Darmowe ebooki » Nowela » Międzymorze - Stefan Żeromski (gdzie moge czytac ksiazki za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Międzymorze - Stefan Żeromski (gdzie moge czytac ksiazki za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stefan Żeromski



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
czy złota starego, koloru ciał ludzkich, spalonych nad morzem od wichru i słońca, przerzynają olbrzymie rozlewisko zieleni.

Tu i tam z morza jednolitej zieleni wydzielają się kudłate i rozwiane brzóz czuby.

Stary, nienapatrzony helski lesie!

W letni, cichy poranek i w pogodne letnie odwieczerze, jakże jesteś przychylny dla znużonego wędrowca!

Zapach żywiczny wylewa się z twojej głębi, a niezliczone twe korony chronią wnętrze od wichru.

Najsroższy orkan, — ost, czy west, siewierz, czy zyda, — bijący w wybrzeża i roznoszący huk morski po całym tym kraju, do twojej głębi nie dotrze.

Zarośnięte trawą i zasypane igłami drogi twoje prowadzą w ostoje coraz bardziej zaciszne, w spokojność zupełną i w samo sedno pustkowia.

Wciąż nowa rozsuwa się przed oczyma ziemia morska, garbata od dun i kopców piasczystych, przestrzeń zaświatowa, melancholii pełne siedlisko milczenia.

*

Z potężnego pnia sosny, skoro tylko wydostał się z zaspy piasczystej na zachodnim przylądku wyrastają tuż przyziemne konary.

Wystrzelają równolegle do ziemi, albo z góry w pałąk wygięte kierują się ku niej.

Scielą się grubemi ramiony o kolorze miodu żółtego po miale zszarzałym i do zimnej powierzchni się tulą.

Odbiegłszy zaś kilka kroków od śniata, wszczepiają się w zwiewną górę, nakrywają omszonemi piaskami, znikając w nich do znaku.

Dopiero dalej, znagła wystrzelają spod ziemi koroną niezliczonych, bujnie zielonych gałęzi.

Z tych podziemnych konarów wyrasta plątanina krzywych gnatów, istnych postronków, żółtych lin i koślawych zawitek.

Zachodząc pod się i opasując jedna drugą, przeplatając się wukos skutecznemi podchwyty, zadzierzgając nierozerwalne pętlice i supłając grube węzły, planowy ów zespół gałęzi opiera się zachodniemu wichrowi.

Srogi i nigdy niewyczerpany w swojej sile wiatr zachodni zdziera mchy szare i zielone, odmiata złogi igieł, odgarnia i przepędza warstwy piasku i obnaża niezmiernie daleko rozpostarte czarne wężowisko potężnych korzeni.

Korzenie ocapiają kopiec wydmy w poszukiwaniu wciąż nowej, wilgotnej warstwicy.

Srogi i nigdy niewyczerpany w swojej sile wiatr zachodni pochyla na wschód pnie wszystkie i w tamtę stronę każe się zginać gałęziom.

W tamtę stronę zwracają się zielone korony, osypane szyszek młodocianych niezliczoną ilością.

Za wałem piasczystym, który morze wygarnęło ze siebie i usypało na brzegu w niezbadanych swych zamysłach, czają się pnie koślawe, garbate, skręcone.

Przysiadłszy, niczem ludzie strudzeni, ubodzy, ścigani przez prawo okrutne, straszliwe i wieczne, za ścianą przychylną, żyją cichcem, ukradkiem, pokornie.

Rosną wszerz i napoprzek, gną się w głąb, leżą w piasku, unikając wychylenia się koron ponad grzebień zasłony.

Rozpościerają się po ziemi w pałąk skulone i suną w dal pokryjomu.

Wypuszczają długie liny gałęzi, niepomiernie rozległe ścielą wici obwieszone zielenią przyziemną i czubatemi szyszkami.

Zielone kępy igieł, szarpane od wiatru rozmiatają pod sobą piasek duny i żłobią wygładzone łożysko.

W miarę igieł rozrostu i w miarę przybywania ciężaru same zapadają w ów dołek, wygrzebany samochcąc.

Zanurzają się w grobie-kołysce, którą same pod przymusem żłobiły.

Wicher pomaga w tem dziele.

Zsypuje do tego schroniska stare igły uschnięte, pożywne, gdzieindziej zdarte z wierzchołków, tułające się po gładkich pochyleniach szyszki suche, wałeczki gałęzi spróchniałych, mchy wędrowne, wiórki kory.

W zakamarku gromadzi się pożywienie, omasta i wilgoć, z których wystrzela pierwsza kępka trawki kostropatej o kolorze zdziebełek, podobnym do piasku i o kolorze wiechy, podobnym do morza siwizny.

