Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Każdy z nas jest obrazem Boga na ziemi. Od lat tysiąców to Pismo św. wyrzekło, po lat tysiącach to samo z doświadczenia historii wypada. Biada tylko temu, kto ten obraz psuje lub niszczy w sobie. On przestaje być rzeczywistością, staje się marnym cieniem, staje się nicością.
Kiedy dojdziesz do przeświadczenia się gruntownego o tem, co twierdzę tutaj, nabędziesz wewnętrznego pokoju i zewnętrznej powagi. Staraj się więc jak najrychlej własną myślą przeniknąć te głębie. Bądź mi nurkiem, co rzuca się w morze trudu, by perłę wydobyć. Wiem, że od tej drogi niepodobna, byś tysiąc razy nie odskoczył, nie zboczył, nie zbłądził na stronę — ale przynajmniej pamiętaj, gdzie droga leży, by świat nie został pustynią nieodgadnioną dla Ciebie.
Wierz mi, że Ci dobrze radzę — a teraz Cię ściskam z całego serca. Pisz do mnie, kiedy Ci tego potrzeba i ile razy Ci tego potrzeba.
Z. K.
Matce Twojej najgłębsze moje uszanowanie. Frusia ściskam i Galetowi kłaniam. Pułkownika ściskam. Zdrowie moje źle idzie — osobliwie oczy — trudno mi długo pisać lub czytać.
11 lipca
Do 11 lipca ten list leżał w moim stoliku, bo chciałem Ci coś o niej donieść.
Widziałem ją180 kilka razy i dość długo za każdym razem, a choć nie mówiłem z nią, bo wiesz, że z pannami nigdy nie rozmawiam, przekonany jestem, że musi być bardzo dobra i słodka. Niezaprzeczenie także i piękną jest; pełna do tego prostoty i niewymuszoności, czem o całe niebo przeważa nad „boską” Julią181. Jej siostra wydała mi się piękniejszą — najśliczniejsza zaś ze wszystkich jest maleńka182 — oto żona dla Ciebie w przyszłości. Zachowaj się dla niej; przenieś od dorosłej miłość swoją do dziecka, które niezadługo podbieży w górę i stanie na równi z Tobą wtedy, kiedy będziesz panem wyboru i działania. Jeśli późniejsze rozwinięcie jej wdzięków nie zaćmi, będzie to anioł, nie kobieta. Sama pani, której starałem się dać wysokie o Tobie wyobrażenie, mówiła mi, że jedzie teraz do Karlsbadu, a potem do Toeplitz. Wspominała też o Maurycym z wielkiemi pochwałami, na co jej tak powiedziałem: „La différence, qui existe entre Maurice et Adaś est que Maurice est un homme, qui est enfant, et Adaś un enfant, qui est homme183”. Ale nie myślę, by moje słowa wiele ważyły u niej. Teraz bądź zdrów i napisz do mnie. Jutro wyjeżdżam stąd na wieś — i daj Boże, bym tu nigdy nie wrócił.
Zyg.
Gdańsk, 12 sierpnia 1838
Przyjechałem tu wczoraj, a jutro wyjeżdżam na powrót do domu. Interesa mojego folwarku pruskiego184, wymagały przysięgi. Odebrałem Twój list ostatni. Dzięki Bogu, że Colonnelo i Chevalier już przybył. Swatać mnie chcesz z jego córką. O, mój Adamie, to słowo „swaty” brzmi w moich uszach na podobieństwo tego drugiego: pogrzeb. Nie możesz sobie wyobrazić do jakiego stopnia rozdrażnienia doszedłem pod tym względem, jakie życie moje codzienne w domu, jak czuję, że zabijam mojego ojca i jak nawzajem sam zabijany jestem. Stałem się uosobioną troską i tęsknotą. Chory jestem na umyśle, na sercu być może, nie przeczę, sam to czuję; ale ta choroba z najlepszych sił mnie ogołaca, ssie mnie na kształt raka i w tęsknotę niczem nieskończoną pogrąża, a leczyć się nie potrafię. Zresztą, mój Adamie, jestem z tego gatunku ludzi, którzy dostali przenikliwy wzrok na wszystko co czarne i smutne. Coraz bardziej ogarnia mnie smutek, coraz bardziej przekonywam się o prawdzie słów moich, do księżnej pisanych, że prócz Boga nie ma podpory ni nadziei na wszechświecie.
Teraz wracam do domu, za dziesięć dni pojadę do Litwy, potem nie wiem, jak się obrócę. Zresztą wszystko mi jedno, w chacie czy w pałacu zawsze będę chory, do niczego niezdatny; przeklęte oczy moje, które mi nigdy nie dozwolą żyć na zewnątrz, jedno wewnątrz gryźć się i męczyć przymuszają.
Pisz rzadko, Adamie, bo ledwo mogę czytać pismo czyje, bo ledwo sam pisać mogę. Zdaje mi się czasem, że jakaś nieskończona ciemność zaczyna się roztaczać koło mnie, że tysiąc tysięcy pająków wiją nici cieniutkie, a jednak widnokrąg od nich ciemnieje; czasem znowu duże plamy czarne, czerwone, żółte, jak chmury, płyną koło skroni moich; oganiam się, ale to mało pomaga.
13 sierpnia. Zdaje mi się, że jest prawem stworzenia, iżby człowiek coraz bardziej smętniał, im dalej postępuje w życie. Zrazu tęcze się snują, przewodniczki nadziei, potem prysną, zwodnice, i, coś mienił światłem, w deszcz się przetwarza; później i deszczu już nie znajdziesz nigdzie, choćbyś kropli jego rad z chustki wycisnąć i nimi usta odwilżyć, będzie pogoda szara, sucha, pod nogami piasek, mgła nad głową, i w mgle utoniesz na wieki.
Gdańsk, miasto stare, piękne, gdzieniegdzie podobne do Wenecji. Nikogo tu nie znam, chodzę po ulicach, a nieznośnie mi ciężko, tęskno, niedobrze; w rzeczy samej schorzały jestem. Addio, mój drogi. Córce Twojej mnie przypomnij. Montlearowej moje uszanowanie. Addio, addio.
Twój
Konstanty Cię ściska. O Sylwanie ani słychu, nie wiem, gdzie przepadł.
Opinogóra, dnia 27 aug[usta] 1838 r.
Drogi Edwardzie!
Pisałem raz do Ciebie zaraz za przyjazdem do kraju, drugi raz w trzy tygodnie później, trzeci raz pokrótce, zapraszając cię do Knyszyna na początku septembra; ale teraz już tam nie pojadę, z ojcem podobno niedługo do Włoch wyruszę. Przesłałem Ci wreszcie pierścionek, który niegdyś do Rajeckiego należał, przez p. Proskurę. Na to wszystko żadnej, a żadnej odpowiedzi od Ciebie nie mam. Nie wiem co myśleć, co przypuszczać? Listy moje pod kopertą siostry Twojej powierzone... w Brodach, zdaje się, iż przepaść nie powinny były. Możeś Ty mnie odpisał przez poczty krajowe, nie przez Galicję i list Twój gdzieś się zawieruszył, lub dopiero 1839 roku mnie dojdzie. Moje listy zawierały dużo rzeczy, na które, że nie mam odpowiedzi Twoich, niezmiernie mi przykro i tęskno, że tak powiem.
Była tam i ciągła prośba moja do Ciebie, którą Cię zaklinałem, byś czuwał nad nią, i, jeśli jej położenie kiedykolwiek wymagać będzie, nadbiegł jej na pomoc, a mnie zaraz o tem uwiadomił.
Donieś mi też, co się z nią dzieje, co mąż robi, w jakim ona stanie umysłu, bo zupełnie przerwane są między nami komunikacje; a co dzień czuję, jakby przekleństwo, wiszące mi nad głową za to żem dowiódł ją do nieszczęścia. Ona i ja będziem tego znamię całe życie nosili. Raz jeszcze polecam ci ją — powierzam ci ją! Ty się nie domyślisz może nigdy, ile goryczy jest dla mnie w tych słowach, jednak tak szczerych, tak pełnych wiary w Ciebie które tu piszę.
Na miłość Boga mi odpowiedz! Na miłość Boga Cię proszę, a pisz do Warszawy! Choćbym już był wyjechał zagranicę, to mi list twój prześlą, a z miasta pierwszego, w którem się zatrzymamy, doniosę Ci, gdzie nadal masz mnie szukać.
Bądź zdrów i spokojniejszy, i szczęśliwszy ode mnie, na coś zasłużył — bo i lepszy jesteś. Twój
Zygmunt.
Linz, 9 novembra 1838
Przejeżdżając tak blisko Wiednia a nie mogąc Cię uściskać, niech Cię przynajmniej powitam kilką słowy, niech Ci powiem: „dobry dzień”. Coś mi w sercu nad miarę tęskno, żem tak niedaleko od Ciebie, a z Tobą nie będę; z wszystkich sił chciałoby mi się uściskać Ciebie. Wleczemy się diable wolno. Dopiero od dwóch dni zaczęliśmy nocami jechać. Zdrowie mego ojca nieszczególne, a humor także. Oh, dawniej inaczej bywały podróże moje, kiedy serce mi w piersiach biło, jak kopyta koni, i skry takie zeń leciały, i wszędzie w powietrzu rozlany był szał miłości, namiętności, nadziei, zachwycenia. Przeszło — a co przeszło, nie powróci.
Już trąbią na koniu pocztyliony. Bądź zdrów, ściskam Cię z serca, pisz zaraz do Wenecji! Mamy stamtąd do Neapolu jechać na zimę. Powiedz Adasiowi, by do Wenecji napisał także. W kraju coraz gorzej. Addio! Kiedy się zobaczym? Oh, mój Adamie, jakbym chciał przycisnąć Cię do piersi.
Twój.
Venezia, 18 novembra 1838
Drogi mój Konstanty! Kiedy wzrokiem, skierowanym ku biegunowi, myślą, pochyloną w stronę zorzy północnej, ścigasz mnie, głos mój nagle z łona mórz adriatyckich się podnosi, i woła na Ciebie z głębi pałacu Giustinianich, przerobionego dziś na Albergo di Europa185. Jeszczem pierwszego tego miesiąca był w kraju. Jazdą dwutygodniową, ciągłą, przerzuciłem się na brzegi, kędy kwitnie róża, pod lepsze niebo, które już nie świeci mi nad twarzą kochanki, ani nad bladem licem przyjaciela, bo Konstanty został się w kraju, myśli się żenić.
Mój Boże. Nie wystawisz sobie, z jaką goryczą na nowo ujrzałem te niegdyś dla mnie tak szczęśliwe wody, te pałace, te gondoły; wszystko to teraz, jak grób, stoi przede mną. O, nie wracaj nigdy do miejsc kędy szczęśliwy byłeś, bo w nich już nie zastaniesz szczęścia dawnego, a one wtedy wydadzą ci się trupem, z którego wyleciała dusza, i mniej jednym, cudnym, rajskim obrazem będziesz miał w pamięci życia twego.
Tam, kędy tęsknota duszy Cię porywała, kędy być przeszłej wiosny tak żądałeś, coraz ciemniej i gorzej. Wierz mi dziękuj opatrzności, żeś znalazł kątek pięknej ziemi, gdzie masz przyjaciół.
Czy czytałeś nowy poemat Słowackiego, Ahelli? Piękne to dzieło, z wielką sztuką wypracowane: styl przejrzysty, spokojny, kryształowy, myśl jest prawdziwa. Anhelli, to pokolenie, które przemarnieje w łzach, w boleści, w daremnych żądzach, a umrze dnia, poprzedzającego dzień, w którym te ich żądze dopełnić się mają. Ten Anhelli, taki samotny, taki opuszczony, patrzący na śmierć wszystkich swoich, jest doskonałym symbolem poetycznym naszego przeznaczenia. Naprzód to, co Boga ma w sobie, to, co najwznioślejsze, entuzjazm, prawda, miłość wielkich rzeczy, pod postacią proroka Szamana umiera. Zostaje się jeszcze Anhellemu jakaś osłoda ludzka, pokutnica, siostra Ellenai. Ale człowiek taki nawet pociechy ludzkiej długo mieć przy sobie nie może; umiera i siostra. Ta śmierć jej po mistrzowsku z boską prostotą opisana. Sam już teraz, zupełnie sam Anhelli, bo wszyscy współwygnańcy pozabijali się, zatracili się, zginęli; duszno mu i tęskno. Ostatnią mu towarzyszką został anioł Eloe, stworzony przez Alfreda de Vigny, a przez Słowackiego zagnany na śniegi biegunowe, anioł, urodzony z łzy Chrystusa na Golgocie, anioł litości, co się dał uwieść szatanowi, anioł, co teraz grzebie kości pomarłych na błoniach białych, oświecanych przez zorze północne. Ten anioł drugi raz się urodził w ręku Słowackiego. Anhelli nareszcie, sam, skłoniwszy głowę, ducha oddaje. Aliści, ledwo skonał, pędzi rycerz na koniu, rycerz podobny do zjawisk Apokalipsy, wołający piorunowym głosem: „Do broni!”. Ale Eloe rzecze mu: „Jedź dalej, Anhelli już umarł, już on mój na zawsze”. Taki koniec. Nie znam nic smętniejszego, nic poetyczniej pomyślanego i wykonanego. Trudno było w elegią smętną, a jednak pełną barw moorowskich przetworzyć Sybir; poeta tego dokazał. Jeśliś nie czytał, dostań; jeśliś zaś już miał w ręku to dzieło, powiedz, co myślisz, czy to samo, co ja? Wiem, że po przeczytaniu tego utworu zapadłem jakby w sen magnetyczny i wyśniły mi się wszystkie gwiazdy, wszystkie tęcze, o których tam mowa; gwiazdy i tęcze, nie takie, jak u nas, ale podobne do świateł, nicość oświecających, gdyby można pojąć świat nicości.
Pisz zaraz do Neapolu. Godwinowi kłaniaj się, kontent jestem, że od Clarkiego miał wiadomość186.
Z.
Możesz na wszelki przypadek do Romy napisać, ale natychmiast, bo tam tylko kilka dni zabawim, a potem do Neapolu.
Neapol, dnia 29 decembra 1838 r.
Mój drogi Edwardzie!
Na tych samych brzegach, z których wsiadałem z Tobą na łódkę, z których patrzałem na okręt parowy, co z Tobą odpływał i żegnał mnie czarnym dymem, gdyby krepą żałoby; na tych samych brzegach, gdzieśmy się o donnę Giovaninę187 i o siostrę Twoją pytali, przedzieleni murem od tego głosu, co nam tak dziwnie odpowiadał, nam stojącym pod obrazem Chrystusa — wczoraj Twój list odebrałem.
Długo on szedł, aż przypielgrzymował do mnie; Konstanty188 go w Warszawie włożył w list swój i przesłał tutaj.
Wszystko, co mówisz, Edwardzie, może być prawdą objective, ale nie jest dla mnie subjective. Trybunał mojego rozumu nie może się zebrać i wyroki głosić za mną, tam, gdzie sam przewiniłem: on tylko umie mnie potępić i przebłagalnych domagać się ofiar. Ty nie wiesz, co to pamięć kochanej, połączona z wyrzutami, co to jej głos cichy, we wnętrzu duszy szepczący. Jak tylko ludzie zasną dokoła, a ty nie możesz zasnąć, bo i kochasz i lękasz się tego głosu zarazem, i rad byś go zatrzymać, by przez wieki mówił do ciebie, i chciałbyś
Uwagi (0)