Darmowe ebooki » List » Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński



1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 144
Idź do strony:
był ponieść ją w środek nieprzyjacielskich oddziałów i, padając, owinąć się nią, jak całunem. Była mi tylko zabawką, a powinna była być znakiem śmierci, sławy i zbawienia. Przeszłość teraźniejszością jest dla mnie. Gdy raz mię weźmie w swe ramiona, nie wyjdę z nich więcej. Straciłem wszystko przez to, że nie walczyłem w Polsce: kochankę moją, sławę, spokój — a przyszła do mnie pogarda zamiast miłości, wstyd zamiast sławy i wyrzuty sumienia zamiast spoczynku.

Tysiąc razy dziękuję za wyszukanie Waleriana Krasińskiego. Napiszę do niego natychmiast i poślę mu list ks. Chiariniego. Powiedz mu o tem, proszę Cię! Zaadresuję, jak zwykle, do Tavistock House itd. Walewski ma dobry smak i jest roztropny. Urządzi elegancko grób swej ojczyzny i będzie go używał jako łoża ślubnego, a lady Montague ułoży się miękko na popiołach i kościach, pokrytych kwiatami, aksamitem i cienkim batystem. Na Boga, człowiek ten rozkoszną wybrał chwilę, by się żenić! Oto, co znaczy żyć w salonach, utrzymywać tancerki operowe i być dyplomatą. Układy w ministerium na Saint-James doprowadziły go do młodej dziedziczki i jest to jedyna pomoc, jakiej Anglia udzieliła Polsce, reprezentowanej przez miłego pana Walewskiego. Nieszczęśnik. Powinien był wywijać bagnetem, lecz miał rozum, takt i znajomość konwenansów, był człowiekiem dobrze wychowanym, starał się o żonę. Dziś się żeni, będzie bogaty, będzie się zakładał na wyścigach, podczas gdy na Syberii, zgarbieni w kopalniach, gnić będą jego bracia i krewni.

Lecz raz na zawsze, nie bądź skłonny do myślenia, że popadnę w dawne moje szaleństwa. Nie. Jestem człowiekiem, który złożył cześć krzyżowi w Kolizeum; gotów jestem do cichego poświęcenia, nie przynoszącego ni współczucia ni sławy, do przebaczenia, do zapominania uraz — lecz nienawiść jest dla mnie przykazaniem boskiem, gdyż ojczyzna, język, obyczaje narodu, są darami Boga, jest więc obowiązkiem bronić ich — zdawać z tego będę rachunek w wieczności. Otóż bez namiętności nie można działać z siłą, a właśnie nienawiść jest uczuciem, niweczącem wszelkie wyrachowania i pcha Cię prosto na drogę, którą powinieneś w imię godności swej kroczyć. Widzisz, nie wystarcza Polskę kochać, należy jeszcze zapytać: „Gdzie jest Polska?”. Jest ona wspomnieniem, a wspomnienie nadaje się tylko do marzenia; do działania trzeba celu lub nadziei, a w położeniu naszem nienawiść jest aniołem światła, który do celu nas doprowadza. Zresztą po cóż uczucia rozbierać. Poznane czy niepoznane, są w nas i rządzą nami. Pisałem Ci, że świat, o którym Ci mówiłem, jest od tego świata różny i miałem słuszność. Nie osiągnęliśmy tego stopnia cywilizacji, co Francja i Anglia, istnieją jeszcze u nas poetyczne uczucia honoru, wiary, niepodległości narodowej, podczas kiedy tu myśli się tylko o dobrobycie, o wolności wewnętrznej, o instytucjach, mających zapewnić szczęście materialne, o wielkiej rewolucji nie politycznej, lecz społecznej, która odbierze z rąk ludzi, wygodnie śpiących, dobrze jedzących i dobrze ogrzanych, własność, ziemię i bogactwa, to jest dobre łóżko, dobre obiady i kominki, by je oddać tym, którzy czuwają, drżą z zimna i głód cierpią. I zwróć uwagę na tę prawdę wieczystą, że, im człowiek jest szczęśliwszy, tem niżej upada. W nieszczęściu tylko jest się naprawdę wielkim.

Szlachta była szczęśliwa i syta zwierzęcem używaniem; padła u nóg stanu trzeciego, który cierpiał i pełen był bólu. Dziś stan trzeci rozkłada się gnuśnie na jedwabistych kanapach, a lud zrzuci go w dół, gdyż on to ma siłę i moc męczarni. U nas przeciwnie, nieszczęście następuje po nieszczęściu. Dlatego też nie dążymy do materialnego użycia, lecz do sławy duchowej, nie dążymy do wewnętrznego zadowolenia, lecz do niezależności narodowej. Gdyż, jeśli się nie mylę, dążenie do dobrobytu właściwe jest ciasnemu sercu, a myśl o wolności narodowej właściwa jest duszy szlachetnej. Lecz wszystkie te szlachetne uczucia zanikły dziś w Europie. Ojczyzna już nie odgrywa roli. Materialne szczęście jest wszystkiem; ci, którzy je posiadają, pragną spokoju, ci, którzy go nie mają, pragną walki, by je zdobyć, a ponieważ wszędzie tam, gdzie jest walka, jest i postęp, ci ostatni są silniejsi w ludzkiem znaczeniu tego słowa, mają przynajmniej wielkość pogańską, lecz ni jedni ni drudzy nie mają wielkości chrześcijańskiej. Dlatego też wierzę w ogromne spustoszenia. Trzeba, by się wszystko rozpadło w ruinę i stało się cmentarzyskiem, i wtedy tylko, a nie przedtem, spodziewam się odrodzenia. My zaś w innem jesteśmy położeniu. Jakkolwiek uciskani, okuci w kajdany, więcej mamy pierwiastków życia od Francji i Anglii; ośmielam się to twierdzić wobec całej ruiny, wobec szalejącej Francji i pysznej Anglii, gdyż w wielkich lasach naszych są jeszcze schroniska dla duchów, tradycji, objawień, gdyż wierzymy jeszcze silnie w prawdę bożą i niewiele trzeba, bym uwierzył, że jesteśmy ludem wybranym z czasów nowożytnych, że od nas przyjdzie odrodzenie, z nas wytryśnie życie nowe i silne ponad grobowcami Zachodu i Południa, gdy już wszystko w Europie będzie tylko milczeniem i gruzami. Niewola nasza jest tylko przypadkiem chwilowym. A jeśli przez tyle przechodzimy prób, to dlatego, że Bóg chciał czegoś od nas. Karci nas przez cierpienie, a gdy nas oczyści, my tylko sami moc mieć będziemy i siłę, by powstać i iść dalej, pośród tych wszystkich starych narodów, które wtedy osiągną już wiek zgrzybiałości i ostatnich drgawek. Lecz, gdy tak mówię, staję na stanowisku wieczności i nie biorę pod uwagę życia jednego pokolenia ludzkiego, naszego pokolenia, naznaczonego piętnem boskiego gniewu. Gdyż, co do nas, ujrzymy coraz bardziej niszczejący świat Zachodu, a może jednak ujrzeć nie będziemy mogli polskiego świata Północy, wstającego z grobu i zaczynającego sił nabierać. Lecz pocieszmy się, Henryku. Jesteśmy przecież duchami nieśmiertelności! Ludzkość, rozpatrywana w całości, jest boską, w szczegółach — piekielną. Lelewel jest łotrem, chciał wprowadzić szał i występki Zachodu do łona czystości, żywych wierzeń, podniosłości Północy, a wszyscy Polacy, bawiący w Paryżu, są albo ludźmi wyrachowanymi, lub zbłąkanymi, albo też mają słabe głowy.

Myśl o motylu jest bardzo poetyczną i pełną wdzięku, lecz uważam, że rozcieńczyłeś ją w zbyt wielkiej ilości wierszy: „Dlaczego opuściłeś swoje schronienie i swoje miodowe kwiaty” jest powtórzeniem, „Gdzie wałęsałeś się, pijąc wonie” także powtórzenie, zawsze to samo; styl, jak na Marię, zanadto w rodzaju Moora. „Twój lot mojemu podobny” bardzo ładne, lecz wrażenie zmniejsza się przez powtórzenie. Odrzuć je, a ustęp będzie prosty i piękny. Oczekuję z niecierpliwością Twojej paczki. Czy Henrieta nie odpisała? Do diabła, stała się córą milczenia, czcicielką tajemnicy! Czy dostałeś kawałek pledu K.? Moje uszanowanie dla Matki Twojej. Przyjedźcie do Genewy, będzie się czuła lepiej. Nie spodziewaj się mnie ujrzeć w Anglii, zanim przejdzie lat wiele ponad cierpieniami mojemi. Nie jestem stworzony na to, by przed każdym wzrok spuszczać i wolę mieć za jedyne towarzystwo mojego białego orła, niż używać świata za cenę opowiadania swych dziejów pierwszemu lepszemu. Żegnaj, mój Henryku!

Zyg. Kras.

Sen Twój nabawił mię bólu serca. Dlaczegóż ten przeklęty sklepikarz plącze się wiecznie w Twoich myślach? Lecz we śnie tym jest coś dziwnego: Knapp w żałobie, potem ta kobieta, opuszczająca przybraną rodzinę, i Ty, który mówisz chłodno: „Będzie bliżej Genewy”. Wiesz, że sen ten wielkie na mnie wywarł wrażenie. Jest w nim coś mieszczańskiego, lecz czuję, że jest w nim poezja i to poezja, tycząca się sprawy, która mi łzę z oczu wyciska. Dziwne! Gdy po raz pierwszy list Twój czytałem, uśmiech tylko wzbudził we mnie, lecz teraz, gdy go znowu czytałem, zdaje mi się, że mię do płaczu pobudzi. Dlaczego — nie wiem. Sen ma zabarwienie, które mi serce ściska; jest to jakby dźwięk nieokreślony, przychodzący z oddali, oznajmiający, że zabrzmiały gdzieś żałobne dzwony.

Nie czuję się dobrze usposobionym w tej chwili, a jednak modliłem się właśnie. Gdyby w tej chwili Łubieński stał o dwa kroki przede mną, przebaczyłbym mu z głębi serca. Coś niezwykłego wymknęło się ze snu Twojego i objęło mię. Może wszystko to jest tylko słabością, grą wyobraźni. Której nocy Ci się śniło? Dowiedz się, czy nic się nie stało w Tunbridge Wells! Stykaj się często z Walerianem, jest to bardzo dobry i wykształcony człowiek. Żegnaj, kochany Henryku! Chciałbym, byś był w tej chwili ze mną, gdyż oparłbym głowę o piersi Twoje i rozpłynąłbym się we łzach.

Żegnaj, żegnaj, żegnaj!

Mam zamiar napisać do Waleriana; powiedz mu, że piszę do niego. Spytaj się, czy list mój odebrał.

48. Do Henryka Reeve’a

6 grudnia 1831, Genewa.

Drogi Henryku!

Gdyś mi pisał list, na który odpowiadam85, byłeś, Henryku, w jednym z tych paroksyzmów radości i szczęścia, przeplatających niekiedy smutki życia i mogących przeistoczyć atmosferę mgły na przestrzeń lazurową i różaną. Dni poprzednich byłeś zapewne rozmarzony i melancholijny, zgięty pod ciężarem istnienia, jednem słowem spleen Cię gnębił. Wreszcie nadeszła chwila przełomu i przez kilka godzin czułeś się lekki, jak ptak, byłeś pełen młodości, życia, dowcipów, życie wydało Ci się przyjemną rozrywką, dymem rozkosznym, wnoszącym się przy każdym Twoim kroku i ulatującym bezustannie ku niebu. Jeśli myśl o mojem małżeństwie z H. mogła Cię zabawić troszkę, jeśli spędziłeś przez nią kilka chwil na sposób francuski, to jestem zachwycony, mój Henryku. Z przyjemnością śledziłeś tę bańkę mydlaną i zdobiłeś ją barwami fantastycznemi i złośliwemi. Przypomniał mi się Sen Nocy Letniej, prawdziwy błędny ognik dowcipu, lekki i zachwycający, stworzony przez rozigraną wyobraźnię. Dobre to na mgnienie oka, lecz zresztą jest to dziecinne i mgliste, są to kwiaty rozsypane, więdnące po chwili, latarnia magiczna, po której następuje mrok. Dziwię się tylko dobroduszności Waleriana Krasińskiego, która posłużyła Ci za podstawę do tej idylli, w której Leach występuje w charakterze kapłańskim, co jest najśmielszym szczegółem tej całej baśni.

A teraz wytłumaczę Ci w kilku słowach kim jest Walerian Krasiński, abyś wiedział, jak zapatrywać się na to, co opowiadać będzie o mojem położeniu w Polsce i moim stosunku do krewnych lub do ojca. Walerian Krasiński ma przeklęte pióro, lecz jest to bardzo dobry człowiek o rozległej i głębokiej wiedzy teoretycznej, który dużo czytał i dużo bywał w salonach. Lecz na tem się kończy jego rola i działalność. Widział tylko powierzchnię praktycznej strony życia i nigdy nie zgłębił ani żadnej intrygi ludzkiej, ani serca ludzkiego. Wzrok jego, gdy patrzy wkoło siebie, nie sięga daleko. Zawracając oczy wstecz, przeniknie przez wieki średnie i dojdzie do założenia Rzymu lub zagadek memfickich. Toteż jest on istotą szlachetną, lecz w działaniu okaże się słabym i niezdecydowanym. Zna mego ojca, ale ojciec mój w porównaniu z nim jest olbrzymem zmysłu praktycznego, doświadczenia, przenikliwości. Toteż nigdy nie zgłębił duszy tego olbrzyma. I jeśli Ci mówi: „Wincenty życzy sobie, abym się ożenił młodo i czemuż by nie z H.”, to znaczy, że, gdybym to uczynił, ojciec mój umarłby i przekląłby mię na łożu śmierci przed zgonem; ojciec mój jest jednym z ostatnich reprezentantów arystokracji polskiej. A teraz połącz to ze swym snem o Neufchatel i ze swoim sklepem korzennym. Tyle co do powiedzeń i twierdzeń Waleriana. A teraz pomówimy o sobie z naszym najlepszym przyjacielem.

Czym Ci kiedykolwiek powiedział, ja, który Ci mówiłem wszystko, że miłość moja do H. miała jakiś cel praktyczny, namacalny, uwiedzenie, lub małżeństwo, że gdy mówiłem o niej przed Tobą, to jako o istocie, którą wielbiłem, lecz której nigdy nie spodziewałem się posiadać na ziemi, duszę raczej w niej widząc, niż kobietę. Kochałem ją, jak nikt jej kochać nie będzie. Byłem zdolny zginąć dla niej, przyszłość swą i majątek dla niej poświęcić, ale nigdy nie prosiłbym o jej rękę i zamienił złudzeń swoich w ciężką rzeczywistość. Od niej pragnąłem tylko serca. Henrieta Willan nie powinna być dla mnie nigdy małżonką, lecz była poetycznym punktem wyjścia dla całego mego życia. Dziś jest moją legendarną przeszłością, moją epoką bohaterską, a choć mną pogardza, zwracam jeszcze ku niej spojrzenia i myśli moje, gdy chcę w pieśń uderzyć lub działać, jak człowiek silny i energiczny. Lecz, gdy twoim pomysłem małżeństwa nasuwasz mi na myśl kontrakt i rejenta, starego ojca i siostry, służbę domową, brata nicponia, przygotowania przedwstępne i cały ciężar uprzęży, którą człowiek, żeniąc się, nakłada na siebie, bezcześcisz wówczas, wierzaj mi, miłość moją i rzucasz błoto i piasek na minione sny. To pierwsza miłość, pierwsza miłość, a nie jakaś lady Montague i jakiś Walewski. To poemat pełen harmonii i piękności, rozpoczynający się szałem, a kończący goryczą — to kształt, w który oblekły się wszystkie moje uczucia, młodzieńcze, gwałtowne i swobodne — to podniosła pieśń zapału, łącząca słodkie wrażenia miłości i marzenia serca z nagłemi przebudzeniami, pogróżkami przeciw gnębicielom i gorącemi nadziejami dla Polski. A przypomnij sobie, jak dźwięki te stały się powolne, majestatyczne i ponure w chwili, gdy nadzieje czy przeczucia urzeczywistniły się, gdy ona myślała, że zgodnie ze swemi przepowiedniami zginę, a ja sądziłem, że ona przez życie całe zachowa pamięć o zmarłym. A wreszcie cała melodia, wszystkie akordy zostały zerwane. Z jednej strony słychać było jeszcze ostatek miłości, lekkie szmery, przez które przebijały już wyrzuty, z drugiej rozlegały się ryki rozpaczy. A po nich przyszło głębokie milczenie. Cała piękność pieśni zniknęła i połowa jej blasku. Dźwięki, które brzmiały jeszcze, stały się dzikie, przenikliwe, przerywane niekiedy; a dziś, jedno tylko ucho, Twoje ucho, jeszcze jej słucha. A z pieśni, jaką Ci opisuję, chciałbyś zrobić żywą i wesołą balladę, odę weselną, hymn radości pod sklepieniem jakiejś kaplicy gotyckiej w starej Anglii. Co za sen! Co za ironia! Lecz nie, historia mojej młodości smutną jest historią. Nie przerobimy jej. Zostawmy ją taką, jaką ją Przeznaczenie ułożyło! W nieszczęściu tkwi świętość, do której z czasem przywiązać się można.

Kochanka moja i małżonka moja — co mówię? „Kochanka”? Tak bym dzisiaj mówił; „ukochana moja”, gdyż dawniej nie byłbym nigdy śmiał jej powiedzieć „kochanko moja” — a więc ukochana moja i małżonka moja nigdy jedną osobą być nie mogą. Jedna była aniołem, czemś o wiele wyższem od kobiety, drugiej może nigdy nie będzie, a jeśli się znajdzie, będzie zwykłą niewiastą, zdatną

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 144
Idź do strony:

Darmowe książki «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz