Podróże do piekieł - Bolesław Miciński (czytelnia książek online txt) 📖
Podróże do piekieł stanowią realizację gatunku dość rzadko pojawiającego się w literaturze polskiej, cechującego się zarówno erudycyjnością i lekkością: eseju.
Swoje rozważania poświęcił Miciński motywowi ludzkiej peregrynacji do miejsc granicznych, którym patronują piekła odwiedzone przez Odysa w czasie jego wędrówek.
- Autor: Bolesław Miciński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróże do piekieł - Bolesław Miciński (czytelnia książek online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Miciński
W obu postaciach bez trudu odnajdujemy tożsamość, podobnie jak w fasolce za oknem, która wczoraj okryta zielonymi pąkami, dziś rozkwitła i jutro sczernieje. Rozwój obu procesów skierowany jest tylko w odwrotnych kierunkach: delikatna roślina z biegiem czasu żółknie i więdnie — starzec przekształca się w młodzieńca. Przeciwny prawom przyrody proces jest już wyłącznym przywilejem bajek.
Przemądry... mądry... ten epiteton ornans nadaje Odyseuszowi szczególną rangę. Odys jest jakby ucieleśnieniem arystotelesowskiej definicji człowieka, „człowiek jest stworzeniem rozumnym”. Zbieżność ta nie jest zresztą dziełem przypadku. Sztuka była dla Arystotelesa „bardziej filozoficzna niż historia”. Sztuka idealizuje rzeczywistość, zaciera cechy jednostkowe, przypadkowe, indywidualne i obnaża właściwą, a nie zmienną istotę rzeczy. Dlatego mądry Odyseusz jest wzorcem i prototypem człowieka, który jest istotą rozumną. Żyły jego są wiotkie, kościec jego jest kruchy, jest to — jak mówi Pascal — najsłabsza trzcina w całej przyrodzie. Ale jest to trzcina myśląca.
Na tej właśnie podstawie Kant skonstruował swoją Analitykę wzniosłości. Niezłomna potęga natury, pisze Kant, ukazuje nam naszą małość, ale równocześnie odkrywa tkwiącą w nas zdolność, dzięki której stwierdzamy naszą od natury niezależność i naszą wyższość. Wobec potęgi rozumu, w którym zawarta jest idea Boga — gasną gwiazdy na firmamencie i zwężają się granice Oceanu „płynnego zwierciadła obrzeżonego niebem” — niebem, które zwija się jak księgi zwinione.
Ale Kant był, jak się zdaje, najbezbożniejszym spośród filozofów. Bóg jest w ramach jego systemu postulatem ludzkiej moralności. Człowiek powołał Boga do życia tak jak Bóg, który przed wiekami ożywił proch ziemi, tworząc człowieka. Wystarczy jednak zestawić dwa wersety z pierwszej księgi Genezis, aby odnaleźć miejsce, jakie zajmuje człowiek w szeregu Bożych dzieł. W zaranku szóstego dnia stworzenia, podziwiając dzieła swoje, ryby i człowieka, ptactwo i ziele, widział Bóg, „iż dobrym było to wszystko, co uczynił” (I. 31) Ale już w księdze VI, „widząc, że wielka była złość ludzka na ziemi... żałował Pan, że uczynił człowieka i bolał w sercu swem” (VI. 31).
Ani ptaki, ani zielska, ani ryby nie zgotowały Stworzycielowi tak tragicznej niespodzianki. I dlatego Księga Hioba podaje szczególny wykaz Bożych dzieł, znamienną hierarchię, będącą odwróceniem Kantowskich koncepcji o wyższości człowieka nad naturą. W „katalogu” dzieł Bożych, których nieprzeniknioną wielkość Pan odsłonił przed Hiobem, rozum zajmuje miejsce drugorzędne, a zalety jego zamykają się w paru wierszach, w przeciwieństwie do np. wieloryba, którego Pan „szerzej opisuje, przypomniawszy Hiobowi straszną swą moc i największą swą wolność”.
Podobnie rzecz się ma z „najprzedniejszym z uczynków Bożych”, ze słoniem. „Oto słoń, któregom uczynił jako i ciebie, trawę je jako wół”. Moc jest w jego biodrach, siła w jego pępku, rusza ogonem, choć ogon jest jak drzewo cedrowe, żyły jego powikłane są jak latorośl, kości jak trąby miedziane. „Oto zatrzymuje strumień, że się nie śpieszy; i tuszy sobie, iż Jordan wypije gębą swoją”.
W tym zestawieniu rozum nabiera istotnie cech owej trudnej zabawy, o której mówi Eklezjasta, iż Bóg dał ją synom ludzkim po to, aby się nią trapili (E. I. 13). Rozum tuszy bowiem, iż dane mu będzie wchłonąć wezbrane potoki wszelkiej wiedzy. Ale rzeczywistość płynie jak Jordan szeroką strugą, unosząc w swych nurtach nieporównane dzieła Boże: gwiazdy, pająki, błyskawice i łanie.
Człowiek jest więc trzciną, kruchą trzciną. I dlatego animal religiosum odwraca się od zmiennej, iluzorycznej i przypadkowej rzeczywistości, która podobnie jak on nie posiada w sobie racji istnienia. Animal religiosum zwraca się do Boga, do rzeczywistości bezwzględnej, absolutnej, istniejącej „per se” i rozwija aktywność swoją w modlitwie. Ten fakt, że człowiek jest istotą, która się modli, przewyższa — według współczesnego myśliciela pozytywisty M. Quina23 — wszystkie fakty brane w rachubę przez sztukę, naukę, filozofię i historię, a cała przyszłość ludzkości zawisła od tego, czy człowiek będzie się modlił czy nie. „Gdzieżeś był, kiedym zakładał grunta ziemi? Powiedz, jeżeli masz rozum” — pyta Bóg Hioba, który, siedząc w popiele i zdrapując skorupą pokrywające go wrzody, zastanawiał się wraz z przyjaciółmi nad dziwnym porządkiem rzeczy.
Kto założył jej kamień węgielny, gdy wespół śpiewały gwiazdy zaranne?...
Azaż24 odkryte są przed tobą bramy śmierci?...
Bramy cienia śmierci widziałżeś25?...
Możeszże26 związać jasne gwiazdy Bab albo związek Oriona rozerwać?
Kto gotuje krukowi pokarm jego, gdy dzieci jego do Boga wołają, a tułają się, nie mając pokarmu?
Izali27 wiesz czas rodzenia kóz skalnych?
Kto wypuścił dzikiego osła na wolność?
Niedocieczone są więc sprawy tego świata, niedocieczone są jego granice, niedocieczony jest deszcz i szron, i chwasty porastające uprawne pola, niedocieczone są zamysły mężobójcy, „który raniutko wstaje i zabija ubogiego”, niedocieczony jest czas, gdy rodzą kozy skalne, gdy kurczą się i płód swój wyciskają. Niedocieczone są czyny Tego, który okrywa trądem ludzkie ciało i gotuje pokarm krukowi.
„Dziwniejsze są te rzeczy, niżbym je mógł pojąć i zrozumieć” — mówi Hiob. To bolesne zeznanie wymaga szczególnych sił i bohaterstwa i dlatego pokutna podróż „przemądrego” Odyseusza w głąb kraju, „gdzie ręka ludzka soli przenigdy do strawy nie sypie”, prowadzi do doliny Józefata. Tu, wetknąwszy wiosło między kamienie, które usiały jałowe dno ponurej doliny, Odys odprawi pokutne ofiary; stąd też rozpocznie drogę powrotną już nie jako „przemądry”, ale jako „pobożny” wędrowiec — jako Eneasz, jako Robinson Kruzoe.
Prototypem Robinsona Kruzoe był, jak to powszechnie wiadomo, niejaki Aleksander Selkirk, dozorca na statku handlowym, który za brak subordynacji wysadzony został w roku 1704 na bezludną podówczas wyspę Juan Fernandez. Tam w osamotnieniu Selkirk cofnął się szybko do stanu na wpół zwierzęcego, wykazując dobitnie, że człowiek, który z mozołem wspina się wzwyż po drabinie ewolucji, z łatwością odbywa drogę powrotną i szybko rezygnuje z wszelkich aspiracji, zajmując w hierarchii dzieł Bożych to skromne miejsce, jakie wyznacza mu Księga Hioba. W ciągu czterech lat Selkirk zapomniał ludzkiego języka i, według relacji naocznego świadka, „zdawał się być dzikszym od zwierząt, których skórę nosił na grzbiecie”. Takim go przedstawił Woodes Rogers, kapitan statku Duc, który odnalazł nieszczęsnego wygnańca.
