Pani Hańska - Tadeusz Boy-Żeleński (życzenia dla biblioteki TXT) 📖
Honoriusz Balzak był najsłynniejszym chyba francuskim powieściopisarzem, uważanym — obok Dickensa i Tołstoja — za jednego z najważniejszych twórców powieści europejskiej.
Zasłynął jako autor wielotomowego dzieła pt. Komedia Ludzka — na serię składa się ponad 130 utworów, których tematyka krąży wokół finansów, obyczajów i miłości. Właśnie miłości Balzaka dotyczy felieton Boya-Żeleńskiego pt. Pani Hańska. Ewelina Hańska i Honoriusz Balzak poznali się przez korespondencję — ona napisała do niego list zawierający uznanie dla jego twórczości, po roku udało im się spotkać, wkrótce zostali kochankami. Tekst Tadeusza Boya-Żeleńskiego przybliża tę relację, opisuje jej namiętności, wzloty i upadki. To jeden z najciekawszych esejów Boya o tematyce literackiej. Po raz pierwszy ukazał się w 1925 roku.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pani Hańska - Tadeusz Boy-Żeleński (życzenia dla biblioteki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
To pisze autor, o którego bajecznych honorariach legendy chodzą po Europie, a list pisany jest w Jardies, owej posiadłości, którą Balzac „dla oszczędności” kupił w dobie największych opałów finansowych. W krótkim przeciągu czasu wpakował w nią przeszło sto tysięcy franków, a jeżeli jej nie sprzedaje, to dlatego, że mu dają tylko dwadzieścia tysięcy! My to możemy zrozumieć, ale każcie to zrozumieć kochającej kobiecie!
Te siedem lat musiały być dla pani Hańskiej ciężkie. Dla Balzaka jest to epoka najbardziej gorączkowej twórczości. Jeszcze nie jest, jak będzie później, znużony. Myśli palą mu się w głowie i domagają się wyzwolenia. W gorączce tych prac, tych walk na wszystkie fronty, miłość jego, tak beznadziejna, staje się (takie wrażenie odnosi się z listów jego z owej pory) dlań stopniowo jakby abstrakcją. Odmawia wciąż swoje litanie miłosne, ale bardziej mechanicznie. Pisze jak gdyby powieść sam o sobie: o wiernym, niezmiennym, mimo lat, Honoriuszu... Nie brak innych postaci kobiecych w tej dobie w jego życiu. Z jedną miał dziecko, inna w męskim przebraniu towarzyszy mu do Włoch; była i piękna hrabina Guidoboni-Visconti, i pani de la Valette... I była wreszcie — co może najbardziej zabolałoby panią Hańską — w latach 1836–1837, kiedy listy Balzaka do niej stawały się skąpsze — korespondencja z ową Luizą, która nigdy mu nie dała się poznać i nigdy nie odsłoniła swego nazwiska, a która — głupia gęś! — pisała do Balzaka: „Niech mnie pan kocha tak, jak się kocha Boga!”... Różne te legendy, i inne jeszcze, zupełnie już niedorzeczne, dochodziły do pani Hańskiej: nie mogąc np. zrozumieć finansowych kombinacji Balzaka, uwierzyła, że on jest graczem! Trzeba czytać, jak on się usprawiedliwia: i w istocie trudno uwierzyć, aby, przy swojej pracy i produkcji, mógł jeszcze sobie pozwolić na tę namiętność. Ale cóż ona mogła w tej swojej Wierzchowni wiedzieć o nim, o Paryżu! Każde imię kobiece, najniewinniejsza jego przyjaźń jakimż była dla niej ciosem! Pamiętajmy wciąż o ówczesnych warunkach korespondencji: między pytaniem a odpowiedzią upływały tygodnie; a kiedy przypadkiem list zginął, wówczas prawie niepodobieństwem było odnaleźć się w nieporozumieniach. Chodziły nawet wieści, że Balzac jest żonaty: i cóż ona mogła wiedzieć w gruncie rzeczy? W dodatku to przeświadczenie, że Francuzi są „lekkomyślni”, które Balzac tyle razy zwalcza z taką wściekłością! Położenie pani Hańskiej w ówczesnej Wierzchowni można by po trosze porównać z operową panią Butterfly... Balzac pisał jej przezornie: „Uważaj wszystko za fałszywe, czego nie wiesz wprost ode mnie”, ale ta subtelna i inteligentna kobieta nie mogła nie wyczuwać w jego listach całego innego życia, w którym ona nie miała udziału. Dodajmy wreszcie i to ostatnie: po śmierci męża pani Hańska miała być bogatą wdową: czy owa rzekoma wierność nie mogła być i spekulacją5 ze strony tego literata, wciąż grzęznącego w tak opłakanych stosunkach pieniężnych?
