Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Jednak nie powiem, by we mnie wygasła poezja; jeszcze nieraz natchnienie wraca. Napisałem tego roku dużo rzeczy, wszystkie gorączką i rozpaczą napiętnowane, ale teraz czas nadchodzi, by wziąć się do poezji czynów, a poezja pióra niechaj mi służy tylko za piosnkę, nuconą przez mamkę. Nie mam dosyć mocy duszy, by stać się „szpiegiem” Coopera,91, ale będę tem, czem Bóg mię stworzył: dobrym Polakiem, zawżdy i wszędy. O kajdany, o śmierć nie dbam; ciało moje w ich ręku, ale dusza — nie!
Na wpół oślepłem, ledwo widzę litery. Bóg daj, by to przeszło, bo mi to jest męczarnią.
A teraz przyjm me dzięki za to, że mnie kochasz jeszcze, za to, żeś nie zwątpił o nieszczęśliwym. I nadal też nie wątp nigdy o tym, którego młodość tak jest ściśle połączona z Twoją, że wspomnień tych dwóch młodości nic rozerwać nie zdoła, ani Ty sam nawet, gdybyś kiedy chciał. Ale Ty nie zechcesz, bo ten, który Cię kochał, aż do grobu Cię kochać będzie. Pisuj, pisuj!
P. S. Zaklinam Cię, byś nikomu listów mych nie pokazywał!
Genewa, 27 marca 1832
Drogi Konstanty! List Twój z 24 marca w tej chwili odbieram. Męczę się, złożony niemocą oczów i gorączką, do której niejedna się przyczyna przyłożyła. Życie mi jest festynem, do którego zasiadłem z cierniową koroną miasto92 kwiecia na głowie, z pucharem goryczy przed sobą miasto czary nektaru. O, kochaj mnie zawdy93, kochaj, bo wielu mnie nie cierpi, bo ci, którzy mnie kochali przestali mnie kochać! Miałem kochankę, a dusza jej była z ognia; dziś mną ona pogardza, bom nie bił się za Polskę. Nie wie, jakie zawady mi ramiona do piersi przykuły.
Konstanty, nie jestem Twego zdania w tem, co mówisz o szlachetności. Szlachetność jest perłą, której nie można rzucić ni w puchar miłości, jak Kleopatra, ni w czarę zemsty. Ale można milczeć i czekać, można przybrać postać głupca lub rozpustnika, uczonego lub gospodarza, i czekać; a kiedy godzina wybije, pójdzie się na śmierć. Myśleć o śmierci za Polskę jest ostatnią moją pociechą i rozkoszą; wszystkie inne odpadły ode mnie, gdyby zwiędłe liście; ale drzewo, choć obnażone, jeszcze potrafi wyzywać do boju wichry i nie ugiąć karku przed burzą.
Chciałem Ci uwagę uczynić co do Twoich wierszy, co do pierwszych, któreś mi przysłał. Nie przypominaj Francuzom, że Polacy za nich walczyli! Naprzód, Polacy za Polskę walczyli; Szwajcary tylko za insze narody, to jest za pieniądze, się biją. Jeśli Francuzi zapomną o Polakach, to Bóg o nich nie zapomni. Ja teraz nie cierpię Francuzów.
Poszlę Ci zaraz jutro 150 franków. Reeve Ci się kłania, jako mój przyjaciel mojemu przyjacielowi.
Czytaj Szekspira, to największy poeta! Byron jest dzieckiem w porównaniu z nim. Nie daj się uwieść nową literaturą tych przeklętych Francuzów, którzy o kochankach piszą, a nigdy nie kochali, którzy świat malować chcą, a w Boga nie wierzą i świata nie znają. Prawda jest najwyższą poezją, szumność jest pianą, z której kilka farb się dobywa, ale za pierwszym powiewem nikną — i po nich na wieki. Religia jest skrzydłem, którego cień na poezję wiecznie zlewać się winien. Patrz, od religii, od krzyża chrystusowego odstępuje ziemia; ale powiedzcie mi wszyscy, kędyż nowy ołtarz się zjawił, kędyż klęknąć mam przed nowem bóstwem? Teraz nam, Polakom, trzymać się krzyża przystoi, bo tyran wygania katolicyzm z kraju naszego. Krzyż i szabla! Pod temi znamiony wybawimy Polskę, lub zginiemy. Jeśli ziemia nam nie dopisze, mamy wieczność przed sobą. Ściskam Cię, pisuj wciąż i wierzaj mojemu kochaniu!