Nowy przybysz do nadmorskiej krainy kołysze się i pochyla ku wschodowi, jakby był wizerunkiem i wskaźnikiem drogi wichru, dmącego z zachodu.

*

Za piasczystemi wydmami, gnane przez wicher zachodni, wre, w prysk się samorzuca i huczy Małego Morza bujowisko.

Od brzegów napoły widnych przybiegając, które w dalekich pianach się kurzą, a giną kędyś w stalowej zarazem i rudej ruchawie, gnają w kierunku helskiego utwierdzenia ciemnozielone przewały, białemi gęsiami piany gęsto nasadzone.

Trafiając na mielizny podwodzia i na spychy suche zwara bałwanów wzmaga się w swej sile, rośnie w bryły strzeliste i zwija się w kłęby podsięwodne.

Z hukiem pękają rolingi, uderzając o wzniesienia wiszarów.

Strzępiate ich piany zlatują z grzbietów kipieli na wyślizgane ławic obnażenia.

Syczącem rozsnuwaniem śliskich zalotów i postrzępionych wybiegów nasycają podsypiska.

Piaski wybrzeża, przepojone już pianą, przyjmują falę za falą i nieskończenie każdą odtrącają.

Najdrobniejszy piasku kamyczek, najmniej widoczne ziarenko, najmniej dostrzegalny pyłek znajduje swoje łożysko, układa się w jamce swojej i na wieki w niej pozostaje.

Grzmiące upadki zielonego podplusku raz wraz ubijają powierzchnię, aż się stanie nieskazitelną pochylnią, zaokrągloną u góry, twardą w sobie i bez ohyby wygładzoną.

*

Z łona wód wydana została ta wąska i strzelista ziemia.

Morze rzuciło ją nagą, białą od rozległych wzgórz i niw piasku, nieodzianą ani jednym liściem, nieosłonioną ani jednym cieniem na hodowanie słońcu, wiatrom i deszczom.

Lecz morze pamiętało i pamięta o podrzutku, wciąż go tajemnie podsyca i wspiera, niczem dziecko rosnące.

Żywiołem swym przejrzystym a niezmiennie wzburzonym okrywało niegdyś najwyższe jego wzniesienia.

W jego nieustającem pracowisku otłuczone zostały, ogładzone w kształt kulisty i podługowaty, wyślizgane w tysiącznych podrzutach głazy opok, przyniesione z okolic dalekich.

W ciągu niezmiernej długości dni i nocy złomy granitów tatrzańskich, kwarców, piaskowców i zlepieńców mełły się pośród biegów i nawrotów nawałnicy na okruchy, na żwir i na piasek.

Od pogranicza do pogranicza epok trwają prace, rozszarpujące obszary Rożewia, Swarzewa, Oxywia, Kamieńca, Radłowa, Orłowa.

Niszczeją góry-doliny, których już śladu niema, przyczółki wyniosłe spiętrzone ponad czterdziestometrowemi Bałtyku głębiami.

Gdzie wystają złomy wielkie z radłowskiej mielizny, gdzie wełny się pienią nad oxywskiem zburzyszczem i gdzie się ciągnie mała głębia karwińska, usiana potężnemi głazami, ongi śmiały się w słońcu wyniosłe czoła ziemi, z których jeno zostały nazwy głuche, z normandzkiego napastnika mowy wyjęte, by o formie ich świadczyć.

Morze z nich inne utworzyło postaci, — płaskie, rozciągnięte u podnóża wydmuchów, śnieżyście białe, nasycone słońcem i solą, — mielizny na ostrzu północnem i wschodniem, a spychy na południowej i zachodniej płazie miecza helskiego.

Dla pełnienia tej pracy morze przeznaczyło dwie siły wyłączne, dwa morskie prądy, dwie rzeki w morzu, pracujące dla Helu.

Jeden z tych gońców, zdążający z zachodu ku wschodowi, wprawiany jest do biegu przez wiatry z zachodu, które niemal połowę dni roku wypełniają swym czynem.

Od przylądka Rożewia pędzi w odległości jednego kilometra wzdłuż helskiego wybrzeża, żłobiąc głębokie w dnie łożysko, które się za zielenicami przybrzeżnemi, nagłym uskokiem dna podwodnego i czarną barwą powierzchni zaznacza.

Przy ostatnim przylądku południowym całości międzymorza, przy dziobie gołębia, szor zachodni znika w zatoce.

Przebiwszy się przez nią, przemknąwszy wskróś jej głębin, zjawia się przy wiślanej mierzei.

Wzdłuż tej mierzei posuwa się aż do Sambii i tam się na wschód wykręca.

Prąd zachodni przynosi na północne i wschodnie mielizny półwyspu piaski doskonale zmielone, gładko otoczone żwiry i okruchy żywota morskiego.

