziej dziewiczej głowy. Fidiasz, rzeźbiąc swą Minerwę75, nie pragnąłby innego modelu.
Wchodząc w ten sposób po prostu in medias res76, pragnąłem się trzymać przepisu Horacego. Teraz, kiedy wszystko śpi, i piękna Kolomba i pułkownik, i jego córka, skorzystam z chwili, aby powiadomić czytelnika o pewnych właściwościach, które nie powinny mu zostać obce, jeżeli pragnie się zapuścić dalej w tę bardzo wiarygodną historię. Wiadomo mu już, że pułkownik della Rebbia, ojciec Orsa, zginął zamordowany: otóż nie zdarza się na Korsyce, jak to bywa we Francji, aby człowiek padł zamordowany przez byle zbiegłego galernika, który nie znajduje lepszego sposobu, aby ukraść stołowe srebro. Jeżeli się ginie tutaj, to z ręki nieprzyjaciela; ale powód, dla którego ma ktoś nieprzyjaciół, bywa niekiedy bardzo trudny do określenia. Wiele rodzin nienawidzi się ze starego przyzwyczajenia, gdy tradycja pierwotnej przyczyny nienawiści zatraciła się już zupełnie.
Rodzina, do której należał pułkownik della Rebbia, nienawidziła wielu innych rodzin, ale zwłaszcza Barricinich. Niektórzy mówili, iż w XVI wieku jeden z della Rebbiów uwiódł córkę Barricinich i w następstwie padł od sztyletu krewnego zhańbionej dziewczyny. Tyle jest pewne, iż, aby się posłużyć uświęconym wyrażeniem, była krew między dwoma domami. Bądź co bądź, wbrew zwyczajowi, mord ten nie pociągnął za sobą dalszych; a to dlatego, że ponieważ i della Rebbia, i Barriciniowie byli zarówno prześladowani przez rząd i młodym ludziom trzeba było się ekspatriować77, obie rodziny postradały na kilka pokoleń najżywotniejszych swych przedstawicieli.
Z końcem ubiegłego wieku jeden della Rebbia, oficer w służbie Neapolu,
Uwagi (0)