Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
Brak dobrego słuchu, brak dobrego wzroku, powinnaś jeszcze brakiem wykształcenia innych zmysłów uzupełnić. Dotykanie tak grube, że aż palce niezręczne. Kiedy się uczyłam muzyki, to mi się ciągle z klawiszy osuwały. Żadna wprawa na nic się nie zdała; po godzinach całych te same takty powtarzałam i ciągle z omyłkami coraz to nowymi. Ani jednej sztuczki najlichszej przez czas dziesięcioletnich lekcyj, czysto i bez błędu nie zagrałam — a to już nie z winy słuchu, lecz wprost z mechanicznego niedołęstwa. Rysunki, pomimo szczerszej usilności z mej strony, jeszcze gorzej mi poszły. Dziś, choćby dla zabawki, nic dzieciom wyrysować nie umiem.
Przekonałam się w tej chwili, że zmysł czucia, czyli dotykania, jest u mnie tylko pod jednym względem wysoce udelikatniony — a to jest pod względem bólu. Ugryzł mię jakiś mały z długim żądłem robaczek — jeszcze jemu podobnego w życiu moim po dzień dzisiejszy nie widziałam — a tak mię zabolało, że ledwo nie krzyknęłam. Istotnie, na ból jestem bardzo wrażliwa. Bólu nie lubię — przed bólem czuję się trochę nikczemna. Często wyobrażam sobie, że gdyby mię na tortury wzięto, pewnie bym wrzeszczała bez żadnej godności; a jednak był czas, kiedy miałam o sobie lepszą opinię. W dzieciństwie nawet odznaczałam się rzadką wytrwałością: skaleczenia, rozbicia, wszelkie pijawki i wizykatorie147, które są ogólnym drobnych a rozpieszczonych liliputów postrachem, dla mnie miały pewien urok zaciekawiający. Umyślnie drapałam rękę szpilką, żeby się przekonać, co to będzie, jak żyłę przedrapię; umyślnie sobie przystawiłam wizykatorie na palcu, żeby wiedzieć, dlaczego inni na nie wyrzekają. Mogłabym pełno takich pensjonarskich heroizmów przytoczyć. Niestety, wszystkie mię z biegiem życia opuściły. Nie wiem, czy zmiana moralnych przekonań, czy po prostu organiczna zmiana ten wpływ wywarła, lecz wiem, że póki kochałam się w Karolu XII-tym i póki roiłam sobie, że kiedyś jak Klorynda z Jerozolimy wyzwolonej w szeregach wojennych wystąpię, póty hartowną byłam na głód, zimno, chorobę — nie lękałam się bólu. Jak sobie rozkwieciłam tę prawdę, że Karol, mój ideał, był po prostu wariatem, który żadnego śladu po sobie w cywilizacji ludów nie zostawił, i że więcej dobrego na świecie może zrobić szczęście niż cierpienie, bo zdolniejszym, energiczniejszym, chętniejszym, serdeczniej kochającym jest szczęśliwy niż cierpiący; jak sobie to powiedziałam i przez różne osobiste doświadczenia poparłam, zacząwszy od bólu zębów, skończywszy na znikczemnieniu ukochanych z jednej, a zacząwszy od szalonego walca, skończywszy na najsłoneczniejszym zachwyceniu serca i rozumu z drugiej strony, — jak więc to sobie powiedziałam, tak mię obrzydzenie na ból zdjęło i zdaje mi się, że wielkiego nie potrafiłabym już ze stoicyzmem przetrzymać. Zresztą nie wiem; próby dotąd nie odbyłam. Chciej tylko zauważyć i ten drobny szczegół na niekorzyść piśmiennego zawodu. Wrażliwość natury, przeważnie rozwinięta w czucie bólu, najpospolitszego właśnie zjawiska — a tępa opieszała, niezdarna do pochwycenia przyjemności w jej delikatnych, lecz tym samym najwdzięczniejszych odcieniach. Fatalny ustrój fizjologiczny...
Wychowanie mogło wiele niedokładności takiej natury sprostować. Cóż u licha! Nie uwzięłam się, moja droga, na to, żeby same wady moje tylko rozpowiadać i analizować. Jest też nieco dobrego we mnie, a przede wszystkim to najlepsze, że ja sama lepszą być mogłam. Rola pusta, lecz grunt żyzny; wartość osobista bardzo mała, lecz zdolność kształcenia się dostateczna — une individualité perfectible148. W prawdziwej cywilizacji największa liczba składać się będzie z gatunku osobistości już poprawnych (perfectionnées); ale na dzisiejszą przejściową epokę, byłoby za co Panu Bogu dziękować, gdyby górą stanęły przynajmniej gatunki zdolne poprawy. Wielkim dla mnie zaszczytem, że się do takich zdolnych liczyć mogę. Pamiętam w sobie zmianę niektórych złych skłonności — pamiętam cały rozwój niektórych władz dodatkowych. Są inne dusze zakute, dla wszelkiej edukacji nieprzystępne; ja się dawałam kształcić — zwyczaje, zdarzenia, słowa pewnych osób, wpływały na wywołanie zupełnie nowych kombinacyj w całym moim — niech się Śniadecki nie gniewa, muszę powiedzieć — „jestestwie” — żeby już duszy z ciałem nie rozłączać i doskonały ich współudział w tym zjawisku oznaczyć. Na nieszczęście, zwyczajów, zdarzeń i słów nie miałam tyle, ile mi było potrzeba. Nie miałam nigdy wówczas, kiedy mi było potrzeba, to jest kiedy najłatwiej przyswoić sobie i w pożytek dla drugich obrócić mogłam.
Jestem pewna, że gdybym od dwudziestego roku mego życia miała sposobność wsłuchiwać się w równie piękną muzykę, w prawdziwie piękne śpiewy, to by mi się słuch był wyrobił.
[Pszczonów] 16 czerwca 1866
Pewnie się na mnie za moje długie milczenie rozżalasz? Wszak prawda, Wando? A ja właśnie zaczęłam taki długi list pisać do ciebie — taki długi, długi, że chyba za długim byłby — jak życie. Ma się rozumieć, nie skończyłam; bo już to moja dola, że ani życia, ani tego, co pisać zaczynam nigdy według mojej woli i mego upodobania skończyć nie mogę.
Na dowód jedynie przesyłam pierwszy arkusz. Wywołało go wrażenie twego przedostatniego listu, na tle Szujskiego odezwy wybijające. Że Szujski Gabriellę do współpracownictwa literackiego zaprasza, jest to smutna rzecz bardzo, ale usprawiedliwiona perspektywą oddalenia — i brakiem osobistej znajomości. Lecz że Wanda, ta moja, co mi się darowała Wanda, raz po raz, przy byle jakiej sposobności, dopomina się, bym autorskie pióro znów w kałamarzu umoczyła, to już mię trochę zniecierpliwiło, żeby nie rzec zabolało z jej strony. Ot, myślę sobie — przez lat dziesięć blisko przypatrywała się tworzeniu mojej biografii, przez lat pięć co najmniej przypatrywała się rozkładowi wewnętrznemu zdolności moich, a niezawodnie już ze trzy lata w serce mi patrzy i wie, co tam jest. Nic to jednak u niej nie znaczy; zachciało jej się, żebym pisała, i niech co chcę mówię, to już sobie tego z głowy wybić nie może — zawsze jej na dnie serca jakiś zarzut leży, bo jest przekonaną, że ja nie piszę dlatego, bo nie chcę, że zrobiłam wotum, słowo sobie dałam, aby nie pisać — c’est un parti pris de ma part149. Otóż, kiedy Wanda jest taka chciwa na moje pisanie, więc może lepiej zrozumie, gdy jej piśmiennie wyłuszczę wszystkie składowe cząstki mojej nieudolności autorskiej. Tak sobie pomyślałam i wzięłam się do wykonania. Nim skończyłam drugi arkusz, już się wszystkie okoliczności po dawnemu złożyły, żebym nawet dłuższych listów nie ważyła się przedsiębrać. Ponieważ zaś miałam ochotę ten dla ciebie do ostatniej litery dociągnąć, było mi bardzo markotno. Żywcem stanęło mi w pamięci, ile to razy niegdyś wszystkie niecierpliwości mię porywały. Nie — nie, moja Wando, gdyby ci danym było wiedzieć, to byś dla spokojności duszy mojej nigdy nie pragnęła nawet — ba, lękałabyś się, żeby mi ochota do pisania nie przyszła.
Ha, jakiej zarobkowej, mechanicznej pracy, w każdej chwili gotowa jestem się podjąć. Na nieszczęście, takiej właśnie los mi nie dostarcza!
Bardzo tu pięknie na wsi — i widzę przez spolaryzowane światło wspomnień, że pięknie i u was także w Wierzbnie, i tam koło tej ławki, na której siedziałyśmy wtedy. Czy chciałabyś przeszłość zawrócić i mieć drugi raz choć jedną „taką samą” chwilkę, jak już miałaś? Otóż ja nie mam żadnej. Nie dlatego, bym całą piersią, całą siłą pewnych chwil nie przeżyła, ale dlatego, że wiem dzisiaj, jakie to były mizeractwa; każda się wytłumaczyła — omyłką lub nie wytłumaczyła śmiercią. Bodajby mi sądzonym nie było tobie, Wando, materiału na podobne wspomnienie dostarczyć. Jeśli kiedy w obliczeniu sum ogólnych przyjdzie ci minus pod moją rubrykę oznaczyć, pamiętaj, żem cię dzisiaj za to przeprosiła. Nie, nie da usprawiedliwiać się, że zawód był mimowolnie spowodowanym. Ja nie usprawiedliwiam kilku moich zawodów, choć na niewinnych złej intencji duszach, ale bo mię też tak z góry nie przepraszano.
Wiem, że E. Kap[liński] swoją gromadkę rodzinną na wieś wyprawił — czy sam nie będzie miał wakacyj, i w jakich stronach? Dlaczego się spodziewałaś listu do Seweryna? Mówiłże co o tym? Wszakże jego własny był tylko odpowiedzią — a na tę odpowiedź ja tylko mogę serdecznie rękę jego uścisnąć i powiedzieć: „żałuję”.
Szkoda, moja Wando, że wtenczas, gdyśmy amerykanki próbowały i już byłyśmy na właściwej drodze, do samego Tomaszowa cię nie porwałam. Fatalne są czasem te troskliwości rodzinne! tak krępują fantazję.
Ucałuj siostry — pozdrów Ojca i przyjaznych moich.
Czy bywają dość często wiadomości od Edzia? jak tam ze zdrowiem u państwa Edwardostwa? Czy Zosia pojedzie do wód? Książki panu Zygmuntowi odsyłam — ale chyba Wandeczka zostawi je u pani Julii.
[Pszczonów] Wigilia św. Jana 1866
Wando moja, która się urodziłaś na imieniny swemu ojcu — pewnie dzisiejszej nocy nie pójdziesz do zielonej królikarni szukać listka kwitnącej paproci — ale przynajmniej o północy sama siądziesz choć przed oknem, choć w oknie i pomyślisz sobie — nie o tym, co było lub będzie — lecz o tym, czego nie ma — to może najpiękniejsze! W każdą rocznicę dzisiejszą moje myśli zawracają ku cudownościom, niepodobieństwom i mistycyzmom, bo z młodu pić je o tej porze przywykłam. Najpierwej był to dzień imienin i mego ojca także, i mego brata. Później był to dzień ich wspomnień najżywszych; później kilka innych przyłączyło się do niego pamiątek, wycieczki zagraniczne, z pewnym niebezpieczeństwem przebywane lasy i pola piechotą150. A na koniec wróżby ludowe! Wiesz przecież, że sama nieraz bawiłam się wróżeniem w wigilię nowego roku na przykład, lecz pierwej jeszcze w wigilię św. Jana o północy, to była dla mnie najmilsza godzina. Wtenczas brałam na uwagę, w jakich okolicznościach, na jakiej myśli, w jakim towarzystwie uderzenie zegaru mnie lub kogo zastawało — i starałam się wierzyć we własne przepowiednie — warunek nieodbity: „wierzyć”. Sny się sprawdzają tym, co we sny wierzą. Muszę jednak wyznać przed tobą, Wando, że nigdy spontanicznie, pierworzutnie, warunku tego dopełnić nie mogłam — zawsze potrzebowałam, musiałam wiedzieć w sobie, że przyzwalam. Podobny gatunek osobistości wybornie się podaje na badacza prawdy i natury — czemu się mnie dostał? Rozwinięcie tej kwestii długimi arkuszami mogłoby uzupełnić ten pierwszy, co ci już do tej godziny przesłanym został bez wątpienia. Księżniczka moja Wanda w Wisłę nie skoczy przynajmniej z powodu niepiśmienności mojej. Kiedy mi się zdarza zapaść w dłuższe niż zwykle milczenie, powinnaś z góry wiedzieć, że albo wtedy najdłuższy właśnie list do ciebie układam (chociaż nie zawsze na papierze), albo zupełnie pisać nie mogę, bo mi jest tak pusto, jak po skończeniu świata. N.B.: czy koniec świata nie bliski już? Spytajcie kogo z pobożniejszych i lepiej znających politykę najwyższego
Uwagi (0)