W głębi swojej niesie sól do lądu helskiego.

Przy wietrze z północno-zachodu wnosi do Gdańskiej Zatoki szybkie swoje wody prąd inny, prąd wschodni.

Od lądów sambijskich, zdąża on wzdłuż mierzei wiślanej i łączy się z postrachem ryb słonomorskich, z białą wodą wiślaną, wypadającą z paszczy Leniwki.

Prąd ten przemierza obszary Sopotu, Radłowa, Gdyni, Oxywia, wykręca się przed Pucką zatoką i mknie wzdłuż Czajczej Rewy, która między Kuźnicą i Rewą Małe Morze przecina.

Prąd wschodni, przynoszący do Gdańskiej Zatoki olbrzymie masy namułów i piasków, tnie w wysokie brzegi między Sopotem i Oxywiem, a pod tymsamym kątem odbity, składa przeważną część swych darów powyżej Kuźnicy, na wysokiem helskiem wybrzeżu.

Potem mknie wzdłuż międzymorza, zostawiając na jego południowych wybrzeżach grube złoża napoły zmielonych kamieni, muły znacznie od zachodnich tłuściejsze, piaski nie tak sypkie i większą, niż z pełnego morza, wodorostów obfitość.

Ta masa wodna, nieraz podnosząca poziom Wiku o jeden metr ponad równię puckiej zatoki, spotyka się przy dziobie gołębia z silnym prądem zachodnim.

Obadwa mocują się tutaj na siłę i z dwu stron wyrzucają swe żwiry i piaski.

Powstaje w miejscu ich spotkania nikły, najostatniejszy podwodny przylądek, ławica ruchoma, która się to w tę, to w tę stronę zawija, niczem czapki frygijskiej górne zakończenie.

Wewnątrz tej to zawitki tworzy się maleńka zatoka, w której wir nieustanny świdruje głębinę.

Tuż za zmienną i kapryśną czapki frygijskiej zawitką czatuje czarna, na pięćdziesiąt metrów uskokiem spadająca głębina.

Obiedwie morskie rzeki, zachodnia i wschodnia, pędzące w nieustannym pościgu wzdłuż obudwu brzegów Helu, usiłują powiększyć niezmiernie jego rozmiar i sześćdziesięciometrową głębinę gdańskiego jeziora do szczętu zasypać.

*

Przed wiekami żeglarz na morzu zbłąkany, spoglądający wciąż w niebo, ażeby szukać wskazówek, zwiastujących koniec burzy, nadejście pogody i znaki kierunku tej strony, w którą mu dążyć wypadło, spostrzegał, iż istnieje współzależność przypływu i odpływu oceanu od ruchów wielkich świateł niebieskich, — od księżyca i słońca.

Rybak, trudzący się w swej łodzi około rzeźby wybrzeża, widział, iż powrót każdego następnego przypływu odpowiada niezmiennie przejściu księżyca przez tęsamą linię na niebie, naznaczoną myślami i oczyma.

Patrząc na przemiany pięknej nocnej pochodni, — zjawienie się na nowiu, jaśnienie w kwadrze, przepych pełni i dogasanie w odejściu, — obadwaj spostrzegli, że i przypływ zmienia się regularnie, zyskuje na sile, staje się bujnym i zuchwałym, ażeby później stopniowo się uspokajać, z dnia na dzień skracać i cofać swe wypady, w miarę zbliżania się granicy księżycowego miesiąca.

Wędrowcy, w pustkowiach oceanu zbłąkani, dostrzegli, iż wiosenne i jesienne porównanie dnia z nocą, — okresy syzygiów, — były zawsze sprzężone z potężnemi wylewami przypływów.

Skandynawskie bożyszcze sił powietrznych, — Thor wszechpotężny, — rogiem swym, który zanurza w głębokości oceanu, podnosi żywioł, a boskim tchem zniża go znowu naprzemiany.

Potężniejsi w mądrości swej od bogów — Kepler i Descartes, Newton i Laplace wyświetlili, w jaki to sposób przyciąganie słońca i księżyca wywiera wpływ na ruchliwe morza powierzchnie.

Mówi legenda ich, iż w przestworach oceanu pędzą dwie fale, wydźwignięte przez księżyc i słońce.

Dwa wielkie bałwany, zrazu samoistne, a wnet w tęsamą jedność i masę złączone, nie rozstają się ze sobą w biegu dookoła globu, ze wschodu dążąc na zachód, czyli wbrew ruchowi ziemskiego koliska.

Nów księżyca, w tymsamym do nas tkwiący kierunku co słońce, dźwiga z oceanu dwie fale i tworzy przypływ wód żywych, czyli syzygiów, czyli złośliwy, czyli zzieleniały.

