William Wilson - Edgar Allan Poe (internetowa biblioteka medyczna .txt) 📖
W noweli William Wilson Poe obiera za temat posiadanie sobowtóra.
Tytułowy bohater wspomina swoje młodzieńcze lata. Opowiada o tym, że chodził do szkoły z chłopcem, który nosił takie samo imię i nazwisko, jak on oraz był do niego bardzo podobny. Z tego powodu między chłopcami narodziła się ogromna rywalizacja o oceny, osiągnięcia i popularność. Dalszy rozwój wydarzeń pozwala Williamowi dostrzec, że jego sobowtór robi się do niego coraz bardziej podobny…
Tłem dla noweli jest młodzieńcza rzeczywistość Poego — w utworze pojawiają się miejsca, z którymi autor był związany w dzieciństwie. Temat sobowtóra zafascynował Poego po lekturze artykuły W. Irvinga o frustracji, związanej z poczuciem indywidualności, osób spotykających innych, nazywających się jak oni.
Edgar Allan Poe to amerykański pisarz epoki romantyzmu, przedstawiciel nurtu gotyckiego. Uznawany jest za najsłynniejszego twórcę XIX-wiecznej fantastyki i horroru, inspirował kolejne pokolenia autorów, m.in. Stefana Grabińskiego, Gustava Meyrinka, H.P. Lovecrafta.
- Autor: Edgar Allan Poe
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «William Wilson - Edgar Allan Poe (internetowa biblioteka medyczna .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Allan Poe
Pod wpływem osobliwego upojenia ta niespodziana przerwa raczej uradowała mnie, niżeli zdziwiła. Porwałem się chwiejnie przed siebie i uszedłszy kilka kroków trafiłem do przedpokoju. W tym niskim i wąskim wnętrzu nie było ani jednego światła i rozwidniał je tylko niezwykle wątły, a przez sklepione okno przesiany promień świtu. Stanąwszy w progu — wypatrzyłem postać młodzieńca, mniej więcej mego wzrostu, przyodzianego po domowemu w ubranie z białego kaźmirku13, skrojone według nowej mody jak to, które miałem w tej chwili na sobie.
Ów wątły promień udzielił mi widzenia tych przedmiotów, lecz rysów twarzy rozróżnić nie mogłem. Zaledwom wszedł — młodzieniec rzucił się ku mnie i, chwyciwszy mnie za ramię ruchem władczego zniecierpliwienia, szepnął mi do ucha te słowa: „William Wilson!”
Wytrzeźwiałem w okamgnieniu.
W postawie nieznajomego, w nerwowym drganiu palca, który trzymał wzwyż pomiędzy moimi oczyma a brzaskiem zorzy, było coś, co napełniło mnie do cna zdziwieniem, lecz nie stąd wynikło, żem się wzruszył tak gwałtownie. Przyczyną była — powaga, uroczystość przestrogi zawartej w tym zdaniu szczególnym, uciszonym i podobnym do syku — a przede wszystkim — charakter, ton, barwa tych kilku zgłosek — prostych, poufnych, a jednak tajemniczo wyszeptanych, które, wraz z tysiącem nagromadzonych z przeszłości wspomnień, wstrząsnęły moją duszą jak dotyk stosu Wolty14. Zanim zdążyłem oprzytomnieć młodzieniec — znikł z mych oczu.
Chociaż ten wypadek wywarł niewątpliwie bardzo żywe na mym nietrzeźwym umyśle wrażenie, wszakże wrażenie owo — tak żywe — wkrótce zamarło. I rzeczywiście przez kilka tygodni już to byłem oddany najpoważniejszym badaniom naukowym, już to trwałem w mglistej powłoce chorobliwych rozmyślań. Nie starałem się zatajać przed sobą tożsamości szczególnego osobnika, który tak natarczywie dręczył mnie swymi poradami. Lecz kim, lecz czym był ów Wilson? I skąd przybywał? I jakie miał zamiary? Na żadne z tych pytań nie mogłem dać wystarczającej odpowiedzi. Stwierdziłem jedynie — w stosunku do jego osoby — że nagła katastrofa rodzinna zniewoliła go do opuszczenia zakładu Bransby’ego w godzinach południowych owego dnia, który był dniem mojej ucieczki. Po pewnym jednak czasie przestałem myśleć o tym i uwagę moją pochłonął całkowicie zamierzony wyjazd do Oksfordu. Tam — dzięki próżnej hojności rodziców, która mi pozwalała pędzić życie wystawne i otaczać się do woli tak upragnionym mi już od dawna przepychem, zdobyłem wkrótce możność prześcigania w zbytkach najdumniejszych nawet dziedziców najbogatszych hrabstw Wielkiej Brytanii.
Zachęcane do grzechu tak zasobnymi środkami przyrodzone moje skłonności wybuchły z mocą podwójną i w szaleńczym opętaniu rozpusty deptałem najzwyklejsze zasady przyzwoitości. Szczegółowe zastanawianie się nad moimi wybrykami byłoby nonsensem. Dość, że w zbytkach prześcignąłem Heroda i dość, że darząc nazwami mnóstwo nowych szałów, przyrzuciłem obfity dodatek do długiego katalogu występków rozpanoszonych wówczas w najrozpustniejszej w Europie wszechnicy.
Trudno, zda się, dać wiarę temu, że godność moją szlachecką poniżyłem aż do stopnia pilnego wtajemniczania się w najnikczemniejsze fortele zawodowych karciarzy i że wreszcie, jako adept tej wiedzy haniebnej — zażyłem mych umiejętności w celu poszerzenia i poza tym olbrzymich dochodów na karb najsłabszych umysłowo kolegów. A wszakże tak było! Sama właśnie potworność tych na wszelką cześć i godność zamachów była widocznie głównym, jeśli nie jedynym, powodem mej bezkarności. Bo i któż spośród najrozpustniejszych moich towarzyszy nie zaprzeczyłby raczej najoczywistszemu świadectwu własnych zmysłów, aniżeli podejrzewałby o podobne czyny wesołego, szczerego, wspaniałomyślnego Williama Wilsona — najszlachetniejszego i najhojniejszego kolegę w Oksfordzie — którego szaleństwa, zdaniem jego własnych pasożytów, były tylko szaleństwami młodości i pozbawionej wędzideł wyobraźni, którego błędy były jedynie nieporównanym wybrykiem, a najczarniejsze występki — beztroską i wspaniałą buńczucznością?
Tym wesołym trybem spędziłem już dwa lata, gdy nagle wstąpił do wszechnicy pewien młodzieniec z niedojrzałej szlachty nazwiskiem Gleudinning, według ogólnego zdania bogaty jak Herod Atycki, a któremu bogactwo własne ciążyło nie nazbyt. W bardzo krótkim czasie zmiarkowałem, iż jest tępy na umyśle i, ma się rozumieć, upatrzyłem go sobie jako doskonałą ofiarę mych uzdolnień. Często wciągałem go do gry i z właściwą graczom przebiegłością udzielałem mu starannie możności znacznych wygranych, ażeby tym skuteczniej uwikłać go w sieci. Wreszcie, gdy zamiar mój dojrzał, spotkałem się z nim w mieszkaniu jednego z naszych kolegów — niejakiego Prestona, zarówno z nami obydwoma zażyłego, który wszakże — muszę mu to przyznać — nie domyślał się wcale mych zamiarów. Dla nadania pozorów przyzwoitości przyczyniłem się do zaproszenia gromadki ośmiu czy dziesięciu osób i przyłożyłem osobliwych starań, ażeby ujęcie do rąk kart wydało się czynem zgoła przypadkowym — i powziętym jeno na żądanie upatrzonego w tym celu przeze mnie dudka...
Aby skrócić tak hańbiącą opowieść nadmienię tylko, że nie zaniedbałem żadnego z owych nikczemnych wybiegów, których stosowanie w podobnych razach tak się już utarło, iż godna jest podziwu niewyczerpana nigdy obecność na ziemi głupców przeznaczonych na ofiarę wspomnianych wybiegów.
Gra nasza przeciągnęła się do późna w noc, gdym wreszcie zdziałał, iż Gleudinning stał się jedynym moim partnerem. Była to właśnie moja ulubiona gra — écarté. Reszta towarzystwa, rozciekawiona wybujałymi stawkami naszej gry, postroniła swe karty i otoczyła nas kołem. Nasz przybysz, którego w pierwszej połowie wieczoru chytrze skusiłem do grubej wypitki, tasował, rozdawał i grał z dziwną nerwowością, popartą poniekąd, lecz — zdaniem moim — niezupełnie wytłumaczoną upojeniem.Stał się też wkrótce moim dłużnikiem na pokaźną sumę, gdy nagle, żłopnąwszy olbrzymią szklanicę oporto15, uczynił to, com z zimną krwią przewidział, a mianowicie zaproponował podwojenie już i dotychczas zbyt przesadnych stawek. Udając opór trafnie i wyczekawszy owej chwili, gdy ponowna moja odmowa pobudziła go do ostrych słówek, nadających mej zgodzie pozór ukrytej urazy — przystałem w końcu na jego żądanie. Stało się to, co stać się musiało: ofiara całkowicie uwikłała się w mych sieciach, w niespełna godzinę dług jego urósł czterykroć. Od pewnego czasu twarz jego pozbyła się barwnych, a winem przysporzonych rumieńców, lecz w tej chwili postrzegłem ze zdziwieniem, iż powlekła ją iście przeraźliwa bladość. Mówię: ze zdziwieniem, gdyż zasięgnąłem o Gleudinningu starannych wiadomości. Przedstawiono mi go jako niezmiernego bogacza i sumy, które przegrał dotychczas aczkolwiek naprawdę okazałe, nie mogły według moich przynajmniej przypuszczeń — zakłopotać go zbyt poważnie, a tym bardziej wzruszyć w sposób tak gwałtowny.
Najprostszy wniosek, który mi przyszedł do głowy był ten, że wypite wino do cna zmąciło mu umysł. I raczej dla poratowania swej osoby w oczach przyjaciół niż dla jakichkolwiek pobudek bezinteresownych zamierzyłem stanowczo nalegać na zaprzestanie gry, gdy nagle kilka słów, które z ust obecnych padły w moim pobliżu i okrzyk Gleudinninga, świadczący o rozpaczy bezwzględnej, uświadomiły mi, żem go zrujnował doszczętnie w warunkach, które zeń uczyniły przedmiot ogólnej litości i uchroniłyby go nawet od złych zamiarów szatana.
Trudno by mi było powiedzieć, jak powinienem był w danym razie postąpić. Opłakane położenie mej ofiary ogarnęło wszystkich uczuciem wstydu i smutku. Przez kilka minut trwało głębokie milczenie i w tym okresie czułem, że twarz moja — na przekór mym wysiłkom — drga pod wpływem dotkliwych, pogardy i wyrzutu pełnych spojrzeń rzucanych na mnie przez najmniej zatwardziałych sercem towarzyszy. Wyznam nawet, iż nieznośne brzemię trwogi stoczyło mi się nagle z piersi na widok tego, które nastąpiło — nagłego a niezwykłego wtargnięcia do pokoju pewnej osoby.
Ciężkie skrzydła drzwi rozwarły się na oścież od razu, z tak gwałtownym i porywczym rozpędem, że wszystkie świece pogasły jak zaklęte. Wszakże mrąca jaźń pozwoliła mi wypatrzeć wejście nieznajomej postaci — postaci męskiej, mniej więcej mego wzrostu, owiniętej w płaszcz obcisły. Tymczasem nastała ciemność zupełna i mogliśmy jeno wyczuwać jej pobyt wpośród nas.
Zanim otrząsnęliśmy się z nadmiaru zdumienia, którym nas przejął widok tej przemocy, posłyszeliśmy głos nieproszonego gościa:
„Panowie! — rzekł głosem uciszonym, głosem niezapomnianym, który mnie przeniknął aż do szpiku kości. — Panowie, nie pilno mi tłumaczyć się z mych czynów, gdyż tak, a nie inaczej postępując, spełniałem jedynie swój obowiązek. Nie jesteście bez wątpienia należycie świadomi gatunku owego człowieka, który tej nocy ograł lorda Gleudinninga na niepomierną sumę. Chcę wam udzielić szybkich i stanowczych sposobów zdobycia tych wielce ważnych wiadomości. Zechciejcie oto zbadać podszewkę u wyłogów jego lewego rękawa oraz kilka drobnych paczek, które się znajdą w niezgorzej pojemnych kieszeniach jego haftowanej na domowy użytek odzieży”.
Gdy mówił te słowa, panowała tak głęboka cisza, iż posłyszałbyś zlot szpilki na dywan. Gdy skończył — wyszedł natychmiast tak samo nagle, jak nagle wszedł. Czyliż mogę opisać — czyliż opiszę moje wrażenia? Mamże potrzebę zaznaczenia, żem doznał wszystkich przerażeń skazanego na śmierć? Miałem wprawdzie mało czasu do rozmyślań. Kilka rąk schwyciło mnie groźnie i — natychmiast zapalono światła. Nastąpiły poszukiwania. W podszewce mego rękawa znaleziono wszystkie najniezbędniejsze do gry w écarté grupy, a w kieszeniach mego ubrania — kilka talii kart najzupełniej podobnych do tych, których używaliśmy podczas swych zebrań z tą różnicą, że moje należały do ściśle tak zwanego rodzaju poprawionych, to znaczy, iż honory miały nieznaczne wypuklizny u węższych krańców, a młódki niedostrzegalne wypuklizny u szerszych krańców. Dzięki takiemu podziałowi ofiara, zazwyczaj przekładając karty wzdłuż talii, czyni to w sposób, który niezmiennie dostarcza partnerowi jednego honoru, podczas gdy szuler, przekładając w poprzek, nigdy nie udzieli swej ofierze karty, którą by mogła zakarbować na swą korzyść.
Huragan oburzenia mniej by mnie poruszył niż wzgardliwe milczenie i sarkastyczna cisza, którymi powitano owo odkrycie.
— „Panie Wilsonie! — rzekł gospodarz, pochylając się i unosząc z ziemi wspaniały płaszcz podszyty drogocennym futrem — panie Wilsonie! Oto pańska własność. (Dni były zimne i wychodząc z domu narzuciłem na mój poranny przyodziewek płaszcz, który zdjąłem, stanąwszy na placu gry). Przypuszczam — dodał, oglądając z gorzkim uśmiechem fałdy mego płaszcza — iż poszukiwanie tutaj nowych dowodów pańskiego mistrzostwa jest zgoła zbyteczne. Zaprawdę, mamy ich do syta. Ufam, że zrozumie pan konieczność opuszczenia Oksfordu — a w każdym razie niezwłocznego usunięcia się z mego domu”.
Opluty, strącony aż do błota — byłbym prawdopodobnie ukarał sprawcę mych zniewag osobistym, natychmiastowym natarciem, gdyby nie to, że całkowitą moją uwagę pochłonął w tej chwili przypadek wprost zdumiewający.
Płaszcz, w którym przyszedłem był podbity futrem wspaniałym — niewiarygodnie rzadkim i cennym, brak mi zresztą słów po temu. Krój jego był krojem fantastycznym — mego własnego wynalazku, ponieważ w tego rodzaju błahostkach byłem zaciekle wybredny i posuwałem szał dandyzmu aż do absurdu.
Otóż, gdy Preston podał mi ów, który podniósł z ziemi z pobliża drzwi — ze zdziwieniem dosięgającym przerażenia postrzegłem, że mam już swój płaszcz na ramionach, bom bez wątpienia przywdział go bezwiednie — i że ten, który mi Preston podawał był dokładnie w najmniejszych szczegółach podobizną mego płaszcza.
Dziwną istotę, która mnie tak straszliwie zdradziła spowijał — pamiętam to dobrze — płaszcz i nikt z obecnych, okrom mnie, w płaszczu nie przyszedł. Zachowując resztę przytomności, wziąłem do rąk płaszcz, który podał mi Preston i bez zwrócenia czyjejkolwiek uwagi narzuciłem go powierzch mego płaszcza. Wyszedłem z pokoju z wyzwaniem i pogróżką w oczach. Nazajutrz, zanim świt zaświtał, jak szalony uciekłem z Oksfordu na kontynent, śmiertelnie porażony lękiem i wstydem.
Nadaremnie uciekałem. Ścigał mnie mój los przeklęty, tryumfu pełen, jakby chciał mi dowieść, że dotychczas jedynie zapoczątkował działanie swych potęg tajemnych. Zaledwie dotknąłem stopą Paryża, a już miałem nowy dowód nienawistnego w mym życiu udziału Wilsona. Lata płynęły, a jam nie zaznał wytchnienia. Nikczemny! Z jakąż natarczywą służalczością, z jakimż widmowym przeczuleniem stanął w Rzymie pomiędzy mną a żądzą zaszczytów! A w Wiedniu — a w Berlinie — a w Moskwie! Byłże taki zakątek, gdzie nie miałbym bolesnej sposobności do miotania nań przekleństw ze dna mego serca? Gnany strachem panicznym uciekałem w końcu od jego niedocieczonej tyranii jak od zarazy, uciekałem aż na krańce świata, uciekałem nadaremnie.
I nieustannie, nieustannie badając ukradkiem własną duszę; powtarzałem te same pytania: kto zacz jest? skąd przybywa? jakie knuje zamiary? Lecz znikąd nie było odpowiedzi. Z drobiazgową pilnością rozważałem — źdźbło po źdźble — sposoby, metodę i najistotniejsze cechy jego zuchwałych czatowań. Lecz i tu jeszcze niewiele wykryłem z tego, co mogło stać się podłożem dla domysłów. Znamienna to była, zaiste, okoliczność, iż w tych częstych wypadkach, gdy niedawno jeszcze stawał mi w poprzek drogi, czynił to jeno w celu pokrzyżowania mych zamiarów i przeszkodzenia zamysłom, których wykonanie pociągnęłoby tylko za sobą gorzką klęskę.
Marne, doprawdy, usprawiedliwienie tak samozwańczo narzucającej się przemocy! Marne odszkodowanie przyrodzonych, a tak natarczywie, tak zuchwale odpartych zasad wolnej woli!
Miałem też sposobność zaznaczenia, że mój oprawca od
Uwagi (0)