Wyrok Zeusa - Henryk Sienkiewicz (czytelnia książek online .TXT) 📖
Świat greckich bogów. Między Apollinem a Hermesem dochodzi do zakładu — boski posłaniec stwierdza, że jest w stanie znaleźć na świecie kobietę, która oprze się wdziękom przystojnego i zachwycającego boga.
Apollo chętnie przyjmuje zakład, choć Hermes żąda w zamian Lampecji, kobiety, w której się zakochał. Najpiękniejszy z bogów jest jednak bardzo pewny siebie i nie widzi takiej możliwości, by jakakolwiek kobieta nim wzgardziła.
Nowela Sienkiewicza Wyrok Zeusa przywołuje świat mitologii greckiej. Autor często odwoływał się do tych wyobrażeń. W swoim utworze ukazuje ludzkie oblicze greckich bogów — pychę Apollina, przebiegłość Hermesa oraz sprawiedliwość Zeusa, rozstrzygającego spór powstały po realizacji zakładu.
- Autor: Henryk Sienkiewicz
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyrok Zeusa - Henryk Sienkiewicz (czytelnia książek online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Henryk Sienkiewicz
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3916-8
Wyrok Zeusa Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaRaz wieczorem spotkali się na skałach Pnyksu2 Apollo3 i Hermes4 i stanąwszy na krawędzi wiszaru5 spoglądali na Ateny.
Wieczór był cudny; słońce przetoczyło się już z Archipelagu6 ku Morzu Jońskiemu i zanurzało z wolna swą promienną głowę w turkusową, gładką roztocz. Ale szczyty Hymetu7 i Penteliku8 świeciły jeszcze jakby oblane stopionym złotem i prócz tego na niebie była zorza wieczorna. W blaskach jej tonął cały Akropol9. Białe marmury Propylejów10, Partenonu i Erechtejonu11 wydawały się różowe i tak lekkie, jakby kamień stracił wszelką wagę lub jakby były sennym zjawiskiem. Ostrze włóczni olbrzymiej Ateny Promachos12 płonęło w zorzy niby zapalona nad Attyką13 pochodnia.
Na niebie ważyło się na rozpostartych skrzydłach kilka jastrzębi, które leciały na nocleg do gniazd ukrytych w skałach.
Ludzie wracali gromadami z robót polnych do miasta. Drogą od Pireus14 szły muły i osły, dźwigając zawieszone po bokach kosze pełne oliwek lub złocistego winogradu; za nimi, w czerwonych obłokach kurzu, ciągnęły stada kóz krętorogich, przed każdym stadem kozieł białobrody, po bokach psy czujne, z tyłu pasterz grający na multankach15 lub cienkim źdźble owsianym.
Między stadami posuwały się z wolna wozy wiozące boski jęczmień, ciągnione przez woły leniwe; tu i ówdzie mijały się oddziały hoplitów16, przybranych w miedź, dążących na nocną straż do Pireus lub Aten.
W dole miasto wrzało jeszcze życiem. U wielkiej fontanny, w pobliżu Poikile17 leżącej, młode dziewczęta, przybrane w białe szaty, czerpały wodę, śpiewając, chychocąc głośno lub broniąc się chłopcom, którzy zarzucali na nie pęta plecione z bluszczów i wiciokrzewu. Inne, naczerpawszy już wody, z amforami18, wspartymi na ramieniu, i ręką wzniesioną do góry, szły do domów lekkie i wdzięczne, do nimf nieśmiertelnych podobne.
Łagodny wietrzyk, z równiny attyckiej wiejący, donosił do uszu dwóch bogów odgłosy śmiechu, śpiewów i pocałunków.
„W dal godzący” Apollo, dla którego oczu nie było nic pod niebem milszego nad niewiastę, zwrócił się do Argobójcy19, i rzekł:
— O synu Mai, jakże piękne są Atenki!
— I cnotliwe, mój Promienisty — odpowiedział Hermes — bo pod opieką Pallady20 zostają.
Srebrnołuki bóg umilkł i patrzył, a słuchał dalej. Tymczasem zorze z wolna gasły, ruch stopniowo ustawał; niewolnicy scytyjscy21 zamknęli bramy i wreszcie uczyniło się cicho. Noc ambrozyjska22 rzuciła ciemną, nabijaną gwiazdami, zasłonę na Akropol, miasto i okolicę.
Lecz mrok nie trwał długo. Wkrótce z Archipelagu wynurzyła się blada Selene23 i poczęła żeglować jak srebrna łódź po niebieskim przestworzu. I znów rozświeciły się marmury na Akropolu, tylko świeciły teraz jasnozielonym światłem i były jeszcze do sennego zjawiska podobniejsze.
— Trzeba przyznać — rzekł „W dal godzący” — że Atene cudną sobie obrała siedzibę.