Wielkie wyżyny stromych skał doznają napaści wód, a dalekie płaskie okolice stają się dnem oceanu.

Podczas pełni, gdy tarcza nocnej Seleny, całkowicie oświetlona, znajdzie się względem słońca na zupełnie przeciwległym biegunie, powstaje również przypływ syzygialny, skoro działanie dwu niebieskich ciał z dwu stron globu sprawuje jego podźwignienie.

Znając drogę ziemi w przestworach, badacze niebios i badacze ziemi mogą, jak bogowie, przewidzieć przyszłe wahania się fal, mogą wyrysować drogę ich, krzywą dla przyszłych wieków, które kiedyś nadpłyną.

Lecz wichry, zawsze niestałe, i zmieniająca się nierówność dna w głębi morza, plącze ich boski rachunek.

Skądże się bierze prąd zachodni, rzeka stała w wielkiem morzu bałtyckiem, szor, przebiegający wzdłuż helskiego wybrzeża?

Czy tylko wiatry zachodnie wpływają na jego powstanie?

Wszak bełta masy wód słodkich, przez wielkie rzeki z lądu wyniesione, i nasyca solą oceanów odległych to niegdyś słodkowode jezioro.

Może w wielkim basenie wód południa, którego oceany rozliczne są jeno gałęziami, mieści się kołyska tego ruchu.

Może to aż tam ku słońcu i ku tarczy księżyca wyciąga się garb wodny, który później niestrzymanie pomyka, żeby się o brzegi Ameryki, wygrzane w upałach obijać, dzwonić w zimne kolosy skandynawskie i podnosić obrus wodny w fiordach?

Na wybrzeżach francuskich i wysp Wielkiej Brytanii przypływ nadbiega z południowego śródmorza, a w swym ruchu wzdłuż brzegów wstrzymuje się nieodmiennie według pierwotnych poruszeń, jakie sobie wytworzył wpośród osierdzia oceanów przez przyciąganie księżyca i słońca.

Na morzu Północnem, w pobliżu Pas de Calais istnieją okręgi równowagi żywej i martwej wody, jakgdyby czopy nieruchome, na których zawisają ruchome wrótnie przypływów.

Tu wody wahają się wśród wybrzeży Holandyi i Anglii, zależne od prądów atmosfery, biegów morskich i ruchu ciał niebieskich.

Tam to schodzą się dwa przypływy, — jeden dążący z Atlantyku, drugi przybywający z Morza Północy, a w miejscu ich spotkania wzniesienie się wody jednego metra nie przekracza.

Wahania się przypływów i odpływów złączone są ze zmiennemi prądami, które zachowują się taksamo, jak przypływ i odpływ.

Zjawisko to widać najlepiej u ujścia rzek lądowych o wielkiej masie słodkiej wody.

Prądy, które się wytwarzają w cieśninach z racyi różnicy poziomów nabierają siły olbrzymiej przez swoje zmiany porywcze, przez zakręty i wiry.

Są to najniebezpieczniejsi szybkobiegacze oceanu.

Istnieją straszliwe wąwozy, gdzie woda żywa i odpływ odwrotny, wciśnięte między szeregi pniów podwodnych, pędzą ze straszliwą szybkością.

Same ich nazwy, — jak nazwa ,Klęski”, — wskazują na dzieje męstwa człowieka, szukającego swej potęgi na tych drogach stracenia.

Na zachodniem Szkocyi wybrzeżu istnieje przesmyk morski Great-Gulf, w którym szybkość prądu przewyższa najbystrzejsze górskie potoki, lecące z wyżyn w przepaście w wodospadach, rzutach, i skokach.

Różnica poziomów obrusów wodnych, wskutek starcia się prądów i przypływów, wytwarza zakręty i leje, w których wirowanie połyka ludzkie okręty.

Czy przez Sund, Kattegat, Skagerrak nie dąży zdala jakiś strumień odbity tych wirów?

Istnieje tam próg podwodny płycizn, piachów i skał, lesz1 nurt słononośny w głębi sześćdziesięciu metrów idzie tamtędy z oceanów.

Dąży w nim ku wschodowi dorsz, skarlała pomuchla, żyjąca na wielkiej głębi w poszukiwaniu soli swej wielkiej morskiej ojczyzny, i warczy kur, istna nietota wielkich oceanów, zwyrodniały dyabeł morski.

Zdala idzie podspodnia rzeka, niosąc oprócz mułów i piasków bezcenny dar ciężkiej soli.

Idzie dnem, wodną ciemnicą, powiększając swą szybkość w miarę wielkiej głębiny i zwalniając ją na snadziznach.

*

Rzeko w morzu, która zasób soli, z gorzkich i słonych okręgów oceanu

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Międzymorze - Stefan Żeromski (gdzie moge czytac ksiazki za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz