Przygody ostatniego z Abenserażów - François-René de Chateaubriand (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖
3 sierpnia 1492 w porcie Palos trzy statki KrzysztofaKolumba podnoszą kotwice i wyruszają w poszukiwaniu nowejdrogi do Indii. W tym samym roku wypływają z Hiszpaniiinne statki, ku innym brzegom.
W styczniu skapitulowałaGrenada, ostatni punkt oporu muzułmanów na PółwyspieIberyjskim. Kończy się osiem stuleci obecności Maurówna tych ziemiach. Wkrótce tysiące muzułmanów, zmuszonychdo porzucenia ojczyzny, wyjeżdża i osiedla się w AfrycePółnocnej. Ćwierć wieku później młody Aben-Hamet, jedynypotomek potężnego niegdyś rodu Abenserażów, postanawiaodbyć pielgrzymkę do kraju przodków. W Grenadzieze wzruszeniem odnajduje opisywane mu przez starcówświadectwa dawnej świetności, a błądząc po ulicach,napotyka piękną Hiszpankę.
Historia dwojga ludzi, których łączy gorące uczucie, leczdzieli religia i bolesna przeszłość wrogich narodów.
- Autor: François-René de Chateaubriand
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody ostatniego z Abenserażów - François-René de Chateaubriand (gdzie można czytać książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 François-René de Chateaubriand
Jednego dnia, błądząc po piaskach wybrzeża, spostrzegła długą barkę, której wyniosły dziób, pochylony maszt i żagiel łaciński130 zwiastowały wytwornego ducha Maurów. Blanka biegnie do portu i widzi niebawem berberyjski131 statek, bielący falę pianą od szybkości biegu. Jakiś Maur, przybrany we wspaniałe szaty, stał wyprostowany na przodzie. Za nim dwaj niewolnicy trzymali za uzdę arabskiego konia, którego rozdęte nozdrza i rozwiana grzywa zwiastowały ognistą naturę, a zarazem lęk, jaki budził w nim zgiełk fal. Barka nadpływa, zwija żagle, przybija do tamy, obraca się bokiem; Maur wyskakuje na brzeg, który rozbrzmiewa szczękiem jego broni. Niewolnicy wyprowadzają bieguna cętkowanego jak lampart, koń rży i skacze z radości, czując pod nogami ziemię. Inni niewolnicy wydobywają ostrożnie koszyk, w którym spoczywa gazela, ułożona na posłaniu z liści palmowych. Cienkie jej nogi zwinięto i przywiązano do ciała z obawy, aby się nie połamały od wstrząśnień statku; miała naszyjnik z ziarn aloesu; na złotej zaś blaszce, służącej do zespolenia dwóch końców naszyjnika, wyryte było po arabsku imię i talizman.
Blanka poznaje Aben-Hameta; nie śmie się zdradzić w oczach tłumu: oddala się i posyła Dorotę, jedną z dworek, aby uprzedziła Abenseraża, iż oczekuje go w pałacu Maurów. Aben-Hamet przedkładał w tej chwili wielkorządcy swój firman132, wypisany lazurowymi literami na kosztownym welinie133, a ukryty w woreczku z jedwabiu. Dorota zbliża się i prowadzi szczęśliwego Abenseraża do stóp Blanki. Cóż za radość, skoro oboje upewnili się o swej wierności. Cóż za szczęście ujrzeć się znowu po tak długim rozłączeniu! Ileż nowych przysiąg wiecznej miłości!
Dwaj czarni niewolnicy przyprowadzają numidyjskiego134 konia, który zamiast siodła, miał na grzbiecie jedynie skórę lwa, przymocowaną purpurową wstęgą. Przynoszą następnie gazelę.
— Sułtanko — powiada Aben-Hamet — oto koźlę z mojego kraju, prawie tak lekkie jak ty!
Blanka rozpętuje sama urocze zwierzątko, które zdaje się jej dziękować najsłodszym spojrzeniem. Podczas nieobecności Abenseraża córka diuka de Santa-Fé nauczyła się po arabsku: z rozczuleniem w oczach wyczytała na szyi gazeli własne imię. Odzyskawszy wolność, zwierzątko zaledwie mogło się utrzymać na tak długo spętanych nogach; położyło się na ziemi i oparło głowę na kolanach pani. Blanka dała jej świeżych daktyli i pieściła to koźlę pustyni, którego delikatna sierść zachowała zapach aloesowych gajów oraz róży tunetańskiej.
