Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖
Narcyza Żmichowska właściwie należy do grona romantyków – była o siedem lat młodsza od Krasińskiego, dziesięć od Słowackiego, a od Norwida młodsza o trzy. W dodatku paliła cygara jak George Sand.
Jednak w prywatnej korespondencji ukazuje się jako osoba niekonwencjonalna i niezwykle nowoczesna (czyta i komentuje Renana, Darwina, Buckle’a), światopoglądowo skłaniająca się ku nurtom pozytywistycznym, ale przede wszystkim umysłowo niezależna. Jej stanowisko ideowe i życiowe było heroiczne – bo wypracowane osobiście, przemyślane na własną rękę, niepodległe.
- Autor: Narcyza Żmichowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Narcyssa i Wanda - Narcyza Żmichowska (czytaj online książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska
A nic mi nie piszesz, czy uiściłaś się z mego poselstwa do Kazimiery?
Jak będzie trochę cieplej, to dopiero list do ciebie napiszę. Wtedy już pewnie będę mogła ci odpowiedzieć na to, co masz się względem Milla pytać. Znam tę broszurkę i pozwalam ci rzucić tyle, ile chcesz, drażliwych i niedrażliwych kwestyj — a to nie tylko co do broszurki, lecz co do wszystkiego na świecie, zacząwszy od tego, czego nie wiem, skończywszy na tym, co ja sama tylko wiedzieć mogę.
Moja Wando, moja smutna, moja dziecina — gdybym umiała śpiewać, to bym zaśpiewała wszystkie twoje smutki — jak dżonglery indyjscy węże zaśpiewują. Ale nie umiem — i że nie umiem, to moja wina — i żeś smutną, to moja wina — i tylko że mię kochasz, to nie moja wina — wszak prawda? — nie moja wina — choć mój ratunek wielki. Będę u was w poniedziałek — tylko proszę mi gości ponazywać.
Mam nadzieję — to jest spodziewam się, bo już nie chcę pierwszego wyrażenia o nadziei używać — spodziewam się tedy, że Mania będzie rozmowniejszą i Zosi spać się nie zachce. Pocałujże Manię w usta, Zosię w oba oczy ode mnie od dziś za tydzień, a ja dzisiejszy wieczór niezawodnie spędzę z wami, bo wcześnie spać pójdę i prędko zasnę, i będziecie mi się śniły. Ojcu moje pozdrowienia — wszak wiernie oddajesz, co dla kogo przeznaczone?
Ufając w twoją poczciwość, prześlę ci książkę, którą ty nawzajem prześlesz do Tomaszowa Mani Markiewicz.
Mój Boże! biedna Zosia R. w same rano — świat jej cały zawiązano — mimowolnie snuje się piosnka Bohdana — Młodo zaswatana.
[Warszawa] 12 grudnia 1866
Jeszcze nie piszę tego długiego listu, na który ciągle się zbieram — a nawet powiem ci, że z pewnym odcieniem dawnej przyjemności — jakby z owego czasu, kiedy lubiłam listy pisywać dla siebie, nie dla kupienia sobie.
Ale nie mam czasu! Witka w tej chwili odjeżdża, tylko małe polecenie: wypisz ze swoich dawnych kajetów, jak się dzieliły województwa Lubelskie i Podlaskie — mam wątpliwość pewną do rozstrzygnienia — i zapytaj mię na koniec o tego Milla, jestem ciekawa. Och! jak ja was bym uściskała, gdybym mogła zadzwonić na pierwsze piętro.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
[Pszczonów] 24 grudnia 1866, Wigilia — z rana
Układałam sobie, moja Wando jedyna, że zbiorę wszystkie listy twoje po moim wyjeździe z Warszawy pisane i na każdy z nich koleją odpisywać zacznę według tego, jak mi przy pierwszym czytaniu przesuwały się myśli, uwagi, wrażenia. Ale te słowa, które wczoraj od ciebie mię doszły, bardzo na zmianę porządku wpłynęły — najpierwej o nich muszę z tobą się rozprawić. Jeśli mi chcesz wznowienia najgorszych ustępów mojej przeszłości oszczędzić, to mię nigdy na niedopowiedzianym wyrazie nie zawieszaj i nigdy na manowce domysłów nie prowadź. Chociaż po „werterowskim”, jak mówisz, wstępie twego listu (który jednak wcale werterowskim nie był — o ile sobie przypominam Wertera, schwermeryzuje, kwili i rozpacza, ale zawsze bardzo stanowczo — mniejsza o to jednak), po wstępie twego listu wcale nie przypuściłam, że „przedśmiertne odbieram pożegnanie” albo że „kubek z cykutą” stoi na twoim biurku, lecz przypuściłam istotnie, że masz nowy powód nieszczęścia i to nie poza sobą, w zdarzeniach, lecz wewnątrz siebie, w niepokoju — a o co? to mój niepokój znowu — w wątpliwościach — a względem czego? to znowu moja wątpliwość — w skrupułach może, w twoich niczym niepoprawionych subtelnościach, w twoich ciągłych podsłuchiwaniach samej siebie — a jakich plotek? boć przecież dobrze wiesz o tym, Wandeczko moja, że i my sami sobie o samych sobie najniedorzeczniejsze czasem rozpowiadamy plotki — czy tylko wiesz o tym dobrze? Był czas, gdy ja nie wiedziałam i często mi się zdarzało cały pałac hałasem napełnić o jakie słówko, z którym się służąca w garderobie odezwała, które lokaj w przedpokoju sparodiował lub nawet tylko ktoś z przechodzących pod oknem wymówił. Nie bez tego, żeby i teraz jeszcze podobne nie zdarzały się pomyłki; ale już mam się na ostrożności i bardzo mi to różnych sprawdzań pomaga, że jestem na nie przygotowana. A jakkolwiek drukowane antropologie i fizjologię nie mają skutecznych pigułek, ani specyfików żadnych na pojedyncze wypadki, tym samym jednak, że to ogólne pojęcie głęboko w przekonaniu naszym rytują, wielką a wielką oddają nam przysługę. Dlatego ja tak bardzo do nich cię zapędzam. Wcale ci nie obiecuję, moja Wandeczko, moja dziecino, moja jaskółeczko-ptaszyno, wcale ci nie obiecuję, że jak przeczytasz choćby najnieomylniejszą antropologię i rozpatrzysz się choćby w najtreściwszej fizjologii, to się dowiesz o jakimś sekrecie magicznym, za pomocą którego potrafisz stworzyć w sobie nowe władze lub do miary ideału naciągać te, którymi cię natura obdarzyła, lub choćby dowolnie w każdej chwili dyktować sobie, co czuć, co myśleć — rozświecać, co się czuje i co się myśli. Tak świetnymi przyrzeczeniami nigdy cię nie oszukiwałam. Mówiłam tylko, że się przy jasności naukowych pewników lepiej zaczniesz rozumieć; a zrozumiawszy, cierpliwiej będziesz sama z sobą się obchodziła — bez pozwów i wyroków, bez trybunałów, po których się pieniasz ciągle, ty pieniaczko narowna, bez pańskich fumów i wymagań, w które ciągle popadasz, ty arystokratko wyrafinowana, bez upokorzeń i pokut i mortytikacyj, na które się skazujesz, ty grzesznico kapucyńska. Mogłabym ci to wszystko dokładniej faktami wytłumaczyć, ale twoje przemilczenia bardzo mi ich