Pani Hańska - Tadeusz Boy-Żeleński (życzenia dla biblioteki TXT) 📖
Honoriusz Balzak był najsłynniejszym chyba francuskim powieściopisarzem, uważanym — obok Dickensa i Tołstoja — za jednego z najważniejszych twórców powieści europejskiej.
Zasłynął jako autor wielotomowego dzieła pt. Komedia Ludzka — na serię składa się ponad 130 utworów, których tematyka krąży wokół finansów, obyczajów i miłości. Właśnie miłości Balzaka dotyczy felieton Boya-Żeleńskiego pt. Pani Hańska. Ewelina Hańska i Honoriusz Balzak poznali się przez korespondencję — ona napisała do niego list zawierający uznanie dla jego twórczości, po roku udało im się spotkać, wkrótce zostali kochankami. Tekst Tadeusza Boya-Żeleńskiego przybliża tę relację, opisuje jej namiętności, wzloty i upadki. To jeden z najciekawszych esejów Boya o tematyce literackiej. Po raz pierwszy ukazał się w 1925 roku.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pani Hańska - Tadeusz Boy-Żeleński (życzenia dla biblioteki TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Można łatwo zgadnąć, że pani Hańska obmyślała tymczasem sposób wydostania się z pustelni w Wierzchowni i zbliżenia się do swego idealnego kochanka. Nie były to wówczas rzeczy tak proste; pomijając inne trudności, trzeba było pozwolenia cara, które ściśle określało dozwolone miejsce pobytu. I tak, nie pozwolono panu Hańskiemu wybrać się do Paryża. Podejrzewają, że chytry szlachcic, który zresztą nie miał najmniejszego pojęcia o żoninej korespondencji, sam postarał się o ów zakaz, aby nie musieć wieźć żony do nowoczesnego Babilonu. Udzielono natomiast pozwolenia na wyjazd do Szwajcarii. I tam, w Neuchâtel, nastąpiło umówione spotkanie kochanków. Było to w półtora roku po pierwszym odezwaniu się pani Hańskiej. Polka miała czekać na swego pisarza na promenadzie, z tomem Balzaka w ręku.
Co do pierwszego spotkania istnieje dwojaka wersja. Jedna, bardzo piękna, to iż pani Hańska, ujrzawszy Balzaka, którego znała z portretów, wzruszona upuściła książkę. Wówczas on rzucił się ku niej i wymienili ten podwójny okrzyk: „Ewo! — Honoriuszu!”.
Druga wersja, mniej poetyczna, to że pani Hańska, widząc zbliżającego się krótkiego i grubego, dość groteskowo wyglądającego jegomościa, pomyślała sobie w duchu: „Jezus Maria, byle to nie był ten!”. Bądź co bądź, jeżeli pierwsze wrażenie było rozczarowaniem, Balzac umiał rychło zmienić ten nastrój i oczarować panią Hańską tak, iż zapomniała o fizjonomii4 i stroju. Co się tyczy Balzaka, ten jest zachwycony. W liście do siostry pisanym na gorąco wysławia swoje szczęście, w stylu zresztą dość kawalerskim.
„...Grunt, że mamy dwadzieścia siedem lat, śliczną buzię, najpiękniejsze w świecie czarne włosy, miękką i rozkoszną cerę brunetki, maciupą rączkę, dwudziestosiedmioletnie naiwne serduszko...
Nie mówię ci o niesłychanych bogactwach. Cóż to znaczy wobec arcydzieła piękności... Do tego oko powłóczyste, które, skoro się weźmie do roboty, staje się bosko rozkoszliwe. Byłem pijany miłością”.
I oto, mimochodem, znajdujemy w tym liście do siostry ciekawy inwentarz miłosnego życia Balzaka, z czasu, gdy wymieniał tę egzaltowaną korespondencję z nieznajomą:
„...Nie wiem komu to opowiedzieć: to pewna, że nie mogę tego opowiedzieć ani jej, wielkiej damie, straszliwej margrabinie (pani de Castries), która podejrzewając tę podróż, spuszcza z tonu i przesyła mi rozkaz, aby się z nią spotkać u księcia de F...; ani też jej, biednej, prostej i rozkosznej mieszczaneczce. Jestem ojcem — oto inny sekret, który ci miałem zwierzyć — i posiadaczem milutkiej osóbki, najnaiwniejszego stworzenia pod słońcem, która spadła mi niby kwiat z nieba, która przychodzi do mnie po kryjomu, nie wymaga ani listów, ani nadskakiwań, i powiada: »Kochaj mnie rok, a ja będę cię kochała całe życie«.
„Ani też jej, najukochańszej, (pani de Berny) która jest o mnie zazdrosna bardziej jeszcze, niż matka o mleko swoje które daje dziecku! Nie lubi Cudzoziemki, właśnie dlatego, że Cudzoziemka tak bardzo mi odpowiada.
„Wreszcie nie jej, która chce mieć swoją codzienną porcję miłości, i która, mimo że lubieżna jak tysiąc kotek, nie ma ani wdzięku, ani kobiecości...
„Tobie zatem, moja dobra siostro etc.”
Oto podszewka życia, którego sentymentalny obraz Balzac malował pani Hańskiej w listach słanych na Ukrainę. Życie to było mniej więcej dość podobne przez następnych siedem lat, przez które zapewniał ją o swojej niezmiennej wierności... I potem zacni biografowie dziwią się pani Hańskiej, że zamknięta na odludziu, na Ukrainie, żarła się tam zazdrością i że nią męczyła Balzaka!
