Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Tu się zatrzymałem i odczytałem, com właśnie napisał. Uderzony byłem wrażeniem, jakie to na mnie wywarło. Zaprawdę, byłoby ono zupełnie inne, gdybym mu przebaczył. Żałuję tego szczerze, lecz patrz, jak potężną jest nienawiść we mnie. Chciałbym móc szczerze Ci te słowa napisać: „Przebaczam mu w myśli z głębi duszy”. A jednak nie mogę. Byłoby to kłamstwem, gdybym tak napisał. Nie, zaprawdę, słów tych napisać nie mogę. Może właśnie podpisałem moje własne potępienie. Cholera zbliża się. Lecz nie kładź tego przynajmniej na karb przewrotności mojej, przypisz to raczej przeznaczeniu, które sprawiło, żem się urodził na ziemi uciemiężonej. A na tej ziemi nieszczęsnej, spustoszonej, przebaczenie byłoby bezbożnością. Wiesz przynajmniej, że miłość jest jedną z połów mojej duszy; myśl o tej połowie i zapomnij o drugiej! Zaprawdę, cóż Cię druga obchodzi? Czyś widział, bym kiedykolwiek kogoś nienawidził w Europie lub bym się unosił przed Tobą nad uczuciem nienawiści w poezji? Nienawiść moja odnosi się tylko do świata, z którego nic nie znasz, do świata bólów i wyrzeczeń, niewolnictwa i zbrodni. Świat ten pozostanie dla Ciebie zawsze ciemny i nieznany. Jest dla Ciebie tem, czem była dla Greków Tracja, a Germania dla Rzymian. Lecz ja, który mam w nim żyć i walczyć, musiałbym wkrótce upaść, gdybym nie miał za podporę nienawiści. — Tam, gdzie nieszczęście i zniszczenie są pewnego rodzaju szałem, trzeba szalonych namiętności, by oglądać tę olbrzymią zagładę i nie ulec oszołomieniu. To są tajemnice barbarzyńców, mój kochany. Znałeś mię, kochałem H.; gdy mię opuściła, czyż szemrałem, czy myślałem o nienawiści, o zemście, o zazdrości? Kochałem Cię i kocham, towarzyszyłeś mi w mojem życiu codziennem, czyś znalazł kiedykolwiek we mnie coś brutalnego, twardego, krwiożerczego? Nie widziałeś, jak przyjaciel Twój płakał, widziałeś jak litował się nad innymi i roztkliwiał. Sam w moim pokoju, bardzo często płakałem, myśląc o H. lub o Tobie. Łzy miałem w oczach modląc się do Boga. Dnia każdego modlę się za Ciebie i za nią. Znałeś mię tylko w pełni miłości. Opowiadałem Ci niekiedy o nienawiści, o gniewie, lecz to były oderwane opowiadania, rzucane przypadkowo, słabe, nic nieznaczące. Sceny nienawiści mojej odbyły się z dala od Ciebie, a te, które jeszcze pozostają, również z dala od Ciebie odbywać się będą. Dla Ciebie, dla naszych wspólnych wspomnień, dla naszej wspólnej przeszłości, jest tylko miłość i będzie miłość. Znajdziesz mię zawsze takim, jakim mię znałeś: kochającym Ciebie, kochającym i czczącym Boga. W stosunku do świata, w którym się urodziłem, pozostaw mi nienawiść moją! Poco uprzedzać wypadki? Nie mówmy o tem! Wkrótce już nigdy o tem mówić nie będziemy. Uczucie to nie jest dla Ciebie, nie wchodzi w skład naszych pojęć, dusz naszych, naszych dwóch dusz, Henryku, mój drogi Henryku! Dla mnie jedynie uczucie to istnieje i nie tu, nie w Anglii, ani we Włoszech (ach, gdybyśmy któregoś dnia mogli razem do Włoch pojechać!) lecz gdzie indziej, daleko stąd, wśród ruin i kości. Tam sprzed oczu Twoich zniknę poza stosami popiołów i szczątków, a jeśli znów się kiedyś ukażę, jeśli do Ciebie powrócę, znów będziemy mówić o miłości i będę cały miłością. Mów o nienawiści cicho, bardzo cicho! Jest to śpiące dziecię, rośnie we śnie, i po cóż budzić je przedwcześnie? Cały fatalizm Szekspira daje mi natchnienie w tej chwili. Szekspir bezwzględnie nie jest poetą chrześcijańskim: Romeo i Julia jakże jest głęboko rozpaczliwe, jakież to słodkie potępienie, lecz jednak potępienie, potępienie, mój drogi!
Mam do Ciebie prośbę. Dostałem polecenie od człowieka, który był kiedyś moim przyjacielem i moim nauczycielem, by przesłać list Walerianowi Krasińskiemu. Dowiedz się, proszę Cię, gdzie on się znajduje. Czy jest w Londynie? Jeśli tak, przyślij mi jego adres, albo napisz, dokąd pojechał po opuszczeniu „nierządnicy narodów”; sprawiłbyś mi przyjemność, gdybyś mógł się z nim zobaczyć i powiedzieć mu, że mam dla niego list od księdza Chiariniego83. Chiarini jest umierający, a list ten pisany na łożu boleści. Zaklinam Cię, odpisz natychmiast, jak najprędzej!
Prawdopodobnie cholera będzie w Londynie, gdy list ten nadejdzie, sądząc z tego, co mówią o jej bliskości. Każdego dnia proszę Boga gorąco, by Cię zachował. Niech Bóg Cię ocali i błogosławi Ci, drogi Henryku! Czy nie lepiej byś uczynił przyjeżdżając z Matką do Genewy, nie dla siebie, lecz dla Matki Twojej? Ja mam się coraz gorzej. Od 9 miesięcy bok nie przestaje mię boleć. Nic nie może zwalczyć i zniszczyć zarodka rozkładu. Czuję jak cierpienie nurtuje mię tajemnie i posuwa się naprzód w piersiach i jamie brzusznej. Zdaje mi się, że można z tem żyć 2–3 lata.
Gdy pomyślę o H., zdaje mi się, że jeszcze ją kocham. Gdybym mógł ją zobaczyć! Gdybyś mógł mieć wiadomość o niej z okropnych dni cholery, przysłałbyś mi ją zapewne. Jest to jakby myśl natrętna we mnie, że biedna dziewczyna umrze na cholerę, a o Ciebie najlżejszej nie czuję obawy. Głowa mi cięży, pióro już nie pisze, myśli moje w mózgu stają się ciężkie. Drogi, mam okropny spleen. Żegnaj, Henryku, żegnaj!
Zyg. Kras.
Dziś rok, jak przybyłem do Florencji i tam zastałem listy H., które mię na pięć dni nabawiły gorączki, jednej z tych gorączek egzaltacji, które dają szczęście. Jest to nieprawdą, jeśli mówię gdzie w liście swoim, że list Twój wcale mię nie dotknął. Kłamstwo, czuję to teraz. Rozłożyłem list, który już miałem zapieczętować, by Ci to powiedzieć. Czuję się diabelnie źle.
Genewa, d. 21 list[opada] 1831
Kochany Henryku!
Zaprawdę, jeśli coś kiedykolwiek dało mi wrażenie szczęścia, to list Twój dzisiejszy. Wrażenie krótkie, przelotne, jednej minuty, jak świeże tchnienie na moim palącym policzku, jak kropla wody na ustach konającego z pragnienia. To imię Henriety, list Twój do niej, list Twój do mnie, wprawiły mię na kilka sekund w drżenie. Było mi dobrze, po czem choroba wróciła. Gdyż, Henryku, chory jestem na duszy i na ciele, ciało moje zamiera, rozkładając się, dusza moja zamiera, ginąc z bólu lub zapalając się na myśl o ciemiężycielach i o zemście. Zaprawdę, zbyt wiele bólu przypadło mi w udziale.
Co do Henriety, dotychczas kocham ją bardzo.
Wróciła, by zamieszkać w samotnym pokoju moim i czuwać u wezgłowia mego łoża. Przyzywam ją głośno w chwilach męki, sam wśród zmroku myślę o niej przy gasnących węglach, później odwracam się na szmer, wydawany przez drzwi, a gdy spostrzegę brzeg portiery, poruszającej się na ziemi, marzę, że to rąbek jej sukni, że przyszła mię odwiedzić, pocieszyć mię trochę, potem nastawiam pozytywkę z hebanu na Ostatnią myśl Webera i przy każdym dźwięku widzę z niej coś więcej: jej kibić, jej rysy, jej uśmiech, jej ruchy. Nie jest to już powiązane razem, jak niegdyś, nie stanowi całości, lecz są to oddzielne szczegóły, które unoszą się dokoła mnie i, jak pszczoły do ula, lecą ku memu sercu.
Sny mam jak najgorsze, jak najbardziej dla mnie obelżywe, pełne wyrzutów i scen przykrych. Raz H. przechodzi ulicą, jest wychudzona, blada, ale przechodzi, nie racząc słowa do mnie przemówić, rzuca mi tylko spojrzenie pełne pogardy; poznać mię już nie raczy. Za innym razem w blasku księżyca kroczę ku Koloseum, lecz ona stoi na mojej drodze; chcę wejść, lecz służba jej mię odpycha. Następnie lord Byron umiera w swoim pokoju i rzuca na mnie przekleństwo z oczyma, błyszczącemi gorączką i agonią, a śliczna, pełna wdzięku Ada u jego boku odwraca się ode mnie — i tysiąc innych dziwactw, zmieniających godziny mego spoczynku w godziny męczarni i nieuchwytnego niepokoju, który zawsze przewodniczy moim snom i pozostaje nawet po przebudzeniu. Poza wszystkiem nie wiem, skąd mi się to wzięło, lecz mam przeczucie rozkładu i zagłady, jak gdyby ciało moje mię ostrzegało, jak wierny i szlachetny sługa, że nie będzie mogło dalej mi służyć poza pewien kres, niezbyt odległy. Zresztą cóż mię to obchodzi kiedy skończy się farsa życia? August zapytywał przyjaciół na łożu śmierci: „Czy ją dobrze odegrałem?”. Ja zaś mógłbym powiedzieć: „Czyż ją źle odegrałem?”. „Na moje życie”, jak mówi Sheridan, mało ludzi ją tak źle odegrało, jak ja.
List, który piszesz do H., jest doskonały. Obawiam się tylko, by mię nie znienawidziła, sądząc, że podniecam Cię do pisania i że kosztem wszystkich chcę przywiązanie jej odzyskać. A potem „Ci, którzy kochali i podziwiali ich przedtem, nie są zmuszeni do zmiany itd.”, jest w najwyższym stopniu dwuznaczne, tak dwuznaczne, że, mówię Ci, list ten to bilet na loterię, na której wszystko wygrać lub wszystko stracić można. Zrozumie z tego listu, że wiesz o wszystkiem. A wtedy już ustanie możliwość półśrodków, będzie trzeba, aby albo wróciła do mnie, w co wątpię, lub mię znienawidziła. Zdaje mi się, że to nastąpi. Nigdy z żadną kobietą dobrze nie skończyłem. Kochałem wiele. Żadnej, jak tę. Wszystkie mię nienawidzą prócz H., lecz H. będzie mię nienawidziła najmocniej ze wszystkich. Zdanie o ubóstwie prawdy itd. jest bardzo słuszne, lecz ona w podejrzliwości swojej będzie je uważała za wymówkę, uczynioną jej pod przykrywką ludzkości. Lecz list jest dobry. Mówisz zresztą, że siła nie do przezwyciężenia popchnęła Cię do napisania go. Na to właśnie liczę. Impuls, który się wcielił w tym liście i poszedł do mojej ukochanej, jest może jedną z tajemnic mojego przeznaczenia. O jednem nie pomyślałeś: trzeba było jej przesłać moją Upadłą gwiazdę, przypomniałaby jej człowieka, który niegdyś miał umrzeć za Polskę. Wolałbym, żeby Spowiedź w Twoich została rękach; była ona poprawiona i przepisana specjalnie dla Ciebie, a potem spowiedź wielkiego ducha jest prędzej dla Ciebie, niż dla niej napisaną. Pewien jestem, że nie zrozumiała jej i, zaprawdę, nie trzeba, by ją rozumiała. Mylę się może. Czy list ten szczęście, czy nieszczęście mi przyniesie, zawsze go będę błogosławił, ponieważ jest skreślony ręką przyjaciela, jako wysiłek Twój, by dać zabłysnąć promieniom poprzez moje chmury, jako protest wobec przeznaczenia przeciwko nieszczęściom, które znoszę i którym uda się wkrótce zniszczyć moją duszę i młodość. Oto jest sens ukryty listu tego. Nie ma na świecie człowieka, który by mógł więcej dla mnie uczynić nad to, coś uczynił przedtem i coś uczynił teraz. Tak, mój przyjacielu, niech rozjaśni się tajemnica, która pod symbolem milczenia zamyka pogardę. Na tem polega godność człowieka, że długo jej znieść nie może. Niechaj zostanie złamaną. Gdy się rozświetli, skończą się przynajmniej obawy i wahania nasze. Zdołamy objąć jednem spojrzeniem nasze położenie, zrozumieć, ileśmy stracili, odgadnąć, co nam pozostaje, i z gorzkim uśmiechem odwrócić się od przyszłości, by uwielbiać przeszłość, tę przeszłość, tak rozrzutną w obietnicach i błyszczącą złudzeniami, której wszystkie olśniewające fale zamarły na piaszczystym, samotnym, nagim i ponurym brzegu, naszem dzisiejszem schronisku.
A teraz o czemże będę Ci pisał? O dawnych grzechach. Parę dni temu przybył tutaj dla spędzenia zimy hr. Roman Załuski. Człowiek ten, dochodząc do mojego pokoju, obudził we mnie świat wspomnień: ujrzałem siebie, gdy dzieckiem będąc, za życia matki mojej, przebiegałem sale naszego pałacu w ubraniu rycerza, w płaszczu templariusza z maleńką szpadą u boku, z hełmem, ocienionym czerwonemi piórami na głowie, szukając wszędzie kuzynki swojej, Amelii, która naówczas, po śmierci ojca swojego, generała wojsk polskich, zamieszkała u nas pod opieką ojca mojego. A gdy nadszedł dzień jej zaślubin z Załuskim, wzniesiono ołtarz w naszej kaplicy pałacowej i arcybiskup pobłogosławił ich związkowi. O dwa pokoje dalej umierała moja matka, lecz przed śmiercią pragnęła udzielić błogosławieństwa wychowanicy, a ja, dzieckiem będąc, lecz dzieckiem o olbrzymich namiętnościach, tonąłem w rozpaczy między grobem matki i ołtarzem tej, którą kochałem. Potem nastąpiła inna scena. Matka moja już od dawna spoczywała w trumnie z lazurowego aksamitu z widniejącą na niej koroną książęcą. Wstępowałem w lata niepohamowanych namiętności. Załuski był w więzieniu i miał w nim dwa lata pozostać za to, że chciał bronić ojczyzny. Żona jego schroniła się do naszego domu. Ja bywałem tam wieczorami po dniach na uniwersytecie spędzonych. I tam w salonie, wybitym purpurą, zapełnionym złoconemi brązami i kryształami, marmurem i porfirem, ponuremi obrazami Murilla i śnieżnemi pejzażami Cinellego, widzę ją w czarnej sukni. Ciągła muzyka i zabawa, włoskie pieśni i dźwięki pianina, filiżanki herbaty i butelki z rumem, eleganckie kobiety, świetna młodzież, oficerowie, artyści, którzy starają się o jej względy, cisną się dokoła niej. Ona w czerni, pełna życia. Poprzez żałobne krepy, z ciemnemi wstążkami, fruwającemi koło jej wysmukłej i majestatycznej kibici, z włosami brunatnemi, lśniącemi, uwitemi w pukle, była zachwycająco piękna i życie można by było oddać za nią. Oczy czarne, palące, pożerające, jak oczy Południa, rysy wydatne, dumne, wyrażające życie, namiętność, rozum, nos według wzorów antycznych i tysiąc wzruszeń odbijających się na twarzy. A za nią szereg wielbicieli, wszędzie dokoła niej atmosfera perfum, harmonii, dobrze powiedzianych słówek, dowcipnych uwag, bukiety z kwiatów na każdym stole, girlandy, rozsiane gdzieniegdzie na dywanie. Było to upajające — toteż upoiłem się. Straciłem w tem połowę mojej
Uwagi (0)