Darmowe ebooki » Felieton » Koszałki Opałki - Janusz Korczak (bibliotek a .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Koszałki Opałki - Janusz Korczak (bibliotek a .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 21
Idź do strony:
zwycięża.

— No nic, nic, nie gniewam się. Tylko na drugi raz proszę o trochę uwagi.

Robisz minę człowieka, który ze snu letargicznego obudzony został uderzeniem pioruna i pragnie zapaść się pod ziemię.

Zwierzchnik wchodzi do swego pokoju. Koledzy się śmieją. A ty najgłośniejszym głosem wołasz:

— Czego się śmiejecie? Każdemu się to może przytrafić. Gdyby nie szlachetność (jak można najdonośniej), gdyby nie wyrozumiałość i szlachetność szefa, ja bym za to głupstwo mógł osiąść na bruku84. To nie śmieszne.

Po upływie kwadransa wchodzisz do gabinetu zwierzchnika.

— Cóż pan powie?

— Przychodzę jeszcze raz prosić pana o przebaczenie.

Zwierzchnik będzie sobie uważał za punkt honoru udawać, że nic nie pamięta:

— Za co pan przeprasza?

— Że tak niegrzecznie się odezwałem.

— Kto? Ach głupstwo. Może pan być spokojny: użytku z tego nie zrobię.

— Ale mnie to spokoju nie daje.

— No, na to już ja nie poradzę.

Wychodzisz z miną niezmiernie strapioną...

Możesz być pewien, że twój „kawał” opowiadany będzie przy kolacji, że naczelnik pamięta już nawet twoje nazwisko.

3. Zbliża się godzina obiadowa... Znajdujesz sobie taką pracę, która cię o kwadrans dłużej zatrzymuje w biurze. Ze względów etycznych powinieneś czynić to czasem i wtedy, kiedy nie ma żadnych danych, by naczelnik mógł cię zauważyć.

4. O wypadku swoim powinieneś opowiadać przez cały dzień wszystkim, kogo spotkasz czy na ulicy, czy w ogrodzie, czy w cukierni. Powinieneś wynosić pod niebiosy dobroć i ludzkość swego zwierzchnika. Można nawet posłać do mieszkania jego wiązankę kwiatów z napisem: „od bezimiennego, wdzięcznego i całą duszą oddanego”. Może się domyśli, od kogo, a wreszcie: kto nie ryzykuje, ten nic nie ma.

Można w biurze samym puścić się na sentymentalną dysputę o przyjaźni, mówiąc dwuznacznikami, omówieniami, w rodzaju:

— Czasem człowiek, nie wiadomo dlaczego, tak się przywiąże do kogoś, kto nawet o tym nie wie, że życie oddałby za niego. I to właśnie najwyższą sprawia mi rozkosz, że ten umiłowany nic o tym nie wie.

Na naczelnika patrzeć należy z niemym podziwem, uwielbieniem, śledzić każdy ruch jego, „nieświadomie” naśladować jego chód, sposób wycierania nosa, marszczenie brwi.

Jeśli się zwróci z pytaniem lub uwagą, nawet pochwałą, należy być zmieszanym, zakłopotanym w najwyższym stopniu.

5. O ile szef nie jest zbyt mądry, można sobie pozwolić i na następujący kawał. Zastrzegam się, że nie jest on zbyt naiwny, bo jeden z pracowników zawdzięcza mu dziś swoje poważne stanowisko.

A było to tak:

Ilekroć pryncypał wchodził wieczorem do biura, pracownik ów przekręcał85 lampę.

Zwróciło to uwagę pryncypała:

— Dlaczego pan to robi? — zapytał.

— Bo jak pan pryncypał wchodzi, to mnie i tak jasno się robi. Więc po co psuć86 naftę?

*

Rozumie się, że w drobnej nawet części nie wyczerpałem tu tych wszystkich sposobów, którymi można zwrócić na siebie uwagę nieprzystępnego szefa, zmusić go, aby nas widział w powodzi pracowników, aby o nas pomyślał w chwili wakowania awansu, podziału gratyfikacji i w tym podobnych stanowczych momentach życia.

Nie twierdzę, aby rady moje zawsze doprowadzały do pożądanych rezultatów: wiele tu zależy od kwalifikacji umysłowych tych, którzy je stosować zapragną w praktyce życiowej. To tylko mogę powiedzieć, że rady te zaczerpnąłem od rzeczoznawców, że w tej lub w innej postaci praktykowane są na szeroką skalę, a jakkolwiek nie cieszą się uznaniem ludzi zawistnych, jednakże doskonale dostosowane są do natury ludzkiej, zgodnie z najnowszymi wynikami badań z zakresu psychologii i pokrewnych jej nauk.

Zdziś

Nie, nie — i nie!

Nie wierzę w wartość starannego wychowania, nie wierzę w siłę zasad pedagogicznych — zupełnie nie wierzę — w nic nie wierzę...

Bo pomyślcie tylko: Zdziś... Kto — ale Zdziś? — przecież to okropne. Żeby kto inny, każdy inny, ale Zdziś... To przechodzi wszelkie wyobrażenie...

Zaraz: powiem wszystko. Proszę tylko o chwilę cierpliwości. Niech trochę ochłonę...

Zdziś był tak starannie, tak troskliwie wychowany.

Jego włoski pięć razy dziennie były czesane i tak wdzięcznie opadały na ramiona. Dwa razy na tydzień zmieniano mu bieliznę, trzy razy na tydzień przychodził nauczyciel gry na skrzypcach.

Zdziś nigdy nie dłubał palcem ani w nosie, ani w torcie, nie wyjadał rodzynków z bab wielkanocnych, nie bawił się piaskiem, nie brudził rączek, nie walał ubranek ani kremem, ani wisienkami, ani niczym.

Jak on się ślicznie kłaniał, jak on się umiał grzecznie bawić z dziewczynkami, z jaką powagą i uczuciem deklamował wierszyki na imieninach mamy i papy.

Nigdy nie grymasił: rano wypijał kakao z biszkoptami, potem siedział na krześle i układał domki z cegieł, potem zjadał kotlecik z białego mięsa, potem przychodziła freblówka87 na dwie godziny. Przed obiadem wychodził z mamą na wizyty lub za sprawunkami. Potem jadł obiad. Znów się grzecznie bawił, albo miał lekcję konwersacji francuskiej, albo grał na skrzypcach. Potem jadł kotlecik na podwieczorek. Wieczorem jadł z rodzicami kolację, albo szedł do teatru na operetkę.

Było to dziecko tak rozumne, wykwintne, starannie wychowane, wrażliwe.

Oddano go do szkół.

Wrócił raz do domu z guzem na czole. Ojciec był zagniewany na szkołę, a matka płakała i chciała go już w domu kształcić.

Innym razem wrócił ze szkoły i przy stole, przy rodzicach, zapytał:

— Mamusiu, co to jest „psiakrew”?

Matka dostała spazmów.

— Zgubiono mi dziecko, skalano, zdeprawowano — wołała wśród płaczu.

Kazano Zdzisiowi wypłukać usta eliksirem i raz na zawsze zabroniono mu nie tylko mówić, ale myśleć nawet o czymś podobnym.

— Jeżeli Zdziś raz jeszcze powie coś podobnego, to Zdzisiowi język odpadnie, a mama umrze.

Mama pytała:

— Dziecko ukochane, dziecko nieszczęsne — gdzie usłyszałeś ten ohydny wyraz?

— W szkole.

Mama pytała:

— A któż powiedział ten ohydny wyraz?

— Kolega.

Matka wsiadła w dorożkę na gumach88 i w koronkowej zarzutce pojechała do dyrektora szkoły.

— Żądam — wołała — by ten chłopiec, który szerzy zepsucie w klasie, był wydalony natychmiast.

— A cóż on takiego powiedział? — zapytał dyrektor.

Matka Zdzisia przysięgła, że za nic w świecie nie ośmieli się wypowiedzieć zbrodniczego wyrazu. Stanęło na tym, że napisze na skrawku papieru. Drżącą ręką napisała „psiakrew” — i zemdlała.

Dyrektor obiecał, że ukarze ucznia, ale wydalić go nie chciał.

Zdzisia ostatecznie już postanowiono nadal kształcić w domu. Mały płakał. Wówczas dla pocieszenia wzięto go na operetkę, a potem do restauracji na kolację.

Zdziś uczył się w domu, czytał zbrodnie w kurierze i powiastki dla grzecznych dzieci, deklamował wierszyki podczas imienin i innych uroczystości rodzinnych, pił kakao i chodził z rodzicami do Filharmonii i na operetki do teatru. Poza tym bawił się z dziewczynkami i tylko z jednym dobrze wychowanym chłopczykiem z przeciwka.

Mama nawet perfumowała Zdzisia, to jest nie jego, tylko jego aksamitne ubranko z białym kołnierzem. A ciocie całowały Zdzisia w rączki i w buzię i przynosiły mu czekoladki i książeczki z powiastkami dla grzecznych dzieci z kolorowymi obrazkami.

To dziecko otoczone było taką pieczołowitą, kobiecą opieką i miłością.

Kiedy Zdzisio skaleczył się w paluszek i zobaczył krew — tak zbladł, że trzeba było wezwać dwóch doktorów — i szczęśliwie go wyleczyli.

Postanowiono, że Zdziś będzie dyrektorem albo fabryki, albo banku, albo wszystko jedno czego, byle nie potrzebował pracować, ani stykać się z ludźmi źle wychowanymi.

Jedną z dziewczynek Zdziś nazywał swoją narzeczoną i za własne pieniądze kupił jej bukiet. Rodzice dziewczynki trochę się śmieli i trochę byli zadowoleni z afektów starannie wychowanego Zdzisia, który nic sam nie brał, tylko o wszystko prosił, ale się nie napierał.

Kiedy Zdziś miał lat piętnaście, pozwolono mu po raz pierwszy wyjść na ulicę w towarzystwie owego starannie również wychowanego chłopca — bez kogokolwiek ze starszych osób. Dla upamiętnienia tego znamiennego dnia wzięto go wieczorem na operetkę.

O, Zdziś był już wówczas zupełnie dojrzałym młodzieńcem, starannie wychowanym i nad wiek rozwiniętym, tylko anielsko naiwnym.

Zapytał raz matkę w Dolinie Szwajcarskiej89:

— Dlaczego niektóre panie przychodzą tu same, a potem dopiero przysiadają się do stolików swoich mężów i tak wesoło rozmawiają?

Mama odpowiedziała:

— Dla żartów te panie tak robią.

Mama cieszyła się, że do szesnastego roku życia uchroniła biel konwalii — Zdzisia, opowiedziała z tryumfem o owym wypadku dwunastu ciociom, i nazajutrz jedna z cioć wzięła Zdzisia w nagrodę na operetkę i sama wieczorem odstawiła go aż do mieszkania do samego przedpokoju.

Zdziś bardzo wiele czytał, ale wielu rzeczy wcale nie rozumiał, więc czytanie zepsuć go nie mogło.

Zdziś sześć razy dziennie jadał mięso, bo był blady, mimo spacerów z mamą albo guwernerem90. Zdziś mówił po francusku jak Coquelin91, deklamował jak Kotarbiński92, grał na skrzypcach jak Barcewicz93, tańczył jak Krzesińska94, a ułożenie i ruchy przypominały Ludwika XIV95 zupełnie...

I ja mam jeszcze wierzyć w wychowanie, gdy dowiedziałem się od zupełnie wiarogodnej96 osoby, że Zdziś, mający dziś lat dwadzieścia sześć, przegrał w klubie w karty bardzo znaczną sumę, sfałszował podpis ojca, zdefraudował powierzoną mu sumę i drapnął nie wiadomo gdzie, w dodatku podobno nie sam?

— Nie — nigdy, przenigdy!...

Służba domowa

Wychodząc z założenia, że służba domowa pism nie prenumeruje, że byt pisma naszego opiera się na życzliwości ku nam pań i panów, tych ostatnich będę miał wyłącznie na uwadze w niniejszym traktacie społecznym, co ani dziwić, ani tym bardziej oburzać nikogo nie powinno.

A więc:

Dążeniem naszym być winno, aby drogą czy krzyżowania, czy doboru naturalnego, czy prawa przystosowania, aby — słowem — wytworzyć typ, czy gatunek istot idealnych, doskonale odpowiadających naszym wymogom fizjologicznym, psychologicznym, artystycznym, estetycznym, pornograficznym, materialnym, kulturalnym i egoistycznym. Jest to ideał, ku któremu dążyć winniśmy całą siłą pary, elektryczności i innych sił, znanych lub nieznanych w naturze.

Ideałem może być zarówno para całych spodni, jak kamienica, student, łyżwy, cygaro hawańskie, nóżki baranie, własna apteka, pinczer, monopol, pocałunek, główna wygrana, mięso bez kości lub posażna żona. A droga wiodąca do ideału jest trudna, powiedziałbym nawet, najeżona przeciwnościami.

Nie powinno nas to jednak zrażać do pracy, albowiem jej celem jest dobro przyszłych pokoleń, a nie ma nic piękniejszego na świecie nad warszawianki, koncerty mistyczne i pracę dla przyszłych pokoleń. One to pożywać będą makagigi97 naszych usiłowań, spijać wodę emską98 naszych parć ducha, spoczywać wygodnie na edredonach99 naszych prężeń myślowych.

Nie gniewajcie się, że odbiegłem od przedmiotu. Czynię to zawsze, ilekroć porwie mnie zapał krasomówczy, uniesie urok obranego tematu lub zmusi mus napisania z góry określonej, a często i opłaconej z góry, liczby wierszy...

Ad rem100.

Idealna służąca powinna być istotą astralną. Nie sądźcie jednak, aby miała być siłą bez ciała i formy. Zbyt cenię upodobania panów i paniczów, by w tak brutalny sposób deptać ciągnące się od wieków ich prawa i przywileje. Wyraziłem się może nie dość ściśle: żądam bowiem tylko, by służąca nie miała ani krewnych, ani znajomych, ani tym mniej, przyjaciół. Wszelkie węzły pokrewieństwa dlatego właśnie zwą się węzłami, że wiążą istotę z osobami, zupełnie obojętnymi dla osoby, która ma wszelkie prawo rozporządzać czynami, myślami, uczuciami, losem, nosem i całą postacią, wynajętą do wszystkiego razem lub do pojedynczych czynności zawiłego gospodarstwa domowego.

Służąca nie powinna mieć matki, sióstr, kuzynek, siostrzenic, bratanek, którym by mogła, lub tylko chciała, dać cośkolwiek z dóbr swych własnych lub swych chlebodawców. Każdy bowiem podarek uszczuplałby jej fundusze, które winny być obracane na własne potrzeby, by nie chodziła brudno lub obdarto, a zawsze czysto i wytwornie. (Wyjątek: o ile pani domu jest zazdrosna).

Ojciec, bracia, kuzyni, siostrzeńcy lub bratankowie są anomalią, niezgodną ze współczesnymi pojęciami, ani duchem czasu. Jak dalece rażącym być musi ich istnienie, dowodzi fakt, wielokrotnie stwierdzony, że same służące nie przyznają ich istnienia, wypierając się ich kategorycznie.

Wszelkie przyjaźnie i znajomości, stwarzając cały nieskończony szereg pokus, służąc znakomicie sprawie roznoszenia plotek, niebezpieczne zarówno dla służby, jak i dla chlebodawców, nie mają najmniejszej racji bytu, i jako takie, obce być winny owym istotom astralnym.

Nie chcąc narażać się na śmieszność, winienem przemilczeć, że pragnę, by astralne ideały nie okazywały żadnych dążeń ku uprzyjemnieniu sobie czasu, ustaleniu lub polepszeniu bytu. Chcąc na przykład wyjść za mąż, trzeba mieć narzeczonego, chcąc mieć narzeczonego, trzeba poznać mężczyznę, a żeby go poznać, trzeba gdzieś u kogoś zobaczyć po raz pierwszy i rozmawiać... Och! Ileż to razy owi nikczemnicy wyłudzali ciężko zapracowany grosz nieszczęsnej ofiary; och, ach? czyż nie czytaliśmy, że nawet namawiają niedoświadczone, proste dziewczyny do kradzieży; och, ach, uch, ich! — nawet do zbrodni! Kuchnia raz na zawsze winna być zamknięta dla narzeczonego astralnej służącej — westalki domowego znicza.

Powiedziałem: westalki!

O tak! Poza potrzebami ducha: gotowaniem, czyszczeniem klamek, praniem, ścieraniem kurzu, myciem rondli, cerowaniem skarpetek, słaniem łóżek, paleniem w piecach, usługiwaniem do stołu, poza owymi duchowymi rozkoszami, służąca nie powinna i nie może mieć żadnych innych potrzeb duchowych, a tym mniej — cielesnych. Żywność drożeje i drożeć będzie ciągle, westalka astralna winna mieć apetyt coraz mniejszy. I wszystko w tym samym stosunku.

Winna być zdrowa — to grunt. Silna, zwinna, roztropna, wesoła, młoda, ładna, niewinna, i będzie taką, jeśli za radą naszą pójść zechce.

Winna być niewinna, rzekłem, ale i uległa woli chlebodawców! Poza tym może pozwolić się uszczypnąć w policzek rzeźnikowi, o ile ten w zamian da jej pierwszą krzyżową nie

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 21
Idź do strony:

Darmowe książki «Koszałki Opałki - Janusz Korczak (bibliotek a .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz