Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński (książki czytaj online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
I to pewna, że gdyby nie wytrwała wola Marysieńki, gdyby nie jej nieograniczony wpływ na męża, wówczas to stronnictwo francuskie — działające wbrew królowi Francji, zawieszone w próżni — nie byłoby się zorganizowało. Gdyby ona się pogodziła z sytuacją, Sobieski, nie mający w charakterze nic z wielkiego buntownika, zostałby może, mrucząc trochę, podporą tronu, wiernym i potężnym mieczem niedołężnego króla. Ale ona, Marysieńka, nie rozstawała się z myślą opuszczenia Polski; do tego potrzebny jej był kandydat francuski, którego przeparcie na tron zyskałoby państwu Sobieskim honorowe i lukratywne warunki ekspatriacji. To jest bodaj najistotniejszy sens kilkuletniego przeciw królowi Michałowi spisku, który bez udziału wielkiego hetmana nie utrzymałby się ani miesiąca.
Zrekapitulujmy najzwięźlej wypadki. O politycznej orientacji tronu zdecydowało małżeństwo Michała, a narzuciła mu je znowuż orientacja tych, co go wybrali. Kiedy ktoś radził królowi, aby się żenił z Francuzką, odpowiedział: „Niech mnie Bóg broni, ukamienowano by mnie!” Ożenił się z Eleonorą, arcyksiężniczką austriacką. Ten handel żywym towarem arcyksiężniczek, których zawsze było sporo w zapasie, stanowił siłę Austrii. Na dworze nie ostał się nikt z Francuzów ani z frankofilów; sami Austriacy, Hiszpanie. I tak królowa płacze, że ją Francuzi otrują.
Małżeństwo to, ściśle wiążące tron z potęgą Habsburgów, wprawiło w kłopot oponentów, którzy od początku planowali zdetronizowanie króla Michała. Pełen fortelów arcybiskup Prażmowski, prymas, projektował, aby zrobić z Eleonory dziewicę konsystorską220, ogłosić króla impotentem, zrzucić go z tronu, a ją wydać za nowego kandydata, co powinna przyjąć z zadowoleniem, zwłaszcza że będzie młody i przystojny. Pomawiano króla, że zmuszał królowę do udawania nieistniejącej ciąży. Równocześnie rozpuszczano plotki o miłostkach Michała z niejaką panią Konarzewską221; kiedy zaś poseł wiedeński zwracał uwagę, że te zarzuty — impotencja i rozpusta — sprzeczne są z sobą, prymas wyjaśnił, że to są miłostki nie czynne, ale bierne. Jak to rozumiał ksiądz prymas, nie nam laikom sądzić.
Ale wszystko to są knowania, odgrażania się, bez dostatecznej siły i decyzji. Ludwik XIV porozumiał się świeżo z Austrią co do sukcesji hiszpańskiej i nie mieszał się chwilowo do spraw Polski; przez cały czas panowania Michała nie posłał nawet do Polski ambasadora. Bez jego poparcia, młody Longueville nie przedstawiał widoków czynnego sukursu, w razie gdyby przyszło narzucić go orężnie. W kraju, żadne z dwóch stronnictw nie ma dostatecznej siły przeciw drugiemu; paraliżują się jedynie wzajem. Zwłaszcza że mający za sobą wojsko i najpotężniejszy ze spiskowców Sobieski nie oddaje się, mimo wszystko, całą duszą spiskowi; szczęśliwy instynkt urodzonego żołnierza każe mu zapomnieć o wszystkim, gdy niebezpieczeństwo od Wschodu staje się zbyt naglące. Wówczas — aby uzbroić i nakarmić wojsko — gotów, byłby nawet pogodzić się z małpą, gdyby małpa była mniej złośliwa i tępa. W rezultacie, Sobieski prawą ręką bije wroga, a lewą wichrzy w kraju.
Stopniowo wrzód nabrzmiewa. Rok 1672, z którego początkiem czausz turecki przyniósł Polsce formalne wypowiedzenie wojny, staje się rokiem największego wewnętrznego zamętu. Gdy sejmy się rwą lub zaprzątają drobnymi szykanami, opozycja decyduje się na stanowcze posunięcia. Czuć że chwila jest przełomowa, bo Sobieski na gwałt wzywa żonę: „Pośpiech Wci mojej duszy — pisze — jest nader potrzebny, ponieważ tuteczne rzeczy idą de pire en pire222”. Jakoż przybywa Marysieńka do Warszawy dn. 25 czerwca. Dn. 1 lipca 1672 r. trzydziestu dygnitarzy, z prymasem i wielkim marszałkiem na czele, podpisuje akt konfederacji. Wysyłają do Ludwika XIV pismo z prośbą, aby dał Polsce króla. Wzywają go w patetycznych słowach, aby bronił Polski! aby się stał... przedmurzem chrześcijaństwa. Ale kiedy koncypowano to dość pocieszne orędzie, improwizowany kandydat, młody książę Longueville — o którym Sobieski mówił „król jegomość” — już nie żył; zginął (o czym wieść jeszcze nie mogła dojść do Warszawy) przy przeprawie przez Ren, dn. 12 czerwca 1672. Był to dla spiskowców cios, ale nie zmienił ich intencyj; znów piszą do ministra, pana de Pomponne, z prośbą o wyznaczenie innego kandydata; znów roi się im odwieczny Kondeusz. Ale i Kondeusz, i Ludwik XIV mają w tej chwili co innego na głowie niż myśleć o sprawach Polski, w momencie gdy bohaterski opór Holandii sprawia królowi Francji tyle kłopotu. I zabawne jest, że im więcej Francja okazuje obojętności dla korony Polski, tym bardziej zacietrzewiają się polscy frankofile. Niejaki Piotr Kochanowski w publicznym piśmie decyduje się imieniem swojej grupy na połączenie Polski z Francją i ofiarowuje bezpośrednio — niczym Zagłoba Niderlandy — koronę Polską Ludwikowi XIV. „Przeklinamy — pisze — niepotrzebne prawa nasze, znosimy szkodliwe zwyczaje, chcemy żyć w ojczyźnie naszej podług wolności francuskiej”...
Można by myśleć, że wszyscy ulegli jakiemuś zamroczeniu. Bo jak w czasie najazdu Szwedów, tak i teraz, pod grozą inwazji tureckiej, na prawo i lewo częstują koroną polską w zamian za ratunek. Trudno uwierzyć, że to ta sama Polska, która za dziesięć lat wystawi potężną armię, aby ratować Wiedeń! Podczas gdy mieszkańcy już uciekają z zagrożonego Lwowa, pospolite ruszenie załatwia partyjne porachunki, a myśli dygnitarzy kraju obracają się koło tego, skąd i za jaką cenę wybłagać postronną pomoc. Skoro król francuski nie chce być przedmurzem, trzeba się zwrócić do cesarza Niemiec, aby przysłał sukurs pod wodzą Karola Lotaryńskiego. I dla zawarcia umowy z tym albo tamtym, znów Sobieski posyła podpis in blanco — Marysieńce. Ona śpieszy do Warszawy i cztery godziny konferuje z agentem Lotaryńczyka, już ożywiona nadziejami, że otrzyma od cesarza tytuł księżnej Rzeszy Niemieckiej. A równocześnie wysyła swojego człowieka do Paryża...
Tymczasem poddaje się Kamieniec: Heyking i Wołodyjowski wysadzają się w powietrze wraz z 700 ludźmi. A tego samego dnia król ogłasza, że w Polsce nie ma Turków i że Kamieniec nie był oblężony.
Stopniowo sytuacja klaruje się, to znaczy dochodzi do szczytu zamętu. Zawiązuje się konfederacja gołąbska przy królu przeciw fakcji francuskiej; konfederacja opojów i pyskaczy. Załatwia śmieszne formalne drobiazgi, uchwala złożenie z urzędu prymasa, zajeżdża wioski wielkiego hetmana, któremu król stara się buntować wojsko. Pijany szlachcic Laskowski oskarża Sobieskiego, że wziął od Francji pół miliona za to, żeby Kamieniec zostawił bez załogi. Wszystko to dzieje się w pełni wojny tureckiej, kiedy już Selim Giraj wkroczył na Ukrainę i wydał proklamację do Kozaków. Niebawem traktat buczacki oddaje Polskę niemal w lenno sułtana.
Rokoszanie odpowiadają na konfederację gołąbską drugą konfederacją, szczebrzeszyńską. Sobieski donosi ministrowi Francji, że „przeszedł Rubikon”. Wojsko opowiada się hucznie przy nim; on się spłakał i wojsko się spłakało z serdeczności. Stało się; dość już tyranii niedołężnego pana! A oto w czym ta tyrania jest hetmanowi najnieznośniejsza. Dowiedział się, że król przejmuje listy jego do żony. „Oto Bóg widzi — wykrzykuje Sobieski w liście do Marysieńki — że równej już temu niepodobna niewoli; bo tego i za największych nie bywało tyranów”. I po co je przejmuje, czegóż chce się z nich dowiedzieć? „Sekretów małżeńskich z tych się król Michał nie nauczy listów! bo z pisma i wojować i co inszego robić trudno” — pisze z filuterną ironią ten niedościgniony żołnierz i kochanek, a zarazem uroczy spiskowiec, który kończy tak: „O insze wszystkie listy mniej dbam, niechby je czytał jako chciał”.
Te „insze listy”, to mogły być najważniejsze dokumenty spisku!
Znów trzeba nam wrócić do tych rozkosznych listów małżeńskich, choć od powrotu Marysieńki do Polski jest ich niewiele, ile że mniej z sobą bywali rozłączeni. Bądź co bądź, mamy dwie olbrzymie epistoły pana hetmana, datowane ze Szczebrzeszyna, miejsca konfederacji, w momencie gdy, jak sam twierdzi, przeszedł Rubikon i gdy ważyły się losy tego najdobroduszniejszego z Cezarów.
Jak zawsze, zaczyna się od wymówek. Marysieńka poniosła bolesne straty, poległ jej brat, umarła matka. Otóż ona, zawsze nie dość uczuciowa w stosunku do męża, była bardzo gorąca w swoich przywiązaniach rodzinnych. Szalała z rozpaczy. Sobieski dowiaduje się, że po śmierci matki sześć dni nie jadła, nie spała, nikogo do siebie nie puszczała, a nawet i światła widzieć nie chciała! Czyż to nie znaczy — wykrzykuje — że chciała się zabić własną ręką? A co z nim? Sobieski, ten subtelny kochanek, bardziej jeszcze zazdrosny o uczucia niż o fakty, widzi w tym ujmę dla swojej miłości. I on — pisze — kochał swoją matkę, a wystarczyło mu jedno widzenie, jedno słowo Marysieńki — mimo że jeszcze marzyć nie mógł wówczas, aby była kiedyś jego — aby mu to ujęło żalu a przydało konsolacji. Po czym, w tym samym liście, o kilkanaście wierszy dalej, dziękuje jej za jakieś poduszki, które mu przesłała w podarku; od tych poduszek — pisze — to się z łóżka wstać nie chce: tę tylko mają wadę, że jej nie ma na nich i przy nim; ale czemu — dodaje żartobliwie — przysyłając mu te praktyczne upominki, zapomniała o ochronie tego, co się najbardziej i najczęściej na koniu jeżdżąc psuje i w czym to bywa, co by nie miało być w poślednim u najukochańszej najwdzięczniejszej muszeczki respekcie. „Jeśliby się tego wstydać, to by lepiej tego nie mieć, czego by się wstydać albo zapierać kto miał. Proszę na to o respons, bo bym to u kogo innego gdzie zafantował”.
Otośmy daleko odbiegli od żałoby po matce...
Ten list, datowany ze Szczebrzeszyna dn. 26 listopada 1672 r., żałobny i jowialny na przemian, ale zawsze miłosny, zapełnia kilkanaście ćwiartek pisma; ale w kilka dni później, dn. 1 grudnia, idzie nowa epistoła, jeszcze sążnistsza, wyłącznie już pełna sercowych zażaleń. Najbardziej drażnią Sobieskiego pisemne czułości ukochanej, gdy im nie odpowiada dotykalna realność przy spotkaniu; widzi — pisze jej — że szczęśliwszy jest milion razy kiedy jest absent223; wówczas go pragną w listach i w imaginacji obłapiają, całują od stóp aż do głowy; a jak przyjedzie, pierwszy dzień jakożkolwiek, drugi mniej, a trzeciego jak owa, co się rada przejada potrawa. Nieraz już prosił jej, aby go nie tylko w sercu kochała ale i powierzchowną miłością, bo on bardzo lubi być karesowany; przyuczył się do tego, że gdzie go kochano, tam go bardzo karesowano; a przecie tego się u niej uprosić nie mógł! Teraz — oznajmia bardzo poważnie Marysieńce — przyszła stanowcza chwila. Za cztery dni wyjedzie i pośpieszy do niej spróbować jeszcze raz, czy też ona dotrzyma tego, co w listach swych obiecuje. Zwyczajnie grzeczne damy i kochające żony zwykły ekstraordynaryjnie dobrze przyjmować mężów wracających ze szczęśliwych wojen, bo les femmes aiment les braves, car par bravoure les hommes cherchent la gloire224: nic zaś na świecie nie jest tak glorieux225 jak białogłowy, ile nadobne i rozumne. Otóż, jeżeli godzien jest des caresses226, teraz mu ich pokazać potrzeba; a jeśli jeszcze raz się na tym zawiedzie, cale wszystką myśl, miłość i resztę lubo chorego zdrowia à la gloire227 obróci, w której się (ponieważ w stworzeniu żadnym po najśliczniejszej Jutrzence niepodobna) inamorować zechce, ostatek swego konserwując życia. Wówczas trzeba by mu prędko znowu w te tu powrócić kraje. Ale, jeżeli tak się stanie, jak sobie życzy, że nawet myśli jego miłością, zupełną konfidencją, karesami, niczego nieodmawianiem poprzedzane będą, o! natenczas tak się utopi w miłości najśliczniejszej swojej Celadon Astrei, że się jej tak podda pod moc i wolą, aby nim dysponowała tak jako sama będzie chciała i rozumiała...
Musiała i tym razem Marysieńka zawieść oczekiwania Celadona, musiały karesy i konfidencje wypaść nie dość po jego myśli, skoro, rad nie rad, wybrał — la Gloire. Niedosytom miłości i karesów zawdzięczamy może — Chocim. Błogosławmy oziębłość Marysieńki, zamiast jej — jak czynią niektórzy historycy — złorzeczyć.
Tymczasem Polska opamiętała się trochę. Był wielki czas. Bo już kraj był w stanie wojny domowej. W Rawie dwie chorągwie królewskie biją się z hetmańskimi. „I po całej Polsce chorągwie nasze trzepią nowe zaciągi” — pisał nie bez satysfakcji Sobieski. Idą nowe Mątwy? Ale poza tym trzepaniem już jawi się widmo rozbioru Polski. Poseł moskiewski traktuje z Pacem o poddanie carowi Litwy, a poseł austriacki namawia do poddania Małopolski cesarzowi. Wszyscy gotowi są przehandlować część Polski w zamian za pomoc przeciw Turkom. Lęgną się rozpaczliwe pomysły, aby wezwać z powrotem Jana Kazimierza i pod jego berłem ogłosić następcą Kondeusza! Wreszcie, wobec coraz bliższej tureckiej grozy, zajadłość wrogich stronnictw ochłodła, ręce wyciągnęły się do zgody. Pod wpływem zdecydowanej postawy wojska, konfederacja gołąbskich opojów otrzeźwiała i cofnęła swoje bezsilne dekrety; w zamian znowuż Sobieski, wraz z głównymi stronnikami Francji, udał się w Warszawie na zamek, aby się pojednać z królem. W kwietniu r. 1673 umarł prymas Prażmowski, głowacz spisku i jego najbardziej nieprzejednany uczestnik. Poselstwo tureckie, zuchwale przypominające haniebny traktat buczacki, dopełniło miary; zaczęto się gotować do wojny. Wszystkie oczy zwracają się na Sobieskiego, na sejmie zapada uchwała oddająca cześć jego zasłudze. Pod Chocimem, w miejscu wsławionym przed pół wiekiem zwycięstwem Chodkiewicza, święci oręż polski nowy tryumf; Sobieski dokazuje cudów, rozkazuje jak wódz, a bije się i naraża jak żołnierz. A gdy dn. 11 listopada r. 1673 przez zwycięstwo chocimskie znów staje się opatrznościowym mężem Polski, w wilię tego dnia, jakby przez jakąś mistyczną reżyserię wydarzeń, umiera król Michał Wiśniowiecki. La Gloire228 okazała się w swoich karesach wypłacalniejsza od Marysieńki.
*
Cóż ona zrobi teraz, ta kochana Marysieńka? Ledwie
Uwagi (0)