Inaczej ułożyło się życie i nader osobliwe a zadziwiające przygody Robinsona Kruzoe. „Jesteś człowiekiem śmiertelnym czy Aniołem zesłanym od Boga?” — woła kapitan okrętu na widok Robinsona, który wynurzył się z gęstwiny leśnej, odziany w koźle skóry i obwieszony zbroją. Robinson, zmieniony w anioła, przypomina żywo Odyseusza, któremu Atena nadała kształty boskiego młodzieńca. Postać ma większą i okazalszą na oko, a loki jak hiacynt spływają na czoło spod niezgrabnego futrzanego czepka. Ten proces rozwojowy jest — jak to już zaznaczyliśmy — wyłącznym przywilejem bajek i dlatego to prawdopodobnie Hodley, jeden ze współczesnych Defoe’mu krytyków, nazwał historię Robinsona „splotem bezczelnych kłamstw”. Człowiek bowiem pozostawiony samemu sobie, podobnie jak roślina wydarta z gruntu, czernieje, więdnie, zatraca rysy anielskie i, podobnie jak Selkirk, podlega procesowi regresywnemu, „stając się dzikszym od zwierząt, których skórę nosi na grzbiecie”. Ale nad wyspą rozpaczy unosił się Pan Zastępów, który sprawia, „aby deszcz szedł na ziemię, gdzie nie masz człowieka. Aby nasycił miejsca puste i niepłodne, a wywiódł z niego zieloną trawę”. Wzywaj mnie w godzinach utrapienia swego, a wybawię cię i sławić będziesz imię moje — oto pierwsze słowa, jakie odczytał Robinson w Biblii na chybił trafił otwartej. Odtąd otwierał Pismo Święte, jak Sortes Virgilianae, a Pan Zastępów mnożył jego dobra i ponawiał obietnice: „Nie opuszczę cię i nigdy nie odstąpię”.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Mimo wyraźnej rozbieżności zachodzącej między dziejami Selkirka a Robinsona, opowieść Defoe’go jest opowieścią autentyczną. Defoe dalekim był od obiektywizmu Homera, który tkaniną heksametrów przesłonił twarz, jak zbolały Agamemnon na obrazie Timantesa. Życie i nader osobliwe a zadziwiające przygody Robinsona Kruzoe są prawdziwą, choć alegoryczną kroniką, nie mniej dziwnych i nie mniej osobliwych dziejów Daniela Defoe. Wiarygodność tej kroniki tak jest niewątpliwa, że sumienni badacze w braku dokumentów i świadectw w księgach parafialnych przyjęli uważać dzień 30 września za dzień narodzin Defoe’go. W tym dniu bowiem gniewne fale oceanu wyrzuciły Robinsona na brzeg wyspy, którą nazwał „Wyspą Rozpaczy”. Alegoria ta nabiera cech szczególnego prawdopodobieństwa w świetle analizy symbolicznej treści wyobrażeń: przyjście na świat wyobrażane bywa w marzeniu sennym przez związek z wodą. Wydarty z tajemniczej i mrocznej otchłani, nagi, ociekający słoną pianą, rzucony w obcy i nieznany świat, Robinson zapłakał, jak mały Daniel w kołysce. W tym właśnie dniu, 30 września 1660 roku, Bóg Starego Testamentu, krążąc nad Wyspą Rozpaczy, zatrzymał się nad Londynem. Szły przed Nim powódź, ogień i dżuma, „Londyn był w popiele; ludne miasto przestało istnieć. Oczyszczający ogień pozostawił jedynie sczerniałą belkę dla kormorana i myszołowa. Pokrzywa porastała miejsca święte, w których wielbiono Pana; sowa zawieszona na szkieletach sklepień wznosiła ponure jęki; w cieniu murów niestrawionych pożarem czaił się morderca i złodziej. Głos Boży grzmiał w płomieniach...” (The City Rememprancer, 1769).
Nad Londynem wisiała kometa, płonęły stosy, na których palono zwłoki zapowietrzonych, powietrze przesiąknięte było zapachem octu, którym zastępowano podówczas środki dezynfekcyjne. Mały Daniel słyszał jęki konających, skowyt zabijanych zwierząt, modlitwy, huk dzwonów i widział cień szatana, który przechadzał się po zarosłych zielskiem i nietkniętych ludzką stopą ulicach. Od czasów Hioba bowiem Bóg Starego Testamentu objawia się w ogniu, powodzi i zarazie morowej, a szatan przechadza się po ziemi w poszukiwaniu tych, którzy złorzeczą Bogu i światu, w którym „niezbożni żyją, starzeją się i wzmagają w bogactwa”, a zbożni, siedząc w popiele, miotają proch nad głowy swe ku niebu.
Jako dziecko postanowił przepisać całą Biblię. Pracował gorączkowo, zdawało mu się, że jest w mocy potęgi nieznanej i tajemniczej. Dzień wydawał mu się za krótki. Drżał przed nocą. W nocy nawiedzały go koszmary. Za dnia pozostawiony sam sobie odrywał się czasem od Biblii i odbywał długie peregrynacje w gąszcze Londynu. Można byłoby przypuszczać, że wtedy po raz pierwszy zakołysał się nad jego głową parasol Robinsona, uszyty z zajęczych skórek, że wtedy po raz pierwszy usłyszał głos papugi, tkwiącej nieruchomo na jego grzbiecie. Ale marzenie jest zastępczym zaspokojeniem pragnień, a mały Daniel był praktycznym człowieczkiem: skromne pragnienia pokrywały się z rzeczywistością i dlatego zamiast marzeń, znosił do domu gwoździe i szpilki odnalezione na ulicy. Podobny charakter miały podróże podjęte przez Defoe’go, który jako dojrzały już człowiek zwiedził Hiszpanię, Portugalię i Włochy, wyłącznie dla uzupełnienia handlowego wykształcenia. „Commerce d’abord! Tel fut toujours la devise de Daniel... il etait marchand avant etre homme” (P. Dottin, Daniel De Foe). W Rzymie dziwił się, że do niczego niezdatnych ruin nie zastąpiono uczciwymi kramami; w Alpach dziwił się Stwórcy, który łańcuchem granitu przeciął drogi kupieckich karawan — stalaktytowe groty wydawały mu się interesujące, ale i zgoła bezużyteczne. I dlatego zapiski Robinsona przypominają notatnik buchaltera: „Porównywałem złe z dobrym i, jakby rachunek kupiecki, zapisywałem tak:
Złe
Dobre
Ten zmysł kupiecki, ta buchalteria elementarnych wartości daje się bez reszty sprowadzić do Pisma Świętego: „Niceśmy nie przynieśli na ten świat — mówi św. Paweł — ale mając żywność i odzienie, na tym poprzestawać mamy”. Wskazanie to może być poddane dwojakiej interpretacji: z jednej strony poskramia ono wybujałe pragnienia ziemskich dóbr, z drugiej — ogranicza wszelką pozareligijną i pozabiologiczną aktywność człowieka. Pan Zastępów, który obnażył przed Hiobem straszliwą swą moc i najwyższą swą wolność i który mu wykazał nicość ludzkiego rozumu, mnożył Hiobowe dobra, owce, wielbłądy i woły.
Hiob umarł, będąc starym i dni sytym. Tak mówi legenda. Ale znamienną cechą legend jest idealizacja rzeczywistości. Szczególna zdolność naszego umysłu, którą psychologia nazywa „optymistyczną tendencją pamięci”, topi w strumieniach czasu wspomnienia smutne i bolesne. W istocie jednak od chwili pamiętnej rozmowy z Panem Zastępów żywot Hioba musiał już być pasmem udręczeń. Hiob, który w świetle błyskawic ujrzał własną małość, bez wątpienia umocnił się w wierze w nieskończoną moc Pana Zastępów, ale i bez wątpienia również utracić musiał wszelką wiarę w samego siebie: pojął nicość swego rozumu i kruchość kręgosłupa. „Kościami i żyłami pospinałeś mnie”, ale czymże był Hiob wobec słonia, którego gnaty są jak drągi żelazne, a żyły jak latorośl?
Podobnie, jak się zdaje, rozwinął się żywot Defoe’go. Wystarczy zanalizować zapiski Robinsona, aby uchwycić na wskroś irracjonalny
Uwagi (0)