— Ha! mądra ona24! Któż mógł lepiej od niej wybrać? — odpowiedział Hermes. — Przy tym Zews ma dziwną do niej słabość. Byle go tylko, prosząc o coś, pogłaskała po brodzie, zaraz nazwie ją swą Tritogeneją25, córeczką kochaną, wszystko przyrzeknie i na wszystko skinieniem głowy przyzwoli.
— Tritogeneja nudzi mnie czasem — mruknął syn Latony.
— Zauważyłem to i ja, że ona staje się teraz nudna — odpowiedział Hermes.
— Jak stary perypatetyk26. A przy tym i cnotliwa do obrzydliwości, zupełnie jak moja siostra Artemis27.
— Albo jak jej własne służki, Atenki.
Promienisty zwrócił się ku Argobójcy:
— Drugi raz już wspominasz, jakby umyślnie, o cnocie Atenek. Czy one naprawdę takie niezłomne?
— Bajecznie, o synu Latony!
— Proszę! — rzekł Apollo. — A czy sądzisz, że jest w tym mieście choć jedna kobieta, która by się oparła mnie?
— Myślę, że tak.
— Mnie? Apollinowi?
— Tobie, mój Promienisty!
— Mnie, który ją opętam poezją, oczaruję pieśnią i muzyką?
— Tobie, mój Promienisty!
— Gdybyś był uczciwym bogiem, gotów bym pójść o zakład. Ale ty, Argobójco, jeśli przegrasz, ulotnisz się natychmiast razem ze swymi sandałami, z posochem28, i tyle cię będę widział!
— Nie. Położę jedną rękę na ziemi, drugą na morzu i przysięgnę na Hades29. Takiej przysięgi dotrzymuję nie tylko ja, ale nawet członkowie magistratu w Atenach.
— No! to znów przesadzasz. Ale dobrze! Jeśli przegrasz, musisz mi dostawić na Trinakię30 stado długorogich wołów, które ukradniesz u kogo ci się podoba, tak jak w swoim czasie, będąc jeszcze chłopięciem, ukradłeś moje stada na Pierii31.
— Zgoda! A co dostanę, jeśli wygram?
— Wybierzesz, co chcesz.
— Słuchaj mnie, „W dal godzący”, będę z tobą szczery, co, jak wiesz, nieczęsto mi się zdarza. Raz posłany przez Zewsa, nie pomnę już w jakiej sprawie, przelatywałem właśnie nad twoją Trinakią i ujrzałem Lampecję, która wraz z Featuzą32 strzeże tam twoich stad. Od tej chwili nie mam spokoju. Lampecja nie schodzi mi z oczu, z pamięci, kocham ją i wzdycham do niej dniem i nocą. Jeżeli wygram, jeżeli znajdzie się w Atenach kobieta tak cnotliwa, że ci się oprze, dasz mi Lampecję. Niczego więcej nie żądam.
Srebrnołuki począł kiwać głową.
— Że też miłość umie się zagnieździć nawet w sercu patrona kupców. Ale bardzo chętnie. Dam ci Lampecję, tym bardziej że ona teraz nie może się pogodzić z Featuzą. Mówiąc nawiasem, obie są zakochane we mnie i dlatego się kłócą.
Radość wielka strzeliła z oczu Argobójcy.
— Więc zakład stoi — rzekł. — Jedno tylko: kobietę, na której chcesz próbować swojej boskiej mocy, ja ci wybiorę.
— Byle była piękna!
— Będzie godna ciebie.
— Przyznaj się, żeś już jakąś upatrzył.
— Przyznaję.
— Dziewica, mężatka czy wdowa?
— Rozumie się, mężatka. Pannę czy wdowę, mógłbyś sobie zjednać obietnicą małżeństwa.
— Jak jej na imię?
— Eryfila. Jest to żona piekarza.
— Piekarza? — spytał, krzywiąc się, Promienisty. — To mi się mniej podoba.
— Cóż chcesz! Ja w tych kołach najczęściej się obracam... Męża Eryfili nie ma obecnie w domu; pojechał do Megary. Ta piekarzowa jest najpiękniejszą kobietą, jaka kiedykolwiek stąpała po matce ziemi.
— Ciekawym.
— Jeszcze jeden warunek, mój Srebrnołuki. Przyrzecz mi, że użyjesz tylko sposobów godnych ciebie i nie postąpisz w żadnym razie, jak by postąpił taki na przykład gbur jak Ares33 lub nawet, mówiąc między nami, jak postępuje ojciec nasz wspólny, Chmurozbiórca34.
— Za kogo mnie masz! — rzekł Apollo.
— Zatem wszystko umówione i mogę ci pokazać Eryfilę.