wybór utrudniają; dotknę tylko najneutralniejszego. Masz słabe zdrowie — w całym ucywilizowanym świecie, a zwłaszcza też w europejskim, a zwłaszcza też w polskim i warszawskim bardzo mało jest ludzi zdrowych; przeważa liczba słabowitych. Zaiste, higieną i medycyną koniecznie temu zapobiegać trzeba; zupełnie jednak pocieszający rezultat, to jest odwrotny stosunek, dopiero w znacznie późniejszych pokoleniach osiągnięty być może. To cóż dla dziś żyjących zostaje? — płacz i zgrzytanie zębów. Mamy więc ręce załamywać i dramatyczne wykrzykniki rzucać ku Panu Bogu (chociaż to dziwny nonsens czy z Panem Bogiem, czy z koniecznością się procesować), jak zaczniemy lirycznie sprawę naszą przedstawiać — „ach! dlaczegóż się takim lub teraz urodziłem? Ach! co za życie okropne” i inne t.p.153 frazesa — jak zaczniemy deklamować — tak nie ma wyjścia chyba rzeczywiście przez Werterowską furtkę. To nas nie wyleczy. Zdrowiej i rozumniej będzie — nie, jak to mówią, przyjąć lub uznać fakt dokonany — bo się ani przyjmuje, ani uznaje kataru, bólu żołądka i wszelkich tego rodzaju przykrości — ale wiedzieć o fakcie, rozpoznać fakt na wszystkie strony trzeba — nieuchronnie. Kiedy pierwszy raz byłam w Paryżu, nadzwyczaj mię to bawiło, jak raz po raz słyszałam tą i ową Francuzkę w ciągu rozmowy, zwyczajnym głosem jak gdyby o chlebie z masłem, wspominającą, że się wczoraj rozgniewała, a dziś z rana omyliła w rachunkach albo nie dopiekła pieczeni, bo była nerwową — j’etais nerveuse, je suis nerveuse ten komentarz był tak upowszechniony, że każdej prawie wzmiance o tym, co się w danych okolicznościach czuło lub dopełniło, towarzyszył nieodstępnie. Nadużywano go, to prawda, lecz miał swoją bardzo gruntowną zasadę. Później na drugich i na sobie widziałam, jaką to zbawienną jest rzeczą, chociaż po zdarzeniu i po czynie, wiedzieć, że się miało rozdrażnione nerwy, że się ma ciągle wątrobiane usposobienie, napuchniętą śledzionę i że te wcale nie drobne szczegóły są w nierozerwalnej jedności z najważniejszymi duszy ogólnikami. Gdybyś więc i ty, Wando, pamiętając o swojej opłucnej, o swoich gorączkach, — mówię bezprzenośnie, ze względu na pulsa — gdybyś, pamiętając, lepiej umiała pochwycić miarę ich wpływu na serie całe twoich myśli — twoich spostrzeżeń i wniosków — a szczególniej, gdy ci się zdarzy w zimowym zamknięciu z parę razy krótkie dnie czyich odwiedzin nocnymi godzinami dosztukowywać — może byś niejednej wątpliwości rozwiązanie znalazła — i niejedną burzę jaskółka moja przeczekałaby odważniej — chociaż taka już jej natura, że w przedburzu musi się po powietrzu rozbijać! Nie chcę w dalsze i bliższe szczegóły po omacku zachodzić; przypomina mi się, jak rok temu właśnie zapędzałam cię do literackiej pracy nad greckim i egipskim znaczeniem inicjacji — a w porę się wybrałam! Ile razy sobie wspomnę, tyle razy na parawan bym się przylepiła! Więc o czym innym — o twoim tłumaczeniu — już widzę, że go nie zobaczę w rękopiśmie — szkoda — bo jestem trochę niespokojna — zawsze cię podług siebie sądzę i dlatego pewniejszą byłabym stylu w rzeczy oryginalnej niż tłumaczonej. Kto sam pisze, nigdy nie może zdać sobie sprawy ze stylu, a przynajmniej w pierwszej chwili nie może. Ja mam jeden na to sposób: odkładam na bok arkusze i dopiero wtedy biorę do odczytania, gdy zupełnie wszystkiego zapomnę. Wtedy sądzę jako rzecz nową i osądziłam już kilkakrotnie, że moje tłumaczenia wyglądają tak nienaturalnie jak wyżymana do prania bielizna, pokręcone, nakręcone, sztywne — wyrzekłam się tłumaczeń — a raczej wyrzec musiałam. Otóż nie wiem, czy ty, Wando, masz taką zdolność zapominania jak ja i czy krytyczną próbę równie bezpiecznie przeprowadzisz, pisząc z brulionu na czysto. Istotnie, byłabym spokojniejsza, gdybyśmy razem wszystko odczytać mogły. Nie dla doskonałości i udoskonalenia — nawet nie dla pożytku publiczności — boć mi o to nie chodzi — mam raczej pod tymi dwoma względami pewien arcy-wygodny i racjonalny systemacik — lecz dla ciebie jedynie — bo gdybyś się postronnie z jakim zarzutem spotkała, to znam ciebie, mimozo, żeś grzyb, i zaraz byś stąd pochop wzięła, aby ręce założyć i tysiącznymi włókienkami dosnuć się tej wynikłości ostatecznej, że nie masz usposobienia, zdolności, obowiązku pisania, że nie umiesz gramatyki i że pisać nie będziesz. Tymczasem jak co spadnie na pracę twoją przeze mnie uznaną, to cię nic nie zaboli, gdyż albo mnie więcej niż stu recenzentom uwierzysz, albo tak będziesz czuła moją krzywdę i moje poniżenie, że o sobie zapomnisz zupełnie. Więc, na wszelką ewentualność przepisując, przepisuj na całych arkuszach i zostawiaj po bokach bardzo szerokie marginesy, przynajmniej jedną trzecią białego papieru i nie pisz gęsto. Mnie się także nie podoba spolszczanie pisowni imion i nazwisk, śmiesznie to wygląda — ale co mi do tego; nie ja układam gramatykę i nic mi na tym nie zależy. Gdybym wierzyła, iż połowa dzieł przynajmniej doczeka się wieku Iliady, a choćby tylko Eneidy, nie mówiąc już o Biblii — Jobowych, Ezdraszowych księgach itp. — gdybym mogła przypuścić, iż ten lub ów świstek dzisiejszy przetrwa państwa, przeżyje ludy, to bym silnie protestowała, aby rodzajowi, który po nas planetę ziemską odziedziczy, nie utrudniać przyszłych historycznych badań i nie wyciągać ich na filologiczne szperania, dochodzenia, bo jakkolwiek jest to panu Choroszew[skiemu] bardzo przyjemną rzeczą — i wyobrażam sobie, jak by mu serce się rozpływało, gdyby odkrył jakąś nową kombinację rozświecającą całą drogę jednego wyrazu przez języki sanskrycki, koptski, malgaski itp., to jednak zdaje mi się rzeczą zupełnie sprawiedliwą, aby ów przyszły rodzaj ziemski miał coś innego do myślenia i inne znów przedmioty radości, a czasu nie tracił na dochodzenia, że Brum jest to samo co Brougham — a Uajt to samo co Wight, a Horochefcequi (Haut rocher ce qui154) to samo co Chorosz[ewski] itp. — Jednakże, nie przypuszczając równie długiej wiekuistości, ani nazwisko osób, ani nawet tej, co ją zaczęłam pisać, geografii, z pokorą na głos większości się zgadzam — i raz jeszcze powtarzam — a mnie co do tego?
Miej ten sam stoicyzm, Wando.
Jeszcze co do ostatniego listu. Muszę ci prędzej powiedzieć, że twoje przeczucie się nie spełni, bo ja do Tomaszowa nie pojadę, aż w lato, kiedy będzie można kwiaty zbierać i czółnem płynąć — i nie mieć kataru. Tuteur et pupille155 czytałam; tylko bardzo się dziwię, że ty mnie o to pytasz. Była to właśnie książka, którą mnie Mania Mark[iewicz] pożyczyła i którą ja przez Miodową ulicę odesłać jej przyrzekłam. Czyżbyś o innej mówiła — a tamta zaliż by cię nie doszła? Jestem w ciemnościach — nic mi też nie wspominasz, czy odebrałaś I-ną angielską — I-ną włoską broszurkę — pierwsza o Jerzych Angielskich dla p. Chorosz., druga o kobietach p. Zygmuntowi. Czy oddano ci? czy ty już oddałaś, czy p. Zygmunt pani Ludmile pożyczył? Jestem w chaosie.
Żeby tobie podobnych zawikłań oszczędzić, donoszę ci, że mnie tutaj oddano: Studia — Ekonomistę — Uncle Ralph — After dark — drugi tom Cyrille. Wszystko przeczyta się do Nowego Roku, a po Nowym Roku przez panią starszą Lewińską odeśle. Nie pytaj mię też nigdy, czy mi książek potrzeba? — zamęczasz tylko moje sumienie, bo w istocie mnie już żadnych książek
Uwagi (0)