Listy panny de Lespinasse - Julie de Lespinasse (biblioteka dla dzieci TXT) 📖
Julie de Lespinasse, francuska dama, stworzyła jeden z najsłynniejszych salonów paryskich XVIII wieku. Nazywana była Muzą Encyklopedystów, którzy odwiedzali ją niemal codziennie.
Początkowo nic nie wskazywało na to, że panna de Lespinasse odniesie taki sukces — urodziła się jako nieślubna córka hrabiny d'Albon i hrabiego de Vichy, była nieładna i po śmierci matki nie mogła odziedziczyć fortuny. Spotkanie z Madame du Deffand wprowadza ją w świat salonów. Tam rozpoczynają się również jej pierwsze relacje z mężczyznami — między innymi z Hrabią de Guibertem.
Hrabia de Gubiert był wojskowym i dużo podróżował. Z panną de Lespinasse pozostawał w kontakcie korespondencyjnym — to on jest adresatem zebranych listów. Listów bardzo osobistych, pełnych zwierzeń, tęsknot i rozważań, a także będących doskonałym świadectwem francuskich realiów tamtych czasów. Listy panny de Lespinasse po raz pierwszy zostały opublikowane w 1809 roku, w 1918 zostały przetłumaczone przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
- Autor: Julie de Lespinasse
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy panny de Lespinasse - Julie de Lespinasse (biblioteka dla dzieci TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Julie de Lespinasse
Nieszczęście, rozłąka, choroba, pokusy dwóch namiętnych kobiet, których był jedynym ukochaniem, nic nie mogło zachwiać ani ostudzić tej duszy z płomienia. Myślałam, że umrę wczoraj, czytając list pana de Fuentes56. Donosi mi, że brat jego spalił wszystkie moje listy, nie oglądając ani wiersza; że boleść nie pozwoliła mu jeszcze oglądać niczego, co było drogim jego synowi: że zachowa dla mnie najtkliwszą, najżywszą wdzięczność za dowody przyjaźni, jakie dawałam zawsze panu de Mora; że podtrzymywałam go w nieszczęściu i że chciałby ceną życia okupić wszystko, co jego syn był mi winien. Ośmiela się w jego imieniu, w imieniu tego syna, którego opłakuje, prosić mnie o jedną łaskę: mianowicie bym skłoniła pana d’Alembert, który był jego przyjacielem, aby napisał dlań wspomnienie żałobne. Pochwała ta uczci pamięć jego syna i stanie się pociechą niewielu dni, które mu zostały; odczyta ją rodzinie jako zaszczytną dla niej pamiątkę, która utwierdzi na drodze cnoty resztę jego dzieci. I ta tak wzruszająca prośba kończy się łzami. Och! Ileż ja łez nad nią wylałam! Mój Boże, uwielbiam pana de Fuentes; godny był mieć takiego syna. Cóż za strata, w istocie, i dla niego, i dla wszystkich, którzy go kochali! A mimo to żyjemy wszyscy! Ojciec jego; siostra i ja, bylibyśmy zbyt szczęśliwi, umierając w chwili, która go nam zabrała. Miły mój, użal się, miej litość nade mną; ty jeden w świecie możesz wsączyć kilka chwil słodyczy i pociechy w duszę śmiertelnie zranioną. Czuję to, obecność twoja uniosła nieco ciężar, który mnie przygniata; od czasu jak cię nie widzę, błąkam się, dusza moja zna już tylko krańce szaleństwa, możesz to osądzić po moim postępowaniu z tobą. Drogi mój, naprowadź mnie na dobrą drogę; bądź mym przewodnikiem; jeśli chcesz, abym żyła, nie opuszczaj mnie. Nie śmiem ci już mówić: kocham cię; sama już nic nie wiem. Sądź mnie. W zamęcie, w którym żyję, ty mnie znasz lepiej niż ja siebie. Nie wiem, czy to ciebie przyzywam czy śmierci. Trzeba mi oparcia, wyzwolenia od nieszczęścia, które mnie zabija.
Miły mój, jeżeli nie będę miała dziś wiadomości od ciebie, jeżeli bodaj nie dowiem się czego, nie wiem, jak doczekam środy. Cóż za straszliwe podobieństwo! środy i soboty... Żyłam jedynie po to, aby dobić do tych dwóch dni. I oto znów żyję w szaleństwie i w tym samym oczekiwaniu. Boże, czy ty pojmujesz, czy zdołasz ogarnąć wszystko, co ja czuję, co cierpię? Czy myślałby kto kiedy, że ja mogłam znać spokój! Otóż, drogi mój, prawdą jest, że żyłam dobę całą oderwana od myśli o tobie; a później trwałam wiele dni w zupełnej apatii; żyłam, ale miałam uczucie, że jestem obok siebie; przypominałam sobie, że miałam niegdyś duszę, która cię kochała; widziałam ją z daleka, ale już nie ożywiała mnie.
Niestety, jeżeli jesteś chory albo jeżeli jesteś jak ten nieszczęśliwy, który nic nie kocha, nie zrozumiesz mnie. Jeżeli ten język nie trafia do duszy, jest śmiertelnie zimny; trzeba mi będzie współczuć z nudą i znużeniem, o jakie cię przyprawiłam. Do widzenia, zamknę list dopiero po przyjściu poczty.
Drogi mój, nie bierz za dużo chiny, szkodzi na piersi, a kiedy zanadto szybko leczy febrę, prawie zawsze sprowadza obstrukcje. Słowem, pamiętaj, że ci nie wolno zaniedbywać zdrowia: mój spokój, życie zależą od tego. Miły mój, powiedz, czy ja cię kocham, ty musisz znać się na tym; ja już się nie rozumiem na niczym. W tej chwili na przykład czuję, że namiętnie pragnę wiadomości od ciebie; czuję także, ale w sposób czynny, że potrzebuję umrzeć. Ciało moje cierpi od stóp do głowy; dusza w gorączce, a ciało rozbite. Z tej dysharmonii wynika nieszczęście i prawie szaleństwo. Ale trzeba przerwać. Bądź zdrów. Chciałabym wybiec naprzeciw listonosza.
Poniedziałek, godzina czwarta
Listonosz był. Pan d’Alembert nie miał listu, a wszakże poczta z Montauban przychodzi w poniedziałek, środę i sobotę. Mój przyjacielu, jestem bardzo nieszczęśliwa; albo jesteś bardzo chory, albo bardzo okrutny, aby mnie zostawiać w tej niepewności. Wiesz, czy moje zdrowie, czy mój stan mogą znieść tę nadwyżkę niepokoju i cierpienia. Mój Boże, co czynić, co począć od dziś do środy! Poślę po kawalera d’Aguesseau.
Do pana De Guibert, pułkownika — komendanta Legii Korsykańskiej, w Montauban-en-Quercy
Poniedziałek o północy, 26 września 1774
Hrabia de Crillon przyszedł umyślnie prosić, abym doniosła panu w jego imieniu, że się żeni z panną Carbon. Wszystko ułożone, postanowione. Młoda osoba napisała wczoraj do pana Trudaine, że wybrała hrabiego de Crillon, w nadziei, iż pochwali jej wybór. Przyjął tę wiadomość z zapałem, jak możesz sobie wyobrazić. Dziś rodziny mają się spotkać; słowem, pobierają się za tydzień; a ledwie tydzień minął, jak hrabia de Crillon wie o czymkolwiek. Jedynie ojcu swemu zawdzięcza ten świetny, wielki los; jest wprost bajeczny, więcej niż sto tysięcy funtów renty, przy tym warunki jak najkorzystniejsze dla hrabiego de Crillon.
Spędził dziś cztery godziny z panną Carbon, rozmawiał z nią wiele i jest pewien, że ma dobrze w główce. Oto co zwykło się nazywać szczęściem, trzeba się tedy cieszyć, że nasz przyjaciel jest szczęśliwy. Pozornie jestem bardzo rada, ale w głębi odczuwam żywo moje cierpienie, niepokój. W duszy mam obłęd i wszystko, co nie ma związku z pierwszą sprawą mego życia, nie może mi dać ani chwili ukojenia. Czy masz gorączkę? Czemu nie kazałeś komuś napisać, jeżeli sam nie możesz? Słowem, dlaczego do położenia i tak już strasznego dodajesz niepokój i jakąś grozę, która u mnie zwykle bywa usprawiedliwiona? Jestem zbyt nieszczęśliwa... Jeżeli to sam jakimś zaniedbaniem wpędziłeś się w ten stan, jesteś niegodziwy! Ale nie, drogi mój, nie jesteś winien; jesteś chory, bardzo chory, drżę cała, z drżeniem oczekuję środy.
Hr. de Crillon jest zawalony sprawami i kłopotami, był w rozpaczy, iż nie może sam napisać do pana. Bywaj zdrów, miły mój. Wysyłam cały tom.
Piątek wieczór, 30 września 1774
Miły mój, nie pozwoliłeś mi umrzeć, a zabijasz mnie, zostawiając w niepokoju, który doprowadza mnie do szaleństwa. Nie miałam wiadomości od pana we środę, ani kawaler d’Augesseau też nie, a obiegł wszystkich, którzy mogli je mieć. Mój Boże, jakże ja mało znałam samą siebie, jak cię oszukiwałam, upewniając, że dusza moja jest zamkniętą dla szczęścia, dla rozkoszy, że niezdolna jest do wielkich cierpień i że nie mam się już czego obawiać. Och! nie oddycham już od środy: widzę cię chorym; doznaję tajemnego lęku, który mnie zabija. Jakież okropne stany dajesz mi poznać na nowo! Ta środa, sobota, te straszliwe dni, które dwa lata z rzędu tworzyły nadzieję i rozpacz mego życia! Ale czyż byłbyś na tyle chorym, aby zapomnieć, że kocham cię bez pamięci? A jeżeli myślałeś o tym, w jaki sposób mogłeś mi nie dać wiadomości o sobie? Czy nie wiedziałeś, że pozwolić mi lękać się o ciebie znaczy wydać mą duszę na pastwę śmiertelnego bólu? Mój przyjacielu, jeżeli mogłeś oszczędzić mi tego, co cierpię, jesteś bardzo winny i zdaje mi się, że taka przewina zdoła mnie chyba uleczyć. Ale, mój Boże, czyż człowiek jest wolny? Czy mogę uspokoić się, ostygnąć wedle swojej, a nawet wedle twojej woli? Ha! mogę tylko kochać cię i cierpieć, oto pęd, oto czucie mego serca: nie mogę go zatrzymać ani pobudzić, ale chciałabym umrzeć. Mam myśli, które są jak ostra trucizna, ale nie jest jeszcze dość rychła. Jeżeli dowiem się jutro, że jesteś bardzo chory, a ja bym o tym nic nie wiedziała, to będzie mój koniec. Nie, to niemożliwe, ty musiałeś pomyśleć o mnie. Czekam tedy, ale ze drżeniem, z niecierpliwością, jaką zdolna jest odczuwać jedynie dusza równie gorąca jak nieszczęśliwa. Och! Diderot ma słuszność; tylko nieszczęśliwi umieją kochać. Ale, miły mój, to ci nie przyniesie ulgi, jeżeli cierpisz; a kiedy jesteś spokojny, nie przywiązujesz do tego wielkiej wagi. Dobrze więc! Kocham ciebie i nie trzeba mi twego uczucia, aby moje serce oddało ci się całe, na własność.
Wszystko, co ksiądz Terray czynił lub zamierzał w kwestii własności ziemskiej, jest jak niebyłe: wszystko zniweczono, zniesiono, unicestwiono; słowem, możesz być równie spokojny o posiadłości ojca, jak byłeś dziesięć lat temu. Pan Turgot upewnił mnie o tym; pytał też o ciebie i wyrzucał sobie, że nie miał jeszcze minuty czasu, aby odpowiedzieć osobom, którym nie chciał odpisywać przez sekretarzy. Pan de Vaines prosił, abym go poleciła twej pamięci; jest doprawdy przywalony pracą: mają tyle do naprawienia, do zaradzenia na przyszłość, że nie mają czasu odetchnąć. Ksiądz Terray otrzymał rozkaz zwrócenia do skarbu królewskiego stu tysięcy talarów, które wybrał z góry na poczet dzierżawy ferm; a pan Turgot oświadczył, że nie chce pięćdziesięciu tysięcy, które mu z prawa przypadały rocznie z tego działu. Ogranicza się we wszystkim; to daje mu potem odwagę wprowadzenia reform w urzędach, które zależą od niego. To przezacny człowiek i jeżeli się utrzyma na stanowisku, stanie się bożyszczem narodu; jest fanatykiem dobra publicznego i zużywa na nie wszystkie siły. Małżeństwo hrabiego...
Sobota, po godzinie poczty
Przerwano mi i, w istocie, nie hrabia de Crillon mnie zaprząta w tej chwili. Otrzymałam twój list, drogi mój; miewasz się dobrze: oto dosyć, aby żyć. Mam nadzieję przynajmniej, że nie grozi ci poważna choroba, oddycham. Ach, nie umiem ci już odpowiadać; wstrząśnięcia, w które wprawiasz mą duszę, są zbyt gwałtowne, abym mogła znaleźć słowa. Miły mój, wszystko, co mogę powiedzieć, to że twój list jest uroczy słodyczą i ufnością, jaka w nim panuje: zacny i szczery jak twoja dusza, a jeśli nie we wszystkim odpowiada mojej, to nie twoja wina; nie mam prawa się skarżyć: niestety! nie. Jesteś najlepszy, uznaję to, ale powiem jak Fredra:
Och! gdybyś wiedział, jak brzydzę się sobą, ile mam przyczyn po temu! Prawda mieszka w mym sercu; a zdarza się, że muszę sobie wyrzucać, iż przywłaszczam sobie szacunek i uczucia, jakich mi użyczają. Pan Fuentes chciałby mi się wypłacić ceną swego życia; ten nieszczęśliwy nie wie, że to może mnie zawdzięcza śmierć syna! Ha! zabija mnie ta myśl... W ostatnich czasach ciągle popadałam w stan, który zaniepokoił mych przyjaciół: czynią mi ten zaszczyt, iż przypisują go stracie, którą poniosłam, podczas gdy to niepokój o ciebie oderwał mnie od żalu, który mnie rozdziera. Jak to! umierając z boleści, niegodna jestem współczucia, które budzę! Czy pojmujesz całą grozę mego położenia? Sądzisz, że będę zdolna znieść je długo? Jak udźwignąć podobną boleść? Z kim ją podzielić? Kto mógłby współczuć z tylą ohydy? Więc tak, powiadam to sobie, czuję to i nie mylę się: gdyby pan de Mora mógł odżyć, wysłuchałby mnie, kochałby mnie i nie czułabym już wyrzutów ani żalu. Ta pewność powinna panu ukazać, com straciła! Ale czemu upewniasz mnie o tajemnicy? Mój przyjacielu, to zapewnienie powinno było urazić twą delikatność i rani też moją. Jak możesz przypuszczać we mnie podobne podejrzenie? Nienawidząc cię, nie przestałabym cię jeszcze szanować. Uczyniłeś mi krzywdę, ale zostałeś uczciwym człowiekiem.
Drogi mój, czemu nie pisałeś przez dwie ostatnie poczty? Czemu nie piszesz: Odpowiadam na list z dnia tego a tego? Trzebaż utrzymać ciągłość porozumienia, a głowa tak znękana jak moja zasługuje, aby ją oszczędzać. Mój przyjacielu, uważaj mnie za osobę dotkniętą śmiertelną chorobą i miej dla mnie względy, starania, jakie się ma dla umierających: to nie narazi w niczym twego szczęścia. Zobowiązuję się na wszystko, co mam najświętszego, na pamięć pana de Mora, nie niepokoić cię nigdy, nigdy niczego nie wymagać; a wedle twego listu, który jest taki, jakby serce moje mogło pragnąć, nie możesz mnie już oszukać; nie mogę się nigdy uskarżać, a gdybym czuła przykrość, znalazłbyś tyle serca, aby mnie wysłuchać bez gniewu. Bądź zdrów! nie odpowiadam ci; w zamęcie myśli, w letargu, w którym się znajduję, czuję tylko jedno: żyję, a straciłam istotę, która mnie kochała.
Mój przyjacielu, jeżeli ci to nie cięży, pisz do mnie każdą pocztą; potrzebuję tego. Tak, chcę tego, żądam i jest moją ostatnią wolą, abyś nie chował moich listów. Powiesz mi i ja ci uwierzę: rozumiesz? Uwierzę ci. Bądź zdrów.
Niedziela, czwarta rano, 2 października 1774
Odpieczętowałam swój list; nie mogę usnąć i ty padniesz ofiarą mej bezsenności. Miałam duszę pełną ciebie, głowa moja była pochłonięta twoim listem i wśród tych myśli krew moja nie mogła się uspokoić. Tak, miły mój, zgadłeś: to panią de Chatillon miałam na myśli. To, co mówisz z jej przyczyny pod moim adresem,
Uwagi (0)