Darmowe ebooki » Felieton » Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖

Czytasz książkę online - «Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 34
Idź do strony:
ojczyzny, która dopóty jęczyć będzie, dopóki wszyscy jej mieszkańcy sprawie świętej służyć nie zaczną.

Wieczorną pocztą odebraliśmy list od ojca powołującego brata z powrotem; poczciwy chłopiec, wzór synów i młodych ludzi, nie zawahał się ani chwili i zaraz zaczął czynić przygotowania do wyjazdu. Nie mogę o tym spokojnie myśleć, że za 12 godzin pożegnam go może na kilka miesięcy. Gdyby mi Bóg dał syna, o czym już dzisiaj zupełnie nie marzę, nie potrafiłabym go tak kochać jak mego najidealniejszego brata, bo bym go też tak dobrze wychować nie potrafiła.

Cały dzień dzisiejszy poświęciłam bratu; zwiedziliśmy raz jeszcze szczegółowo miasto, modliliśmy się razem w kościele i na cmentarzu, gdzie kilku młodych spoczywa Polaków, — ile razy spojrzałam na niego, łzami się zalewałam, boć to pierwszy raz w życiu tak długie będzie rozłączenie. Nareszcie przyszła najsmutniejsza może chwila ostatecznego pożegnania, o nie daj Panie, aby się ona jeszcze kiedy powtórzyła.

17 kwietnia. — Całą noc oka nie zamknęłam, a nie chcąc płaczem moim robić mężowi przykrości, głowę umieściłam między dwie poduszki i z całą swobodą oddałam się szalonej rozpaczy. Dziś mi się tak wszystko brzydsze i brudniejsze wydaje, czemu też tak we troje nie możemy na zawsze pozostać? — już mi się i wyjść nie chce, i po jeziorze pływać, myślą jestem z nim. Siedzę z zegarkiem w ręku nad szczegółową kartą geograficzną i prowadzę go od stacji do stacji, ocierając cisnące się łzy do oczów.

18 kwietnia. — Mąż powrócił od Mistrza skruszony, zbiedzony jak zbrodniarz pokutujący, mówił mało, jadł niewiele, spacerował samotny w górach.

20 kwietnia. — Druga audiencja, tym razem powrócił promieniejący. Mistrz przyjął go za adepta, darował poprzednie winy i bratem swoim nazwał, od dziś przyjmie od niego najdrobniejszą choćby ofiarę.

21 kwietnia. — Idę do Mistrza z mniejszą daleko emocją, niż myślałam. — O 12-ej mąż doprowadził mnie do drzwi jego i odszedł. Zapukałam trzy razy, drzwi się otworzyły. Weszłam do sporego, schludnego pokoiku o dwóch oknach. Łóżko zwyczajne, białe, sosnowe, czysto zasłane, nad niem posążek Napoleona pierwszego ze złożonemi na krzyż rękami na piersiach, na malutkiej umieszczony konsolce. Szafa, komoda, dwa stoliki założone książkami, cztery proste stołki dopełniały umeblowania. Przede mną stała postać wzrostu średniego, tuszy dobrej, łysy, bez zarostu, nos duży, kształtny, usta wąskie, zaciśnięte, w okularach niebieskich, ubrany w długi surdut do ziemi, na jeden rząd zapięty, ze stojącym kołnierzem. Zbliżyłam się do majestatu i z pokorą ucałowałam dłoń. Przyjrzawszy mi się z wielką uwagą, objął mnie w ramiona, przycisnął do piersi i złożył pocałunek na brodzie, ale wcale nie duchowo, tylko najzwyczajniej po ziemsku. W tej chwili z pewnością o świętej sprawie nie myślał i to mnie takim wstrętem do tej wyższej istoty przejęło, że mi zupełnie imponować przestał, co naturalnie w tej chwili spostrzegł, bo go słuchałam tak spokojnie. Teraz dopiero zrozumiałam, co znaczyło to trzydniowe przebywanie Falkowskiego z nami; wszystko, co przez ten czas udało mu się zręcznie z nas wydobyć, powtórzone zostało Mistrzowi, a on, niby oświecony łaską Ducha Świętego, rozwodził się nad faktami i okolicznościami dotyczącymi mojej przeszłości, o których nikt prócz mnie wiedzieć nie mógł. Nie trafił jednak na naiwną, bo się bynajmniej wiedzy jego nie zadziwiałam. Rozmawiając z nim, mimo woli rozglądałam się po pokoju i wzrok mój kilka razy spoczął na figurze Napoleona umieszczonej nad łóżkiem, nie mogąc się domyśleć, jakie by miała znaczenie. Spostrzegł to przebieglejszy od lisa Mistrz, a słysząc, że jestem tak na kwestię duchów wrażliwą, zaczął mnie straszyć opowiadaniem mnóstwa anegdotek na tym tle osnutych, zapowiadając, że jeślibym kiedy, broń Boże, przeniewierzyła się Sprawie świętej, będę nielitościwie nawiedzana i szarpana przez duchy, a jeśli tych męczarni ciało moje nie wytrwa, umrę, aby się znów odrodzić koniem, psem lub jeszcze czem gorszem. Napoleon 1-szy jest adwokatem sprawy świętej w niebie, czyli że wszystkie interesa dotyczące jej on Panu Bogu przedstawia, z Nim też bezpośrednio ma nieustające stosunki. Drugim takim opiekunem jest Kościuszko: ten jako Polak więcej kocha kraj swój i wpływem swoim więcej jeszcze dla sprawy naszej otrzymać może. Słuchając tych wszystkich bredni, mimo woli przychodziło mi do głowy, jak mógł ten człowiek porywać ludzi tak wielkich i niepospolitych jak Mickiewicz, to jednak nie przeszkadzało, że się z trwogą oglądałam za siebie, czy owa figurka brązowa nie zamieni się w dużą i żywą postać Napoleona i czy ją stojącą przed sobą nie ujrzę. Mówiąc o małżeństwie moim, nadmienił, że z powodu zbyt wielkiej różnicy wieku między nami, uwalnia mnie zupełnie od wierności małżeńskiej, której zresztą ani Pan Bóg, ani Kościół od nikogo nie wymaga; mam tylko uważać, aby duch wybranego był czysty, i to powiedziawszy, zrobił krzyż na moim czole, »Absolvo te« dodając i gorący pocałunek na mojej twarzy złożył. Wyszłam więcej jak oburzona, z silnem postanowieniem nigdy już więcej nie wracać, nawet jeśli mąż koniecznie tego żądać będzie.

22 kwietnia. — Mąż znów wezwany do Mistrza. Po dwugodzinnej konwersacji, powrócił tak szczęśliwy, swobodny, lekki, jakim go dawno nie widziałam. Po obiedzie usiadł na kanapie, wyjął z kieszeni książeczkę z Ewangeliami, z którą się nigdy nie rozłączał, czerpiąc z niej skarby dla duszy, a otworzywszy ją, rzucił z pogardą na stół stojący w drugim rogu pokoju. Siedząc z robotą pod oknem, spojrzałam na niego z przerażeniem i zapytałam, co to ma znaczyć? »Mistrz zabronił mi brać Ewangelii do ręki, bo nią mój umysł obałamucam. Ewangeliści robili własne uwagi na marginesach, pisząc Ewangelie, które następnie wciągnęli do tekstu; trzeba mieć wielką łaskę ducha, żeby odróżniać słowa Chrystusa od dodatków piszących, a ponieważ kilka lat opierałem się wpływowi Mistrza, dopatrując różniące się prawdy od zasad świętej sprawy, więc mi w nią zaglądać nie wolno«. Po chwili wstał, przeszedł przez pokój i usiadł na drugiej kanapie, przed którą na stoliku spoczywała rzucona książeczka, i znów bezwiednie wziął ją do ręki, i przeczytał ustęp, który już zapewne tysiączny raz powtórzył i na pamięć umiał, a dotąd uwagi jego nie zwrócił, trzeba było rzeczywiście łaski bożej, żeby mu się oczy otworzyły w chwili tak szalonego obałamucenia.

»Przyjdą fałszywe proroki, którzy będą mieli znaki posłanników bożych, a będą czartami, biada tym, którzy im uwierzą«. Co się w duszy jego działo po przeczytaniu tych słów, nie wiem; mnie się zdawało, że on zwariował, bo biegał bezwiednie po całem mieszkaniu, zaabsorbowany w myślach, nie odpowiadając zupełnie na zapytania moje i nie wiedząc, co się wkoło niego dzieje. Tak dalece, że na herbatę miałam całą rodzinę Mistrza, która głośną rozmową zabawiała się do północy: on jej nie widział, nie słyszał, tylko ciągle biegał po pokoju, a kiedy wyszli, stanął przede mną blady, zmieniony do niepoznania i zapytał, dlaczego obiecani goście dotąd nie przychodzą. Spojrzałam na niego z rozdartem sercem; strach mnie ogarnął, widząc się samą jedną, z dala od kraju i swoich, z nieprzytomnym mężem. Siedziałam na łóżku, nie śmiąc się położyć, nareszcie zmęczenie przemogło, a kiedy po paru godzinach otworzyłam oczy, ujrzałam męża mego krzyżem leżącego na środku pokoju i zanoszącego się od płaczu. Zerwałam się z łóżka, robiłam wszystkie możliwe wysiłki, aby go uspokoić, wszystko jednak daremnie, stan tej najwyższej egzaltacji trwał do białego dnia, po czym podniósł się i głosem stanowczym, jakiego dotąd nie znałam, powiedział: »Proszę cię, ubieraj się jak najprędzej, pakuj rzeczy i przenoś się do hotelu, bo tu ani chwili dłużej nie zostanę«. W pół godziny byliśmy w nowym mieszkaniu i tam dopiero dowiedziałam się o strasznej walce, jaką biedak ten przebył. Otworzywszy oczy na rzeczywistą wartość tego człowieka, uczuł się najnieszczęśliwszym, że go przez kilkanaście godzin wyżej nad Chrystusa stawiał i teraz dopiero jasno przejrzał, że cała ta tak zwana święta Sprawa z Mistrzem na czele była nikczemnem obałamuceniem umysłów pragnących się wznieść nad poziom życia zwyczajnego. Obawiając się, abym wpływowi temu nie uległa, tak spiesznie zmienił mieszkanie, a nie mogąc się biedaczysko w żalu swoim ukoić, zrobił projekt natychmiastowego pojechania do klasztoru w Einsiedel, położonego o siedem mil drogi na ogromnej górze, gdzie się Matka Boska cudami słynąca znajduje”...

To czytamy w rękopisie Komierowskiej-Norwidowej. Co sądzić o tej relacji i o tych pamiętnikach? Kiedy ukazały się w okrojonej formie w „Bluszczu”, wydrukowano je głównie dla wspomnień, jakie mieszczą o Adamie Mickiewiczu. Wówczas powstała przeciw autorce pamiętnika córka poety, pani Maria Górecka, co znów spowodowało replikę autorki i redakcji; kwestionował też ścisłość szczegółów tyczących Adama w dziele swoim o ojcu Władysław Mickiewicz. Nie wchodzę tutaj w ten spór, w którym świadectwo najbliższej rodziny też nie zawsze można przyjmować bez zastrzeżeń; zaznaczę tylko, że relacje autorki tyczące towianizmu i stosunków z nim jej męża, zgadzają się z tym, co znajdujemy w tej kwestii w broszurze, którą wydał bezimiennie jej mąż: Moje stosunki z Towiańskim i z Towiańczykami, Paryż 1856 (mylnie przypisywana długi czas Kołosowskiemu).

Oczywiście, taki dokument nie jest ewangelią; należy go przyjmować krytycznie, zestawiać z innymi świadectwami i innymi źródłami naszych wiadomości. Ale pomijać stronniczo — jak to czynią nasi „brązownicy” — wszystkie niemal współczesne relacje, odtrącać z góry jako „plotki” wszystko, co narusza wzniesioną (często na podstawie innych znów „plotek”) budowlę, to jest metoda wygodna wprawdzie, ale grożąca tym, iż dumny gmach będzie stał zawsze na piasku. Co do mnie, jestem przekonany, że modna w ostatnich czasach apologia towianizmu wymaga gruntownej rewizji i że rewizja ta może nam przynieść nieobliczalne niespodzianki, większe może niż te, które zburzyły legendę matki Makryny Mieczysławskiej...

*

Do redaktora „Wiadomości Literackich” nadesłano następujący list:

W związku z artykułem Boya-Żeleńskiego pt. Sfinks towianizmu („Wiadomości Literackie” nr. 286) podaję niektóre wyjątki z listów Emilii Sczanieckiej, wybitnej Polki XIX w., do Benigny Małachowskiej, w których korespondentka pisze bardzo źle o towianizmie.

