Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖
Czy można śmiać się z własnej biedy? Że jest to możliwe, potwierdza zarówno Szolem Alejchem, jak i mieszkańcy wymyślonej przez niego Kasrylewki, fikcyjnego miasteczka żydowskiego w zaborze rosyjskim. Są to ludzie, którzy mimo ubóstwa wszystko byliby w stanie oddać za cięte słówko, celną ripostę czy wymyślenie efektownego przysłowia.
Humor ten nie przekreśla jednak ani życiowej zaradności, ani innych zalet charakteru. Pojawiający się w wielu opowiadaniach lokalny mędrzec, reb Juzipl, jest oczywiście równie śmieszny, co pozostali mieszkańcy miasteczka, ale nie przestaje być z tego powodu mędrcem ani nie traci godności.
Jak zaś dalece Żydzi potrafią śmiać się z siebie, o tym najlepiej świadczy opowiadanie żartujące ni mniej, ni więcej tylko ze strachu przed pogromem.
- Autor: Szolem-Alejchem
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Szolem-Alejchem
— Niechaj jomu sto czertiw i odna wydma!
Po czym udał się tam, dokąd chodził zawsze. Wypił nielichy kielich na cześć tych, którzy opuszczali miasto. A gdy już był „gotów”, zaczął rozrabiać. Wymachiwał pięściami i krzyczał, że już najwyższa pora pozbyć się Żydów z Kasrylewki. Za sprawą szatana akurat obok przechodził Makar Chołodny z panem poczmistrzem. Usłyszeli oni, co na temat Żydów wygaduje Chwedor. Przystanęli więc i zauważyli, że kasrylewianie się pakują, szykują do drogi. Zaciekawiło ich to. Zaczęli się przyglądać. Dokąd to Żydzi uciekają?
Na ich widok wśród Żydów powstało jeszcze większe zamieszanie. Natychmiast zaniechano dalszego pakowania. Niech piorun trzaśnie cały dobytek! Życie jest cenniejsze! Gdzie tylko była jakaś fura, jakaś szkapa lub para wołów, natychmiast ją wynajmowano, by w porę wyruszyć w drogę. A wszystko odbywało się w pośpiechu, na chybcika. Tak, jak to zapewne było przy wyjściu z Egiptu.
Najpierw wyleciały jak te orły furmanki z dużymi i małymi budami. Był tam reb Mordechaj-Natan, kasrylewski bogacz wraz z całą rodziną. W innych furmankach z budami jechali pozostali bogacze ze swoimi rodzinami. Za nimi ciągnęły chłopskie wozy zapchane po brzeg kobietami, dziećmi i chorymi. Za wozami zasuwali mężczyźni — pośledniejsi gospodarze. Plebs walił, za przeproszeniem, na piechotę, w przyspieszonym tempie. Bał się oglądać do tyłu. A nuż gonią za nimi i poproszą, aby zawrócili.
W Kasrylewce zrobiło się cicho i pusto. Zupełnie jak na cmentarzu. Z istot żyjących pozostały tylko kozy — cały żydowski dobytek w Kasrylewce. Pozostała też dziobata Hopka, łaziebny i łaziebna i po stokroć, nie przymierzając, stary reb Juzipl.
O każdej z tych istot żyjących będziemy mówili w oddzielnych rozdziałach.
Rozdział I. Spróbujcie rzecz zbadać w sposób naukowyUczeni zajmujący się przyrodą, badający nawyki i naturę każdego stworzenia, udowadniają w sposób przekonywający, że nic w naturze nie ginie i nic nie umiera. Powiadamy na przykład, że oto było drzewo, rosło i dojrzewało, kwitło i owocowało, aż po pewnym czasie zerwaliśmy z niego owoce. Zjedliśmy owoce, gałęzie przekwitły i liście z nich opadły. Drzewo ścięto. Drewno poszło na opał. Wydaje się przeto, że to już koniec. Czy tak jest naprawdę? Nie, powiadają uczeni. Nie tak się rzecz ma. Drzewo, twierdzą, rozłożyło się na czynniki. Z owoców, powiadają, mieliśmy odżywczą przyjemność. Liście napełniały nas wydzielanym przez siebie aromatem. Drewno dostarczało nam ciepła. Drzewo żyło więc i my żyliśmy. Gdy umarliśmy i ciała nasze złożono do grobu, też rozpadliśmy się na czynniki. Na naszym grobie wyrosła trawka. Zjadła ją koza i w rezultacie dała mleko. Mleko piło dziecko i nabierało sił do życia. Rosło i wyrosło. Przeżyło swoje życie i umarło. I znowu rozłożyło się na czynniki. Znowu trawka, kozy, mleko, małe dzieci i tak dalej, i tak dalej, aż do końca świata.
Zapewne domyślacie się, dokąd prowadzą te rozważania. Chodzi o stare, rozrzucone graty na pradawnym kasrylewskim cmentarzu, na którym groby, kozy oraz Żydzi z Kasrylewki tworzą w sumie jedną całość, jeden łańcuch, który ciągnie się od wielu, wielu lat. I kto wie, ile lat jeszcze będzie się ciągnął.
Jeśli chcecie wiedzieć, ile lat Kasrylewka istnieje jako miasto żydowskie, to w tym celu nie powinniście szperać w starych annałach. Na nic to się nie zda. Wystarczy pofatygować się na stary cmentarz w Kasrylewce i obejrzeć najstarsze nagrobki z figurującymi na nich napisami. Znajdziecie tam proste drewniane nagrobki i zwykłe szare kamienie. Niektóre zawaliły się, niektóre pochyliły się pod ciężarem lat. Tu i ówdzie migają na nagrobkach na pół zatarte blade litery: „Tu spoczywa mąż bogobojny, rabin i cadyk242...” (taki to a taki). „Tu spoczywa kobieta cnotliwa i mądra...” (taka to i taka). Trudno odczytać datę śmierci, wiadomo tylko, że było to dawno, dawno temu. Wiele bowiem grobów rozpadło się, wiele obrosło gęstą, bujną trawą. Pozbawione karmy kozy z Kasrylewki przedostają się poprzez rozwalony parkan cmentarza i zjadają trawę na grobach. Do domu wracają z wymionami pełnymi mleka. Biedne dzieci żydowskie z Kasrylewki mają już co jeść i skąd czerpać siły do życia. A kto wie, czym w istocie są te kozy? Może tkwi w nich dusza ludzka? Dusza człowieka nawet bardzo bliskiego? Kto wie, w jakim stopniu i jak mocno związane są te trzy czynniki — stary kasrylewski cmentarz, kozy zjadające na nim trawę i sami kasrylewianie we własnych osobach? Taki wniosek nasunął mi się owego dnia, gdy ujrzałem, jak Żydzi z Kasrylewki rozbiegali się, pozostawiając na łasce Boga cały swój dobytek, czyli kozy.
Było już po świętach Pesach. Śnieg stopniał, kwitła zielona trawa. Jej łodyżki wyciągały się ku słońcu, czerpiąc z niego ciepło, potrzebne do wzrostu i upiększania bożego świata, a właściwie każdego miejsca, na którym ludzie pozwalają trawie rosnąć. Kasrylewka jednak, ku naszemu ubolewaniu, nie jest miejscem przychylnym dla świeżej trawy. Nie jest też terenem, na którym mogłyby rosnąć i kwitnąć pachnące drzewa. Kasrylewka jest siedliskiem błota, piasku i kurzu. Unosi się nad nią smrodliwe powietrze, od którego można się udusić. Z trawą możecie się zetknąć tylko na cmentarzu. Tam też pociągnęła mnie wyobraźnia w owym dniu wielkiego zamieszania i popłochu. Tam też ujrzałem tę całą trzodę opuszczonych, osieroconych kóz. Serce mi się ścisnęło na ich widok i na wspomnienie dzieci, które tego dnia pozbawione zostały mleka. Patrząc na te biedne kozy i widząc, jak żałośnie się pałętają, jak przeżuwają, jak trzęsą bródkami, jak smutnie i dziwnie błyskają oczyma w głupim jakimś zadumaniu, zdawało mi się, że zwracają się do mnie i mówią: „Wujku, może pan wie, gdzie się zapodziali nasi gospodarze i gospodynie? Po jakiego diabła rozpierzchli się?”
Zostawiam za sobą cmentarz, uświęcone miejsce wiecznego spoczynku, i ruszam do miasta. Chcę wraz z wami zobaczyć tych, którzy po wielkim zamieszaniu, jakie ogarnęło miasto, pozostali. Mam na myśli łaziebnego, łaziebną i tego, który był na ich wikcie, czyli rabina Juzipla.
Rozdział J. Rzecz o reb JuzipleNieraz już w moich nie wymyślonych, a na prawdzie opartych opowiadaniach, wymieniałem i przedstawiałem jedną z moich najulubieńszych postaci, reb Juzipla, rabina z Kasrylewki. Nigdy jednak dotychczas nie zatrzymałem się na dłużej przy tej postaci, a należało to zrobić, abyście mogli go dobrze poznać. Zdaję sobie sprawę, że wyrządziłem mu krzywdę. Pozwolę sobie więc ją teraz naprawić.
Reb Juzipl to człowiek w podeszłym wieku, schorowany starzec. Nigdy zresztą nie należał do siłaczy. Ciało ma słabe, połamane. Za to dusza w nim cała, zdrowa i czysta. Właśnie w to chore ciało Bóg tchnął wiecznie młodą i wiecznie świeżą duszę. Nakazał jej przy tym, żeby trzymała się w nim długo, bardzo długo — dopóki nie nadejdzie właściwa pora i sam Pan Bóg nie powie jej: „Chodź, pora już do raju”.
Z całą pewnością do raju. Co do tego nie ma wątpliwości! Piekło bowiem i związane z nim męki wraz ze wszystkimi innymi „przyjemnościami”, które czekają tam na każdego z nas, reb Juzipl przeżył już tutaj, na ziemi. Nie ma takiego nieszczęścia, takiego zmartwienia i takiej plagi, której by reb Juzipl nie zaznał od Wiekuistego. Ten, którego żywot jest wieczny, chciał widocznie wypróbować swego wiernego sługę, reb Juzipla. Dlatego też nie skąpił mu nieszczęść i hojną dłonią sypał je na niego, tak jak nowożeńca obsypuje się orzechami. Zabierał mu dzieci jedno po drugim. Rzecz oczywista, że przed śmiercią dosyć się namęczyły. Po nich zabrał mu żonę, bogobojną i sprawiedliwą rabinową, która była dla niego jak matka. Następnie przygarbił go i pochylił do ziemi. Obdarował go też na starość kilkoma chorobami i „zostawił na lodzie” jako samotnego wdowca. Aby dopełnić miary i dać mu poczuć właściwy smak piekła, natchnął Żydów z Kasrylewki myślą o wybraniu nowego, młodszego rabina. Jego zaś, reb Juzipla, powinni przenieść, za przeproszeniem, na wikt do łaziebnego i łaziebnej. Tam miał przeżyć ostatnie dni swego żywota. Wiekuisty mógł w tym wypadku przypuszczać, liczył też chyba na to na pewniaka, że teraz reb Juzipl niezawodnie zgrzeszy złym słowem. Tak zresztą było przed wiekami z Hiobem, który długo się trzymał, długo zachowywał jak człowiek pełen cierpliwości, dopóki nie zdzierżył i nie przeklął samego siebie.
Reb Juzipl, nasz stary rabin, był jednak innym człowiekiem. Do wielu rzeczy doszedł przy pomocy własnego rozumu. Również do wniosku, że wszystkie męki i cierpienia, które Bóg na niego zesłał, mają jakby dwie przyczyny: albo jest to próba, na którą Bóg go wystawia, cena, którą spłaca za pobyt na grzesznej ziemi, aby potem na tamtym świecie otrzymać zadośćuczynienie i nagrodę wielokrotnie większą, albo też zwyczajnie na nie zasłużył. Jeśli nie za własne grzechy, to za grzechy swoich biednych braci, dzieci Izraela. Odpowiadają bowiem one jedno za drugie. Jedno za drugie ma odpokutować. Tak, jak w spółdzielni, we wspólnocie. Jeśli kogoś złapie się na kradzieży, odpowiada cała spółdzielnia, każdy jej członek stosownie do wielkości swego udziału. Do takiego wniosku doszedł własnym rozumem reb Juzipł. Nie uskarżał się nigdy na swój los. Wyrzekł się wszystkich przyjemności. Zerwał ze światem, zignorował go zupełnie. Z uśmiechem wielkiego, arcywielkiego filozofa odciął się od niego, uznał go za mało ważne zjawisko. Zaskarbił sobie dzięki temu uznanie i miłość mieszkańców Kasrylewki. I mimo tego, że przestał być ich rabinem, mimo że nowy rabin zagarniał dochody, które jemu się przedtem należały, zażywał tego samego co dawniej szacunku. W bożnicy był nadal najważniejszą osobą. Wciąż tytułowano go mianem rabina.
Sęk jednak w tym, że z samego tytułu człowiek nie wyżyje. Ciało ma swoje wymagania. Żąda byle czego, aby tylko podtrzymać duszę. I wtedy kasrylewianie wpadli na szczęśliwy pomysł. W związku z tym, że łaźnia w Kasrylewce jest łaźnią publiczną, niech dochód z niej przypadnie staremu rabinowi. Tam też powinien zamieszkać. To nie znaczy, że w samej łaźni. Przy łaźni jest bowiem pomieszczenie, w którym siedzą łaziebny i łaziebna. Tam też jest alkierzyk, w którym reb Juzipl będzie mógł spokojnie ślęczeć nad księgami i studiować.
Studiować? Łatwo powiedzieć. Jak może reb Juzipl studiować? Wzrok ma już zepsuty. Ledwo dociera do niego światło. Mimo to nie martwcie się. Prawdziwy uczony, bez względu na wiek, znajdzie sobie robotę. Jeśli nie może czytać, uczy się z pamięci, modli się albo rozmyśla. A rozmyślać jest o czym! Rozmyśla stary reb Juzipl o świecie i o Stwórcy, który świat powołał do życia. I myśli, że we wszystkich swoich poczynaniach rację ma Stwórca, a wszystkie jego wyroki są słuszne. O wybranym przez Stwórcę narodzie Izraela też rozmyśla reb Juzipl. Bóg karze swój naród, ale tak, jak się karze ulubione dziecko. I o pozostałych narodach, i o wszystkich stworzeniach żyjących na ziemi — od największego zwierza do najmniejszego mola i robaczka pod kamieniem — rozmyśla stary rabin.
O wszystkie te istoty Bóg się troszczy. Każdą żywi hojnie. Tak sobie reb Juzipl rozmyśla i ogarnia go zadowolenie z Boga, świata, narodu Izraela, z siebie i ze swoich myśli, które wypowiada nieraz głośno, tak głośno, aby wszyscy mogli je usłyszeć. I jak wszędzie na świecie, tak też i w Kasrylewce nie brak ludzi, którzy rzecz pragną zbadać dogłębnie, którzy lubią we wszystkim grzebać, chcą zadawać pytania. Usiłują pożartować sobie ze starego reb Juzipla i zapędzić go pytaniami w kozi róg.
— Powiada rebe, mól. Rebe mówi o robaczku. W takim razie proszę odpowiedzieć i wyjaśnić: skoro Najwyższy jest tak wielkim, dobrym i miłosiernym Bogiem, który żywi nawet robaczka pod kamieniem, to dlaczego nie żywi Żydów w Kasrylewce? Czyżbyśmy mniej znaczyli niż mól, niż robaczek gnieżdżący się pod kamieniem?
— Ależ dzieci z was — odpowiada stary z uśmiechem. — Dam wam przykład z królem. Wyobraźcie sobie, na przykład, że król zaprosił was na ucztę. Weszliście do przedpokoju i zauważyliście, że nie jest on ani okazały, ani jasny. Zabraliście się i poszliście. Tak się przedstawia i ta sprawa. Zadam wam pytanie: Co za znaczenie mogą mieć nasze cierpienia i krzywdy tutaj, w wąskim korytarzu w przedpokoju, w porównaniu z owym wielkim salonem, owym wspaniałym, bogatym pałacem Stwórcy, w którym ściany są ze szlachetnego złota, podłogi ze srebra, a kamienie z brylantów? Tam życie jest wieczne. Tam dusze cadyków siedzą na honorowych miejscach. Zażywają niewysłowionych rozkoszy i radują się światłem i nimbem łaski bożej. Sam Pan Bóg obsługuje je. Podaje im złote puchary napełnione najlepszym winem, a na srebrnych talerzykach smaczne kęsy ryby z legendarnego Lewiatana243 oraz mięso z Szor Habora244 (legendarny dziki byk).
Ostatnie słowa, to znaczy „wino”, „Lewiatan” i „Szor Habor”, reb Juzipl dodaje zwykle na użytek prostego tłumu. Ten stroni bowiem od spraw duchowych. Nie chce słyszeć o łasce i nimbie. Prosty, zwyczajny Żyd potrzebuje zwyczajnego kawałka ryby z kawałkiem pieczeni. Te zaś są w Kasrylewce rzadkością. Na te potrawy można sobie pozwolić tylko w sobotę lub w święto i to nie zawsze. Za takie słowa kasrylewianie serdecznie kochają starego rabina. Przede wszystkim przepada za nim plebs. A spośród niego, najbardziej kocha go ta sławna para małżeńska — łaziebny i łaziebna z miejscowej łaźni publicznej. Tej parze poświęcimy osobny rozdział w naszej opowieści.
Rozdział K. Adam i Ewa w rajuJeśli jest jakiś sens w tym, co mówią Szmaja lub Fiszel, korespondent nie drukowanych korespondencji, że łaźnia w Kasrylewce jest po prostu rajem na ziemi, to nie wyda się wam dziwnym, iż dowcipnisie z miasta nazwali Berka łaziebnego Adamem Pierwszym, a jego żonę, łaziebną, Matką-Ewą. Skąd te imiona się wzięły, trudno dziś ustalić. Może dlatego, że łaziebna miała na imię Chawa, więc jej mężowi imię Adam pasowało jak ulał. A może dlatego, że sławna para mieszkała w tym odosobnieniu od wielu lat i żyła w nim jak w raju. A może dlatego, że Żydzi i Żydówki z Kasrylewki mieli honor oglądać tę parę w takim samym stroju, jaki nosili w raju Adam i Ewa,
Uwagi (0)