Oto jakie lata trawiła pani Hańska, a spędziła je — z wyjątkiem jednej zimy w Kijowie — w Wierzchowni.
W listopadzie 1841 umiera pan Wacław Hański. Zostawia wdowę. Kim jest ta wdowa? Czy jest tą samą naiwną dawną korespondentką Balzaka, która przesyłała mu owe ręką guwernantki kreślone listy pełne anielskich frazesów? Czy tą samą młodziutką parafianką, która, urodziwszy pięcioro dzieci, pierwszy raz wyjrzała na Europę i przyczepiła się „jak ostryga” do wielkiego człowieka? Nie; ta kobieta, którą widzimy teraz, jest inna. To kobieta, której inteligencja, bogata z natury, zmężniała i rozwinęła się pięknie pod wpływem obcowania duchowego z genialnym pisarzem. Idealna matka, która niezaspokojone skarby czułości przeniosła na jedyną córkę. Można przypuścić, iż w chwili, gdy uczuła się wolna, jasnym okiem objęła przeszłość i przyszłość, jak kobieta, która z całą świadomością ma stanowić o swoim losie. Taka pani Hańska wyjechała w jesieni r. 1842 do Petersburga, aby tam pilnować procesu, który, wbrew oczywistej słuszności, wytoczyli jej krewni męża.
Pomiędzy rokiem 1841, datą śmierci pana Hańskiego, a datą małżeństwa jego wdowy z Balzakiem upłynęło blisko dziewięć lat. Ileż gromów rzucili biografowie Balzaka na panią Hańską za tę zwłokę! Znowuż niezrozumienie epoki i stosunków! Czytajmy korespondencję Balzaka: on to rozumie daleko lepiej niż jego biografowie! Ubolewa nad tą zwłoką, ale nie ma o nią pretensji do ukochanej: uważa ją, wraz ze sobą, za ofiarę fatalności.
Najpierw proces: długi, zawiły proces, w którym przeciwnicy mieli silne plecy w Petersburgu. Ten proces trzeba było wygrać. Następnie trzeba było uzyskać pozwolenie cara na małżeństwo z cudzoziemcem. Car tego pozwolenia odmówił. Jedyną drogą było wydać córkę za mąż, a zapewnić sobie w zamian dożywocie lub rentę. Otóż Anna, w chwili śmierci pana Hańskiego, była jeszcze dzieckiem. Chociaż matka była gotowa wydać ją bardzo młodo za mąż, aby urzeczywistnić marzenia Balzaka, wybór zięcia przy tego rodzaju układzie stosunków musiał być przedmiotem wielkiej rozwagi, gdyż, przy nieszczęśliwym wyborze człowieka, pani Hańska narażała się na to, iż może być wyzuta ze wszystkiego bez żadnej ochrony prawnej. Wszystko to Balzac, autor Komedii Ludzkiej, rozumiał aż nadto dobrze. I dla niego przeszedł wiek szaleństw; chciał dom i życie ugruntować na mocnej podstawie.
Następnie interesy samego Balzaka. Czyż mógł on swoją żonę narażać na tę niegodną egzystencję, jaką prowadził ścigany przez komorników, najmujący mieszkanie pod fałszywym nazwiskiem, zasypywany pozwami, zastawiający łyżki w lombardzie? Trzeba mu się oczyścić; tego wymaga jego godność. Nad tym pracuje lata bez wytchnienia, pracuje, jak można wnosić z jego listów, istotnie heroicznie; żyje jak student, odmawia sobie wszystkiego, aby się wypłacić — i nie może. Długi jego, umarzane po trosze mozolnymi ofiarami, odradzały się jak hydra pod wpływem jakiejś nowej „genialnej” spekulacji. Tak upływają lata, po których przychodzi rewolucja r. 1848, burząca od jednego zamachu cały gmach jego nadziei, wreszcie choroba Balzaka. Aby to wszystko zrozumieć, trzeba tylko uważnie czytać korespondencję Balzaka.
Wiadomość o śmierci pana Hańskiego otrzymał Balzac dnia 6 stycznia r. 1842. Miał wówczas lat blisko czterdzieści trzy: zmęczony był już mocno okresem nadludzkich prac, kilkakrotnych załamań i daremnych wysiłków. Naraz6, w momencie gdy walka zaczynała mu się wydawać beznadziejna, błyska jego oczom ta najpiękniejsza nadzieja. W jednej chwili miłość jego barwi się świeżym rumieńcem. Nie chce wątpić ani na chwilę, aby się coś miało zmienić. Myśli tylko o tym, aby jak najspieszniej pognać do stóp ukochanej po nagrodę za tyle lat wierności. W niej natomiast, w pani Hańskiej, coś jakby się przemieniło. Odzywają się w niej wątpliwości, gorycze, które się nazbierały przez te lata. Odpowiada, że chce się poświęcić cała szczęściu córki; boi się tego okropnego Paryża; wreszcie pisze mu nawet straszne słowa: „Jest pan wolny”. List ten zawinięto w list jednej z ciotek, wymierzony — jak możemy się domyślać — przeciw Balzakowi. Z chwilą śmierci pana Hańskiego cała rodzina jest zaalarmowana, aby Ewusia nie popełniła „szaleństwa”. Ale nieporozumienie nie trwa długo: namiętna wymowa listów Balzaka zażegnała to usposobienie pani Ewy.
Czemu on sam nie podąży do niej, aby obecnością swoją rozwiać ostatnie resztki nieufności? Nie może... Nie mówiąc o jego własnej sytuacji, która broni mu w tej chwili, i to w zimie, tak dalekiej podróży, zjawienie się Balzaka w Petersburgu mogłoby fatalnie uprzedzić wysokie sfery przeciw pani Hańskiej i wpłynąć na niekorzystne rozstrzygnięcie procesu. Trzeba czekać, aż sama da mu znak, że może przyjechać. Upływa półtora roku; wreszcie w lipcu r. 1845 Balzac przybywa do Petersburga, i bawi7 tam do sierpnia. Lody stopniały. Znów wszystkie nieporozumienia stopiły się w tkliwości, te dwa młode serca odniosły zwycięstwo nad latami rozłąki, nad wszystkim co je dzieliło i zamącało ich harmonię. W ogóle ilekroć Balzac rozstaje się z panią Hańską, opuszcza ją w upojeniu, pod wrażeniem jej dobroci, miłości, oddania. Mamy na to świadectwo kilku tomów jego listów; przed kilkoma zaś miesiącami, ogłosił najlepszy znawca Balzaka, p. Bouteron, bardzo wymowny a nieznany urywek z dziennika samej pani Hańskiej.
„Dni i miesiące upłynęły, a ja nic nie pisałam. — Co mówię, nie pisałam! Nie śmiałam nawet otworzyć tej książki, która od tej pory zdała mi się jakby uświęcona. Ale w dniu moich urodzin, 24 grudnia, chciałam mieć swoje święto: zamknęłam się, uklękłam i w ten sposób przeczytałam to, co sławna ręka — ale czym jest sława dla serca? — to, co ukochana ręka nakreśliła. — Pisał to 2 sierpnia!... Ach! Jakże ten dzień jest już daleko! A mimo to wciąż jest tuż, wciąż jest obecny, niby gwiazda, którą się widzi, nie mogąc jej dosięgnąć, gwiazda, którą wzięłam za godło mego losu.
„Byłam tedy szczęśliwa!... Wiem w końcu, co jest szczęście czyste i bez wyrzutów. Czyż ośmielę się kiedy powiedzieć, nawet tutaj, jak bardzo to moje szczęście było ogromne i zupełne? Ale czyż można opisać na zimno, z piórem w ręku, to co się czuło tak żywo? a gdyby nawet się dało, trzeba tego poniechać. Wspomnienie szczęścia kurczy się jak mimoza, rozchylić jego listki można tylko gwałtem. Zostawię tedy to słodkie wspomnienie, niech się rozwija swobodnie w chłodnej głębinie serca, które wypełnia, nie mącąc go.
„...A jednak jak nie mówić o nim, w książce, którą przeznaczyłam na to, aby w nią przelewać całą moją duszę?... Jak nie wyrazić wszystkiej wielkości i dobroci, która jest w tym człowieku; wszystkiej wzniosłości i słodyczy, płomiennej inteligencji i młodości serca, świeżej, uroczej, wiosennej! To niezrównane serce nie osłabło w swoim biciu od pierwszej chwili wzruszenia. Czuje dziś tak, jak czuł w szesnastu leciech, w tym wieku, o którym Chateaubriand powiada, że jest tak poetyczny w swej świeżości. Och! Za stara jestem i ciałem i duszą, aby być kochaną w ten sposób: czuję jak gdyby wstyd, wyrzut... Ileż razy, gdy on mówił i gdy ta cudowna inteligencja służyła za tłumacza żywości jego uczuć, ja, słuchając go z rozkoszą, myślałam smutno, że jestem zbyt szczęśliwa, że jestem niegodna takiego szczęścia... Nie, nie jestem niegodna, skoro je umiem ocenić i skoro jest ono dla mnie czymś ponad wszelką cenę... A wreszcie, czyż nie trzeba, aby szczęście było dane darmo, jak łaska Boga: czyż nie płynie z tego samego źródła? Jeden Bóg zna tajemnicę naszych losów; on jeden wie, czemu licha bezimienna trawka wzrasta i rozwija się u stóp lauru, podczas gdy tryumfalny tulipan roztacza swoje barwy z dala od niego i zginąłby, gdyby go się chciało posadzić na tym samym gruncie...”
Tak pisała w swoim tajemnym dzienniczku ta kobieta, którą pomawiają o oschłość serca i która rzekomo nie umiała rozumieć swego kochanka. To pewna, że Balzac nie pragnął być rozumiany inaczej. Wszystko w tej ukochanej Ewie odpowiadało mu, zadowalało jego duszę, umysł, zmysły. Kochał w niej i podziwiał wszystko. Jeżeli rodziły się między nimi nieporozumienia, to tylko wtedy, kiedy był z dala; ale po każdym okresie spędzonym wspólnie, listy jego przepełnione są wdzięcznością i uwielbieniem bez granic.
Uważając się od tej pory za poślubionych małżonków, Honoriusz i Ewa godzą się z koniecznością czekania. Trzeba uporządkować kwestie spadkowe, kwestie opieki, administrację olbrzymich dóbr, które prawie że nie dają dochodu, bo wszystko tonie w kieszeniach rządców i pośredników. Trzeba uporządkować zwłaszcza sprawy Balzaka, przygotować dom, trzeba wydać za mąż Annę. Od tej chwili Balzac żyje duchem przy pani Hańskiej. Na wpół obojętnieje na swoją twórczość. Jest zmęczony. Daremnie sili się z siebie wycisnąć dawną wydajność pracy. Mimo że jeszcze stworzy szereg arcydzieł, wciąż ważniejszą jest dlań każdorazowa ucieczka z Paryża. Nadużył swoich sił, nie ma już dawnej radości tworzenia, została męka dostarczania skryptu, wyciskanego z siebie pod naporem zobowiązań. Mimo to, w tej epoce osiąga większy porządek w interesach. Ponosi wszystkie ofiary, byle się oczyścić. Żyje sercem. Kocha córkę pani Hańskiej Annę, skupia na niej wszystkie swoje uczucia rodzinne, zagoryczone w stosunku do matki i siostry. Kiedy młodziutka herytiera8 zaręczy się z hr. Mniszkiem, pokocha młodego człowieka całym sercem i nawzajem jest przez dwoje młodych serdecznie kochany. Odtąd liczy czas wedle tych krótszych lub dłuższych ucieczek. W r. 1845 spotyka się cała gromadka w Dreźnie, stamtąd włóczęga po Niemczech, Belgii, Holandii; wreszcie — cóż za radość! — pani Hańska i jej córka, mimo że nie mają pozwolenia, za paszportem siostry i siostrzenicy Balzaca, wykradną się do Paryża. W tym samym roku jeszcze spotkania w Baden-Baden, w Neapolu, w Rzymie. Każda z tych podróży w towarzystwie ukochanej jest dla Balzaka jednym upojeniem. Wreszcie — wieść pełna radości i niepokoju — przez kilka tygodni żyje Balzac nadzieją zostania ojcem. Przygotowuje się wszystko do zawarcia tajnego małżeństwa.
Surowi biografowie Balzaka znowuż mają za złe pani Hańskiej, że te podróże odciągały Balzaka od pracy: ależ w stanie, w jakim był wówczas, gdyby nie te chwile szczęścia i wytchnienia, jeszcze wcześniej padłby ofiarą swego nadludzkiego trudu! W roku 1846 szesnastoletnia Anna wychodzi za hr. Mniszka i wraz z mężem udaje się do Wierzchowni: pani Hańska spędza jakiś czas w Paryżu incognito, po czym podąża za córką i zięciem do Wierzchowni, aby tam młodą parę wprowadzić w zarząd i gospodarstwo. Niebawem we wrześniu r. 1847 Balzac pospiesza tam za nią, i bawi do początku r. 1848. Małżeństwo jego wciąż oczekuje likwidacji długów Balzaka. Bądź co bądź pisarz przygotowuje już podanie do cara z prośbą o pozwolenie na ten związek. Interesy zmuszają go do powrotu do Paryża; zastaje tam rewolucję, która podcina wszystkie jego literackie sperandy9: Paryż ma inne rzeczy na głowie niż literaturę. Zniechęcony, zrozpaczony, marzy tylko o jednym: wrócić do Wierzchowni! Jakoż po kilku miesiącach Paryża puszcza się z powrotem i zostaje tam przeszło półtora roku, przykuty chorobą serca, następstwem owych lat nadludzkiej pracy, w których olbrzymimi dawkami czarnej kawy zmuszał to serce, aby biło dziesięciokrotnym tempem. Pani Hańska i jej
Uwagi (0)