Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
Nie wiem, skąd mi się wzięła taka gorliwość w przygotowaniu ci tej roboty. Od niepamiętnych czasów ani tak dużo, ani tak prędko nie pisałam. Lękam się, czy mię w niektórych miejscach przeczytasz, bo sobie różnych skróceń pozwalałam. Kiedy spojrzę na leżące przed sobą arkusze, to się wydziwić nie mogę, że je moją własną ręką napełniłam, własnymi dorzecznościami i niedorzecznościami — ja, teraz! A wiesz, Wando, że jedynie pod twoim tytułem mogę być taka obfita. Chciałam ci zrobić surpryzę na nowy rok i posłać zupełnie już autorsko opracowany artykulik — mózg jak muł — ani chciał z miejsca ruszyć. Widziałaś kiedy powóz w piasku lub błocie zaryty?... no — więc możesz sobie wyobrazić! Próżne pokusy — już ja sama niczego nie napiszę! A dam ci jeszcze tę zagadkę do rozplątania, że tylko dla ciebie i koło ciebie do twoich mogę pisać swobodnie. Może skutkiem tego, że ty mię do pisania wciągnęłaś. Niezawodnie byłabym żyła jak przed Władysławem IV i ustanowieniem poczt, gdyby nie ty. Wróciły mi zatem niektóre władze piśmienne, lecz przeważnie skierowane w te strony, w które ty je ciągnęłaś. Nawet, jako widzisz — w stronę subtelnej analizy. Niech ją tam!... Rezultat taki, że cię całuję w czoło i w oczy.
Co się dzieje z projektem dramatycznym? Nieraz tu myślę sobie, jaki by to był z Edwarda śliczny Zygmunt August — a jak bym chciała twój głos słyszeć w ostatnich słowach Barbary — i Bonę z Kmitą dobrze byś oddała — i Różę Wenedę, a Mania Lilię Wenedę. Dowiem się w swoim czasie, co z tego prawdą się stanie. Bądźcie tylko wszyscy zdrowi. Tyle do ciebie pisałam, że nie pisałam do Seweryna — jeszcze — ale dla pani Ludmiły przesyłam podziękowanie.
Jeśli masz ze swojej strony co do przesłania dla mnie, to się staraj na Elektoralną odstawić — bo okazja, która to zabierze, wkrótce, za parę dni wraca.
[Pszczonów] 27 stycznia 1867, niedziela
Wczoraj wieczorem odebrałam całą twoją przesyłkę — książki, papiery, listy. Wando, czyż to podobną jest rzeczą, żebyś ty tak mało o mnie wiedziała166 nawet owych zewnętrznych szczegółów, które by mogły być przez byle kogo w kalendarzu Dzw[onkowskiego] wydrukowane? Nasza wspólna, nasza bardzo wielka wina — powinnaś była pytać — a ja powinnam się była domyślić, że nie wiesz. Kiedym doszła drugiej połowy twego późniejszego listu, zerwałam się na równe nogi i nie czytając dalej, chciałam ci zaraz odpisywać. Jeśli nie odpisałam, to dlatego jedynie, że było trzeba iść na górę do mego pokoiku, więc ostygłam w ferworze — ale nie zupełnie, jako widzisz. Odpisuję ci nazajutrz — o piątej godzinie z rana, przy świecy. Tylkoż sobie nie wyobrażaj znowu, że mię wczorajsze zadrażnienie tak wcześnie obudziło — jest to mój zimowy zwyczaj. Korzystam z niego jedynie, żeby się ostrząsnąć167 co prędzej z tej masy posądzeń, którymiś mię zasypała, gorzej niż śniegami przeszłotygodniowymi. Jak sobie wspomnę, że od owego poniedziałku, w którym ci mój rulonik papierów oddano, aż po jutro lub dłużej może, po drugi wtorek będziesz medytowała nad nimi, jakoby nad historią mego życia, to...!
