Podróże do piekieł - Bolesław Miciński (czytelnia książek online txt) 📖
Podróże do piekieł stanowią realizację gatunku dość rzadko pojawiającego się w literaturze polskiej, cechującego się zarówno erudycyjnością i lekkością: eseju.
Swoje rozważania poświęcił Miciński motywowi ludzkiej peregrynacji do miejsc granicznych, którym patronują piekła odwiedzone przez Odysa w czasie jego wędrówek.
- Autor: Bolesław Miciński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróże do piekieł - Bolesław Miciński (czytelnia książek online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Miciński
Jeżeli Lajos spłodzi syna — odpowiada wyrocznia — będzie przezeń zabity. Jeżeli Krezus przekroczy Halys — zgubi potężne królestwo. Jeżeli druhowie Odysa oszczędzą trzodę Apollina — wrócą do Itaki. Jeżeli Odys spotka wędrowca... jeżeli odprawi pokutę... Ten fatalizm warunkowy jest ośrodkiem zjawiska tragiczności; pozostawia wolność wyboru, pozwala walczyć, ale... „bogowie wiedzą wszystko” — mówi Homer.
Konieczność tragiczna pisana na niebie lotem ptaków, zamknięta w zmiennym profilu płomienia i w mętnych zarysach snów, leży ponad indywidualną wolnością człowieka. Mantyka jest afirmacją konieczności, ale język wróżb uwikłany jest w alternatywach. Wiatr bije w skrzydła jaskółek, strzępi profil wróżebnego płomienia, a „sny nie zawsze się iszczą”...
Sny „gładkie i boskie” wylatują wrotami z rogu i szybują na wysokościach w świecie abstrakcyjnych schematów Platona — sny kłamliwe, „kosmate i koźlokształtne” krążą nad ziemią w środowisku tragicznym. Sen jest mieszkańcem piekieł i dlatego Odyseusz wstąpił do państwa śmierci, aby obnażyć mechanizm konieczności i uchwycić w locie sny płynące bramą z rogu.
Hermes, przewodnik dusz, jako bóg śmierci pojawia się po raz pierwszy w Odysei. Jego berło uśmierza powieki śmiertelnych.
Śmierć krąży nad Odyseją jak Hermes nad strugą oceanową, nad wrotami słonecznymi, nad krainą snów. Ogigia jest państwem śmierci podobnie jak wyspa zapomnienia Lotofagów. Mieszka tu nimfa Kalipso, „straszliwa bogini”. W nocy nad wyspą pięknej nimfy szybuje chwiejnym lotem sowa, unosząc w szponach tłuste myszy, zamyślone wrony spacerują po piasku wybrzeża, krogulec, „rodzony brat śmierci”, gnieździ się w gałęziach cmentarnych cyprysów. Śmierć śpiewa na łąkach syrenich, śmierć — sześciogłowa suka drzemie w jaskini Skilli, śmierć — boska Charibdis „ponurą poi się wodą”. Łódź Feaków sunie cicho po mglistym morzu, upiorna i nierzeczywista jak łódź Charona
Odyseja rozwinęła się z mitu eschatologicznego i dlatego podróż do piekieł jest kulminacyjnym punktem wędrówek Odyseusza. Tu, w proroctwie Tejrezjasza zacieśnia się węzeł tragiczny: Odys, który pogardził nieśmiertelnością, aby „chociażby dym, co się z dala unasza nad ojczystą ziemią, raz jeden, choćby konając — ujrzeć” — Odys, skazany jest na tułaczkę i wiosło sążniste ująwszy w ręce — uciekać musi daleko, daleko, wędrując stopą strudzoną, aż przyjdzie do ludzi takowych, których wzrok nigdy na ziemi morskich nie widział fal...
Uwikłana w alternatywach mowa Tejrezjasza pomknęła bramą z kości słoniowej — „kosmata i koźlokształtna”, bo nawet w piekle, jak nas zapewnia Lukian z Samosaty, świątynia Kłamstwa mieści się obok świątyni Prawdy.