Emilia Sczaniecka mieszkała stale w Poznańskiem i w Berlinie, utrzymywała jednak ścisły kontakt z emigracją za pośrednictwem Klaudyny Potockiej. Po śmierci Potockiej, Sczaniecka znalazła inną korespondentkę-przyjaciółkę, osobiście sobie nieznaną generałową Benignę Małachowską. W r. 1843 Sczaniecka pielgrzymuje w towarzystwie Konstancji Łubieńskiej i Marii Bolewskiej okrężną drogą przez Ostendę, Londyn do Paryża, gdzie osobiście poznaje Małachowską.

Sczaniecka na ogół wydaje ostrożne sądy o swych bliźnich i ich czynach; w powtarzaniu plotek jest powściągliwa. Nie można pominąć tych cech przy ocenie wartości świadectw zawartych w jej listach.

Listy Sczanieckiej do Małachowskiej przechowuje archiwum rapperswilskie pod nr. 767.

I

20. 11. 1841

Pan Plichta był u mnie w Berlinie, zgadało się o panu Towiańskim — i ja Mu powiedziałem, że przed paru laty był w Dreźnie, ale ja nie szukałam jego znajomości, bo byłam źle o nim uprzedzoną przez jedną młodą Polkę, która mi powiadała, że jest przez niego przyjętą do związku i że zasadą tego jest, żeby wszystko, co tylko wie, powiedziała tak o sobie, jak o drugich, żeby starała się być w towarzystwie i żeby wróciwszy do Niego albo sama, albo listownie wszystko mu wynurzyła, żeby każdy list mu zakomunikowała, nawet od kochanka, i do tego przez przysięgę była zmuszoną. — Widziałam niektóre modlitwy, to wszystko bardzo mi nie odpowiadało — zapytał mnie się Pan Plichta, czy może to powtórzyć, i ja nie miałam nic przeciw temu, ale, żeby to ja była ta osoba, to nieprawda, i pewno tego Pan Plichta nie mógł powiedzieć, tylko każda rzecz, kiedy przechodzi z ust do ust, jest defigurowaną...

Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
II

13. 12. 1843 (z Paryża)

Gdybym Ci była pisała wczoraj rano, byłabym Ci napisała, że myślę, że Marinia może ujdzie towiańszczyźnie, ale po wczorajszej z nią rozmowie mam moralne przekonanie, że już jest tak daleko, że trudno ją ochronić. — Wszystkie ich (towiańczyków) zdania podziela z uniesieniem, rozumie ich, w(e) wszystkie ich śmieszności nie wierzy, a zawsze cytuje brata, nie można jej tyle mówić jak w innym przypadku. — Wczoraj chciałam ją tym przekonać, że ona dlatego jest w sądzie parcialną35, że brata kocha, wysoko jego umiejętność sądzi, więc przypuścić jest jej trudno, żeby był w błędzie; na to mi odpowiedziała — o nie, ja z uprzedzeniem tu przyjechałam przeciw towiańszczyźnie, ale teraz się przekonuję i rozumiem, co to jest, zupełnie o mego brata jestem spokojna. — Wybiera się w tych dniach do Mickiewicza — smutno mi na sercu, bo chciałabym była, żeby nie pod tym urokiem tam była poszła, teraz ulegnie nieomylnie, to jest pewne, że to jej w niczym nie zmieni co do charakteru, ale jeżeli z czasem uzna, że była w błędzie, będzie jej przykro — to, co piszę, tylko dla Ciebie i do Ciebie piszę, bo może się mylę, co daj Boże...

III

22. 2. 1844

Co mi donosisz o Marii, tego się spodziewałem, bo widziałam już przed odjazdem, że bliska bardzo jest tego, bo z wielką egzaltacją o nich (towiańczykach) mówiła — Czy to jest chwila mówić i myśleć o tym, kiedy Polska jęczy (w) więzach tak okropnych i kiedy siły nasze takie małe...

Maria Bolewska wróciła do Księstwa Poznańskiego w 1846 i nadal była gorliwą wyznawczynią Towiańskiego.

N. N.

W związku z artykułem Drogi geniuszu i wynikłą zeń polemiką,

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Brązownicy - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteki w internecie txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz