Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Kochany Henryku, dobrze zrobiłeś, że zostałeś adwokatem. Jest poezja w człowieku, przemawiającym donośnym głosem do ludzi, którzy są zmuszeni do rozważania jego słów. Jest poezja w tej ciągłej walce, w usiłowaniach, czynionych dla zwycięstwa sprawy, dla zgniecenia przeciwników. I będziesz robił, sądzę, dobre wrażenie pośród zgromadzenia z swoją wysoką postacią i bladą twarzą, gdy będziesz się stopniowo zapalał, odzyskiwał zimną krew, mówił ze swoim zwykłym spokojem zwięźle i powoli, by nagle głos podnieść i znów rozwinąć skrzydła. Lecz pamiętaj, Henryku, że jesteś adwokatem, by żyć przez lata na ziemi, a poetą, by żyć przez wieki. Nie wyobrażaj sobie, że będziesz miał powodzenie w krasomówstwie politycznem; nie masz w sobie nic z Juniasa. Wędrowiec będzie zawsze przeważał w Twoim charakterze. Niech Cię Bóg błogosławi, Henryku, na początku Twego zawodu, niezmierzonej pracy, niech Ci się dobrze wiedzie i niech ludzie mówią o Tobie! Będziesz miał doskonałą okazję, by znów szperać w przeszłości, uczęszczając na kursa prawa, by we Wschód wniknąć, by śledzić niemy symbol litery w Rzymie i zaznajomić się ze straszliwem prawem Cyklopów. W tem też jest olbrzymia poezja. Gdziekolwiek bądź ród ludzki rozwija się w masie, to jest wszędzie tam, gdzie istnieje symbol lub abstrakcyjne pojęcie czynów całej ludzkości, wszędzie znajdziesz wielkość i poezję. Szczegóły tylko są poziome. Prawda jest gorzka, że życie nasze jest tylko szczegółem, myśli nasze mogą być tylko syntezą. Lecz do diabła z filozofią! Gdy do Niemiec pojedziesz, ujrzysz mię jako swego wiernego przyjaciela, padającego przed Tobą na kolana i zaklinającego Cię, byś żadnej nie dawał wiary, nie pokładał zaufania w tych systemach niebieskookich i jasnowłosych Germanów, którzy ciągle kręcą się w kółko i nigdy nie postępują naprzód; są to Chińczycy lub Hindusi Europy.
Od tygodnia nie odebrałeś listów ode mnie, a jednak odpowiadam regularnie, jak zwykle, na każdy Twój list. Ostatni mój list był adresowany do Southampton; reklamuj go tam w tej złodziejskiej jaskini! Wyjaśniam w tym liście, czem jest dla mnie nienawiść.
Czy stary Willan jest za reformą, czy przeciw niej? Myślałem o tem wiele, nie, zaprawdę, ażebym się interesował jego opinią, lecz żeby wiedzieć, czy ona nie będzie narażona w razie rewolucji. Co myślisz o tem?
Ustęp ze Schegla jest dobry. Przepiszę dla Ciebie ustęp z Micheleta: „Anglia jest dumą, uosobioną w narodzie”. Zaznaczyłem już, że człowiek Północy czuje dla siebie gorący podziw, szczególniej w swobodnem życiu wędrówek i przygód, które wiedli starzy Skandynawowie. Cóż stanie się, gdy ci barbarzyńcy zostaną przesiedleni na potężną wyspę, gdzie się utuczą płodami ziemi i daninami oceanu? Królowie morza i świata, nie uznający praw i granic, łączą w sobie dziką srogość duńskiego korsarza z pychą feudalną lorda, potomka Normandów. Ileż by trzeba spiętrzyć Tyrów i Kartagin, by dorównać w zuchwalstwie tytanicznej Anglii! Karą pokutną dla tego świata pychy są jego własne sprzeczności. Złożone z dwóch pierwiastków: przemysłu i feudalizmu, egoizmu odosobnienia i egoizmu asymilacji, zgadza się na jednym punkcie: na punkcie używania bogactw. Złota ma, jak piasku. Niechaj się niem nasyci i upije, jeśli może! Lecz nie — chce używać i wiedzieć, że używa, zamyka się w ciasnej ostrożności „komfortu”. A jednak pośród tego materialnego świata, który jest w jego posiadaniu, którym się rozkoszuje, wkrótce zjawia się przesyt. Wtedy wszystko stracone. Wszechświat ześrodkował się w człowieku, człowiek w używaniu dóbr materialnych, a rzeczywistości materialnej brak. To nie płacz, nie zniewieściałe krzyki, wznoszące się ku górze, lecz bluźnierstwa i groźne pomruki przeciwko niebu. Wolność bez Boga, bezbożne bohaterstwo w literaturze, szkoła sataniczna, zapowiedziana od czasów Grecji w Prometeuszu Eschylosa, odnowiona przez gorzkie zwątpienie Hamleta, idealizuje siebie samą w szatanie Miltona. Woła: „Zło, bądź moją cnotą!”, lecz wraz z Byronem popada w rozpacz bezdennego potępienia. Ustęp ten jest sam sataniczny, a, co więcej, słuszny. Co do mnie, im bardziej się przyglądam światu, tem jaśniej widzę wszechmocną siłę przeznaczenia, która naśmiewa się z Opatrzności, lecz kiedyś przed nią padnie. Ta siła przeznaczenia jest o wiele potężniejsza w dniach odnowienia, niż w dniach utrwalania się, gdyż zwątpienie nowej nadaje mu mocy. A któż by mógł nie uwierzyć w jego straszliwy wpływ, jeśli sam Bóg rzekł: „Będą takie cuda, że, jeśli ojciec mój nie położy im kresu, wybrani nawet zachwieją się w wierze”. Walczyć przeciwko sile fatalności znaczy być wielkim, bez względu na to, czy się upadnie, czy też olbrzyma powali, lecz, aby walczyć, trzeba czuć się lepiej, niż ja teraz. Żegnaj, żegnaj przyjacielu!
Zyg. Kras.
Czy dowiedziałeś się czegoś o Walerianie Krasińskim? Jest z pewnością w Londynie. Przyślij mi tylko jego adres! Och! Odpowiedź Henriety! Do diabła! Przyślij mi tę odpowiedź w kopercie, jeśli jej zrobienie nie sprawi Ci zbyt wiele kłopotu. Pozdrowienia dla Twojej Matki! Przyjedź do Genewy tej zimy!
Genewa, 25 listopada 1831
List Twój sprawił mi żywą radość, Henryku. Widzę Cię, jak ze snu się otrząsasz i przykładając rękę do serca, mówisz pobożnie: „Tak, jestem poetą”. Powiedziałeś to, a więc nim jesteś. Inaczej nie ośmieliłbyś się tego mówić; słowa te spaliłyby Ci gardło, przechodząc przez nie, i nigdy by do warg Twoich nie doszły.
Przyjacielu, niech będą błogosławione Twoje wysiłki i natchnienia. Trzeba będzie siły i dzielnej piersi, by śpiewać w te stulecia wśród szczęku pik, które zwalą mury starych miast Anglii, trzeba będzie zasiąść na ruinach zamków i katedr na gotyckim gzymsie, błotem skalanym, i lirę trzymać wysoko, by krew jej nie splamiła, gdyż krew w górę wytryśnie. Lecz z odwagą i natchnieniem przechadzać się można przy blasku pożarów i pogardzać mordercami, zdać się na los swój i w oddali widzieć jutrzenkę, którą można ujrzeć wzrokiem duszy, lecz nigdy oczyma ciała. A cóż znaczą te krzyki, staczające się głowy, wpół spalone, wpół posiekane ciała? To gniew boży, odradzający świat. Upadną kościoły, lecz kiedyś znów się wzniosą, jednocześnie zapadną się domy gry, zabawy, prostytucji, więzienia, cytadele królów, a wszystko to jako szary i drobny pył zapłodni pola, potem pocieknie krew, ciała kawałami gnić będą, aż nadejdzie dzień, gdy w tych dawnych miejscach zakołyszą się świeże plony zbóż. Zresztą nie dla nas myśl o złotych kłosach. Dzieci nasze zbierać je będą między naszemi zbielałemi kośćmi. Dla nas walka, która na tym świecie na nic się nie zda, lecz duszę naszą uszlachetni i uczyni godną niebios; dla nas znój i walka.
A czyż myślisz, że sceny takie nie są może wielkie i godne zazdrości? Nie ma znaczenia życie, spędzone we śnie. Lecz nas czeka życie i czyn. Zanim runie stary gmach, będziemy mogli jeszcze poigrać w tych starożytnych salach i obudzić w nich echa, które może nie zaginą wraz z murami, w których je wywołano. Co do mnie, widziałem krzyż na Koloseum i nie będę, jako ofiara oszustwa kilku obłąkańców, wierzył w to, w co ojcowie moi nie wierzyli. Wszystko to majak społeczeństwa, które w pośpiechu tworzy, robi wynalazki, rozprawia, gdyż czuje, że umiera. Tak i Rzymianie starożytni pośpiesznie pili, jedli i nasycali oczy widowiskami, a zmysły rozkoszą. Mamy przynajmniej wyższość moralną nad nimi. — A więc tylko bez lęku a z silną wiarą i silną pogardą dla wielu szpetnych postaci, kręcących się dokoła nas, a gdy nasza godzina nadejdzie, umrzemy, jak mówi Byron, lecz i ze śmiałością Hugo’a. Żegnaj, mój przyjacielu.
Zyg. Kras.
Czy H. odpowiedziała, czy też milczy, jak grób?
Co do fragmentu Mickiewicza, zapomniałem o nim najzupełniej, a nawet nigdy dobrze nie znałem, gdyż nie dostałem go nigdy na piśmie. — Tak więc, drogi, nie mogę Ci go przesłać. Duchesne poleca mi napisanie Ci tego co następuje. Dyktuje.
Kochany Reeve’ie. W zamian za wszystkie uprzejmości Twoich robotników z Brystolu i innych miejsc, jako że krew krwi żąda, uprzedzam Cię, że Lugdun jest w pełni rewolucji. Robotnicy fabryki materiałów jedwabnych zbuntowali się, spalili wszystkie towary i warsztaty tkackie, wypędzili z Lugdunu trzy tysiące regularnego wojska i wrzucili do Rodanu całą gwardię narodową, którą spotkali po drodze. Generał gwardii narodowej zawdzięcza ocalenie tylko przytomności umysłu dwóch grenadierów w przebraniu cywilnem, którzy ocalili go, unosząc na bagnetach i podając za zabitego. Było 1500 zabitych z obu stron. Dotychczas rewolucja nie nabrała charakteru politycznego, ponieważ została spowodowana wyłącznie przez najnędzniejszą klasę robotniczą, której chciano zmniejszyć zapłatę. Krasiński by Ci powiedział, że to jądro komety, której ogon zmiecie ministerium Periera. Co do mnie nie patrzę tak daleko. Brak papieru pozbawia Cię reszty moich rozważań.
Twój oddany, niemniej zakatarzony przyjaciel.
Duchesne.
1 grudnia 1831, Genewa
Mój przyjacielu.
Miłość i sarkazm przemawiały na próżno84. Czegóż mogłeś spodziewać się od tego ostatniego, gdy miłość nie wzruszyła mego serca? Dziwna to walka między nami. Ty masz za sobą prawo, ja zaś to, co mi objęło duszę moją w posiadanie. A czy zdecydowałeś się powiedzieć człowiekowi, który kocha: „Przestań kochać!” Jakżeż więc możesz mówić temu, który nienawidzi: „Przestań nienawidzić”? Odczytaj list ten uważnie, czynię w nim wysiłki niesłychane, by Ci umożliwić dotarcie aż do ostatnich skrytek mojej duszy, gdyż dusza ta cała należy do Ciebie; skąd ją wziąłeś, jaka była, masz ją jaka jest. Nie mówmy więcej o tej istocie z potężną głową, a słabem sercem! Nie mówmy o nim więcej! Wstydem jest dla mnie, żem tego człowieka nienawidził.
Byłoby mi bardzo łatwo, Henryku, serce Twoje rozweselić, podnieść się w Twojem mniemaniu, mówiąc Ci: „Przebaczyłem mu”. Widzisz, zyskałbym na tem, gdyż kochałbyś mię bardziej, a szanował jeszcze więcej, lecz miłość i szacunek Twój nigdy nie powinny być nagrodą kłamstwa. Nie mogę, jak chrześcijanin, powiedzieć, oczy w górę wznosząc, w ekstazie miłości i tkliwości „Przebaczyłem bratu swojemu”, by następnie w łzach się rozpłynąć i pobożnych westchnieniach, które, jedyne na tej ziemi, wyższe są od westchnień miłości. Lecz mogę zmarszczyć brew, zacisnąć pięści i powiedzieć: „Ostrza nasze już się może nie skrzyżują ze sobą. Pogarda stanęła między niemi i rozdzieliła je na zawsze”.
A teraz powiedz mi, Henryku, czy wolałbyś, żebym Cię oszukiwał dla zakończenia sprawy? Gdyż rozumiem dobrze, że w obecnym stanie rzeczy ta dyskusja może tylko poniżyć mię w Twoich oczach i leżałoby w moim interesie skończyć ją dla uniknięcia Twoich wyrzutów i nie odczuwania Twojej wyższości moralnej i poetyckiej nade mną, której nie mogę nie uznać w tym wypadku. Lecz, mój przyjacielu, mój jedyny przyjacielu, gdybyś wiedział, czem stał się Zygmunt Krasiński, nie byłbyś może tak surowy względem niego! Przypomnij sobie, Henryku, stan, w którym mnie zostawiłeś. Już wówczas byłem w silnem podnieceniu, a od tego czasu stan mój pogarszał się z dnia na dzień, z odległości pięciuset mil szedł w jednym szeregu z Polską, podniecając się niekiedy jej zwycięstwami, lecz ciągle zbliżając się z nią razem ku przepaści, a gdy się do niej stoczyła, i ja również padłem, a kto wie, czy kiedykolwiek się podniosę. Ciało moje, powtarzam Ci, zanika, rozkładając się, a dusza moja nie wystarcza na wszystko, co mię przygnębia i przygniata. Dlatego harmonia jej została zakłócona, przez ostatek życia zamyka się jeszcze w miłości i nienawiści, lecz dwa te uczucia nic już w sobie nie mają słodkiego ani melodyjnego, nic, że tak powiem poetycznego — są bezładne, bez hamulca miotają się w niepokoju z dnia na dzień bez świadomości swego celu. Dzisiejsza moja egzystencja jest surogatem życia. To też życie moje nie potrwa długo. Już tylko Ciebie jedynie i poezję kocham w sposób słodki, tkliwy, rozmarzony, jakbyśmy siedząc na łodzi swojej w piękny wieczór i wiosłując naprzeciwko Paquis, mówili „Mamma”. O, dlaczego nie zginąłem na polu pod Ostrołęką, pod murami Warszawy, gdziekolwiek bądź pod płotem, w rowie, lub w rzece! Dziś miałbym kochankę, która by pamięć moją kochała i modliła się za moją duszę, i nie byłbym zmuszony mówić o nienawiści do przyjaciela, pełnego miłości.
W chwili, gdy słowa te piszę, widzę dachy naprzeciwko śniegiem pokryte, a obok mnie na ścianie zawieszona, spoczywa nieruchomo, cicho flaga mojej łodzi, upstrzona czerwono i niebiesko z białym orłem. Ilekroć ku niej się obrócę, czuję zarazem mękę i słodkie wzruszenie. Nie rozłączę się nigdy z tą flagą, która tak często powiewała między Alpami i górami jurajskiemi, która mię osłaniała swoim cieniem w dni letnie i wraz ze mną znosiła dumnie ulewy i burze jesienne. Na niej wypisana jest historia moich wycieczek i wspomnień z Lemanu. W niej jest miłość moja. Mogłem ją wywiesić tylko ponad mojemi żaglami. Stawiałem z nią czoło tylko wybuchom huraganu, falom i pianie. Powinienem
Uwagi (0)