Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖
Czy można śmiać się z własnej biedy? Że jest to możliwe, potwierdza zarówno Szolem Alejchem, jak i mieszkańcy wymyślonej przez niego Kasrylewki, fikcyjnego miasteczka żydowskiego w zaborze rosyjskim. Są to ludzie, którzy mimo ubóstwa wszystko byliby w stanie oddać za cięte słówko, celną ripostę czy wymyślenie efektownego przysłowia.
Humor ten nie przekreśla jednak ani życiowej zaradności, ani innych zalet charakteru. Pojawiający się w wielu opowiadaniach lokalny mędrzec, reb Juzipl, jest oczywiście równie śmieszny, co pozostali mieszkańcy miasteczka, ale nie przestaje być z tego powodu mędrcem ani nie traci godności.
Jak zaś dalece Żydzi potrafią śmiać się z siebie, o tym najlepiej świadczy opowiadanie żartujące ni mniej, ni więcej tylko ze strachu przed pogromem.
- Autor: Szolem-Alejchem
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kasrylewka - Szolem-Alejchem (ogólnopolska biblioteka cyfrowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Szolem-Alejchem
— Czego chcą od tego biednego narodu, który nikomu nie wadzi, na nikogo nie napada? Czego się czepiają Burów, którzy siedzą cicho na swojej ziemi i ciężko pracują?
Wtedy zjawia się inny i staje się orędownikiem Anglików. Udowadnia przykładami, że Anglicy to najbardziej oświeceni ludzie na świecie.
— Bękarcie, co mi tam będziesz trajlował o oświeceniu i uczciwości Anglików, skoro mordują ludzi, szatkują ich jak kapustę!
— A kto ponosi winę, żeś głupi jak osioł!
— Sam jesteś osłem w postaci człowieka.
Krótko mówiąc, zaczęli się bić. W ruch poszły pięści, a potem w grę weszły dowody, papiery i wszelakie inne draństwo. Na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się zgoła dziwna. Co wy, żebracy, nędzarze, golcy i pętacy, macie wspólnego z krajem, który leży, czort jego wie, gdzieś w zapadłym zakątku Afryki?
Albo inny przykład. Co wy sobie głowę suszycie z tego powodu, że kilku oficerów postanowiło pewnego razu o północy napaść i zamordować cesarza Aleksandra wraz z cesarzową Dragą, a potem wyrzucić ich przez okno? Jak to? Napaść w środku nocy, gdy człowiek śpi w najlepsze i wyciągnąć go z łóżka? To mogą zrobić tylko dzicy, kanibale, ludożercy mieszkający na pustyniach. Ja jednak mam inne pytanie. Dlaczego ma to was obchodzić bardziej niż innych? Nie macie innych trosk? Wydaliście już córki za mąż i pożeniliście synów? Pytam was: Dlaczego wsadzacie nos w nie swoje sprawy? Wierzcie mi, świat obejdzie się bez was. Każdy sobie rzepkę skrobie!
Autor prosi w tym miejscu czytelnika, aby nie miał mu za złe, że używa w rozmowie z kasrylewianami tak ostrych słów. Sam, drodzy przyjaciele zrozumcie, jestem z Kasrylewki. Tam się urodziłem, tam wyrosłem. Tam chodziłem do chederu178. Tam szczęśliwie się ożeniłem i stamtąd wyruszyłem moją małą łódką na szerokie, burzliwe i spienione morze, które nazywa się życiem. Fale na tym morzu są wyższe od niejednego dużego domu. I chociaż jestem stale zajęty i zagoniony, to jednak ani na chwilę nie zapomniałem swojego domu rodzinnego i moich kochanych braci, Żydów kasrylewskich, oby się mnożyli i rośli w siłę. I za każdym razem, gdy tylko na kogoś zwali się jakieś nieszczęście, gdzieś zdarzy się jakaś klęska, wtedy myśl moja ucieka do Kasrylewki. Co tam się dzieje? Co w moich stronach słychać? Kasrylewka, jakkolwiek biedna, samotna i porzucona, związana jest jakby drutem z całym pozostałym światem. Gdy uderza się w jeden koniec drutu, to słychać zaraz na drugim końcu. Albo inaczej: Kasrylewka podobna jest do dziecka w brzuchu matki, które połączone z matką pępowiną, czuje to wszystko, co ona odczuwa. Boli coś matkę, ból odczuwa i dziecko. Boli coś dziecko, odczuwa ten ból matka.
Jedno mnie tylko dziwi. Dlaczego Kasrylewka przeżywa wszystkie zmartwienia i odczuwa wszystek ból całego świata, zaś nikt, dosłownie nikt na świecie, nie przejmuje się Kasrylewką, ani nie odczuwa jej bólu? Dlaczego nikt, absolutnie nikt, nie interesuje się mieszkańcami Kasrylewki? Kasrylewka to coś w rodzaju pasierbicy tego świata. W wypadku jakiegoś nieszczęścia, gdy ktoś w domu zachoruje, to ta pasierbica nie może znaleźć sobie miejsca. Nie śpi, jest niespokojna, marnieje w oczach. A niech to! I gdyby nawet to dziecko, ta nieszczęsna pasierbica zachorowała, nikt nie zwraca na nią uwagi. Może sobie leżeć ze swoją chorobą byle gdzie, nikomu to nie szkodzi. Może spalać się w gorączce, jak piec. Może zdychać z głodu. Może umierać z pragnienia. Nikt, zapewniam was, nie zerknie nawet na nią okiem.
Rozdział B. Mały liścik i wielki szumPo takim wstępie każdy już łatwo zrozumie i potrafi sobie wyobrazić kotłowaninę, jaka nastąpiła w Kasrylewce po sławnym, nie daj Bóg, wydarzeniu w dniu święta Pesach179... Zanim jednak nadeszła do Zajdla „gazeta” i zanim jeszcze ktokolwiek o czymś wiedział, miejscowy szojchet180 (rzeźnik) otrzymał od swego zięcia liścik, którego treść przytaczam w dosłownym brzmieniu, zachowując styl i język, w jakim został napisany:
Do mego szanownego, kochanego i drogiego teścia, sławnego mędrca, którego imię znane jest na wszystkich krańcach świata. Również do mojej drogiej i kochanej teściowej. Do tej uczciwej, mądrej i pobożnej kobiety. Niechaj jako gwiazdy świecą ich imiona do końca świata. Pokój niechaj im będzie. Im i ich rodzinie, i całemu Izraelowi. Amen!
Drżącymi rękami, na uginających się kolanach piszę do was te słowa. Oto pragnę zawiadomić was, że pogoda u nas radykalnie się zmieniła. Ręka ludzka, ani też najtwardsze pióro nie jest w stanie tego opisać. Jeno my wszyscy jesteśmy dzięki Bogu cali i zdrowi. Ja i moja małżonka, jejmość Dwojrl, oby długo żyła, i wszystkie nasze dzieci, oby zdrowe były, Josele i Fejgele, i Azrielekl, i Chanele, i Genendl. Tylko tyle, żeśmy się najedli strachu od tego gradu i od tej burzy, która tu była. Bogu jednak dzięki, wszystko minęło i już, jak wszyscy ludzie, nie mamy się czego i kogo bać. I prosimy was, to znaczy ja i moja połowica Dwojrl, żebyście się o nas, broń Boże, nie niepokoili. My i nasze wszystkie dzieci, Josele i Fejgele, Azrielekl i Chanele wraz z Genendl, jesteśmy, chwała Bogu, zdrowi. Tylko, na miłość boską, odpiszcie nam natychmiast o wszystkim, co u was słychać. Jaka u was pogoda, czy jesteście zdrowi. I jeszcze raz, na miłość boską, napiszcie w sposób wyczerpujący o wszystkim.
Już od dawna mądrzy ludzie zauważyli, że nie sposób znaleźć na świecie lepszych speców do czytania między wierszami od Żydów. Wystarczy im pokazać palec, a już wiedzą, o czym myślicie. Powiedzcie im jedno słowo, a oni już mają dwa inne. Nie ma dla nich tajemnic. Nie ma dla nich zagadek.
Liścik zięcia szojcheta nie schodził kasrylewianom z ust. Opowiadali sobie nawzajem z najdrobniejszymi szczegółami straszliwe historie, jak gdyby byli ich naocznymi świadkami. I jakaś czarna melancholia niczym smutny cień pokryła ich oblicza. Raptem znikła gdzieś ich codzienna wesołość. Pozostała im tylko mała nadzieja, że może to tylko imaginacja, banialuki. Wszystko jest możliwe. Zięć szojcheta to przecież maskil181, człowiek uczony, dobry literat, znawca hebrajskiego. Może dla efektu poetyckiego zalazł za daleko? Nie inaczej! Czcza gadanina. I aby pokrzepić się na duchu i przebrnąć przez czarną melancholię, zaczęli sobie nawzajem opowiadać śmieszne historie o dzisiejszych młodych maskilach, o ich skłonnościach do poetyzowania. Gdyby sytuacja była inna, byłby śmiech, że tylko za boki się trzymać. Obecnie nikt nie miał ochoty do śmiechu i nikt się nie śmiał. Jakiś dziwny smutek ogarnął wszystkich. Każdy w duszy był przekonany, że tam musiało się zdarzyć coś niedobrego. I ludzie udali się do Zajdla.
Zajdel, nasz stary znajomy, jedyny abonent gazety, dopiero co wrócił z poczty. Był wzruszony i jakby oburzony na cały świat. Od niego dowiedzieli się, że cała historia oparta jest na prawdzie.
— Szczęście, że chociaż tu, w Kasrylewce, taka historia nie może się wydarzyć. Takie nieszczęście nie może mieć tu miejsca!
W ten sposób pocieszali się nawzajem. W głębi duszy jednak każdy myślał: „Mało co — przy dużym wietrze z jednej iskry może powstać wielki, nie do opanowania pożar”. I powoli zaczęli kasrylewianie dokonywać obrachunku, jak wyglądają ich stosunki z sąsiadami, to znaczy z „innymi narodami”.
Rozdział C. Mowa o szabesgoju182 Chwedorze i w ogóle o nie-ŻydachJeśli Chwedora, szabesgoja, który gasi w piątek wieczorem świece w całej Kasrylewce, i dziobatą Hopkę, która bieli wapnem domy i doi kozy całego miasta oraz podobnych do nich nie-Żydów można nazwać mianem „inne narody”, to musimy dojść do wniosku, że Kasrylewka nie miała żadnych powodów do obaw. Tamtejsi Żydzi mogli sobie spokojnie żyć aż do nadejścia Mesjasza. Od dawien dawna bowiem mieszkają razem z tymi „innymi narodami” w zgodzie i pokoju. Żyją tak dobrze, że lepiej już, zda się, być nie może. Chwedor wie doskonale, że jest autochtonem, uprzywilejowanym obywatelem tej ziemi, a mimo to musi palić w sobotę w żydowskich piecach, gasić świece i wynosić pomyje. Musi wykonać czarną robotę, do której od lat przywykł. A jeśli choć przez chwilę sądzicie, że go to oburza, że jest zły na Żydów, to grubo się mylicie. On doskonale rozumie, że on — to on, a oni — to oni. Świat nie może składać się z samych generałów. Muszą jeszcze być i prości żołnierze. Co prawda wielu generałów, to znaczy Żydów kasrylewskich, chętnie zamieniłoby się rolami z prostym żołnierzem Chwedorem. Świat nie może jednak istnieć w oparciu o samych żołnierzy, potrzebni są również generałowie. W ten sposób obydwie strony są zadowolone. Generałowie dlatego, że jest ktoś, kto ich obsługuje, a on, ten prosty żołnierz, dlatego, że jest kogo obsługiwać, jest u kogo zjeść i jest u kogo wypić łyk wódki.
— A chodzi no siuda183, Chwedor, serdce! Na, pij czarku. Lechaim184.
Tak zwracają się do niego w sobotę, po kiduszu185. Chwedor zdejmuje czapkę. Kieliszek trzyma dwoma palcami, kłania się i życzy każdemu dobrego roku.
— Daj Boże zdrawstwowat! — jednym zamachem wlewa sobie wódkę do gardła. Krzywi się. Wykonuje ruch, który ma oznaczać, że po raz pierwszy w życiu pije taką gorzałkę.
— Duże hirke, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma186!
— Na, zakusi187, cholera ci w bok, szmatok188 szabaskowej189 bułki! — zwraca się do niego jeden z Żydów i podaje mu kawał białego kołacza.
Na podstawie przekleństw używanych przez Żydów z Kasrylewki gotowi jesteście pomyśleć, że traktują je oni na serio. Nic podobnego. Niech Bóg uchowa was przed taką myślą. Za Chwedora nie oddadzą nawet „worka” z barszczem. Dlatego, że człek uczciwy. Postawisz go przy złocie, nie ruszy. A robotny, jak dziesięciu diabłów. Napali w piecu, wyleje pomyje, przytrzyma kozę, aż jej Hopka nie wydoi, naniesie wiór do rozpałki, naleje wody do beczki, wypłucze naczynia stołowe jak prawdziwa gospodyni, a gdy zajdzie potrzeba, potrafi również ukołysać dziecko do snu. Nikt nie potrafi tak się bawić z dziećmi, jak Chwedor. Umie strzelać językiem, gwizdać wargami, wystukiwać melodię palcami, gulgotać i kwiczeć jak świnia. Zna mnóstwo sztuczek. I dlatego żydowskie dzieci z Kasrylewki tak lubią Chwedora i tak przepadają za szczeciniastą jego gębą, za jego kłującym zarostem. Nie chcą zejść z jego rąk. Kasrylewskie Żydówki nie są z tego powodu szczególnie zadowolone. Zdarza się bowiem, że dziecko chce jeść, a akurat nie ma nic do żarcia i wtedy Chwedor może im w sekrecie podsunąć, nie daj Bóg, pajdę chleba nie wiadomo z czym.
Ale to nieporozumienie. Chwedor nic złego nie mógł zrobić. Doskonale wiedział, że to, co oni jedzą, on, Chwedor, może też jeść. Natomiast tego, co on je, oni nie mogą jeść. Dlaczego? To już jego sprawa. Dlaczego dmuchać lekko w świece w soboty, dotykać świeczników, albo odnosić modlitewnik do bożnicy, może on, Chwedor, a oni nie? Też nie ma nad czym się zastanawiać. Niech każdy robi to, co do niego należy. A jeśli zdarza się, że czasami Chwedor nie może się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem na widok suchej macy190 w Pesach i powiedzieć: „Duże treszczyt, nechaj sto czertiw i odna wydma191”, to z miejsca podcinają mu skrzydła: „A twoja swynia, chazer, łutsze192?” I Chwedor natychmiast milknie.
Chwedor jest jednak spokojny, ale tylko wtedy, gdy jest trzeźwy. Co prawda rzadko mu się zdarza, że się upije aż do utraty pamięci, lecz gdy tak się stanie, wtedy życie każdego jest w niebezpieczeństwie. Chwedor zaczyna walić się pięściami w piersi. Płacze gorzkimi łzami i krzyczy:
— Co wy macie do mnie? Dlaczego pijecie moją krew? Dlaczego zjadacie mnie żywcem? Zaraz zrobię koniec z całą Kasrylewką! Żydy nechrysti, nechaj jomu sto czertiw i odna wydma193!
Tak długo ryczy, aż zapada w sen. A gdy solidnie się wyśpi, wraca do Żydów i znowu jest cichy i spokojny. Jak zawsze. Znowu jest porządnym „Chwedor-sercem”. Jak gdyby nigdy nic.
— A de twoje czobyty, cholera ci w bok?
To powiedziawszy, zaczynają mu prawić umoralniające kazania i przeklinać jednocześnie:
— Szo ty sobi dumajesz194, ty bosiaku jeden? Wykitujesz któregoś dnia, budesz zdochnyt195 pod płotem. A niech cię jeszcze piorun, szob ty buw196 ofiarą za cały lud Izraela, Boże jedyny!
Chwedor stoi wówczas i milczy, drapiąc się w głowę. Zdaje sobie sprawę, że to oni mają rację, a nie on. Patrzy w dół na swoje bose nogi i myśli: „Kiedy to zdążyłem sprzedać swoje buty? A nechaj jomu sto czertiw i odna wydma197”.
Takie to stworzenie z tego Chwedora.
Również inni mieszkańcy Kasrylewki, którzy mają stosunki z Żydami, zdają sobie sprawę z tego, że od szóstego dnia stworzenia rodzili się oni po to, aby być handlarzami, kupcami i pośrednikami kupieckimi. Nikt bowiem tak jak Żydzi nie potrafi handlować, kombinować i ruszać głową. Tak już jest. Po ichniemu brzmi to tak: „Na to woni Żydy, szob handliwały198”. I tak spotykają się często na targu. Znają się doskonale z imienia i nazwiska. Mają do siebie nawzajem dużo szacunku i dają temu wyraz: Hryćko powiada do Herszka — „maszenik199”, a Herszko odpowiada mu: „złodziej”. A wszystko w tonacji przyjemnej, bez złości. A gdy się na dobrze pokłócą, obydwaj udają się „do rabina”. A reb200 Juzipl, rabin Kasrylewki, który sam biegły jest w tej „mowie”, za każdym razem wydaje wyrok:
— Nechaj buło połowina201. Aby tylko nie dopuścić do obrazy bożej.
Rozdział D. Hopka
Uwagi (0)