Lajos spłodził syna, który go zabił, Krezus przekroczył Halys i zgubił potężne królestwo, druhowie Odysa nie oszczędzili trzód Apollona i nie wrócili do Itaki. Czy Odys spotkał wędrowca, czy odprawił przepisaną pokutę, czy wrócił? Homer nie odpowiada na te pytania. Piorun Zeusa zamyka Odyseję jak groźny wykrzyknik. Przeczuwamy tylko właściwą tragedię i zbliżającą się nieuchronnie katastrofę. Homer, podobnie jak Timantes, „znał granice, jakie Gracje nakładają na jego sztukę, wiedział, że rozpacz objawia się wykrzywieniami szpetnymi zawsze” i dlatego przesłonił widowisko nazbyt smutne: siwy, zmęczony Odyseusz kusztyka wsparty na kiju po piaszczystych wertepach dalekich od Itaki krain. Ten król dążący uparcie z wiosłem na ramieniu w głąb lądu, musiał chyba przypominać strach na wróble — śmieszny, jak koźlonogi symbol tragiczności.
Determinizm wyklucza wolność woli i dlatego w jego ramach nie ma miejsca na zjawisko tragiczności. Fatalizm pozostawia człowiekowi wolność wyboru, ale przeznaczenie spotykamy na tych właśnie drogach, na któreśmy wstąpili, aby przeznaczenia uniknąć. Mówiąc słowami Schelera, to wina przychodzi do człowieka — nie człowiek do winy. „Wina” czyha na rozstajnych drogach i staje w poprzek tej, na którą wstąpił wolny, niezdeterminowany bohater. Dlatego to Edyp spotkał Lajosa, a Odyseusz Polifema. Konieczność tragiczna nie przypomina w niczym irracjonalnej, ślepej „woli” Schopenhauera — jest „apollińska”, trzeźwa, zatopiona w kalkulacjach: stawia wobec nieskończoności możliwych alternatyw, nie krępuje w niczym wolnej decyzji, ale w sposób nieubłagalny szachuje każde posunięcie. Walka z tragiczną koniecznością przypomina partię szachów rozegraną z Tamerlanem, który zwycięzcę ścinał za zuchwałość, a pokonanego za nieudolność. Fatalizm nie przeprowadza hierarchii wartości i cnót i na tym polega jego „niemoralność”. Odyseusz zniszczył naród trojański, oczernił i skazał na śmierć swego sojusznika Palamedesa, po czym spokojnie wracał do domu, otoczony troskliwą opieką bogów. W drodze powrotnej, postawiony w sytuacji bez wyjścia oślepił Polifema — i za to właśnie został skazany na dożywotnią tułaczkę. Morderstwo Palamedesa to wina moralna i dlatego Homer pominął ją milczeniem, wina moralna bowiem nie posiada wartości tragicznej. Dopiero wrzask oślepionego ludożercy obudził uśpioną sprawiedliwość i uruchomił mechanizm kary. Homer podkreśla to najdobitniej już w ekspozycji:
Ale oślepienie cyklopa z dawien dawna już było postanowione, a Odys, tragiczny bohater, zawiązał tylko węzeł tragicznej sieci. „Gorze mi, gorze — woła Polifem — najstarsza się iści przypowieść... jako z rąk Odysowych postradam siłę widzenia”.
O nieuchronnej zemście Posejdona wiedział ojciec starego króla Feaków. W tych czasach Odys był jeszcze małym chłopcem, a Polifem cieszył swoje jedyne cyklopie oko widokiem baranów, kóz i zielonych łąk. Stroskany Alkinoos dwukrotnie wspomina proroctwo ojca. Śledząc dzieje Odyseusza, śledzimy poprzez ściegi krzyżowe jedną tylko nitkę w delikatnej i powikłanej tkaninie tragicznej, na której Homer wyszył tragedię niezawinionej winy: cyklopie oko, ciemnogrzywiastego Posejdona i strzaskaną łódź Feaków — „kochanków wioseł”.
*
Heroizm Odyseusza polega na afirmacji tragicznej rzeczywistości: za życia odrzucił ofiarowaną przez Kalipso nieśmiertelność, aby móc spędzić ostatnie lata na skalistej Itace — po śmierci, wyrzucony poza czas na „Wyspy szczęśliwych” szamocze się i myśli o ucieczce. Takim go widział w piekle Lukian z Samosaty, którego Odys obarczył rolą „postillon d’amour22”, wręczając mu w tajemnicy przed Penelopą list... do nimfy Kalipso:
Odyseusz do Kalipso:
„Dowie się Pani, że gdym Ją opuścił i ruszył na morze na małym stateczku, uległem awarii nieopodal Pani wyspy. Ledwie mnie Leukotea zdołała uratować i przenieść na wyspę Feaków, którzy mnie odwieźli do mojej ojczyzny. Zastałem tam żonę w otoczeniu tłumu zalotników, którzy zjadali moje dobro i zabawiali się na mój koszt. Zabiłem wszystkich i wreszcie sam zostałem zabity przez Telegona, tego syna, co to go miałem z Kirke. Jestem obecnie na wyspach szczęśliwych i nie mogę sobie darować, że porzuciłem rozkoszne życie, które wiodłem przy Pani boku i że wzgardziłem ofiarowaną mi przez Panią nieśmiertelnością. Przy pierwszej okazji wymknę się stąd i pośpieszę do Pani”.
Ale Odys nie wróci na Ogigię. Czyż warto, wyrwawszy się z piekła, paść w ramiona pięknej nimfy? Odys jest ofiarą tragicznej sprawiedliwości i znałogował się już do włóczęgi. Ruszy zapewne starym szlakiem. Szerokim łukiem ominie Ogigię, odwiedzi krainę Lestrygonów i Lotofagów, uściśnie dłoń Alkinoosa i przyjaźnie pogawędzi ze starym, zdziwaczałym już i pogodzonym z rzeczywistością Polifemem. A potem...
P. P. Kazimierzostwu Zdziechowskim
Regularność i prawidłowość przemian świata zewnętrznego jest podstawą naszej wiary w jego realność. W istocie bowiem nie ma żadnej niemożliwości logicznej w przypuszczeniu, że całe życie jest snem, że snem jest to, co wydaje się nam rzeczywiste i konkretne. „Przez popęd ślepy i zuchwały — powiedział kiedyś Kartezjusz — wierzyłem, że istnieją rzeczy poza mną”. Wierzymy jednak „zuchwale i ślepo” w istnienie księżyca i słońca. Wyżłobiona głęboko w pamięci, niezawodna i łatwo uchwytna regularność jego obrotów pozwala po zachodzie oczekiwać z ufnością powrotu jutrzenki, która „dźwiga się z łoża pięknego Tytona i światło nieci dla ludzi i światło nieci dla bogów”. Periodyczność rozwoju, ciągłość i stałość nadają wyobrażeniom spostrzegawczym mocne i trwałe piętno rzeczywistości w przeciwieństwie do zmiennych, mglistych i rozchybotanych wytworów fantazji, która co noc wyrywa nas z świata rzeczywistego i wlecze w gniewnych nurtach ku obcym i nieznanym lądom.
Wierzymy w księżyc, w słońce, w mrok, które nadejdą jutro tak, jak nadchodziły wczoraj, przedwczoraj i przed rokiem. Nie umiemy natomiast uwierzyć w rzeczywistość lądów, obrzeżonych strumieniem fantazji. Świat sennego marzenia bowiem pozbawiony jest wszelkiej regularności i prawidłowości, która pozwoliłaby go ująć w system praw analogicznych do tych, w które uwikłaliśmy świat rzeczywisty.
Utrwalona w pamięci i ujęta w prawa, regularność przemian świata czasoprzestrzennego jest jedyną gwarancją jego realności.
Gdyby dwa słońca wypłynęły na niebo, gdyby drzewa zerwały się do lotu, łopocąc skrzydłami gałęzi i gubiąc zielone pióra liści, przestalibyśmy wierzyć w rzeczywistość. Rzeczywistość zrównałaby się z snem. Byłby to dzień Sądu Ostatecznego, w którym zerwane zostaną prawa rządzące światem. W dniu tym, jak nas zapewnia Apokalipsa, niebo ustąpi, jak księgi zwinione, spłyną wyspy, a konie, urągając prawu ciążenia, cwałować będą wśród obłoków.
Rozprzężenie praw rządzących rzeczywistością redukuje ją do rzędu pustych, bezprzedmiotowych wyobrażeń, do tworów fantazji i pozbawia waloru obiektywnego istnienia.
W ten sposób, zgodnie, jak się zdaje, z Apokalipsą, można byłoby tłumaczyć „koniec świata”.
Tak zwana „substancja” jest jedną z form, przy których pomocy zespalamy rozpierzchłe i płynne wrażenia zmysłowe, łącząc je w całość i nadając im znaczenie obiektywnie istniejących przedmiotów. Substancja jest tym, co istnieje niezmiennie, mimo nieustannej zmienności związanych z nią wrażeń. Substancja to trwały substrat przelotnych cech. Doświadczenie zmysłowe niczego nam o substancji nie mówi; mówi ono tylko o cechach, a więc o barwach, połyskach i dźwiękach i dlatego właśnie obraz świata skonstruowany na podstawie pięciu zmysłów, stawia nas wobec płynnego strumienia wrażeń subiektywnych i pozbawionych wszelkiej jedności. Fasolka, oplatająca okno, wczoraj jeszcze okryta zielonymi pączkami, dziś rozwinęła delikatne czerwone płatki — jutro pożółknie i sczernieje. Dziś jest inna niż wczoraj, jutro będzie inna niż dziś, a przecież patrząc na nią dziś, jutro i pojutrze, będziemy w niej widzieli tę samą zawsze fasolkę. Mówiąc o czymś, że jest tym samym, mimo że nie jest takie same, zdajemy się popadać w sprzeczność. Ale pod przelotnymi i zmiennymi cechami filozofia odnajduje substancję, niezmienny szkielet zmiennych wrażeń, kościec, na którym osadzają się przelotne cechy, trzon, który pozwala nam rozumieć jedność, obiektywność i tożsamość przedmiotów.
W dniu Sądu Ostatecznego ręka Boża skruszy wiotki szkielet substancji. Wrażenia zmysłowe pozbawione trwałego substratu, spłyną strumieniem psychicznym, jak połyskująca ławica ryb, jak chmura motyli nad łąką, a świat zerwany z kotwicy, która wbiła drapieżne szpony w mocne, skaliste dno rzeczywistości, zakręci się na mętnych nurtach iluzji.
Romantyzm, przeświadczony o iluzoryczności świata, przeciwstawiał klasycyzmowi swoistą zasadę kształtowania formy artystycznej: pozbawiona wszelkiej prawidłowości forma romantyczna zdąża do amorfizmu, do tendencyjnego zaniedbywania jedności kształtu — jest cykliczna, fragmentaryczna i dlatego, podobnie jak senne marzenie, pozbawiona jest cech rzeczywistości.
Klasycyzm dąży do jedności. Jego zasada trójjedności miejsca, czasu i akcji w dramacie jest jakby kośćcem, dookoła którego osadzają się zmienne perypetie bohaterów, a narzucająca się jedność organiczna muzyki klasycznej wspiera się, podobnie jak rzeczywistość, na pamięci i oczekiwaniu.
W monumentalnych fugach Bacha śledzimy temat, jak nitkę w ściegach krzyżowych — gdy ginie, mamy go aktualnie w pamięci i z napięciem oczekujemy jego powrotu. Temat wyłania się z sieci polifonicznej, jak słońce z mrocznego oceanu, jak jutrzenka „z łoża pięknego Tytona”, która regularnością swoich nawrotów nauczyła nas wierzyć w jej realność.
Klasycyzm osiąga więc realność przez prawidłową strukturę formy oraz na drodze repryz, które płynnej i zmiennej rzeczywistości nadają walor egzystencji, pedantycznie akcentując cechy przysługujące niezmiennie ludziom i rzeczom: Penelopa jest „cnotliwa”, jutrzenka jest „różanopalca”.
Odyseusz jest „przemądry”. Ten epiteton ornans pozwala nam, niezależnie od okoliczności, rozpoznawać tożsamość tej postaci. Mądrość jest istotą Odyseusza, jest „substancją”, dokoła której osadzają się „cechy”: przelotny gniew, płacz, połysk oka. Rozpoznajemy starego tułacza nawet w owym cudnym młodzieńcu, na którym spoczęły rozkochane oczy Nauzykai. Umazany mułem, przeżarty morską solą wędrowiec okrywał przed chwilą swoją
Uwagi (0)