Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Słuchaj — wróćmy do zdarzeń pielgrzymki, bo i pielgrzymka święta, która dowiodła do takiej miłości. 6-go now. 1839 wszystkie gwiazdy paliły się na szafirze nieba, a śniegi widmiły się biało na skałach Splugenu, gdyśmy późnym wieczorem do la Spluga dojeżdżali. Dopiero 9-go w wieczór Mediolan nas powitał. W rok później, już od 3-ech dni w Rzymie byliśmy i konno przy ślicznej pogodzie z Wojewodą po Kampanii błądziliśmy, w rok jeszcze później, pokój Twój czerwienił się firankami, ogień palił się na kominku, dwunasta dobijała między 5-tym a 6-tym dniem tego samego miesiąca, a ja płakał, a Ty mówiła: „Nigdy nie ujrzę już Ciebie”. Przeczucie to Twoje nie na mnie, ale na Konstantym biednym się sprawdziło. Działo się to w Melun, a jeszcze rok przydaj, oto Nicea, i Biribi pewno pod Tobą, i konna przejażdżka i pospiech, by na obiad trafić do Mamy.
Wszystkie szóste nowembra Ci wyliczyłem. — The shiver of unhappiness369 równie w moich kościach, jak w Twoich; okropnie głowa mi się rozdziera, rozpada, kończę już, do obaczenia. Proszę Cię, ten list dwa razy przeczytaj i pomyśl, że w nim jest prawda święta. Niech wszystkie anioły Pańskie Cię strzegą. Zostań, zostań się i owszem, tem lepiej, listy prędzej dochodzić będą, zostań się, a z wiosną Rey ujrzysz, gdy porośnie rezeda!
Twój teraz i na wieki.
(z Warszawy, pod koniec 1843)
Zdarza mi się sposobność przesłania Ci pamiątki po dwóch umarłych, co niegdyś żyli z nami razem. Gdy Otto Rajecki umarł w Nicei 1838 roku, wierny Grześ jego wrócił na Litwę i tu, w Warszawie, Konstantemu kij ten po panu odstąpił — odtąd Konstanty tej laski używał. Niechże Ci na pamiątkę po drogim nam wspólnie i dzielnym duchu będzie! Lepiej on, zaprawdę, zaprawdę uczynił: Meliorem partem elegit370, odwrócił twarz od tej piramidy podłości, zwanej światem i odszedł! Jam się został i żyć muszę śród podłych.
Nie uwierzysz, zacny mój i ukochany, do jakiego stopnia poniżenia doszły tu serca; jak płyn, co w nich krąży, krwią już nie jest. Powiadam Ci, błogosławieni ci, którzy o głodzie wędrują po drogach bitych świata, błogosławieni, którzy jej na oczy nie oglądają swoje! Im może niewygodnie, ale za to godnie; im głód dokucza, ale nie hańba, wstyd; im nie przychodzi co dzień pogardy łzami krwawemi płakać nad gnijącemi gruzy serc ludzkich. Męczeństwo poniżenia jest najgorsze z męczeństw. Adamie mój! Ty mnie rozumiesz, nie mam co pisać dalej! Módlmy się tylko do Boga o to, by zwiał śmiecie podłości z dusz wielu — i Ducha Świętego tchnął w piersi żywe a umarłe, by przestały wierzyć, że dobro ciała ostatecznym jest celem na tym planecie!
Reszta rzeczy, które Ci przesyłam, niech się dostanie Czajce, do własnych rąk jego; dla niego to samego jest, więc tak uczyń, by on to dostał371.
Pozdrowiłem Cię krótkim liścikiem i żegnam. Com Ci radził, pamiętaj przeczytać, przeczytaj, poznasz głos przyjaciela, daj Boże, by nie na puszczy wołający372. Pamiętaj o mnie, bo nieraz tu myślę o Tobie, ilekroć marzą mi się postacie pełne dumy, godności i cnoty, z których czoła nie starło się piętno ducha onego, co ożywiał przeszłe wieki, i zwał się Duchem Rzeczypospolitej! Vale et ama373.
23 dec[embra] 1843. Warsz[awa]
Consuelo374! Strach, jak mi smutno, smutno — smutno! Dopierom zapieczętował list do Ciebie i znów piszę, smutno mi, smutno. Tak mi samotnie, — tak mi nie u mnie. Niebo szare — nie takie było, gdyśmy wigilie razem jadali, biedni my oboje! Ten sztych, któren mi dziś przysłałaś, taki czarny, zda mi się, jakby to duchy nasze po śmierci patrzały na obraz ciemny, zamglony stron świetlanych, gdzieśmy bywali za życia. To nie Sassenage, to nie Aix na wiosnę, ale to czyściec jakiś, mający kształty Sassenażu, rysy Aixu, bez światła, i my tam oboje, jak za życia, Ty wyższa, Ty wysmukła, z kapelusikiem i suknią konną, ja niższy, ręką podpierający Ciebie, i patrzym na tę wodę tak bladą, na te wzgórza tak ciemne. Ale dobrze nam, bośmy razem, lepiej tysiąckroć, niż gdyby każden z osobna stał w okolicy nadobnej, gdzie pełno światła, a gdzie nie ma duszy jego. I w istocie zważ, czy tak nie z nami teraz? To, co moja fantazja tu kreśli i przenosi poza grób, czyż właśnie nie stanowi położenia obecnego naszego? Czyśmy nie razem, Consuelo? Strasznie się mylimy, gdy myślimy, żeśmy nie razem, tylko my nie w raju razem, my razem w czyśćcu, a czyśćca dla nas by nie było, gdybyśmy nie byli dalecy jeden od drugiego! Więc tem samem, że my nie razem w raju, jesteśmy razem w czyśćcu naszym. Kiedyś musimy być w niebie, bo żaden czyściec końcem nie jest, ni celem ostatecznym, tylko przejściem z raju do nieba, tak dla każdego, jak dla wszystkich, tak dla serca jednego, jak dla całej ludzkości. Lecz trzeba umieć przetrwać czyściec, bo, kto zwątpi, idąc przez pustynię, nie dojdzie jej końca i ziemi obiecanej nie obaczy. Wieczne to prawdy. Rozpacz jest konieczną w życiu, lecz i ze dna samego najgłębszej rozpaczy można się podnieść własną pracą, własną zasługą. Miłość właśnie jest tą potęgą, co cierpliwsza od złego i silniejsza od śmierci. Dla miłości próbą śmiertelną, próbą grobu, czyśćcem, pustynią, pracą, zasługą (bo te wszystkie wyrazy jedno znaczą), jest rozdział. Kto go przetrwa, ten wróci do połączeń nieba, i to na ziemi, tu, tu, gdzie był i raj jego serca i czyściec!
Tak piszę, a zbliża się noc, a zjadą się wkrótce goście i będzie wieczerza, lecz 23-go dziś, a nie 24-go, zważ na ten szczegół. Losowi wdzięcznym za niego. Jutro o prawdziwej rocznicy spotkania duchów naszych na ziemi sam jeden będę, a samotność dla mnie to Ty, bo pełna Ciebie, bo nigdy niczem nie zaludniona, tylko Tobą. Więc, o ile można być z kim, gdy się jest w czyśćcu, będę z Tobą jutro o 6-ej z wieczora.
24-go dec[embra]. Dziś więc św. Delfina. Neapol, Neapol, gdzie Neapol? Strach mnie chwyta, gdy wspomnę, żem mógł w takim żyć raju i nie umrzeć — nie umrzeć! Czy Ty widzisz tę wyspę Capri, ostatni raz widzianą przez nas oboje z wierzchołka Righi? Czy Ty ją widzisz, jak stoi na środku błękitów? O tej godzinie temu lat pięć patrzałem na nią, bezwiedny tego, co mnie wieczór spotkać miało. Stałem przed Vittorią długo, długo, — ciche morze jak spokojne szkło leżało. Smutno mi było, myślałem o śmierci tej biednej Rozpędowskiej375, rozmaite widzenia ze snu dantejskiego wiły mi się po głowie. Byłem bez przeszłości i bez przyszłości, zobojętniony, znudzony, jednak jeszcze pełen życia, nie domyśliwałem się, że za godzin kilka przyszłość cała moja rozstrzygnie się, że spotkam istotę, bez której żyć, czy w szczęściu, czy w nieszczęściu, czy w przytomności, czy w rozdziele, już nie potrafię nigdy. Że spotkam duszę mi przeznaczoną, z którą wszystkie losy moje przedgrobowe i pogrobowe odbyć się będą musiały. Że spotkam biegun ducha mego drugi, połowę konieczną i dopełniającą mnie samego, z którą układać się będę do jedności i spójni przez lata, przez stany wszystkie mego ja, przez wieki, na tym planecie i na innych. Pamiętam, żadnym sposobem jechać nie chciałem do Palazzo Valle. Wahałem się instynktowo, jakby duch mój się lękał tej chwili uroczystej, która miała zawrzeć w sobie wszystką przyszłość serca mego. Dopiero uproszony pół-gniewnym smutkiem ojca, poszedłem się ubrać i wstąpiłem do powozu z nim, z strasznem biciem serca; wiedziało, wiedziało dobrze serce, czemu bije. Już nigdy na ziemi tak bić nie miało na progach edeńskich. Chyba podobnie uderzy, gdy do nieba zbliżać się będzie, gdy, wygnane, powróci do domu. Kto nie doznał wspólnych, wszystkich naszych losów, ten nie wie, co miłość, ten nie domyśla się, co to kochać. Kto tysiąc razy rozdarty, przebity, konający, tysiąc razy nie ożył, nie wrócił, nie odzyskał szczęścia i znów go nie stracił, kto nie doznał wszystkich najtajemniejszych natchnień namiętności i najświętszych uniesień przywiązania, kto nie ryczał, jak lew wściekły, i nie płakał zaraz potem, jak dziecię, jak anioł niebieski, kto nie przebył wszystkich okręgów zdarzeń i uczuć, a zawsze jedną myślą, ideą, miłością wiedziony, — kto w najrozmaitszych położeniach, okolicach, smutkach i weselach nie kochał zawsze równie, zawsze tak samo, z woli i mimo woli zarazem, z natchnienia i z rozumu zarazem, jeden i ten sam wiecznie sercem, choć różny chorobą, nerwami, okolicznościami, różny ciałem i duszą, lecz duchem zawsze ten sam, ten nie kochał! Ten dzieckiem w kochaniu, ten, choćby posiadał wszystką wiedzę, ten, choćby był dopełnił wszelakiego czynu, ten, choćby błysnął najwyższym geniuszem, darmo, ten nie wie, ni czuje, co to jest miłość, co to jest kochać, i tego mu nikt nie wytłumaczy!
6-ta w wieczór! I nadpłynęła ta mistyczna duchowi mojemu godzina. Sam jestem, pożegnałem wszystkich, zamknąłem się na klucz, zapaliłem świece, i witam Cię, o postaci dialowa, witam Cię tak, jak wtedy wyglądałaś, kiedyś weszła do tego salonu neapolitańskiego: w trumnie jeszcze śnić mi się będzie ta chwila. Na sądzie planety jeszcze Ci o niej będę gadał. I gdzieś jeszcze dalej i gdzieś jeszcze wyżej, anioł ją przypomni aniołowi, ja Tobie! Jakżeż rozrzuceni ci, którzy wtedy byli razem. Już jedna umarła, biedna ciocia Pelagia, pokój i światło duchowi jej! Ty i Lusza gdzie indziej, Matka gdzie indziej, ja tu, o, ja nie tu! Alboż ja nie z Tobą teraz? O Boże! Z tej jednej chwili, co się wysnuło? Ile szczęścia dla mnie, ile łez dla Ciebie, jednemu i drugiej, myślę, że cały dalszy ciąg życia! Nie tylko szczęście, nie tylko łzy, nie tylko to albo owo, ale wszystko, słowem życie całe w swoich wszystkich kształtach, jedną wielką mocą kierowane i rządzone! Ani Ty, ani ja w tej chwili brzemiennej obojgiem nas nie wiedzieliśmy, że na zawsze ona nas połączy i z nas utworzy to, czym później byliśmy, to, czym teraz jesteśmy i czym będziemy jeszcze. Ale teraz z ubieżonej części życia możem resztę wymiarkować, możem już po nitce dopełnionej przeszłości przyszłości dojść, możem sobie powiedzieć, że, jako nas ta chwila połączyła, tak już żadna inna nas nie rozłączy, i że stało się naszem fatum być razem, pod wszelkiemi kształtami połączenia czy rozdziału, szczęścia czy smętku, nadziei czy rozpaczy, życia czy śmierci! Jużeśmy to wypracowali, wyrobili, wysłużyli u nas samych. Już staliśmy się nieodzowną zawisłością jedno od drugiego, i wspólnem nam wszystko!
Jakżeś Ty dumno wyglądała wchodząc, z tym półpłaszczykiem na ramionach. Zarazem pokłócił się z Tobą, ale nie byłbym się pokłócił, gdybyś już nie była na wskróś poruszyła wszystkich strun ducha mego, byłbym milczał lub same bladostki i nicostki plótł. I cały wieczór siedziałem; ojciec wyjechał, ja został! Ach, ja tam zostać miałem na wieki! Czy pamiętasz? Czy widzisz? Czy czujesz tak dobitnie, tak jasno-widnie, tak cudownie to wszystko dotąd, jak ja? Mnie się wydaje, żem w tym pokoju i że pierwszy raz Cię widzę, mnie się wydaje, że siedzę przy stole obok Pelagii, a naprzeciwko Ciebie, a ten głupi Noailles przy Tobie. Jestem tam, jak somnambulka jest w przeszłości, teraźniejszym sposobem.
Znać straszniem osłabły na nerwach, bo tylko wstałem przed godziną od stolika, chciałem przejść się po pokoju, trąciłem o łóżko, padłem na nie i zasnąłem, snem wyczerpnięcia, snem boleści i widziałem Ciebie, lecz jakoby za chmurą, za mgłą, nie jasno. Teraz przebudziłem się, patrzę, wpół do 8-ej już; wróciłem do stolika. Twój obraz wyjąłem z szuflady, postawiłem przed sobą! O mój duchu biały, niech pomodlę się do Ciebie, — święta moja, błogosławię Ci! Nie wyglądasz mi srogą ani zagniewaną dzisiaj. Idziesz, jakobyś szła ku niebu dalekiemu pełna wiary, mocy, potęgi, i spozierasz na mnie z nieskończoną tkliwością, mgieł nawet mniej, niż zwykle, na płótnie tym, góry lepiej widać, i niebo jaśniejsze! Włosy Twoje czarniejszemi, twarz iskrą życia bardziej, niż zwykle, natchniona. Wierz mi, Dialy, ja sobie nie tworzę, nie wyobrażam dowolnie wszystkich tych szczegółów, ilekroć opisuję Ci Twój obraz, ale wiernie opowiadam wrażenie, w tej chwili doznane. O, Ty piękna, piękna jesteś! Bóg Cię pięknie pomyślał! Znów mnie osłabienie chwyta; jutro listu dokończę; siły moje niszczeją w miarę, jak się rozdział przedłuża. Nie, nie, ja dobrze się nie czuję. Oto przyszły mi te wiersze Petrarki na pamięć, nagle, w tej chwili:
Czy przez sen przyszły mi na pamięć, że tak doskonale mogłem je napisać, nie czytawszy ich już od tak dawna? Ale słabo mi, słabo, przestać muszę, do jutra, o Dialy moja! A dziś ostatnie słowo moje niech będzie: błogosławię Tobie!
25-go grudnia. I wczoraj i dziś poczta mi nic nie przyniosła, złą noc przegorączkowałem, oczy bardzo mnie bolą. Dziwna
Uwagi (0)