Dante - Cezary Jellenta (jak polubić czytanie książek txt) 📖
Specyficzna analiza postaci Dantego Alighieri, jednego z najznamienitszych poetów w historii literatury, obfitująca w rozważania teoretycznoliterackie na temat jego opus vitae, epoki i literatury.
Jellenta kreśli portret Dantego, przy czym tworząc jego obraz jako poety, wychodzi od znanych malarskich i rzeźbiarskich wizerunków autora Boskiej komedii. Stawia też pytania o Beatrycze: kim była, jaka była jej rola w poemacie i czy w ogóle istniała, czy była tylko alegorią religii, państwa bądź filozofii. Ponadto opisuje „dzieje duszy twórczej”, analizuje ówczesną sytuację polityczną i na tym tle przedstawia Dantego jako poetę wyklętego. Wszystko to razem tworzy bogatą, wyczerpującą i ciekawą monografię poświęconą Dantemu i jego twórczości.
- Autor: Cezary Jellenta
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dante - Cezary Jellenta (jak polubić czytanie książek txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cezary Jellenta
Unosi się ona w opałowych mgłach nieba, na wysokościach aniołów i duchów. Niekiedy sama rozpływa się w cudny obłok skrzydlaty i odblasków przedświtu pełny, że ludzie wątpić zaczynają, czy wogóle istniała jako człowiek. Dziwy Komedyi, którą potomność nazwała Boską, przebóstwiły ją nawskroś, postawiły duchem opiekuńczym nad pielgrzymem piekieł, nieba i czyśćca. Dzisiaj więc jakoś się nie chce doszukiwać w niej śladów prochu ziemskiego: i nietylko dzisiaj, ale nawet dawniej. Poprostu, stał się uprawnionym pogląd, że Beatrycze, anioł stróż boskiego wieszcza, jest jeno allegoryą, oderwaniem, ale nie imienniczką kobiety z krwi i kości. Więc łatwo znajdziemy takich, co w niej czytają symbol religii albo teologii, innych, co ją mają za upostaciowanie wiekuistego państwa, Rzymu, innych — co filozofii. Ktoś bardzo uczony uważa ją za obraz czynnej intelligencyi, ktoś inny za przenośnię Kościoła, ów znowu, mniej lubiący ryzykować, za wcielenie niewiasty w ogólności.10
Niektóre z tych kluczy, gdy je spróbujemy dopasować do opowieści samego wieszcza, dają wyniki wprost zabawne. Jeden z najlepszych i najnowszych znawców Danta, biorąc pochop z osobistych jego wyznań o tem, kiedy się zakochał, jak Beatrycze, raz zagniewana nań, odmówiła ukłonu, i o wielu innych czysto ziemskich szczegółach sprawy sercowej — stawia taki oto szereg pytań niektórym komentatorom: „Więc w dziewiątym roku życia Dante zakochał się w kościele? Więc kościół uznał go godnym ukłonu dopiero wtedy, gdy skończył lat osiemnaście? Czyż poeta maskowałby miłość dla kościoła? Czyż dlatego kościół nie odpowiedział mu ukłonem? Czyż kościół chychotałby na widok serdecznego bólu poety?”11
Nieraz jeszcze czytelnik spotka się z podobnie bystremi pomysłami. Niechaj więc pamięta, że w dziełach wielkiego florentczyka ma do czynienia z czemś w rodzaju jakiegoś starego poetyckiego zakonu, którego wielka starożytność i domieszka symboliki średniowiecznej poniekąd upoważniają do najdziwniejszych tłómaczeń i przypisów. Półtora wieku księgi te krążyły nadto w rękopisach, porastały więc jak mchem błędami kopistów, naleciałościami treści i języka, które skaziły niewątpliwie — bo to widać z zestawienia różnych manuskryptów — pierwotną osnowę i do reszty ją zagmatwały. Do dnia dzisiejszego trwają prace nad ustaleniem tekstu i, na dobrą sprawę, dopiero za naszych czasów weszły na właściwą drogę. Dotąd słowa, myśli i sama dusza Danta żyły jakoby w siatce dowolnych a nieprzeliczonych egzegez. Nawet najbliżsi mu i współcześni, a więc najpewniejsze, zdałoby się, źródło wiedzy o nim, jak Giovanni Boccaccio, dużo na własną rękę skomponowali. Wielki autor Dekamerona wielce obniżył swą zasługę wydania Żywota Danta i obszernych komentarzy do jego dzieł przez to, że zanadto puścił wodze retoryce, i, jak się przekonano o tem, gwoli pięknemu frazesowi spisywał zdarzenia niesprawdzone i wątpliwe. Prawdziwa zaś orgia domysłowości tępej i ograniczonej w rzeczach znawstwa duszy twórczej wybuchła później pod wpływem scholastyków. I cóż dziwnego? Jeżeli dziś jeszcze, w chwili gdy wiersze niniejsze wychodzą z pod tłoczni, autor wspaniałego wydania Boskiej komedyi, nadzwyczajny erudyt12, uważa ją za traktat religijno-moralny w formie wierszowanej — to czyż w dobie większej prawowierności mogło być inaczej? Było całkiem naturalne, że do uczonego, do mędrca, używającego jeno szaty poetyckiej dla swych myśli, zabierali się uczeni, a nie artyści i nie ludzie z duszą odpowiednio wrażliwą. Węszono wszędzie symbole i allegorye, korzono się przed wynalazcami najbardziej śmiałych scholastycznych poglądów na wielkiego poetę Beatryczy — zamiast mieć serce i patrzyć w serce. A serce to bije widocznem i dziś jeszcze wzruszającem tętnem w Vita nuova, w tym osobliwym zbiorze wspomnień prozą i wierszem.13 Tu płonie przed nami jasnym ogniem miłość, prawdziwa ludzka miłość. Widzimy młodzieńca jak się trawi nieśmiałem marzeniem, jak wzdycha i łzy wylewa, jak cierpi i męczy się tęsknotą. Czujemy wyraźnie jak go uczucie pożera i wychudza, jak walczy pragnienie z niepewnościa, czy są mu wzajemni; patrzymy jak zawisa całą swą duszą na łasce uśmiechu uwielbianej, jak się zagryzaobawą śmieszności, jak się chroni przed światem ze swym skarbem i w wielkiej swej czci dla Beatryczy truchleje, żeby jej imienia nie zdradzić i nawet mami ludzi pozorami skłonności zwróconej w inną stronę.
Prawda, że nawet te ciepłe, dyszące zwierzenia czasem przeplata scholastyczna rozmowa z sobą, rozumowanie składające się z tylu a tylu punktów, jak, dajmy na to, cały ustęp, w którym tłómaczy się z użycia figury poetyckiej: „Że mówię o miłości, jakgdyby to była istota cielesna, jakgdyby była człowiekiem, to wypływa z trzech rzeczy i t. d.” (uryw. 25). Ale mimo to trudno wytłómaczyć sobie, jak można to wydatne, łzami zroszone oblicze miłości, tę bladość cierpienia i szlachetnej żądzy poczytać za twarz allegorycznej wiary, za bladość bezdusznego porównania. Nadto wchodzą tam inne jeszcze osoby, — przyjaciółka Beatryczy, Johanna, zwana Wiosną, „Primavera”; jest opłakaną śmierć ojca Beatryczy, łkającym prawie stylem opisaną jej rozpacz, współczucie rówieśnic, wreszcie i śmierć jej samej.
Posłuchajmy oto na chwilę samego bicia serca poety. Jest to chwila, kiedy leży złożony niemocą, a zgorączkowany mózg nie ma siły odeprzeć strasznych widziadeł. „Rzekłem wtedy do siebie z westchnieniem: Tego przecie nikt nie zażegna: nadobna Beatrycze musi pewnego dnia umrzeć.” Wpadłem więc w taki nastrój, żem zamknął oczy i, jakby szałem owładnięty, widziałem co następuje: kiedy fantazya moja rozpoczęła swą obłędną wędrówkę, ukazały mi się postaci niewiast z włosami rozwichrzonemi, i rzekły do mnie: „Umarłeś.” Błądząc tak dalej w urojeniu, straciłem wkrótce świadomość, gdzie się znajduję: widziałem kobiety niewysłowienie smutne, które z rozpuszczonemi włosami wchodziły, płacząc. Widziałem jak się słońce mroczyło i gwiazdy widnemi się stały, w takiej barwie, jakgdybypłakały; ptactwo w swym locie padało martwe, a ziemia cała drżała w swych posadach. Zdjęty trwogą i zdumieniem wobec tego widziadła, ujrzałem druha, który zbliżył się, ażeby rzec do mnie: Azaliż nie wiesz o tem jeszcze? Przecudna Pani twoja rozstała się z tym światem.” Jąłem wtedy płakać gorzko i nietylko w urojeniu, lecz i oczami, które we łzach się kąpały. Było mi tak, jakobym pozierał ku niebu, a tam szybowały już z powrotem poczty aniołów; miały przed sobą biały jak śnieg obłoczek i śpiewały przecudnie: „Chwała Panu na wysokościach.” Nic innego słyszeć nie mogłem. Odezwało się tedy do mnie moje miłością przepełnione serce: „Zaprawdę, nasza pani umarła.” Wtedy zdało mi się, jakobym szedł zobaczyć ciało, w którem mieszkała ta przeszlachetna, błoga dusza. Fantazya w swem urojeniu była tak potężna, że ukazała mi zwłoki Pani, której niewiasty zasłaniały głowę białym welonem. Na jej twarzy malował się wyraz tak słodkiej pokory, że zdawała się mówić: „Idę, aby zobaczyć źródła pokoju.” Widok ten napełnił mię taką pokorą, żem jął wołać do siebie śmierć, mówiąc: O, słodka śmierci, przybądź do mnie, nie bądź mi srogą; musisz być łagodną, boś była tutaj! O, przybądź do mnie, który tak gorąco za tobą tęsknię; widzisz przecie, że noszę już twoje barwy.” Byłem przytomny wszystkim smutnym posługom, które miłość oddawać zwykła zwłokom, poczem zamyśliłem wrócić do swej izby i wznieść oczy ku niebiosom; tak silnem było omamienie, że, płacząc, rzekłem donośnym głosem: O, duszo najpiękniejsza, jakże błogosławionym jest, kto cię widzi!” A żem słowa te wymówił z rozpaczą i głośnem łkaniem, pomyślało młode, łagodne dziewczę, które przy łożu mem siedziało, że moje łzy i słowa to skargi na bóle mojej niemocy, i przestraszone wielce rozpłakało się. Inne znów niewiasty, które czuwały w tymże pokoju, sądziły, że to dziewczęciaskargi przywiodły mię do płaczu i wyprowadziły ja, tę najbliższą mi krewniaczkę, a potem zwróciły się, aby mnie obudzić, myślały bowiem, że śnię — i rzekły: „Nie śpij już i nie bądź tak smutny.” Słowa te przerwały moje marzenie w chwili, gdym właśnie zawołać miał: „O, Beatrycze!” — kiedym zaś z przestrachem otworzył oczy i poznał swój oman i kiedym głośno wymawiał imię, głos mój był tak złamany od płaczu i szlochania, że niewiasty nie mogły mię zrozumieć”. (Nowe życie, 23).
Rzecz prosta, iż wobec takiego głosu serca, między krytykami, niewysuszonymi na pergamin, niema kwestyi co do prawdziwości uroczej dziewicy. Nawet panuje zupełna prawie zgoda co do osoby, imienia i nazwiska istoty, która ośmioletniem dzieckiem zdołała rozbudzić tak trwały i potężny afekt w dziewięcioletnim Alighierim. Powszechnie trzyma się zdanie, że była to córka sąsiada Falco’na Portinari’ego i że właściwe jej imię było Bice. Tak zresztą zapewnia Boccaccio. Pytają jednak całkiem słusznie: Jeżeli razem wzrastali i wychowywali się, czyż możebne jest, aby w dziewiątym roku życia po raz pierwszy się widzieli? Oczywiście, więc ktoś inny był tą dzieweczką o anielskiem spojrzeniu, skromną i niewinną, odzianą w najszlachetniejsze barwy, bo w purpurę. Wypływa to jeszcze z wielu innych znamiennych faktów. Oto poeta daje wielekroć do zrozumienia, że właściwe imię chrzestne ubóstwianej ukrywa przed okiem świata, czy ciekawością czytelnika, i sądzić się godzi, że „Beatrice” to nazwa idealna, poetycka, rozmyślnie nieziemska. I rzeczywiście wyznanie Danta raz po raz przeplata zwrot: „o tem mówić nie jest moim zamiarem” i skrytość jego aż nadto widoczna, a chęć wyniosłego tu manienia ludzi więcej niż prawdopodobna. Wreszcie biją i na to, że Bice Portinari wyszła za mąż, mianowicie za Szymona dei Bardi, w skargach zaś i trenach poety ukazuje się portret opłakiwanej przedwcześnie zmarłej w aureoli tak czystej, dziewiczej poezyi, że wielce ryzykownem się staje odnieść go do kobiety zamężnej; sama wreszcie olbrzymia skala wymagań wieszcza przeciwko temu przemawia. Wiemy wprawdzie, że w owych czasach miłości trubadurów nawet tacy jak Petrarka umieli pisać tomy sonetów miłosnych do matek siedmiorga i ośmiorga dzieci; ale między śpiewakiem Laury a śpiewakiem Beatryczy różnica jest tak wielka, jak między chłodnym konwencyonalno-pochlebczym kawalerem a płomienną, wybuchową, w złem jak w dobrem skrajną i gwałtowną naturą artysty.
Pominiemy tu wszystkie źródłowe spory i roztrząsania dotyczące tego przedmiotu. Mniejsza o ród i właściwe nazwisko „szlachetnej dziewicy.” Dla nas, ludzi innej epoki, kochanka jest tem, co poeta w niej widzi: odbiciem i wytworem jego wyobraźni i ustroju nerwowego. Dante, najbardziej indywidualny z poetów, musiał kochać w kobiecie przedewszystkiem własny ideał, własnem urojeniem przetwarzał i dopełniał postać rzeczywistą. Nie lekceważąc bynajmniej benedyktyńskiej cierpliwości jego badaczów, możemy śmiało przyjąć, że sam fakt miłości silnej i trawiącej może wystarczyć. Już nam on tłómaczy dostatecznie dlaczego tak wielką rolę w twórczości Danta zajmują sprawy miłosne i tak ją owiewa urok istoty niewieściej. Stało się oczywiście to, co się odtąd powtarzać miało z każdym prawie wielkim poetą. Pierwsza krwawa rana serca, zadana kosą śmierci albo płochą dłonią samej kochanki, rodzi nigdy niewygasający nastrój marzeń i goryczy, powleka duszę artysty pewną melancholią upajających i zarazem bolesnych wspomnień, która zostaje na zawsze. Umysł poety, jak kwiat szczególnego rodzaju, potrzebuje do zapłodnienia pyłków innego kwiatu — duszy kobiecej, które możnaby nazwać ogólnem imieniem „Beatrycze”. Doba świeższa, romantyczna często zmieniała je na Maryę, Mary lub Marylę, ale kwiat ze swą tajemniczą władzą został ten sam, co najwyżej — zapuszcza swe korzenie głębiej w ziemię. Dzisiaj Beatrycze nie bywa kanonizowaną, nie staje się przewodniczką po krajach nieba, jak kochanka Danta, choć również „piękniejsza niźli poetów zmyślenia.” Rzadko też kiedy poeci przypisują sobie tyle przeczystości uczuć, a kochance tyle boskiego uroku, co Dante. Jego miłość, w świetle wyznań własnych, ma w sobie tyleż seraficznego, co jej przedmiot. Uzacnia go i uszlachetnia, nad żądze poziome wynosi, pokornym czyni, i wszyscy wogóle ludzie uczuwają wobec Beatryczy jakąś pobożność ducha.
Jeżeli te wyznania są prawdziwe — a tchną widoczną szczerością, — tedy przemiana ukochanej w geniusza opiekuńczego była bardzo łatwą. Dosyć było przeznaczyć jej na mieszkanie sfery napowietrzne: a już bez żadnych przeobrażeń wewnętrznych stałaby się aniołem. Ale też wobec tak szczytnego nastroju poety łatwo mu było znaleść pociechę po jej zgonie. Miłość idealna ma wroga niebezpiecznego w erotyzmie na zmysłach opartym. Daje się ona bardzo łatwo przenieść w czysto umysłowe zakątki duszy i na dawnem miejscu swem pozwala rozgościć się namiętnościom gorętszym. Nic to nie znaczy, że bolał wtedy okropnie i że promienna Florencya wydała mu się wdową i jak on sierotą, że swą żałobą pragnąłby okryć świat cały. Życie zrobiło swoje, serce odżyło, wrażliwa i miłości spragniona dusza nie mogła długo zostać wierną bezcielesnej pamięci: nastąpiło odrodzenie.
W Nowem życiu — mówi się o niem wyraźnie. Niebo zesłało nową donna gentile. Dante walczył z sobą, opierał się, wreszcie uległ. Jak tę porażkę szczęśliwą należy rozumieć — znowu orzec trudno. Opinia „naukowa” półgębkiem tylko oświadcza się za tem, że pocieszycielką była „filozofia,” choć sam poeta domysł ten popiera drugim doniosłym utworem Biesiada (Il convivio amoroso albo convito), w którym występuje w todze filozofa. Wraca on tam do spowiedzi Nowego życia i objaśnia, że „szlachetna pani,” której urokom się poddał w swym smutku, to właśnie filozofia. Mówi o jej piękności i słodyczy, nazywa ją córą Boga... Szeregiem zestawień usiłuje też wykazać niezbicie prawdę tego wyznania Witte, którego prace stanowią epokę w dziale badań nad Dantym.
Ale dzisiaj przeważa już zdanie przeciwne. Ci, co wolą opierać się na własnem bezpośredniem wrażeniu i na
Uwagi (0)