Przez bankiera mego poszlę jeszcze dziś wieczorem pieniądze do bankiera paryskiego. Ten Ci je poszle i odda wraz z biletem ode mnie, w którym będzie Twój adres.
Genewa, 24 kwietnia 1832
Drogi Konstanty! Wciąż słaby jestem, oczy mnie bolą i mam gorączkę moralną i fizyczną, bo wiem, co mnie czeka. Posłałem Ci Mickiewicza, „Pamiętnik dla płci pięknej” i Hermana94, do Paryża; doszły-li Cię te książki lub nie? Przejeżdżało tędy dziesięciu oficerów polskich z pułkownikiem Gawrońskim na czele; przypomnieli mi Polskę i żem za Polskę się nie bił. Źle, źle mi jest, niedługo pożyję, mam duszę za ognistą na moje nędzne ciało. Jeśli nie masz już czasu pisać z Valenciennes do mnie, bo wyjeżdżam czwartego maja stąd, to przyszlij w połowie czerwca Twe listy do Wiednia, poste-restante, a tak w końcu maja pisz do mnie do Wenecji. Rozstajem się, Konstanty mój! Ja idę popracować około wspólnego dzieła, nie na otworzystych polach, gdzie chwała czeka, ale pośród ciemności, gdzie kajdany czekają. Bądź co bądź, świętej dokonam powinności; bądź co bądź, czy się uda lub nie, umierając, tę będę miał otuchę, że Bóg mi nagrodzi za męki tej ziemi, że Ty i ci kilku, co mnie znali prawdziwie, wyleją łzę jedną po moim zgonie i pamięć o mnie zachowają, jako się zachowywa pamięć snu, mianego w dzieciństwie. Żyjemy w wieku, w którym śmierć jest igraszką dnia każdego. Konstanty, mnie coś wróży, że już nigdy Cię nie przycisnę do serca mego. Ja przepadnę bez chwały, bez znaczenia, ale Ty pamiętaj, żem był dobrym Polakiem, pamiętaj, żem nade wszystko Polskę miłował, że proszę co dzień Boga, by mi dozwolił za nią zginąć, czy w boju, czy na rusztowaniu, byleby za nią, to będzie dniem najpiękniejszym mego życia, a mało dni czego wartych w niem było. Żegnam Cię i ściskam! Oby moje uściśnienia, oby serca mego bicie mogło przez ten martwy papier w pierś Twą uderzyć. Pisuj i bądź mi zdrowym; płaczę jak dziecko, bo dzieckiem Cię kochałem i dotąd kocham.
Wiedeń, 16 czerwca 1832
Drogi Konstanty! Odebrałem Twój list wczoraj. W ciemnym pokoju, sam jeden, otoczony lekami, mam czas rozmyślać nad przeszłością i przyszłością, mam czas rozpamiętywać, żem za Polskę się nie bił. Nie wiem, co ze mną będzie, oczy zagrożone ślepotą, całe ciało rozstrojone; może niedługo pójdę tam, gdzie tylu poszło, bez sławy, bez miłości i żalu ludzi, bom nic nie zrobił, bom żył na świecie, jak kawał deski, co płynie po morzu, aż wreszcie zgnije i pójdzie na dno. Nikt o mnie wiedzieć nie będzie, moje prace zaginą ze mną razem, moje natchnienia do trumny pójdą.
„Kto raczy podjąć imię nasze z niepamięci piasku”? A przecież nie tak nędzne serce biło pod temi piersiami, mógłbym był i śpiewać i walczyć; przeznaczenie inaczej chciało i chce.
Czy pamiętasz, drogi Konstanty, ciechanowskie błota, owe czasy, owe łowy, owego dubelta, coś Ty zabił, a któregom chciał zaprzeczać Tobie — a później z Danielewiczem podróż do Opinogóry, nocleg u Wąsowicza w borach? Rozpamiętuję ja to wszystko teraz z zamkniętemi oczyma.
Tu miesiąc mam bawić, a może i dłużej, bo kiepsko ze mną. Bądź mi szczęśliwym i zdrowym, ufaj w sprawiedliwość Boga: berła i korony przeminą, ale Jego sprawiedliwość nie przeminie! Pisz tu do mnie! O Fredra każę się dowiedzieć. Kochaj mnie zawsze, a kiedy umrę, wspomnij czasem o przyjacielu lat młodych! Niech żyje Polska!
Wiedeń, 14 lipca 1832
Tu Cię mam! Doszedłeś do materializmu! „Szczęście jest celem życia, trzeba unikać nieszczęścia”. Brawo, brawo! Popioły Epikura zadrżałyby z radości, gdyby Cię usłyszały.
A ja sądzę, że się mylisz. Raczej nieszczęście jest celem nieuniknionym życia. Przez nie osiągamy pamięć u ludzi i błogosławieństwo u Boga. Wszystkiemi memi życzeniami i wszystkiemi memi modłami wywołuję Cię z tłumu, przyjacielu. Jakże możesz sądzić, że Ty jeden pozostaniesz w spokoju, gdy świat cały w ruch będzie wprawiony!
Choroba matki Twojej zmartwiła mię bardzo, ale miała jeden dobry skutek: wzruszyła Cię, zmiękczyła Twe serce, zmniejszyła Twoje samolubstwo. Podoba mi się również zorza miłości ojczyzny, wschodząca w Twojem sercu. Bogu niech będą za to dzięki!
Widuję często brata Augusta. „To człowiek przeszłości” powiedzieliby członkowie klubów, a ja mówię: „To człowiek szlachetny i mężny, jak jego szabla”. Członkowie klubów nas zgubili. Nie możesz sobie nawet wyobrazić ich szaleństw i wściekłości. Ci nędznicy, szewcy, przechrzty i krawcy, chciwi pieniędzy, nie znający wcale Polski i jej przeszłości, chcieli dojść do majątku, zarobić, spekulować na giełdzie, wieszając, oczerniając i podburzając, a teraz rozpowszechniają broszury przeciwko wszystkiemu co mamy naprawdę wielkiego i szlachetnego. Oni nazywają to arystokracją. Ale, jeśli mię kochasz, to wierz mi i pamiętaj, że poza arystokracją nie ma nic w Polsce, ani talentów, ani światła, ani poświęcenia! Nasz stan trzeci jest niczem, nasi chłopi są maszynami. My jedni stanowimy Polskę. I pewnego dnia, po wielu poniesionych ofiarach, spotka nas to, że zostaniemy powieszeni przed ołtarzem ojczyzny. Taki jest bieg zdarzeń, nieodwołalny bieg zdarzeń. Czasy muszą się wypełnić, gdy nadeszły. Radykalizm podniesie nas, by nas obalić i zetrzeć z oblicza ziemi. Niechby przynajmniej po nas coś dobrego spotkało ten kraj nieszczęśliwy. Niech się powodzi tym nowym ludziom, by stali się znowu wielkim narodem. Co do nas, pracujemy na naszą zgubę, a jednak pracujemy; to nasz obowiązek i Bóg nas widzi. A później przyjdzie szubienica i wieczność. Rozważ dobrze te słowa, namyśl się nad nimi raz jeden i drugi! To nie nagły rzut ducha, lecz owoc długich medytacyj. Pisz w dalszym ciągu do Wiednia. Oczy moje ciągle w tym samym stanie.
Na zawsze Twój.
Zyg. Kras.
Wiedeń, 14 lipca 1832
Drogi Konstanty! Wciąż zdrowie moje takie same, ni wprzód ni wstecz nie cofnęło kroku. Koźmianowi nawzajem się kłaniaj! Donieś mi, gdzie też nasz Kazimierski? Nigdym nie mógł pojąć, skąd owemu dziecku o słabym wzroku i niemęskim głosie przyszła chętka do teorii o krwi i panowaniu. Dokazywał on ci to niepomału jak słyszę; czybyś był to przepowiedział wtedy, kiedy u mnie bywał i o Bielskim, Kromerze etc. rozpowiadał?
Wiesz? Kiedy zarzucam wzrok na przyszłość, widzę jedno śmierć dla nas, to jest dla tych, którzy są mojego i Twego zdania. Czy z góry, czy z dołu, przyjdzie na nas wyrok. Rozważ dobrze, co chcę zawrzeć w tych krótkich słowach. Ale przeto nie powinniśmy się strachać: gińmy, byleby była Ta, dla której zginiemy, a o rodzaj śmierci się nie pytać. Ale ten rodzaj z Francji przybędzie.
Za miesiąc lub półtora pisz do mnie do Warszawy; jeśli tu dłużej pozostanę, to Ci doniosę. Przestrzeń, która nas dzieli jest morderstwem dla myśli naszych; jakżebym pragnął z Tobą pomówić! Bądź co bądź, wiecznym Ci jest przyjacielem
Zygmunt.
Wiedeń, 25 lipca 1832 r.
Szwadron huzarów poprzedzał trumnę, inny postępował za nią; i trumna i oba szwadrony przemknęły prędko, prawie galopem, nie, jak to we zwyczaju przy pogrzebach. Lud przyglądał się temu tłumnie, ale widział niewiele poprzez dwa rzędy żołnierzy i bagnetów, którymi ulice były obramowane. Potem żołnierze otoczyli kościół. Przybytek Boga otworzył się tylko dla kilku wybitnych osobistości i znikło w nim na zawsze ciało syna napoleonowego. Inaczej wcale stać się nie mogło. Napoleon był dziełem, dzieckiem rewolucji, sam niczem innem jak rewolucją, a tacy ludzie nie zakładają nigdy dynastyj. Toteż syn jego był tylko czemś przypadkowem. Umarł trzy dni temu w dwudziestym pierwszym roku życia, z temi słowami na ustach: „Nie ma nic między moją kolebką a grobem”. A jednak do łez mógł pobudzić widok tego pogrzebu, przechodzącego tak szybko, jak przesunęło się w ciągu chwil kilku tyle sławy i nadziei. Urodził się królem Rzymu, umarł księciem Reichstadtu, a później cisza i zapomnienie.
Stajesz się uosobieniem zdrowego rozsądku; czuję, że czeka mię to samo: trzeba będzie pożegnać wszystko. Przekleństwo! Ale obaj marzyliśmy i kochali się wzajemnie. Kochajmy się tak samo po przebudzeniu. Jednak poezja wróci jeszcze do nas kiedyś.
Wyjeżdżam stąd 6-go. Pisz jeszcze tutaj, a później do Warszawy.
Zyg. Kras.
Warszawa, 15 sierpnia 1832 r.
Drogi Henryku!
Jestem w Warszawie, chory jak pies. Mam pijawki wkoło pleców i oczy zaczerwienione, jak potępieniec. Wychodzę za kilka minut, żeby się spotkać z moim ojcem w naszej willi. Żegnaj, mój drogi! Mam tylko czas napisać te kilka słów i prosić Cię, żebyś zawsze był mi przyjacielem, choć nadejdzie może czas, a z nim wiadomości, które usłyszysz z przykrością.
Twój i to na zawsze.
Zyg. Kras.
Ach, mój drogi! Leży mi na sercu kamień, który nie chce we łzach się rozpłynąć.
18 sierpnia 1832 r. (Opinogóra)
Drogi Henryku!
Gdym otrzymał list Twój przed godziną, siedziałem w pokoju, który mam zamiar Ci opisać. Mury białe, bez obicia, w oknach firanki białe i zielone, wzdłuż ściany wspaniały fortepian, obok na stole, gotowalnia z litego srebra: czarki, zwierciadła i wszystkie drobiazgi, służące do czyszczenia paznokci, zębów, włosów itd., itd.; flakony pełne najwytworniejszych wonności; dalej stoi kominek z dwoma małemi globusami, a obok błyszczą zawieszone na murze trzy dubeltówki, dwa rogi myśliwskie, w złoto i kość słoniową oprawne, pistolety wykładane srebrem, torby myśliwskie, różki do prochu itd. Dalej drzwi, dalej piec, dalej łóżko moje, stojące pod kątem do pieca, przykryte denkiem, płótnem i szlafrokiem kaszmirowym. Tuż obok łóżka olbrzymia szkatułka, napełniona podręcznemi drobiazgami, w której po przybyciu znalazłem cztery tysiące złotych i gdzie złożyłem listy H. Dalej stoi biurko, gdzie
Uwagi (0)