Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Zyg. Kras.
Trudno mi przesłać Ci coś z mego poematu, gdyż on jest całością, której nie można rozsypywać w kawałki. Nie zrozumiałbyś ich. Ale, u diabła, to nie poemat o historii Polski, lecz o zdarzeniu wziętem z historii Polski, o rosyjskich Dymitrach Samozwańcach, z których jeden miał Polkę za żonę, a właściwie obaj.
Mylisz się, mówiąc o trzydziestu listach: mam trzydzieści pięć od Ciebie, a ty masz trzydzieści dziewięć moich.
Właśnie napisałem dzisiaj do Augusta Z.68 za pośrednictwem jednego Polaka, przejeżdżającego przez Genewę, przez p. Jezierskiego, tego samego, którego na początku rewolucji69 posłali Polacy do Mikołaja. Opowiedział mi dziwne i straszne rzeczy o klubach... Polska zginęła przez kluby. Opowiadania jego były dla mnie pełne goryczy, pokazały mi one dużo nikczemności i tchórzostwa. W Warszawie panował sztylet, wszędzie niesnaski, w sejmie i w wojsku. Biedna Polska, łuski spadły mi z oczu. Czy uwierzysz? Było dużo tchórzów między nami i ci tchórze nie walczyli, krzyczeli w sejmie między czterema ścianami, a Polska zginęła.
Daj mi z łaski swojej trochę wiadomości o H. Tak, z łaski swojej, mój panie, to znaczy: wtedy, gdy Ci się uda je otrzymać. Nie wiem, czy ją kocham jeszcze, czy już przestałem kochać, jednakowoż pisz o niej w swoich listach, choćbyś napisał nie więcej, niż „Henrieta”.
Napisałem Augustowi Z., że go ściskasz, będąc pewien, że żywisz takie zamiary.
Genewa, 30 października 1831
Mój kochany Henryku!
Wróciłem właśnie z jeziora. Nic nie wiem. Jezioro, mój drogi, było takie, jak rok temu, przed moim wyjazdem do Włoch. Byliście wtedy ze mną, Ty i August. Znasz to dobrze. Brzegi całe żółto-czerwone i bardzo zielone, gdzieniegdzie już widoczne szkielety drzew, dom H. w Paquis cały biały, dom lorda Byrona w Cologny szarawy, wreszcie świeżość powietrza, olbrzymie chmury na niebie, nad górami jurajskiemi nad Saléve przebłyski słońca, coś wiosennego, woda niebieska, chwilami brunatna. Sam nie wiem dlaczego powróciłem zupełnie źle usposobiony, całkiem przygnębiony. Wszedłszy do pokoju, instynktownie zbliżyłem się do mojego stołu, obejrzałem swoje pistolety, sprawdziłem, czy są nabite, czy proch jest na panewce. Potem porzuciłem je, by zmówić modlitwy, co poszło jako tako. Powstałem i piszę do Ciebie. Jestem diabelnie źle usposobiony.
Wczoraj wszedł do mojego pokoju Leon Łubieński70. Rozmawialiśmy przez pięć godzin. Brał się na wszystkie sposoby, by mię pozyskać. Przysiągł mi zauważ, że pisał do mnie dwa listy z Paryża w celu pogodzenia się; są to dwa listy, których nigdy nie odebrałem. Rozpoczął od pochlebiania mi, mówiąc, że mam wszędzie opinię potęgi umysłowej; na to odpowiedziałem mu sucho: „Mój kochany, w tejże chwili, gdy wypowiadam te słowa, myślisz, jesteś przekonany, że masz tysiąc razy więcej rozumu ode mnie. Chcesz mię podejść”. Zmienił przedmiot rozmowy, wpadł w czułostkowość, mówiąc mi, że jestem bardzo szczęśliwy, mając takiego przyjaciela, jak Ty, że słyszał wiele o Tobie od Jerzmanowskiego, między innemi twierdził, że Jerzmanowski jest Tobą zachwycony. Odpowiedziałem mu na to: „Od ciebie tylko zależało, by mię mieć za przyjaciela, lecz zdradziłeś mię i przyjaźń nasza skończona”. — Wtedy, ponieważ słyszał, że jestem religijny, powiedział mi, że stał się także gorliwym katolikiem. Henryku, nie mogłem już więcej nad sobą zapanować. Stałem, ściskając pięści i tupiąc nogą. Gniew mój wybuchnął. Położyłem mu rękę na ramieniu i uderzywszy go na znak zaprzeczenia, taką mu wypowiedziałem tyradę. „Dla ciebie cel twój to twoja religia, a cel twój to podstęp, to chęć podbijania ludzi, przewodzenia nad nimi i nasycania swej ambicji ich pochwałami. Wszystkiem będziesz: katolikiem jak i ateuszem, gdy ci to będzie potrzebne. Systemy moralności, wiary, honoru, wszystko, jest dla ciebie tylko narzędziem. Nie masz żadnych zasad w głębi swej duszy, z dnia na dzień coraz innym jesteś człowiekiem, a wierzysz tylko w siebie i swoje szczęście. Znam cię. Pamiętaj, że, jeśli ci się powiedzie, nazwą cię wybitnym, wielkim, jeśli ci się nie uda, nazwany będziesz nędznikiem i nikczemnikiem. Przed powstaniem w Polsce nienawidziłem cię z głębi duszy, ciebie, którego przez dwa lata kochałem, jak brata; podczas powstania byłbym ci buty czyścił, gdyby to było mogło przyczynić się do wolności Polski. Dzisiaj, gdy stoimy na swych dawnych miejscach, nienawidzę cię znów, a nienawiść moja, jak wszystko we mnie, jest namiętnością”. — Dziwne położenie; słuchał w milczeniu, mówiłem mu prawdę. Czuł to doskonale. Lecz ponieważ jest to umysł potężny, głowa w rodzaju Mirabeau, wykręcał się na wszystkie sposoby i zapewniał mię znowu o swojej przyjaźni. Człowiek ten chce uczynić ze mnie swoje narzędzie i zasiąść na mnie, jak szatan na trupie ofiary. Ma on tęgą głowę, potężną, nieskończenie więcej praktyczności ode mnie, więcej zręczności, więcej panowania nad sobą. Oszuka mię zawsze, jeśli nie powstrzymam się od słuchania go z ufnością. Jest to człowiek, jakich mało. Możesz mu powiedzieć: „Jesteś nikczemnikiem” — nie rozgniewa się, uśmiechnie się tylko, lecz powiedz mu: „Jesteś głupcem” — a skoczy ci do oczu, zabije cię. A to jest pewne, że nie jest on wcale głupcem. Jest to geniusz w zdobywaniu powodzenia w świecie; cały świat intryg, zasobów i zdolności mieści się w tym mózgu, pod temi długiemi włosami, ułożonemi na modę republikańską, poza temi rysami bladoróżowemi, układnemi, słodkiemi na pierwszy rzut oka, fałszywemi na drugi, srogiemi, niegodziwemi, krwi żądnemi, gdy się spojrzy po raz trzeci. Poza tem jest to tchórz na polu bitwy, w pojedynku, lecz nie będzie tchórzem na trybunie. Jest to człowiek, który nie zadrży, ujrzawszy się w otoczeniu deputowanych, krzyczących i wyjących, uzbrojonych w sztylety, lecz zabierz go w piękny poranek, zaprowadź do Saléve, daj mu szablę, pistolety, potem w obliczu słońca rozkaż, by bił się z Tobą — a zblednie, bardzo zblednie, odmówi może, jeśli sam będziesz, lecz nie odmówi, jeśli będziesz miał dwóch sekundantów. Rozmawialiśmy długo o literaturze, polityce, filozofii: ma on rozległe wiadomości, olbrzymie zdolności, i rozum, lecz brak mu nawet pojęcia o tem, czem jest ofiara, wyrzeczenie się samego siebie, obowiązek, powolne cierpienia, straszne i nieznane, poświęcenie dla rodu ludzkiego. Zrozumiesz więc łatwo, że jest mojem przeciwieństwem. Jest cały egoizmem, poza tem ma płomienne namiętności, namiętność do kobiet, do gry itd., lecz namiętności swoich jest panem. Nie mów mu o miłości do kobiety według naszego rozumienia, nic by z tego nie pojął. Nienawidzi muzyki. Gdy mi o tem powiedział, natychmiast mu zacytowałem:
Zagryzł wargi, po czem rozpoczął rozmowę, mieszając niekiedy sarkazmy do swoich rozpraw, wynosząc się sam ponad wszystkich, a gdy widział, że chcę mu przerwać szorstką prawdą, starał się mnie ułagodzić pochlebstwem na temat mojego rozumu, geniuszu poetyckiego i innych tego rodzaju bredni. Lecz wtedy gniewało mię to bardziej jeszcze i za każdym wyrazem gromiłem go, mówiłem mu surowo o jego lekkomyślności, o braku wyrzutów sumienia z powodu, że nie walczył za Polskę. Pozwolił sobie na drwiny z Zamoyskiego i z mojego biednego kuzyna, Stanisława Krasińskiego. „Jak to”, zawołałem, a głos mój był doniosły, „jak śmiesz, ty, który nic nie zdziałałeś, którego całą sławą było napisanie paru listów o Olszewskim, mówić tak bezczelnie o człowieku, który w piersiach ma 7 ran od bagnetów?”. Zaśmiał się i odpowiedział: „Ma krótki wzrok i rzucił się, sam nic nie wiedząc, na cały batalion”. Ta odpowiedź doprowadziła mię do ostateczności: „Uszanuj”, zawołałem, „ty, którego krew nie popłynęła, tych, którzy walczyli, i zakryj sobie twarz ze wstydu, żeś nie był tam, gdy być tam mogłeś”. Lecz był to stracony trud, był to groch o ścianę, te słowa honoru, rzucane w jego serce.
Jest to dusza ogromna, lecz bez jednego ziarnka poezji, tej poezji, która sprawia, że się kocha groby przodków, wspomnienia przeszłości, która stwarza sobie bohatera z człowieka, przez ludzi nieznanego. Ma innego rodzaju poezję, coś w rodzaju balzakowskim. Lecz całe wieki średnie w nim umarły, ani jednego rycerskiego uczucia. Chełpił się tem przede mną: „Jestem człowiekiem przyszłości, a nie przeszłości”. Odszedł, powiedziawszy mi, że powróci.
Lecz niech to wszystko pozostanie między nami tajemnicą na wieczność, inaczej byłoby to nikczemnością z mojej strony w takich słowach mówić o swoim wrogu. Dla świata byłoby to podłością, lecz dla Ciebie jest to zwierzenie przyjaciela. Ty także wydajesz się smutny. Do diabła, znów wracasz do swojej komety.
Przypominam sobie ten wieczór, było to u mnie; piliśmy piwo z winem, cukrem, cytryną i arakiem, a Ty mówiłeś o niej przez cały wieczór. A więc było to w czasie mojej miłości do H. Nie, nie zapomniałem o niej. Codziennie rano i wieczorem modlę się do Boga za jej szczęście. Napiszesz mi, jeśli będziesz coś o niej wiedział. Napisałem w tych dniach dla „Biblioteki Powszechnej” historię w rodzaju Balzaca: o młodym Hiszpanie w Wiedniu, który miał polecone przez jakiś nadprzyrodzony, tajemniczy związek rozsiewanie cholery za pomocą białego proszku, zamkniętego we flakonie. Jest to historia, napisana jednym tchem bez opuszczenia stołu, chyba tylko dla zapalenia cygara. Toteż, gdy wstałem, byłem na wpół obłąkany. Jest to historia straszliwa. Mam ciągle w sobie w ostatnich dniach niecierpliwość, głuchy gniew, który mię nurtuje i czyni nieszczęśliwym, jak nigdy.
Żegnaj, drogi przyjacielu!
Twój do śmierci
Zyg. Kras.
Genewa, 3 listopada 1831
Kochany Henryku!
Scena przy grobie Twojego ojca72, jest jedną z tych scen krótkich, przelotnych, lecz długie po sobie pozostawiające wrażenia. Zapamiętaj sobie, Henryku, słowa moje! Dłużej będziesz pamiętał o tym rozbitym powozie i o kościele, niż o K. i Bourdigny.
August jest w Polsce, zdrów i cały.
W poprzednim liście opowiedziałem Ci moją rozmowę z Łubieńskim, od tego czasu już inne nastąpiły. To dziwne! Jest to mój wróg śmiertelny, a jednak przepędzam z nim 6–8 godzin, rozmawiając o dawnych wspomnieniach, wyrzucając mu brak lojalności, ukazując jedną po drugiej złe strony jego charakteru. To nadzwyczajne! Człowiek ten, którego nienawidzę, przychodzi do mnie, wie o tem, że go nienawidzę, i o wszystkiem ze mną rozmawia, o swojej przeszłości, teraźniejszości, przyszłości, o swoich środkach i zamiarach, o swoich wierzeniach i systemach, nie zraża się, widząc moją nienawiść, znosi moje wybuchy gniewu, pozwala, by gniew mój spływał po nim, jak woda po ceracie, w milczeniu lub z uśmiechem przymilenia na ustach słucha moich wymówek, moich oskarżeń, czyni mi zwierzenia, podczas gdy co chwila mu mówię, że jestem jego zaciętym, wiecznym wrogiem. Opowiada mi o naszem wspólnem przeznaczeniu, o losie, który nas ku sobie popycha, który nas, gdy tego zachodzi potrzeba, łączy i dzieli, który ani mnie, ani jemu nie pozwolił walczyć za Polskę, by żaden z nas nie miał wyraźnej nad drugim przewagi, byśmy mogli walczyć z równemi siłami przy różnych sposobnościach; potem nagle rozkłada się na mojej kanapie, podciąga nogi pod siebie, wstrząsa gęstą czupryną i pochlebia mi, a potem niekiedy puszcza gorzki sarkazm, gdy zaś widzi, że oczy moje się zapalają, że moje gesty stają się gwałtowne, znów wraca do słodyczy i miękkości, następnie chce wmówić we mnie, że jest ze mną szczery i otwarty.
Czyś zauważył, Henryku, że jest mojem przeznaczeniem, by zawsze mieć coś niezwykłego wkoło siebie? Wszystkie moje duchowe związki, od H. i Ciebie poczynając, dziwne były, a potem człowiek ten, który był moim przyjacielem przez dwa lata, moim wrogiem (aż do pragnienia zabicia mię i zhańbienia) przez cztery tygodnie, potem wrogiem moim z oddali, a który teraz znów zbliżył się do mnie, czyni na mnie przez swoje rozmowy wrażenie bajki Hoffmanna. A pomyśl, że człowiek ten nie ma w sobie nic podniosłego w dziedzinie wyobraźni. Ma mało wyobraźni. Byłby kretynem na Morzu Lodowem, idiotą w dolinie Lauterbrunnen, tchórzem na jeziorze Thun, patrząc na Włochy ze szczytu Symplonu, zażyje szczyptę tabaki, czytając Byrona, będzie czynił uwagi o gramatyce angielskiej, na widok młodej piękności zrobi kalambur, będzie baraszkował na grobach swych przodków i powie Ci dowcip o arystokracji. A jednak wszystko będzie rozumiał: i przyrodę, i Włochy, i Byrona, i kobietę, i sławę przeszłości, lecz czuć nie będzie nic. Na odwrót, w salonie będzie pełnym dowcipu krytykiem, pełnym starań i wdzięku bawidamkiem, rozmawiającym w sposób gorzki, zjadliwy, przygniatając, jak Rossi, jednem słowem; w domu gry będzie dobrym graczem, namiętnym i panującym nad swoją namiętnością, ogrywającym bez litości, bez wyrzutów sumienia, przegrywającym bez żalu czy słabości; na trybunie będzie człowiekiem odważnym, wielkim mówcą, nie zwracającym uwagi na sztylety stu stronników „góry”, gdyż jest przecież wielkiego mniemania o sobie, przypuszcza, że z pewnością ich przekona, przygniecie ciężarem swoich słów. Jest to zły przyjaciel, lecz dobrze zachowa tajemnicę spiskowca, żołnierz tchórzliwy, lecz zuchwały trybun, energiczny morderca wrześniowy. Wątpić o tem nie można: jest to człowiek 19-nastego wieku, w którym przeszłość umarła, w którym nigdy nie istniała. Zapytaj go, co to: Normand, templariusz, trubadur, Dante, Calderon, Szekspir, w nos Ci się roześmieje. Lecz zapytaj go kim był Mirabeau, Voltaire, Danton, Balzac, Laclos, oczy jego staną się iskrami, gdyż wymieniłeś źródła jego natchnienia; mieszczą się wszystkie w głowie, a nie raczą nigdy zejść
Uwagi (0)