Nawrócony - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka txt) 📖
Podobno złego diabli nie biorą. W wypadku pana Łukasza, siedemdziesięcioletniego skąpca, to stare powiedzenie nabiera nowego, bardzo dosłownego znaczenia. Od dziecka pazerny ponad miarę, nigdy nie splamił rąk dobrym uczynkiem, nie wie co to współczucie, a do jego ulubionych rozrywek należy procesowanie się z córką. Kto by chciał przebywać w takim towarzystwie? Okazuje się, że nawet mieszkańcy piekła nie mają na to ochoty.
Jak zakończy się przygoda polskiego Scrooge'a? Czy piekielna wizja wystarczy, by się nawrócił?
Bolesław Prus (właściwie Aleksander Głowacki) był świetnym obserwatorem, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości — nikt tak jak on nie opisywał nastrojów i mechanizmów społecznych. Współpracował z wieloma gazetami, m.in. „Niwą” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”, a ukazujące się w „Kurierze Warszawskim”, opisujące życie miasta, „Kroniki” cieszyły się dużą popularnością. Brał udział w licznych inicjatywach społecznych i oświatowych.
- Autor: Bolesław Prus
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nawrócony - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus
Nie mniejszą mękę cierpieli recenzenci teatralni, którzy z mocy wyższych wyroków zamienili się na baletników, śpiewaków, aktorów, grywali sztuki po dwa razy na dzień i musieli czytywać swoje własne recenzje, pisywane niegdyś o innych, a dziś zastosowane do siebie. Co gorsze, że publiczność wierząca w drukowane słowo, nie licząc się z trudnościami ich stanowiska, nieograniczenie ufała ich recenzjom i bardzo znęcała się nad autorami-aktorami.
Tylko twórcy popularno-ekonomicznych broszur nie cierpieli żadnych mąk, ponieważ ich prace literackie dawano do studiowania najzakamienialszym44 grzesznikom. Czytając je nieszczęśni wyrywali sobie włosy, kąsali własne ciało i strasznie przeklinali swoich katów. Skutkiem tego popularni ekonomiści cieszyli się w piekle dość znacznym rozgłosem.
Wszystko to widział pan Łukasz, szybko przebiegając ulice Erebu45 w towarzystwie gromady małoletnich urwisów, którzy krzyczeli:
— Patrzcie! patrzcie!... Oto jest Łukasz, kamienicznik warszawski, którego z piekła wyprowadzają ciupasem!...
Nareszcie diabeł konwojujący Łukasza nie mógł już dłużej wytrzymać. Nigdy jeszcze jego cierpliwej dumy nie wystawiono na podobne szykany46. Stracił zimną krew i schwycił Łukasza za kołnierz...
Na pół umarły z trwogi egoista uczuł tak silne kopnięcie w miejsce położone między piętami i karkiem, że wyleciał w powietrze z prędkością kuli armatniej.
Nie mógł prawie tchu złapać...
Silny ból otrzeźwił pana Łukasza.
Kiedy otworzył oczy, przekonał się, że leży na podłodze przy łóżku. Szlafrok miał rozrzucony, jakby skutkiem gwałtownych ruchów, a szalik spadł mu z głowy i zwiesił się z poduszki.
Starzec dźwignął się z trudnością. Rozejrzał się. To jego własne łóżko, jego mieszkanie i jego szlafrok. Te same sprzęty i ten sam zapach asfaltu, którym wylewają chodnik przed domem.
Rzucił okiem na zegar. Szósta — i mrok już zapełnia pokój. Jest więc szósta wieczór. Ostatnia zaś godzina, jaką słyszał, była trzecia.
Co robił od trzeciej do szóstej?
Chyba spał...
Tak jest, niezawodnie spał, ale jakież przykre sny go dręczyły!...
Sny?
Jużci, chyba że sny... Niezawodnie, że sny!... Piekło, jeżeli istnieje, musi wyglądać całkiem inaczej, a jego towarzysze preferansowi nie pełnią tam prawdopodobnie obowiązku sędziów.
W każdym jednak razie sen ów był dziwny, dziwnie jasny, jakby proroczy, i głęboko wyrył się w umyśle pana Łukasza.
Ale czy to był sen?... Jeżeli sen, to w takim razie dlaczego pan Łukasz doświadcza w okolicy krzyża tępego bólu, jakby od uderzenia diabelskim kolanem?...
— Sen?... Nie sen!... Sen!... Nie sen!... — powtarzał sobie starzec i dla ostatecznego sprawdzenia swoich wątpliwości powlókł się do okna, włożył okulary i uważnie począł przypatrywać się śmietnikowi.
Widział tam słomę, papiery, skorupy, ale między nimi pantofla nie było...
Gdzież pantofel?... Rozumie się, że w piekle!
Pana Łukasza ciarki przebiegły. Otworzył lufcik i krzyknął do zamiatającego stróża:
— Józef! A gdzie podział się ze śmietnika mój pantofel?
— A podniosła go jakaś baba — odparł stróż.
— Cóż to za baba? — pytał starzec coraz bardziej zatrwożony.
— Jakaś biedna wariatka. Wciąż gadała do siebie, modliła się za dusze zmarłe i nawet kołatała do pańskiego mieszkania — mówił stróż.
Panu Łukaszowi robiło się na przemian zimno i gorąco, ale pytał dalej:
— Jakże ona wyglądała? Poznałbyś ją?...
— Co bym nie miał poznać. Miała jedną nogę owiniętą w gałgan i bardzo kulała.
Pan Łukasz zaczął zębami szczękać.
— I czy ona wzięła ze sobą pantofel?
— Z początku wzięła — mówił stróż — ale potem zaczęła kogoś kląć i tak gdzieś rzuciła pantofliskiem, że go znaleźć nie można. Jakby się w piekło zapadł!... Choć, co prawda, nie ma czego żałować, bo już był wielki gałgan...
Ale pan Łukasz nie słuchał końca mowy Józefa. Gwałtownie zamknął lufcik i prawie bez sił padł na starą kanapę, mrucząc:
— Więc to nie był sen?... To była rzeczywistość!... Więc istotnie wypędzono mnie nawet z piekła!...
— Odtąd — szeptał dalej — do końca świata będę żył w tej kamienicy, między tymi gratami, nosząc na piersiach listy zastawne, które tam... nie mają żadnej wartości...
I co mi po tym?
Pierwszy raz w życiu pan Łukasz zadał sobie pytanie: co mu po tym? Co mu po tej kamienicy, w której nie ma wygody? po sprzętach i gratach próchniejących w natłoku? nareszcie co po pieniądzach, za które nigdy nic nie użył i które nic nie znaczą wobec wieczności? A wieczność już się zaczęła dla niego!...
Wieczność jednostajna i strasznie nudna, bez zmian, nadziei, a nawet niepokojów. Za rok, za sto i za tysiąc lat pan Łukasz będzie nosił na piersiach listy zastawne, a skryte szuflady biurek będzie napełniał bankocetlami47, srebrem i złotem, o ile takowe wpadnie mu kiedy do rąk. Za sto i za tysiąc lat będzie posiadał swoją ponurą kamienicę i będzie się procesował o nią naprzód z własną córką i zięciem, potem z ich dziećmi, później z wnukami i praprawnukami. Nigdy już w miłym towarzystwie przyjaciół nie usiądzie do preferansa, ale za to wiecznie będzie patrzył na te sprzęty, chaotycznie ustawione i kurzem pokryte, na sczerniałe obrazy, na podartą kanapkę, na swój szlafrok rozsypujący się, zatłuszczony i... na ten szaflik z mularskimi narzędziami.
O czym pomyślał, na co spojrzał, wszystko przypominało mu karę wieczną, straszną tym, że była niezmienna, nieruchoma, jakby skamieniała. Takie życie, jakie on dzisiaj prowadzi, można wyczerpać w jednym dniu, a znudzić się nim za tydzień. Ale pędzić je przez wieki wieków — to już okrutna męczarnia!
Zdawało mu się, że paka listów zastawnych pali mu piersi. Wyjął więc je spod kaftanika i rzucił do komody. Ale i tam nie dawały mu pokoju.
— Co mi po nich? — szeptał. — Mam je i straszna rzecz! nie uwolnię się od nich nigdy...
W tej chwili zapukano do drzwi.
Wbrew zwyczajowi pan Łukasz, nie uchylając lufcika, otworzył — i zobaczył mularza.
— Zlituj się, wielmożny pan — błagał mularz, trzymając pokornie czapkę w rękach — i oddaj mi moje statki48. Ja tam procesować się z panem nie będę, bom ubogi. Bez statków roboty nie dostanę, a na kupienie nowych nie mam pieniędzy...
— A weź sobie twoje statki, tylko je prędko wynoś! — krzyknął pan Łukasz, kontent49, że pozbędzie się choć szaflika.
Istotnie mularz bardzo prędko wyniósł statki do sieni, ale zdziwienia ukryć nie mógł. Patrzył na pana Łukasza, miętosząc czapkę, a pan Łukasz patrzył na niego.
— No, czy ci brakuje czego? — zapytał starzec.
— Jużci, brakuje mi... zapłaty za robotę — odparł zapytany nieśmiało.
Pan Łukasz poszedł do biurka i wysunął jedną z licznych szufladek.
— Ile ci się należy?...
— Pięć rubli, wielmożny panie. A co ja miałem straty, żem robić przez ten czas nie mógł!... — mówił mularz, chcąc prędzej wydobyć pieniądze.
— Ileżeś miał strat?... Tylko mów prawdę — spytał pan Łukasz.
— Chyba ze sześć rubli — odparł mularz, myśląc z obawą, czy też stary zwróci mu jego należność.
Wnet jednak przekonał się z największym zdumieniem, że pan Łukasz wypłacił mu jedenaście rubli, jak orzech zgryzł...
Mularz nie chciał wierzyć własnym oczom, oglądał pieniądze i błogosławił pana Łukasza. Ale starzec prędko zamknął przed nim drzwi, mrucząc do siebie:
— Chwała Bogu, żem się choć pozbył szaflika i jedenastu rubli... Byle tylko nie wróciły...
Niebawem zapukano po raz drugi. Pan Łukasz znowu drzwi otworzył i spotkał się oko w oko z żoną stolarza.
— Panie! — zawołała kobieta, klękając na progu — po raz ostatni błagam cię, nie licytuj nas. My się później wypłacimy... Ale dziś, czy pan wie, że nie mam ani na doktora dla chorego męża, ani nawet na łyżkę strawy dla niego i dla dzieci...
I mówiąc, płakała tak żałośnie, że starzec uczuł ból w sercu. Pobiegł do biurka, wyjął stamtąd dwa ruble i wciskając je w ręce kobiecie, rzekł:
— No, no!... niech pani nie płacze. Tu ma pani trochę pieniędzy na najpilniejsze rzeczy, a później... dodam więcej. Licytacją50 odwołam, w mieszkaniu was zostawię i pomagać będę, byleście tylko... uciekali się do mnie w razie rzeczywistej potrzeby, bez żadnych zachcianek do wyzyskiwania starego człowieka.
Stolarzowa oniemiała i patrzyła na pana Łukasza błędnymi oczyma. On odsunął ją lekko od progu, zamknął drzwi i szepnął, jakby się sprzeczając z kimś:
— Otóż nie będzie licytacji, ani jutro, ani nigdy!... A swoją drogą znowu ubyło dwa ruble. To już trzynaście...
Wnet jednak wzięły górę nad nim smutne myśli. Każdy bowiem przedmiot stojący w pokoju, a było ich bardzo wiele, ranił go jak sztylet.
— Kto zechce wziąć te graty? — mówił do siebie. — Czy ja będę mógł wyprowadzić się kiedy stąd, kiedy już taka klątwa wisi nade mną, że muszę całą wieczność przepędzać w tym domu!...
Pan Łukasz był jakiś znużony, więc zapalił świecę, rozebrał się i legł spać.
Zasnął twardo, bez marzeń. Ale następnego poranku51 przypomniał sobie piekielne widzenia, jednostajną wieczność, brak celu w życiu — i posmutniał.
