Nawrócony - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka txt) 📖
Podobno złego diabli nie biorą. W wypadku pana Łukasza, siedemdziesięcioletniego skąpca, to stare powiedzenie nabiera nowego, bardzo dosłownego znaczenia. Od dziecka pazerny ponad miarę, nigdy nie splamił rąk dobrym uczynkiem, nie wie co to współczucie, a do jego ulubionych rozrywek należy procesowanie się z córką. Kto by chciał przebywać w takim towarzystwie? Okazuje się, że nawet mieszkańcy piekła nie mają na to ochoty.
Jak zakończy się przygoda polskiego Scrooge'a? Czy piekielna wizja wystarczy, by się nawrócił?
Bolesław Prus (właściwie Aleksander Głowacki) był świetnym obserwatorem, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości — nikt tak jak on nie opisywał nastrojów i mechanizmów społecznych. Współpracował z wieloma gazetami, m.in. „Niwą” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”, a ukazujące się w „Kurierze Warszawskim”, opisujące życie miasta, „Kroniki” cieszyły się dużą popularnością. Brał udział w licznych inicjatywach społecznych i oświatowych.
- Autor: Bolesław Prus
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nawrócony - Bolesław Prus (nowoczesna biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus
— A! do licha! — mruknął Łukasz. — Temu zastępcy trzeba zapłacić, podczas gdy poczciwy Kryspin nic nie brał!... Jeszcze może sprawę przegram i wyrzucą mnie z domu?...
Złożył list, wsunął go w kopertę i schował do biurka, mówiąc dalej do siebie:
— Pewnie Kryspin jak zwykle miał przy sobie wszystkie pieniądze... Jeżeli zginął w pociągu, to go niezawodnie okradną. Familii nie ma... Stary kawaler... Nie wolał on by to mnie taką sumę zapisać?... Miał chyba ze dwadzieścia tysięcy rubli...
Z tymi słowy pan Łukasz starannie obmacał piersi, na których pod szlafrokiem, koszulą i kaftanikiem gruba paka tysiącrublowych listów zastawnych spoczywała dniem i nocą.
Wiadomość o możliwej śmierci adwokata w połączeniu z procesem i licytacją, które on właśnie prowadził, zrobiły na panu Łukaszu bardzo silne wrażenie. Starzec zmartwił się tak, że aż uczuł bóle reumatyczne w nogach i w głowie. Chodzić nie mógł, więc owinął głowę zabrudzonym szalikiem i położył się na łóżku.
Z ulicy dolatywała go woń asfaltu, którym na koszt pana Łukasza i innych właścicieli domów wylewano chodnik. Ostry zapach drażnił starca.
— Oto dzisiejsze gospodarstwo miejskie! — biadał stary samotnik. — Robią chodniki z materiałów kruchych i tak cuchnących, że człowiekowi mało głowa nie pęknie. Bodajeście z piekła nie wyjrzeli, a najbardziej ten diabelski inżynier, który dopóty pisał o asfalcie, dopóki nie wziął go w antrepryzę14. Włóczykij!...
I z niejakim zadowoleniem rozmyślał o tym, że inżynier może naprawdę z piekła nie wyjrzeć. Ale jednocześnie przypomniał sobie, że przed chwilą jemu, panu Łukaszowi, posłaniec powiedział:
„Bodaj cię z piekła wyrzucili!...”.
— Głupiec jakiś! — szepnął pan Łukasz. — Mnie by tam z piekła wyrzucili!...
Ale wnet pomiarkował, że plecie od rzeczy i sam na siebie zły wyrok wydaje. Bo jeżeli go z piekła nie wyrzucą, to będzie w nim siedział, będzie i gotował się w smole...
— Za co?... — mruknął starzec. — Cóżem ja komu winien?...
Sumienie jednak musiało mu coś wyrzucać, wnet bowiem poprawił się:
— Naturalnie, żem nic nikomu nie winien... Jak żyję, nie pożyczałem pieniędzy od nikogo!...
Ale i ten wykręt nie zaspokoił go.
Pan Łukasz był jakoś dziwnie rozstrojony. Asfalt pachniał coraz mocniej, a jego bolała głowa coraz gwałtowniej. Nie mógł opędzić się myśli o losie adwokata Kryspina, który już umarł, choć miał dopiero lat sześćdziesiąt — i umarł nagle...
A ten piękny komplet preferansistów grających o liczmany jakże prędko rozproszył się! Jeden sędzia umarł na apopleksją15, mając lat pięćdziesiąt osiem. Drugi na suchoty — w pięćdziesiątym roku życia. Trzeci spadł ze schodów. Prokurator bodaj czy się sam nie otruł, a teraz przyszła kolej na adwokata. Przy siedemdziesięcioletnim panu Łukaszu wszyscy oni byli młodzikami i pomimo to zeszli ze świata. Tam, za grobem, zebrało się już całe kółko preferansistów — i jeżeli nie grają jeszcze, to tylko z tego powodu, że on się jeszcze nie stawił.
— Brrr!... jakże mi zimno! — mruknął pan Łukasz. — A jeszcze ten asfalt... O, to byłby interes, gdyby mnie dym asfaltowy umorzył16 teraz, zaraz!... A tu proces nierozstrzygnięty, stolarz niezlicytowany, lokale niewynajęte, mularz może wykraść swoje naczynia... A stróż, ten, gdybym już nie wstał, zrewiduje moje zwłoki i zabierze mi spod kaftanika trzydzieści tysięcy rubli. A ja nie będę go mógł nawet zaskarżyć!... Czy to być może, abym ja przeżył siedemdziesiąt lat? Wydaje mi się, że dzieciństwo, szkoły, biuro, preferans, że wszystko to odbyło się wczoraj. Ale kłopoty, procesy, samotność jakże długo ciągnęły się!...
Strach ogarnął pana Łukasza. On nigdy jeszcze tak poważnie nie myślał o życiu, nigdy nie zastanawiał się nad nim, tylko zbierał i gromadził, co mu wpadło pod rękę.
— Ej! czy te nowe, niesłychane myśli nie oznaczają bliskiego końca?...
Pan Łukasz chciał zerwać się, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Chciał zrzucić szalik z głowy, ale stracił władzę w rękach. W końcu chciał oczy otworzyć... Na próżno!...
— Umarłem! — westchnął, czując, że mu i usta zdrętwiały.
Gdy panu Łukaszowi wróciła przytomność, nie leżał już na swym łóżku, ale stał w jakiejś dużej sieni przed żelaznymi drzwiami. Sień była sklepiona i miała ceglaną posadzkę. Przy drzwiach siedział17 ogromny zamek, przez którego dziurkę dokładnie widzieć można było sąsiednie mieszkanie.
Pan Łukasz zajrzał.
Zobaczył dwie sale, jedna za drugą. W pierwszej ktoś bardzo podobny do adwokata Kryspina czytał wielki zeszyt sądowych aktów. W drugiej sali był stół zielonym suknem przykryty i kilka prostych foteli obitych czarną skórą. W głębi, przy szafach zapełnionych aktami, czterej mężczyźni zdejmowali ubrania cywilne i wkładali zbyt ciasne albo zbyt obszerne, a w każdym razie mocno wyszarzane mundury ze złoconymi guzikami i haftem na kołnierzach.
Pan Łukasz zaniepokoił się. Ci czterej byli mu dobrze znani. Jeden z nich, kulawy, z bliznami na twarzy, bardzo przypominał sędziego, który stracił życie, spadłszy ze schodów. Ten drugi tłusty, z krótką szyją i siną twarzą, był niesłychanie podobny do sędziego zmarłego na apopleksją. Trzeci, chudy jak laska cynamonu, czysty szkielet, kaszlący — to sędzia, co umarł na suchoty. A czwarty — to prokurator, prokurator we własnej osobie, który ze wszystkimi kłócił się przy preferansie, wiecznie chorował na wątrobę i pod wpływem hipochondrii18 połknął strychniny19!...
Co to znaczy?... Czyżby pan Łukasz spał i marzył?...
Starzec uszczypnął się i teraz dopiero spostrzegł, że zamiast szlafroka ma na sobie długi czarny surdut watowany. Coś go ukłuło w brodę. To kołnierzyk tak mocno wykrochmalony, że w życiu podobnego nie nosił. Uczuł w końcu, że nogi go trochę pieką. Spojrzał. Ależ on ma nowe buty!... Nowe i ciasne!
Nieograniczone zdumienie ogarnęło pana Łukasza. Starzec przestał rozumować, stracił pamięć, a nawet, co gorsze, obecność czterech zmarłych towarzyszów preferansa począł uważać za rzecz bardzo naturalną. W takim nastroju ducha przycisnął wielką klamkę. Ciężkie drzwi odsunęły się i pan Łukasz wszedł do sali sklepionej podobnie jak sień i przypominającej izby klasztorne albo hipoteczne.
W tej chwili jegomość czytający akta odwrócił się od pulpitu i pan Łukasz poznał w nim adwokata Kryspina. Prawnik zdawał się być nieco potłuczony, miał jednak cerę zdrową i minę dość swobodną.
— Więc ty żyjesz, Kryspinie? — zawołał pan Łukasz, ściskając przyjaciela za rękę.
Adwokat spojrzał na niego badawczo.
— Twój dependent — mówił dalej Łukasz — napisał mi, że się pociąg z tobą rozbił...
— No, tak.
— I domyślał się, że jesteś zabity...
— No tak — odparł adwokat obojętnie.
Pan Łukasz zawahał się, jakby nie dowierzając swoim organom akustycznym.
— Jakże — pytał — więc w tej katastrofie kolejowej ty zostałeś zabitym20?
— Rozumie się.
— Na śmierć?...
— Rozumie się! — odparł zniecierpliwiony adwokat. — Przecież kiedy ci sam mówię, że zostałem zabity na śmierć, to już musi być prawda.
Pan Łukasz zamyślił się. Według ziemskiej logiki to, co mówił jego przyjaciel, nazywało się nie „prawdą”, lecz „niedorzecznością”. W tej chwili jednak starzec uczuł w swej głowie przebłyski jakiejś nowej logiki — więc adwokat mówiący o swej śmierci w czasie przeszłym wydał mu się zjawiskiem jeżeli nie zwykłym, to przynajmniej możliwym.
— Powiedzże mi, mój Kryspinie — rzekł Łukasz — powiedzże mi, a... pieniędzy nie ukradli ci?
— Bynajmniej, leżą nawet w tej sali.
I to powiedziawszy, adwokat wskazał na jedną półkę, gdzie między stosem makulatury walały się listy zastawne.
Pan Łukasz oburzył się.
— Któż znowu tak robi, mój Kryspinie? Mogą ci jeszcze zginąć!... — zawołał.
— A cóż mnie to obchodzi? Listy zastawne nie mają tu żadnej wartości.
— Tylko złoto? — pochwycił Łukasz.
— Ani złoto. Bo i co nam po nim? Wikt mamy darmo, mieszkanie darmo, odzienie nie niszczy się, a w preferansa grywamy o grzechy powszednie.
Pan Łukasz nie rozumiał tego, co słyszy, ale też przestał się dziwić.
— Swoją drogą — rzekł do Kryspina — złoto nawet w tych warunkach ma swoje powaby. Posiada ono blask, dźwięk...
Adwokat zbliżył się do ściany i otworzył małe, żelazne drzwiczki. W tej chwili Łukasz zobaczył straszliwy blask buchający jakby z pieca, gdzie topi się stal, usłyszał okrutne jęki tysiąca głosów i brzęk łańcuchów.
Pan Łukasz zamknął oczy i zatkał uszy. Nigdy jeszcze nerwów jego nie wstrząsnęły równie silne wrażenia.
Adwokat zatrzasnął drzwiczki i rzekł:
— To ma lepszy dźwięk i blask aniżeli złoto. Prawda?
— Tak — odparł uspokojony Łukasz — ale złoto ma wagę i trwałość.
Kryspin przez chwilę milczał smutnie.
— Łukaszu — rzekł nagle — podaj no mi moją rękawiczkę. Ona leży na tym pulpicie.
Łukasz schwycił prędko czarną rękawiczkę zwyczajnych rozmiarów, lecz w tej chwili rzucił ją na ziemię. I — niesłychana rzecz! — drobny ten przedmiot upadł z łoskotem kilkusetfuntowej bryły żelaza.
— Co to znaczy? — zapytał przerażony.
— To, widzisz, jest materiał, z którego mamy odzienie. Krawat i rękawiczki ważą po pięćset funtów, buty po dwa tysiące funtów, surdut około stu tysięcy funtów i tak dalej!... Mamy zatem dosyć owej wagi, która ci się tak podoba w złocie.
Powiedzieliśmy, że pan Łukasz od chwili wejścia do tej sali nie dziwił się niczemu, tylko nic nie rozumiał. Obecnie począł nawet coś rozumieć, stopniowo coraz jaśniej, ale uczuł zarazem strach, z początku mały, potem większy, a nareszcie dosyć wielki. Aby więc rozproszyć swoje wątpliwości, a z nimi obawy, zapytał po cichu adwokata, ścisnąwszy go czule za rękę:
— Kochany Kryspinie! powiedz mi, gdzie... niby gdzie... ja jestem?
Adwokat wzruszył ramionami.
— Czy jeszcze nie domyśliłeś się, że jesteś za grobem, tam, gdzie zmarli zamieniają żywot doczesny na wieczny?
Pan Łukasz otarł pot z czoła.
— Nieszczęście! — zawołał — a toć ja zostawiłem dom i mieszkanie bez nadzoru...
W sąsiedniej sali rozległ się głos dzwonka.
— Kto tam jest? — zapytał nagle Łukasz.
— Nasi preferansowi towarzysze: sędziowie i prokurator.
— Więc możemy zrobić pulkę21? — rzekł nieco weselej Łukasz. — Widziałem tam nawet stół...
Kryspin jednak był mniej wesoły.
— My tu robimy pulki — odparł — ale z tobą musimy naprzód załatwić czynność urzędową. Dowiedz się, że tamci panowie tworzą sąd szczegółowy, który zbada całe twoje życie i zakwalifikuje cię do pewnej kategorii piekła. Ja jestem twoim adwokatem, rozpatrzyłem się w aktach i obawiam się, czy będziesz mógł zasiąść z nami do puli!...
Gdyby teraz pan Łukasz miał przed sobą lustro, przekonałby się, że istotnie jest trupem — tak zmizerniał, wysłuchawszy adwokata.
— Kryspinie! — rzekł nieszczęśliwy, drżąc całym ciałem — więc wy jesteście w piekle?
— Bah!...
— I ja mam być w piekle?...
— Och!... — mruknął adwokat jakby zdziwiony pytaniem.
— A jakimże prawem wy mnie sądzicie?
— Tu, widzisz, jest taki zwyczaj, że hultaje sądzą hultajów — odparł Kryspin.
— Mój kochany — rzekł Łukasz, składając ręce — więc kiedy tak, to osądźcież mnie do tego oddziału, w którym sami bawicie!...
— My tylko tego pragniemy — odpowiedział adwokat — ale...
— Co ale?... Jakie ale?...
— Musisz dowieść sądowi, że w ciągu życia spełniłeś choć jeden czyn... bezinteresownie.
— Jeden? — zawołał pan Łukasz. — Chyba sto, tysiąc... Ja całe życie postępowałem tylko bezinteresownie.
Kryspin z powątpiewaniem pokiwał głową.
— Mój Łukaszu — rzekł — ja z twoich aktów bynajmniej nie widzę tego. Gdybyś, jak mówisz, całe życie postępował bezinteresownie, to nie dostałbyś się do naszego towarzystwa, które w czwartym departamencie piekła tworzy ósmą sekcją22 jedenastego oddziału.
W sąsiednim pokoju odezwał się dzwonek po raz drugi. Jednocześnie Łukasz usłyszał gruby głos sędziego, który zmarł na apopleksją23:
— Czy nowo przybyły już gotów?
— Chodźmy! — rzekł adwokat, biorąc Łukasza pod rękę.
Weszli. Sąd siedział w komplecie, ale żaden z jego członków nawet kiwnięciem głowy nie powitał Łukasza. Starzec obrzucił okiem salę. W dużych szafach leżały akta opatrzone nazwiskami. Łukasz naprędce odczytał niektóre i ze zdumieniem przekonał się, że są to nazwiska dobrze znanych mu właścicieli kamienic w Warszawie. Na jednych półkach spoczywały dokumenta samych preferansistów, na innych — samych wiściarzy24, gdzie indziej takich, którzy grywali tylko w bezika25...
Nad szafami widać było gęstą pajęczynę, pająki z twarzami sławnych lichwiarzy, które zajmowały się udręczaniem much. W tych biednych owadach pan Łukasz poznał najznakomitszych współczesnych rozrzutników.
Sala ta znajdowała się pod dozorem jednego z eks-urzędników cyrkułowych, który grzeszył braniem łapówek, a umarł z pijaństwa.
Prokurator zabrał głos.
— Dostojni sędziowie! — rzekł, wskazując na Łukasza. — Ten oto człowiek, jak wam z odnośnych dokumentów wiadomo, przez ciąg siedemdziesięciu lat spędzonych na ziemi nikomu nie zrobił nic dobrego, a wielu krzywdził. Za takie postępowanie wyrokiem wyższej instancji zakwalifikowany został do jedenastego oddziału w czwartym departamencie piekła. Obecnie zaś chodzi o to tylko, czy ma być przyjęty do naszej sekcji, czy do innej, a może... posłany gdzie dalej. Zależy to od jego osobistych zeznań i dalszego postępowania. Czy adwokat obwinionego ma co do powiedzenia?
Pan Łukasz spostrzegł, że już w połowie prokuratorskiej mowy wszyscy sędziowie twardo zasnęli. Nie dziwiło go to jednak, gdyż jako zapamiętały procesowicz, bardzo często bywał na sądach, tam — na ziemi.
Nigdy jeszcze pan Kryspin nie okazał tyle adwokackich przymiotów,
Uwagi (0)