Juścić jest tam wiele mojej wewnętrznej historii: wszystko widziałam, czułam lub wyrozumiałam sama przez siebie i przez najbliższych moich; ale zdarzenia? — prócz dwóch, jeśli się nie mylę, odznaczonych jako „pożyczki” — żadnego. Mój brat — mój Janek — zupełnie był inny. Bratowej żadnej nie miałam. Kuzynki ani syna obywatelskiego item. Tradycję osiemnastowiecznych wyobrażeń miałam raczej także z tradycji, bo ze słyszanych opowieści i kilku własnych wspomnień o stryju, którego w siódmym roku straciłam, a którego żonę168 właśnie „Matką” aż do jej śmierci nazywałam, bo mię od urodzenia zaraz na wychowanie wzięła. Tobie też wcale nie stryja, lecz wuja przekazałam — męża ciotki — obcego dla dalszych powieściowych następstw. Profesor jest z tej samej kategorii co syn obywatelski: spotkałam obydwóch w kilkunastu egzemplarzach, przechodząc ulicą. Widać, że zapomniałaś na widok pisanego wszystko, co mówione było. Ileż to razy powtarzałam ci, że byłam w kłopocie, ile razy mi przyszło pisać o zdarzeniach i faktach powieściowych miłosnych — dlatego właśnie, że nic a nic nie wiem, jak to bywa. Istotnie, Wando, niech cię to nie upokarza, ale we mnie się „nigdy nikt” nie kochał. Nikt we mnie nie miał tyle zaufania i wiary, żeby sobie i mnie powiedzieć: „Niech będzie żoną moją169 — bądź żoną moją”. Nawiasem mówiąc, bardzo dobrze zrobili. Nie dlatego, że książki piszę — bo Ilnicka sześć razy więcej ode mnie już napisała, a jest bardzo dobrą i potulną, i wzorową mężatką. Nie dlatego też, że byłabym wszystkim odmówiła — ale dlatego, że mam pewne powody do przypuszczenia, iż nie bylibyśmy bardzo szczęśliwi z jakimkolwiek „przyjętym”. Jeśli potrafisz tak doskonale zmistyfikować czytelników publiczności jak samą siebie, to wybornie będzie. Na tym wiele zależy właśnie, żeby im się utwór sztuki prawdziwą historią wydawał (o ile jest prawdy moralnej i psychologicznej, o tyle autor nie kłamie). W swoim czasie wyjątki z papierów bezimiennej autorki170 dlatego miały trochę powodzenia, że je za rzeczywistość wzięto. Czyż to było oszukaństwem?
Nudni jesteście z waszymi niedoszłymi projektami. Oto Mania powinna być energiczniejszą i choć przy zamkniętych drzwiach, choć nie w poniedziałek, przedstawić ze dwie sceny raz i drugi. Nie znam zacytowanych przez ciebie ustępów i nie znam tych dramatów o Bonie i Barbarze — ja tylko o Felińskim myślałam, jako najlepiej podającym się do wspaniałej deklamacji.
Do Seweryna już trzy razy zaczynałam pisać i zawsze mi coś przeszkodziło, w końcu przeszkodziło najwięcej moje zwykłe usposobienie. Więcej było tego we mnie, czego się mówić nie powinno, niż tego, z czym się podzielić można.
Istotnie Folwark Orly znam — w tym tygodniu odeślę — Arsali nie znam.
[Pszczonów] 29 stycznia 1867
Wczoraj wieczorem przy, a nawet po sygarze czytałam twój arkusz O służących171 Przez całą też noc śniła mi się rozprawa nad tym ważnym przedmiotem i takie miałam nowe sposoby widzenia tej rzeczy, takie przekonywające argumenta, rady zdrowe takie, że gdybym je była mogła zapamiętać, to by pół przedpokojów i kuchni zbawiły. Lecz domyślasz się, iż wszystko z obudzeniem bezpowrotnie uciekło — muszę ci więc to jedynie powiedzieć, co mi na jawie do głowy przyszło. A najpierwej wyspowiadam się z pewnego wewnętrznego dialogu: — „Czy zrobić Wandzie moje uwagi? — Juścić że zrobić! po to mi przecież do czytania przysłała. — Kiedy jak zrobię, to się natychmiast zniechęci, zacznie sobie wymyślać i skończy się na tym, że się do niczego nie weźmie. Jest racja, więc lepiej nic nie mówić, zostawić to, co jest, tak, jak jest, bo jest poczciwe, i dać jej czas, niech się wprawi „w wykonywanie”, choćby nie od razu możliwych jej talentowi arcydzieł. Wszakże ja także nie drukowałabym dzisiaj słowiańsko-mitologicznej, a sentymentalno pochrześcijańskiej Mainy. Że się jednak na odwagę raz zdobyłam, to później wydrukowałam parę rzeczy, które się bardzo moim kochanym, kochanym i szanowanym podobały. No, dobrze, ale ty sama czujesz, moja Narcysko, że nie postępowałaś z sobą w ten sposób z wyższych a priori powziętych zamiarów, tylko ostateczny rezultat sam z siebie nastąpił. I czujesz także bardzo dobrze to, że osobistość Wandy tak cię obchodzi jak twoja własna i że masz za nią wymagania takie, jakie miał twój brat za ciebie — a twój brat nigdy ci prawdy nie przysłonił — kilka próbek z jego najserdeczniejszej łaski poszło ad acta, kilka się znakomicie poprawiło, kilka w krainę cieniów zstąpiło. Więc mów prawdę”. I powiem ci tak zupełną prawdę, Wando moja, jak gdybym ją samej sobie mówiła; a jeśli ty zły użytek z niej zrobisz, jeśli się zniechęcisz — to i mnie zniechęcisz bardzo — poczuję, że ci się do niczego nie przydam — chociaż dzisiaj właśnie zupełnie inne poczucie umysłowo mię ożywia trochę. Dla ciebie zastanawiam się nad wielu rzeczami, dla ciebie opracowywam niektóre w duszy mojej, z tobą tworzę jedynie przystępne mi zamiary. Niech to przepadnie, zostanie próżnia: bank rozbity, stawki przegrane — stół z kurzu nawet starty. Moralizowanie jest główną wadą twoją — zwyczajną wadą serc głęboko zdobytym przekonaniem nasiąkniętych. Ta cnota życia łatwo się w bezprawie piśmienne zamienia. Istotnie, trzeba ci to zrozumieć i uznać, że nie masz prawa moralizacji, kiedy dla dorosłych piszesz. Im więcej zostawisz sens moralny ich własnej domyślności, ich własnym wnioskom, a wnioski ich własnej dobrej woli, tym zręczniejszym, poczytniejszym, a co więcej znaczy, tym skuteczniejszym będziesz autorem. Skarżysz się, że inny jest gatunek twojego talentu. Nie wierz temu; inne tylko masz nawyknienia. W ciągłych monologach przyzwyczaiłaś się obywać bez sztuki. Pisałaś pod sekretem, więc nie zwróciłaś baczności na to, w jakiej formie rzecz przedstawić; z której strony łatwiejszą do pochwycenia będzie; słowem, nie dość obliczałaś się z jej skutecznością. „Żeby to mogło wrażenie zrobić” — powinno być twoim drugim wykrzyknikiem w duszy, zaraz po tym pierwszym wykrzykniku: „Jakie to jest słuszne i piękne!”. Otóż, co do kwestii służących, jeśli ją w dotychczasowej formie przedstawisz, to cię najpierw żadna abonentka „Bluszczu” do końca nie przeczyta; ta zaś, która przeczyta początek, uczuje się wyraźnie pokrzywdzoną i osobiście dotkniętą. Jest wiele jeszcze pań kapryśnych, lecz doprawdy że dzisiaj dwa razy tyle jest — sześć razy tyle jest sług złodziei, próżniaków, nie wspominając gorszych. Znajdziesz więc tylko sympatię między kilkoma młodymi duszyczkami, które służących mieć nie mogą — lub jeszcze nie mają — bo ze służących ani jedna zapewne czytać cię nie będzie — lub nawet gdyby przeczytała, to zrozumie jedynie, że jest nieszczęśliwą, uciemiężoną istotą — i to jej wcale nie polepszy. W gruncie jednak masz sprawiedliwość po lewej stronie swojej, a dobroć po prawej stronie swojej. Służący są bardzo nieszczęśliwymi ludźmi i trzeba coś dla ich podźwignienia przedsięwziąć; tylko nie trzeba ich nieszczęścia ani służbie, ani państwu przypisywać; a co przedsięwzięcia, to na dwie kategorie podzielić: możliwe natychmiast — i użyteczne, gdyby się dało.
Służący są bardzo nieszczęśliwymi ludźmi, bo i my wszyscy bardzo nieszczęśliwymi jesteśmy — bo oni w ciemnocie — a my w niemożności roztoczenia przed nimi światła. To jest spuścizna przeszłości. Szeroko o tym mówić nie da się; lecz spróbuj właśnie od jakiej anegdotki zacząć: „Jedna moja znajoma opowiadała mi, że jej znajomej prababka [brak końca listu]”.
[Pszczonów] 1 lutego 1867, piątek
A cóż ja zrobię z tobą, gorączko moja nieszczęśliwa, jeśli tak, za byle słówkiem, będziesz się o wszystkie kamienie wniosków i przypuszczeń najfałszywszych rozbijała? Co ja z tobą zrobię? Dotychczas pieściłam, uspokajałam, tłumaczyłam się, ale teraz wyłaję, wybiję, do kozy wsadzę i każę ci wszystkie moje listy medytować. Czy ci powiedziałam, że się gniewam? Gdybym się gniewała, to mi przecież dość bliską jesteś, dość moją, abym tego nie obwijała w bawełnę. Bądź spokojna, jak się rozgniewam, dowiesz się o tym natychmiast. Lecz tą razą172 przecież nawet się nie rozgniewałam; zlękłam się tylko rozpędu twojej wyobraźni — pilno mi było pomyłkę sprostować — zadziwiłam się trochę, że nie wiesz o mnie więcej i dokładniej bardzo wielu rzeczy, zwłaszcza że ku starości przechylona, aż do zbytku i unużenia może, lubię przeszłe rozpamiętywać dzieje. Nadgrodzi się to jeszcze; tymczasem w kłopocie jestem, co zrobić z listem, który do ciebie pisałam parę dni temu, nie podejrzewając nawet, jakie się z poprzedniego niespokojności wysmaży. Wando moja, zdobądźże się na pewność, ufność i uciszenie przynajmniej w twoim ze mną stosunku. Niech to go właśnie od innych wyróżni. Chcesz, aby tylko żywszą miłością był wyróżniony? to zanadto i za mało — daj mi pewność i ufność. Zastanów się i pojmij raz na zawsze, że ani jednym postępkiem wiadomym tobie nie zasłużyłam na podejrzenia twoje, które by tylko względem jakiejś fantazyjnej, dziecinnej, ptasiej natury uzasadnione być mogły. Myślałby kto, że ja tak nałogowo zachwycam się i odchwycam, trzepocę skrzydłami do chwilowego upodobania przedmiotów, a potem lecę dalej szukać coraz nowych. Nie był to wcale grzech mego żywota, nigdy nie odeszłam od niczego, „wiele odeszło ode mnie i porzuciło mnie” — a tobie się zdaje, że kiedy mi teraz do wszystkiego, co zostało, dusza całą siłą nawyknienia jeszcze mocniej się przykleiła, to ją dla jakiej kwestii literackiej oderwę. Dziecko jesteś i powinna bym cię na pokutę wsadzić. Czemuż ja o tobie nie wątpię? — chociaż wiem, że kiedyś nie będziesz tak często pisywała do mnie, ani potrzebować nie będziesz tak często mojej pomocy, ani zdania mojego — jednak mi się nie odbierzesz nigdy. Jaka bądź przyszłość nas czeka, zawsze ona będzie dalszym ciągiem naszej przeszłości i naszych chwil teraźniejszych, co niech będzie powiedziane na wieki wieków — Amen.
Zawiodła mię przyobiecana na pewno okazja,
Uwagi (0)