Stróż przyniósł mu bułkę i trochę gorącej wody. Pan Łukasz przyrządził sobie herbatę, wypił ją i znowu medytował nad swym nieszczęściem.
W południe ten sam stróż zaopatrzył go obiadem z taniej kuchni i wyszedł, nic nie mówiąc. Pan Łukasz był pewny, że już dziś nie zobaczy twarzy ludzkiej, na miasto iść nie śmiał, obawiając się, ażeby mu nie przypomniało zbyt wyraźnie piekła.
Wtem, około czwartej, począł ktoś gwałtownie dobijać się do drzwi. Pan Łukasz otworzył i o mało nie padł na ziemię. Przed nim stał adwokat Kryspin.
Starzec, nie mogąc myśli zebrać, milczał. Adwokat zaś był jakiś niezadowolony. Wszedł na środek pokoju i rzekł pochmurnie:
— No, ciesz się!... Wygrałeś sprawę, ale przed trybunałem boskim!...
Szalona radość opanowała starca.
— Ja wygrałem sprawę przed trybunałem boskim? — zawołał. — Jakim sposobem?... Więc mnie już nie wyrzucą z piekła?...
— Czyś zwariował, Łukaszu?... — spytał adwokat zdziwiony.
— Słyszę przecie, co mówisz...
— Kiedy mówię — rzekł adwokat — żeś wygrał sprawę przed trybunałem boskim, to znaczy, żeś ją przegrał w sądzie ludzkim i że albo musimy wynaleźć kruczek do nowego procesu, albo oddać twojej córce ten dom... Rozumiesz?...
Pan Łukasz począł trochę rozumieć.
— Trybunał boski... trybunał boski... — mruczał starzec, a potem nagle zapytał adwokata:
— Za pozwoleniem!... Więceś ty nie zginął52 w tym pociągu, który się rozbił?...
— Ja nim nawet nie jechałem. Ale co ty mówisz, Łukaszu?
— Zaraz! — przerwał mu starzec. — Więc nie zabiłeś się i nie byłeś w piekle?
Do pokoju wpadł stróż, trzymając w ręku pantofel.
— Panie! — zawołał — jest pantofel, znalazłem go za beczką...
Pan Łukasz obejrzał swój pantofel i nie mógł dostrzec na nim ani śladu ognia.
— Więc i mój pantofel nie był w piekle?... — szeptał starzec.
— Ty masz bzika, Łukaszu! — krzyknął rozgniewany adwokat. — Ja ci mówię, żeś przegrał proces, a ty mi pleciesz o piekle.
— Widzisz, miałem wczoraj dziwny i przykry sen...
— Co tam! — przerwał Kryspin — sen mara, Bóg wiara!... Teraz nie o sny chodzi, ale o to, czy wynosisz się z kamienicy, czy też dalej procesujesz się z córką?
Pan Łukasz zamyślił się. Myślał, rozmyślał, rozważał, nareszcie rzekł stanowczo:
— Proces!...
— Tak, to rozumiem! — odparł adwokat. — Ale, ale!... Była dziś u mnie stolarzowa i powiedziała, że odwołujesz licytacją na ich ruchomości. Czy to prawda?
Pan Łukasz aż skoczył.
— A niechże Bóg broni! — wykrzyknął. — Wczoraj byłem trochę rozstrojony, obiecałem, że cofnę licytacją, i nawet (wstyd mi wyznać) dałem babie dwa ruble... Ale dziś jestem już zupełnie trzeźwy i uroczyście odwołuję wszystkie nierozsądne obietnice.
— No, tak! — rzekł adwokat z uśmiechem, ściskając Łukasza za rękę. — Teraz poznaję cię... Bo kiedym tu wszedł, wydawałeś mi się jakby innym człowiekiem!
— Ten sam, ten sam do śmierci!... Zawsze twój Łukasz!... — odparł rozrzewniony starzec. — Żal mi tylko trzynastu rubli, które pozwoliłem sobie wydrwić.
Po tej odpowiedzi obaj panowie ucałowali się serdecznie.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
1. brązy — tu: przedmioty a. okucia z brązu. [przypis edytorski]
2. gryźć się — tu: martwić się, trapić się. [przypis
Uwagi (0)