Powietrze zniosło zaraz obydwóch bogów z Pnyksu i po chwili zawiśli obaj nad jednym z domów opodal Stoa. Argobójca podniósł potężną dłonią cały wierzch domu równie łatwo, jak gospodyni gotująca strawę podnosi pokrywę garnka i, ukazując niewiastę siedzącą w zamkniętym od ulicy miedzianą kratą i wełnianą zasłoną sklepie, rzekł:
— Patrz!
Apollo spojrzał i skamieniał.
Nigdy Attyka, nigdy cała ziemia grecka nie wydała piękniejszego kwiatu nad tę niewiastę. Przy blasku potrójnego kaganka siedziała pochylona nad stołem i zapisywała coś pilnie na marmurowych tabliczkach. Długie jej spuszczone rzęsy rzucały cień na policzki, chwilami jednak podnosiła głowę i oczy w górę, jakby się namyślając i przypominając sobie, co jeszcze ma zapisać, a wówczas widać było jej cudne źrenice, tak błękitne, że przy nich turkusowa toń Archipelagu wydałaby się bladą i spłowiałą. Była to po prostu twarz Kiprydy35, biała jak piana morska, zaróżowiona jak jutrzenka, o purpurowych jak syryjska purpura ustach i złocistej fali włosów — piękna, najpiękniejsza na ziemi — piękna jak kwiat, jak światło, jak pieśń!
Gdy spuszczała oczy, wydawała się cichą i słodką, gdy je podnosiła w zamyśleniu — natchnioną. Pod Promienistym poczęły drżeć boskie łydki, nagle wsparł głowę na ramieniu Hermesa i szepnął:
— Hermesie, ja ją kocham! Ta albo żadna!
Hermes uśmiechnął się chytrze i byłby zatarł z radości ręce pod fałdami chleny36, gdyby nie to, że w prawicy trzymał posoch.
Tymczasem złotowłosa wzięła tabliczkę i poczęła na niej pisać. Rozchyliły się przy tym jej boskie usta i zaszemrał jej głos, do głosu formingi37 podobny:
— ...członek areopagu38 Melanokles za chleb przez dwa miesiące: drachm39 czterdzieści pięć i cztery obole40... napiszmy dla okrągłości drachm czterdzieści sześć... Na Atenę! napiszmy pięćdziesiąt — mąż będzie kontent. Ach, ten Melanokles... Gdybyś ty nie mógł przyczepić się do nas o fałszywą wagę, dałabym ja ci kredyt... Ale z szarańczą trzeba być dobrze...
Apollo słów nie słuchał, poił się tylko dźwiękiem głosu, urokiem postaci i szeptał:
— Ta albo żadna!
Złotowłosa mówiła, pisząc, dalej:
— Alcybiades41, za przaśne placki na miodzie z Hymetu42 dla hetery43 Chryzalis: min44 trzy. Ten nigdy nie sprawdza rachunków, przy tym poklepał mnie raz na Stoa po łopatce... napiszmy więc: min cztery. Kiedy głupi, niech płaci... Ale też i ta Chryzalis!... Chyba karmi plackami swoje karpie w sadzawce albo może Alcybiades umyślnie ją tuczy, by ją potem sprzedać kupcom fenickim za kółka z kości słoniowej do uprzęży.
Apollo na słowa nie zważał, poił się tylko głosem i szeptał do Hermesa:
— Ta albo żadna!
Lecz syn Mai nakrył nagle dom i cudne zjawisko znikło, a Promienistemu zdawało się, że razem z nim nikną gwiazdy, czernieje księżyc i świat cały przesłania się ciemnością krain kimeryjskich45.
— Kiedy się zakład ma rozstrzygnąć? — spytał Hermes.
— Dziś, natychmiast!
— Ona pod niebytność męża sypia w sklepie. Możesz tam stanąć na ulicy, przed tą kratą. Jeśli odsunie zasłonę i kratę ci otworzy, ja zakład przegrałem.
— Przegrałeś! — zawołał „W dal godzący”.
I nie tak szybko letnia błyskawica przebiega nocą między wschodem a zachodem, jak on pomknął nad słone fale Archipelagu. Tam uprosiwszy Amfitrytę46 o pustą skorupę żółwia, nawiązał na niej promieni słonecznych i z gotową formingą powrócił do Aten.
W mieście było już zupełnie cicho, światła pogasły, tylko domy i świątynie bielały w blasku księżyca, który wysoko wypłynął na niebo.
Sklep leżał w załamaniu murów, a w nim, za kratą i zasłoną, spała prześliczna Eryfila. Promienisty, stanąwszy na ulicy, począł uderzać w struny formingi. Pragnąc obudzić lekko swą ukochaną, zagrał z początku tak cicho, jak cicho wieczorem wiosennym brzęczą roje komarów nad Ilissem
Uwagi (0)