Maur, diuk de Santa-Fé i jego córka udali się razem do Grenady. Dni szczęśliwej pary upływały tak samo jak w zeszłym roku: te same przechadzki, te same żale na widok ojczyzny, ta sama miłość, lub raczej miłość wciąż rosnąca, wciąż podzielana; ale też, u obojga kochanków, to samo przywiązanie do religii ojców. „Bądź chrześcijaninem” — mówiła Blanka. „Bądź muzułmanką” — powiadał Aben-Hamet, i rozstali się jeszcze raz, nie uległszy namiętności, która ich wzajem ciągnęła ku sobie.
Aben-Hamet zjawił się na trzeci rok, jak te wędrowne ptaki, które miłość sprowadza wiosną w nasze strefy. Nie zastał Blanki na wybrzeżu, ale list ubóstwianej powiadomił wiernego Araba o wyjeździe diuka de Santa-Fé do Madrytu i o przybyciu don Carlosa do Grenady. Don Carlos przybył w towarzystwie francuskiego jeńca, swego przyjaciela. Maur uczuł, iż serce mu się ściska przy czytaniu listu. Ruszył z Malagi do Grenady z najsmutniejszymi przeczuciami. Góry wydały mu się przeraźliwie samotne; po kilka razy odwrócił głowę, aby się przyjrzeć morzu, które dopiero co przebył.
W czasie nieobecności ojca Blanka nie mogła opuścić brata, którego kochała, brata, który chciał na jej rzecz wyzuć135 się z całego majątku i którego oglądała po siedmiu latach nieobecności. Don Carlos posiadał wspaniałą odwagę i dumę swego narodu: groźny jak zdobywcy Nowego Świata, od których uczył się początków wojennego rzemiosła; nabożny jak hiszpańscy rycerze, którzy pokonali Maurów, żywił w sercu nienawiść dla niewiernych, dziedziczoną z krwią Cyda.
Tomasz de Lautrec136, z dostojnego domu de Foix137, w którym uroda kobiet a dzielność mężczyzn uchodzą za rodowy przymiot, był młodszym bratem hrabiny de Foix138 i dzielnego a nieszczęśliwego Odeta de Foix139, pana z Lautrec. Licząc osiemnaście lat, Tomasz otrzymał ostrogi rycerskie z rąk Bajarda140, podczas tego odwrotu, który kosztował życie rycerza bez trwogi i zmazy. W jakiś czas później, Tomasz, przeszyty ciosami, dostał się do niewoli pod Pawią, broniąc króla-rycerza, który postradał wówczas wszystko, „prócz honoru”141.
Don Carlos de Bivar, świadek dzielności Lautreca, kazał otoczyć pieczą rany młodego Francuza i niebawem wytworzyła się między nimi jedna z owych bohaterskich przyjaźni, których podstawę stanowi szacunek i cnota. Franciszek I wrócił do Francji142, ale Karol V zatrzymał innych jeńców. Lautrec miał zaszczyt dzielić niewolę swego króla i spoczywać u jego stóp w więzieniu. Kiedy został w Hiszpanii po odjeździe monarchy, don Carlos wypuścił go na słowo i przywiózł z sobą do Grenady.
Skoro Aben-Hamet zjawił się w pałacu don Rodryga i skoro go wprowadzono do sali, gdzie znajdowała się córka diuka de Santa-Fé, uczuł mękę dotychczas nieznaną. U stóp dony Blanki siedział młody człowiek, który spoglądał na nią milcząc, jak gdyby w zachwyceniu. Ów młody człowiek miał na sobie łosiowe spodnie oraz kaftan tego samego koloru, objęty pasem, u którego wisiała szpada ozdobiona godłem lilii143. Z ramion spływał jedwabny płaszcz, na głowie miał kapelusz o niedużej kryzie, przystrojony piórami: koronkowy kołnierz opadał na piersi, nie zasłaniając obnażonej szyi. Czarne jak heban wąsy nadawały twarzy jego, łagodnej z natury, męskie i rycerskie wejrzenie. Na szerokich butach, wywiniętych i opadających na nogi, widniały złote ostrogi, oznaka rycerstwa.
Nieco opodal stał drugi kawaler, opierając się na żelaznym krzyżu miecza: ubrany był podobnie jak tamten, ale wydawał się starszy. Oblicze jego surowe, mimo iż gorące i namiętne, budziło szacunek i obawę. Na płaszczu miał wyhaftowany czerwony krzyż Calatravy144 wraz z tym godłem: „Za nią i za mego króla”.
Mimowolny okrzyk wydarł się z ust Blanki, skoro ujrzała Aben-Hameta.
— Panowie rycerze — rzekła — oto niewierny, o którym wam tyle mówiłam; lękajcie się, aby nie odniósł zwycięstwa. Abenseraże musieli być podobni jemu, nikt zaś nie przewyższał ich w wierze, odwadze i dworności.
Don Carlos posunął się naprzeciw Aben-Hameta.
— Mości Maurze — rzekł — ojciec i siostra zapoznali mnie z twym imieniem; sądzą, iż pochodzisz ze szlachetnego i dzielnego rodu, ty zaś sam wyróżniłeś się swą dwornością. Niebawem Karol V, mój pan, ma wyruszyć zbrojnie do Tunisu145, spotkamy się tedy, mam nadzieję, na polu chwały.
Aben-Hamet położył rękę na piersiach, usiadł, nic nie mówiąc, na ziemi i pozostał tak z oczyma utkwionymi w Blankę i Lautreca. Francuz, z ciekawością właściwą ludziom tego kraju, podziwiał wspaniałą szatę, lśniącą broń oraz urodę Maura; Blanka nie zdawała się zakłopotana; cała jej dusza spłynęła w jej oczy; szczera Hiszpanka nie siliła się ukryć tajemnicy serca. Po chwili milczenia Aben-Hamet wstał i oddalił się. Zdziwiony zachowaniem Maura i spojrzeniami Blanki, Lautrec wyszedł z podejrzeniem, które się zmieniło niebawem w pewność.
Don Carlos został sam z siostrą.
— Blanko — rzekł — wytłumacz się. Skąd owo wzruszenie, w jakie wprawił cię widok cudzoziemca?
— Bracie — odparła Blanka — kocham Aben-Hameta i jeżeli zechce przyjąć chrześcijaństwo, ręka moja należy do niego.
— Jak to! — wykrzyknął don Carlos. — Kochasz Aben-Hameta! Córa Bivarów kocha Maura, niewiernego, wroga, któregośmy wygnali z tych pałaców!
— Don Carlosie — odparła Blanka — kocham Aben-Hameta; Aben-Hamet kocha mnie; od trzech lat woli się mnie wyrzec, niżby się miał wyrzec wiary ojców. Szlachectwo, honor, rycerskość, to on cały; ubóstwiać go będę do ostatniego tchnienia.
Don Carlos zdolen146 był odczuć całą wielkoduszność postępowania Aben-Hameta, mimo że bolał nad zaślepieniem niewiernego.
— Nieszczęsna Blanko — rzekł — dokąd cię zawiedzie ta miłość? Żywiłem nadzieję, iż Lautrec, mój przyjaciel, zostanie moim bratem.
— Myliłeś się — odparła Blanka — nie mogę kochać tego cudzoziemca. Co się tyczy moich uczuć dla Aben-Hameta, nie jestem z nich winna rachunku nikomu. Chowaj swoje śluby rycerskie, jak ja moje śluby miłości. Wiedz jedynie, na swą pociechę, iż nigdy Blanka nie zostanie żoną niewiernego.
— Nasz ród zniknie zatem z ziemi!... — wykrzyknął don Carlos.
— Twoją jest sprawą utrwalić jego życie — rzekła Blanka. — Cóż ci zresztą o synów, których nie ujrzysz i w których wyrodzi się twoja dzielność? Don Carlosie, czuję, że jesteśmy ostatni z naszego plemienia; zanadto wybujaliśmy ze zwykłego porządku, aby krew nasza mogła zakwitnąć po nas: Cyd był naszym przodkiem, on będzie naszym potomstwem.
I dona Blanka wyszła.
Don Carlos pędzi do Abenseraża.
— Maurze — powiada — wyrzecz się147 mej siostry lub przyjm walkę.
— Czy siostra zleciła ci — odparł Aben-Hamet — żądać ode mnie zwrotu przysiąg, które mi uczyniła?
— Nie — odparł don Carlos — kocha cię więcej niż kiedykolwiek.
— Ha! godny bracie Blanki! — wykrzyknął Aben-Hamet. — Trzebaż mi tedy zawdzięczać twemu rodowi całe moje szczęście! O szczęsny148 Aben-Hamecie! O błogosławiony dniu! Mniemałem, iż Blanka sprzeniewierzyła mi się dla francuskiego rycerza...
— I w tym twoje nieszczęście! — wykrzyknął z kolei don Carlos w uniesieniu. — Lautrec jest moim przyjacielem, gdyby nie ty, byłby moim bratem. Zapłacisz mi za łzy, któreś wycisnął mej rodzinie.
— Chętnie — odparł Aben-Hamet. — Ale mimo iż zrodzony z pokolenia, które może walczyło z twoim, nie jestem rycerzem. Nie widzę tu nikogo, kto by mi mógł nadać godność pozwalającą ci zmierzyć się ze mną bez poniżenia.
Don Carlos, uderzony słowami Maura, spojrzał nań z podziwem i wściekłością zarazem. Nagle rzekł:
— Ja sam cię będę pasował na rycerza! Jesteś tego godny!
Aben-Hamet ugiął kolano przed Carlosem, który go uściskał, uderzywszy trzykrotnie po ramieniu płazem149 miecza; po czym don Carlos przypasał mu ten sam miecz, który Maur utopi mu może w piersi; takie było starożytne pojęcie honoru.
Obaj skaczą na konie, opuszczają mury Grenady i pędzą ku źródłom Pinu. Pojedynki Maurów i chrześcijan od dawna uczyniły to źródło sławnym. Tam to Malik Alabes bił się przeciw Ponsowi z Léonu150; tam wielki mistrz Calatravy zadał śmierć walecznemu Abajadosowi. Można było jeszcze oglądać szczątki oręża tego rycerza, zawieszone na gałęziach jodły, oraz rozpoznać na korze drzewa kilka liter żałobnego napisu. Don Carlos wskazał Abenserażowi grób Abajadosa:
— Naśladuj — krzyknął — przykład tego dzielnego poganina i przyjmij chrzest i śmierć z mojej ręki!
— Śmierć może — odparł Aben-Hamet — ale niechaj żyje Allah i jego prorok.
Natychmiast ruszyli w pole i runęli na siebie z furią. Mieli jedynie miecze: Aben-Hamet był mniej sprawny w boju niż don Carlos, ale tęgość151 jego broni kutej w Damaszku152 oraz lotność arabskiego konia dawały mu mimo to przewagę nad wrogiem. Wypuścił rumaka na sposób Maurów i szerokim ostrym strzemieniem nadciął prawą nogę Carlosowego konia ponad kolanem. Zraniony koń zwalił się na ziemię, don Carlos zaś, spieszony153 tym szczęśliwym ciosem, ruszył na Aben-Hameta z podniesionym mieczem. Aben-Hamet skacze na ziemię i oczekuje nieustraszenie don Carlosa. Odbija pierwsze ciosy Hiszpana, którego miecz kruszy się na damasceńskiej stali. Zawiedziony dwa razy przez los, don Carlos wylewa łzy wściekłości i krzyczy na przeciwnika:
— Uderzaj Maurze, uderzaj; bezbronny don Carlos wyzywa cię, ciebie i całe twe niewierne plemię!
— Mogłeś mnie zabić — odparł Abenseraż — ale ja nie miałem zamiaru nawet cię zranić; chciałem ci dowieść jedynie, że jestem godzien zostać twoim bratem oraz sprawić, byś nie mógł mną pogardzać.
W tej chwili, ujrzeli tuman pyłu: Lautrec i Blanka parli dwa feskie154 bieguny, szybsze od wiatru. Przybywają do źródła Pinu i widzą przerwaną walkę.
— Jestem zwyciężony — rzekł don Carlos — ten rycerz darował mi życie. Lautrec, może ty będziesz szczęśliwszy ode mnie.
— Rany moje — rzekł Lautrec szlachetnym i wdzięcznym głosem — pozwalają mi uchylić się od walki przeciw temu dwornemu rycerzowi. Nie chcę — dodał, rumieniąc się — znać przyczyn waszego sporu oraz przenikać tajemnicy, która by się może stała dla mnie śmiercią. Niebawem odjazd mój przywróci wam spokój, o ile dona Blanka nie każe mi zostać u swoich stóp.
— Rycerzu — rzekła Blanka — zostaniesz przy moim bracie; będziesz mnie uważał za siostrę. Wszystkie serca tutaj cierpią; nauczysz się od nas znosić niedole życia.
Blanka chciała skłonić trzech rycerzy, aby sobie podali ręce; wszyscy trzej cofnęli się.
— Nienawidzę Aben-Hameta! — wykrzyknął don Carlos.
— Zazdroszczę mu — rzekł Lautrec.
— A ja — rzekł Maur — szanuję don Carlosa, współczuję z Lautrekiem155, ale nie mogę ich kochać.
— Zostańmy wszelako razem — rzekła Blanka —
Uwagi (0)