Metzengerstein - Edgar Allan Poe (gdzie w internecie można czytać książki za darmo txt) 📖
Metzengerstein to pierwsza opublikowana — w 1832 roku — nowela autorstwa Edgara Allana Poego, której akcja rozgrywa się na Węgrzech.
Poe opowiada historię Fredericka, młodego, okrutnego barona Metzengersteinów. Jest on ostatnim ze swojego rodu, więc po 18 urodzinach dziedziczy rodzinną fortunę. Ród Metzengersteinów jest od wielu lat zwaśniony z rodem Berlifitzingów. Niedługo po tym, jak młody baron dziedziczy spadek, u Berlifitzingów płoną stajnie, a w pożarze ginie patriarcha rodu. Frederick kontempluje gobelin, na którym jego przodek zabija przedstawiciela wrogiej rodziny. Na gobelinie widzi również demonicznego konia. Wkrótce okazuje się, że w jego stajni znaleziono obcego, tajemnicznego konia ognistej maści…
Edgar Allan Poe to amerykański pisarz epoki romantyzmu, przedstawiciel nurtu gotyckiego. Uznawany jest za najsłynniejszego twórcę XIX-wiecznej fantastyki i horroru, inspirował kolejne pokolenia autorów, m.in. Stefana Grabińskiego, Gustava Meyrinka, H.P. Lovecrafta.
- Autor: Edgar Allan Poe
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Metzengerstein - Edgar Allan Poe (gdzie w internecie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Allan Poe
tłum. Bolesław Leśmian
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3692-1
Metzengerstein Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaZgroza i przeznaczenie po wsze czasy — dłoń w dłoni — pędzą po swych ścieżkach. Dla jakich to powodów mam obciążać datą opowieść, którą zamierzam podać? Dość, jeśli powiem, iż w epoce, o której mowa, istniała na Węgrzech potajemna, lecz głęboko utwierdzona wiara w zasady metempsychozy2. O samych zasadach, o ich błędności lub stopniu prawdopodobieństwa — zgoła przemilczę. Twierdzę wszakże, iż lwia część naszego niedowiarstwa pochodzi, mówiąc słowami la Bruyère’a3, który tej jedynej przyczynie przypisuje całą naszą klęskę — pochodzi z niemożliwości przebywania sam na sam ze sobą4. Lecz węgierska odmiana wspomnianego zabobonu posiada dwa punkty, które graniczą wręcz z absurdem. Węgrzy odbiegają bardzo zasadniczo od swych wschodnich pierwoźródeł. Na przykład — zgodnie z ich wiarą — przytaczam słowa pewnego wytwornego i bystrego paryżanina — dusza raz tylko jeden jedyny przebywa w danym kształcie zmysłowym. Przeto — koń, pies, a nawet człowiek są jeno znikomymi odwzorami tych istot.
Ród Berlifitzingów i ród Metzengersteinów w odwiecznej trwały waśni. Nigdy nie oglądano dwóch tak dostojnych rodów, tak zawziętych w swej śmiertelnej nienawiści. Nienawiść owa mogła się wywodzić od słów pewnej starożytnej przepowiedni: „Wielki ród pokala się upadkiem straszliwym, gdy jako rycerz na swym rumaku śmiertelność Metzengersteinów zagóruje nad nieśmiertelnością Berlifitzingów”.
Wprawdzie słowa te niewiele lub zgoła nic nie znaczą. Atoli przyczyny bardziej codzienne zrodziły — nie sięgając zbyt wysoko — następstwa brzemienne w wypadki. Nadto obydwa sąsiadujące rody od dawna współubiegały się o przewagę w dziedzinie nieokiełznanego władztwa. Zresztą — sąsiedzi tak bliscy rzadko zdobywają się na przyjaźń, zaś ze szczytu swych ugrzęzłych we własnym ogromie tarasów — mieszkańcy pałacu Berlifitzingów mogli zanurzać spojrzenia w samych oknach pałacu Metzengersteinów. Słowem — rozblask bardziej niż feudalnego przepychu nie wystarczał dla uśmierzenia dąsów mniej starożytnego i mniej bogatego rodu Berlifitzingów. Można się tedy dziwić, że słowa te skądinąd cudacznej przepowiedni tak nieodparcie snuły i podsycały niesnaski pomiędzy obojgiem rodów, pochopnych już do zwady dzięki wszelakim bodźcom — dziedzicznej zawiści. Przepowiednia zdawała się zawierać — jeśli w ogóle zawierała cokolwiek — ostateczny tryumf już przed czasem potężniejszego domu i przeto tkwiła żywcem w pamięci słabszego i mniej możnego rodu, wypełniając tę pamięć pełną goryczy zawziętością.
Hrabia Wilhelm Berlifitzing mimo dostojnego pochodzenia w okresie niniejszej opowieści był jeno ułomnym gadułą i nie odznaczał się niczym — chyba przedawnioną i obłędną nienawiścią dla rodziny swego współzawodnika oraz tak niespożytym zapałem dla koni i polowania, że ani braki fizyczne, ani powaga wieku, ani przyćmienie umysłu — nic zgoła nie mogło stanąć mu na przeszkodzie do codziennego narażania się na niebezpieczeństwa owych ćwiczeń. Z drugiej strony — baron Fryderyk Metzengerstein nie był jeszcze pełnoletni. Ojciec jego, minister G., umarł młodo. Matka, Maria, poszła wkrótce w jego ślady. Fryderyk w danym okresie miał rok osiemnasty. W mieście — przeciąg lat osiemnastu5 nie stanowi rozległego okresu, lecz w samotni — w tak wielmożnej samotni, jaką było owo zamierzchłe lennictwo, zegar pogłębia i wzmaga uroczystość swych godzin.
Wskutek zbiegu niektórych, rządami ojca przysporzonych okoliczności — młody baron niezwłocznie po jego śmierci wszedł w posiadanie dóbr obszernych. Rzadko się zdarza, aby szlachcicowi węgierskiemu przypadła w dziale tak świetna ojcowizna. Niepoliczone były jego pałace. Najwspanialszym i największym był pałac Metzengersteinowski. Dobrom jego nie zakreślono nigdy wyraźnej granicy — dość, że główny park zajmował przestrzeń pięćdziesięciomilową.
Objęcie tak nieporównanej fortuny przez tak młodego i tak znanego ze swych skłonności właściciela niewiele miejsca pozostawiało domysłom co do prawdopodobnego na przyszłość rodzaju postępowania. I rzeczywiście w przeciągu dni trzech6 zachowanie się dziedzica zaćmiło rozgłos Heroda i chwalebnie prześcignęło oczekiwania najzapaleńszych jego wielbicieli. Bezwstydna rozpusta, jawna zdrada, niesłychane okrucieństwo przekonało wkrótce przerażonych wasalów, że ani ślepe z ich strony posłuszeństwo, ani jakiekolwiek z jego strony odruchy sumienia — nic w ogóle nie zapewni im odtąd ucieczki przed bezczelnymi szponami tego Kaliguli — w zmniejszeniu. W noc — na czwartą dobę ujrzano pożar, który objął stajnie pałacu Berlifitzingów, i jednomyślne zdanie sąsiadów do straszliwego poza tym szeregu przestępstw i okrucieństw barona dorzuciło zbrodnię podpalacza.
Sam zaś młody szlachcic podczas zgiełku wytworzonego wspomnianym wypadkiem trwał, na pozór zapodziany w zadumie, na górnych piętrach pałacu Metzengersteinów — w obszernym i samotnym przybytku. Bogate, aczkolwiek spłowiałe obicia, melancholijnie zwisające wzdłuż murów, ukazywały fantastyczne i majestatu pełne postacie tysiąca dostojnych przodków. Tu — obficie strojni gronostajem kapłani, dostojnicy pontyfikalni, zasiadając poufale obok samowładcy lub księcia udzielnego, przeciwstawiali swe veto dąsom świeckiego króla lub za pomocą wszechmogącego z ramienia papieża fiat unieruchamiali buntownicze berło Możnego Wroga, księcia ciemności. Tam — pochmurne i okazałe oblicza książąt Metzengersteinów, których potężne rumaki bitewne tratowały poległego wroga, swym mocarnym wyrazem poruszały z posad serca najkrzepsze7. Ówdzie — z kolei — lubieżne i białe na kształt łabędzi postacie dam z dni zamierzchłych zwiewnie unosiły się ku oddalom w wirach fantastycznego tańca w takt melodii domyślnej.
Wszakże, gdy baron nasłuchiwał lub udawał, że nasłuchuje wciąż wzrastającego zgiełku w stajniach Berlifitzingów — i knuł, być może, nowy jakiś zamach, nieodwołalnie powzięty zamach rozzuchwalonych namiętności, oczy jego padły mimo woli na wizerunek olbrzymiego, nierzeczywistej maści rumaka, który zgodnie z układem malowidła należał do jednego ze starożytnych Saracenów wrogiego rodu.
Rumak tkwił na pierwszym do obrazu wstępie — nieruchomy jako posąg — podczas gdy nieco opodal, poza nim — wysadzony z siodła jeździec konał pod mieczem jednego z Metzengersteinów. Wargi Fryderyka zadrgały obyczajem czartowskim, jak gdyby rozważał ów kierunek, który wzrok jego powziął bezwiednie. Mimo to nie odwrócił oczu. Przeciwnie — nie miał bynajmniej żadnego powodu do owej uciążliwej trwogi, która na kształt całunu zdała się opadać na jego zmysły. Z trudem skupiał wrażenia bezładne jak od zmór mających nieodparte oznaki rzeczywistości. Im dłużej się przyglądał, tym mocniejszy ogarniał go czar — tym niemożliwszym stawało się oderwanie źrenic od uroków owego malowidła. Atoli, gdy zgiełk od zewnątrz wzmógł się z nagłą gwałtownością, uczynił wreszcie, jakby ku własnemu żalowi, wysiłek i przerzucił swą uwagę na wybuchy szkarłatnego odblasku, z całej mocy odstrzelone od płonących stajni ku oknom jego przybytku.
Odruch ten był wszakże jeno przelotny, wzrok jego mimo woli powrócił do ściany. Ku wielkiemu jego zdumieniu łeb wierzchowca — straszno pomyśleć! — odmienił w ciągu tego czasu swój kierunek. Szyja zwierzęcia, dotychczas jakby mocą współczucia zgięta ku ciału zrzuconego na ziemię pana, wyciągnęła się teraz — prężnie i w całej swej długości — ku baronowi. Ślepie, przed chwilą niewidzialne, patrzyły teraz usilnie i po ludzku, płomieniejąc żarliwą i niepowszednią purpurą, a rozwarte wargi tego rumaka o pysku rozjuszonym ukazywały w całej pełni kły kościotrupie i wstrętne.
Młody magnat, struchlały od przerażeń, krokiem chwiejnym cofnął się ku drzwiom. Gdy je otworzył, blask łuny zadrżał w dal po sali wyraźnie odwzorowując swą poświatę na rozedrganych obiciach. Przez okamgnienie wahając się na progu, zadrżał baron na widok, iż owa poświata skupiła się bez reszty w obrębie postaci nieubłaganego i tryumfującego zabójcy Saracena — Berlifitzinga.
By przysporzyć otuchy przybladłemu duchowi, baron Fryderyk wybiegł co tchu na powietrze. U głównego wejścia do pałacu zastał trzech giermków. Ci — z wielką trudnością i narażeniem życia, hamowali konwulsyjne poskoki olbrzymiego, płomiennej maści rumaka.
— Czyj to rumak? Gdzie wam się trafił taki znalazek8? — spytał młody baron głosem szorstkim i zdławionym, miarkując niezwłocznie, iż tajemniczy wierzchowiec z malowidła był doskonałym wcieleniem rozszalałego zwierzęcia, które miał oto przed oczyma.
— Wasza to własność, Jaśnie Oświecony Panie — odpowiedział jeden z giermków — a w każdym razie żaden inny właściciel nie upomniał się o niego. Ujęliśmy go w chwili, gdy — cały dymiący i broczący pianą wściekłości wyszarpywał się z objętych pożarem stajni pałacu Berlifitzingów. Przypuszczając, że należał do stadniny cudzoziemskich okazów starego hrabiego, przyprowadziliśmy go jako rzecz niczyją. Atoli służba zgoła wypiera się tego zwierzęcia, co dziwnym się zdaje, ponieważ znaczą je widoczne poszlaki ognia, które dowodzą, iż uszło stamtąd cało.
— Litery W. V. B. również bardzo wyraźnie znaczone są na łbie jego żelazem — przerwał drugi giermek — sądziłem tedy, iż są to inicjały Wilhelma von Berlifitzinga, lecz wszystka ludność pałacu wręcz twierdzi, że wcale nie znała owego rumaka.
— Dziw niesłychany! — rzekł młody baron z zadumą i jakby zgoła nieświadom treści słów własnych. — Jest to, waszym zdaniem, godny podziwu rumak, rumak cudowny! Chociażby miał, jak to słusznie sądzicie, niebezpieczne i nieprzeparte narowy, nuże! — niechaj będzie moim rumakiem! Chcę tego! — dodał po chwili milczenia. — Stać się może, iż rycerz tego co Fryderyk Metzengerstein pokroju zdoła poskromić samego diabła ze stajni Berlifitzingów.
— Mylicie się, Jaśnie Oświecony Panie! Koń, jakośmy rzekli, nie pochodzi i na mój rozum ze stajni hrabiego. Gdyby tak było, zbyt dobrze znamy swój obowiązek, abyśmy go stawiali przed oczy komukolwiek z dostojnych członków waszego rodu.
— Prawdać to — zauważył oschle baron.
W tej właśnie chwili przyszedł z pałacu zgrzany od biegu i pełen pośpiechu młody kamerdyner. Szeptem podał do ucha swemu panu wiadomość o nagłym zniknięciu części obicia w komnacie, którą stosownie określił, wchodząc przy tym w poufne i drobiazgowe szczegóły wypadku, lecz ponieważ z tych wszystkich zdarzeń zbyt cichym spowiadał się głosem, tedy nie uronił ani jednego słowa, które by mogło zaspokoić nastraszoną ciekawość giermków. W czasie tej rozmowy młody Fryderyk zdawał się rozmaite zdradzać wzruszenia. Wkrótce jednak odzyskał swój spokój i wyraz zawziętej złości utrwalił się już na jego obliczu w chwili, gdy wydał nieodwołalny rozkaz natychmiastowego zamknięcia owych komnat i oddania mu klucza do rąk własnych.
— Jestże wam wiadoma, Jaśnie Oświecony Panie, opłakana śmierć Berlifitzinga, starego myśliwego? — rzekł do barona jeden z jego wasalów po odejściu pazia, gdy olbrzymi wierzchowiec, którego baron przed chwilą uznał za swego, ze zdwojoną wściekłością miotał się i poskakiwał wzdłuż głębokiej alei, wiodącej od pałacu ku stajniom Metzengersteinów.
— Bynajmniej — odrzekł baron, gwałtownie zwracając się ku mówiącemu. — Umarł, powiadasz?
— Istna to prawda, Jaśnie Oświecony Panie! Sądzę, iż dla członka waszego rodu wiadomość owa nie jest zbyt przykra.
Przelotny uśmiech przemknął po twarzy barona.
— Jaką śmiercią zmarło mu się?
— W swych bezrozumnych zabiegach dokoła ocalenia najprzedniejszej połaci swej stadniny myśliwskiej — zginął marnie w płomieniach.
— Do-praw-dy! — wykrzyknął baron, zgłoskując9, jakby z wolna i stopniowo wczuwał się w jakąś tajemniczą oczywistość.
— Doprawdy — powtórzył wasal.
—
Uwagi (0)