Oczarowawszy panią Hańską, oczarowawszy (normalne zjawisko) jej męża, Balzac, po pięciu rozkosznych dniach spędzonych w Neuchâtel, wraca do Paryża, gdzie go czekają jego olbrzymie prace i skomplikowane interesy. Wraca z przyrzeczeniom nowego spotkania, tym razem w Genewie. Przez ten czas listy, przesyłane jakąś dyskretną drogą, listy oddychające namiętną miłością. I szczerą, co do tego trudno mieć wątpliwość, kiedy się czyta te karty pełne radosnego upojenia, podziwu, zachwytu. Już w ciągu tego krótkiego pobytu kochankowie wymienili przyrzeczenie małżeństwa, w razie gdyby pani Hańska kiedyś była wolna... Kilka tygodni spędzonych w Genewie są nowym upojeniem. Ale te zbyt krótkie chwile spłynęły: znów Balzac, zakochany po uszy, wraca do swej nadludzkiej pracy, aby dla niej, dla swojej Ewy, stać się wielkim, niezależnym, bogatym. Ona, wraz z mężem, córeczką i z całym dworem składającym się z Francuzki Borel i dwóch kuzynek, panien Wyleżyńskich, udaje się do Włoch.
W tej epoce możemy przypuszczać, że pani Hańska była głęboko pochłonięta Balzakiem. Była w tym człowieku, wówczas w zaraniu kipiącego geniuszu, taka moc żywiołu, ze trudno było się oprzeć temu potężnemu strumieniowi życia. W czasie pobytu w Genewie Balzac wpisał w albumie to zdanie: „Wielcy ludzie są jak skały, czepiają się ich tylko ostrygi”. Pani Hańska dopisała: „W takim razie ja jestem ostrygą”...
Balzac pisze do niej całe foliały oddychające miłością, żyje nadzieją spotkania we Włoszech, ale żelazna konieczność jego prac, jego straszliwie pogmatwanych interesów trzyma go w Paryżu. Wszystkie piękne projekty oglądania razem Włoch pełzną na niczym. Spowiada się jej ze wszystkich swoich prac, spraw, interesów, tak iż ta korespondencja stanowi istny dziennik Balzaka, nieocenioną skarbnicę szczegółów jego życia. Z jednym zastrzeżeniem, mianowicie co do wszystkiego, co tyczy jego życia erotycznego. Pod tym względem czyni wszystko co może, aby zatrzeć ślady, a cała słynna „teoria czystości”, którą Balzac głosił jako bezwzględnie obowiązującą dla twórczego człowieka jest, zdaje się, ukuta na intencję pani Hańskiej...
Balzac wcielać musiał zresztą dla niej, dla tej młodej osoby, która pierwszy raz ze swej Ukrainy wychyliła się na świat, urok życia myśli, sławy, urok tego tajemniczego, niepokojącego Paryża; wszystko to, odjeżdżając, zabrał on ze sobą: ją czekał powrót do Wierzchowni — śmierć! W tej epoce pani Ewa gotowa była wszystko rzucić i iść za nim. Ale cóż byłby z nią począł Balzac w dwuznacznej pozycji, bez środków, w Paryżu, w pełni swoich prac i kłopotów? Znamy jego Muzę z Zaścianka, wiemy jak się to kończy. — Woli na odległość kochać możną, wykwintną i czarującą „hrabinę”. Musi ją mitygować: „Aniele mój, żadnych szaleństw. Nie, nie opuszczaj swego palika, biedna, spętana kózko. Twój kochanek przybiegnie, kiedy zawołasz. Ale przestraszyłaś mnie”.
Balzac przykuty jest do Paryża. Aby to zrozumieć, trzeba sobie uprzytomnić warunki jego życia i pracy. Zdawałoby się, że pisarz tak głośny, i tym samym dobrze płacony, najswobodniejszy jest w wyborze miejsca! Przeciwnie. Balzac tworzył niemal w drukarni. Pierwotny jego rękopis był szkicem: rozrastał się on i wyłaniał w kolejnych korektach, których bywało po kilkanaście. Musiał tedy być w Paryżu, tam byli już dlań specjalni zecerzy, włożeni do tej pracy. To pierwsze. Po drugie, wspomniane bankructwo Balzaka zostawiło go ze stutysięcznym blisko długiem; odtąd całe jego życie było ciągłą akrobatyką, lawirowaniem wśród wypłat i terminów. Każdy prawie jego utwór sprzedany był na pniu i miał być dostawiony na termin pod grozą procesów i nowych strat pieniężnych. Całe życie Balzac strawi z tą wiarą, że jeszcze kilka miesięcy wytrwałości, a wyzwoli zupełnie swoje pióro i rozpocznie nowe życie; i wciąż brnie w długi coraz głębiej, głównie dzięki swoim sposobom ratunkowym, które kazały mu się rzucać w coraz to nowe pomysły i spekulacje, zawsze kończące się klęską. Ta cała gospodarka finansowa Balzaka dość jest tajemnicza: faktem jest, iż po kilku latach wytężonej walki dla uwolnienia się z długów, długi te wzrosły ze stu tysięcy do trzystu pięćdziesięciu z górą. Jeszcze w ostatnich latach pani Hańska zapłaciła za niego paręset tysięcy franków. Długi te były klęską życia Balzaka, sparaliżowały jego ambicje, przez nie nie mógł być wybrany do Akademii, bo Akademia nie chciała ryzykować tego, że jej członek może się znaleźć w więzieniu (wtedy istniało więzienie za długi). Ten wielki pisarz, wynajmując mieszkanie, troszczył się zawsze o to, aby miało drugie wyjście, którym mógłby się ulotnić w potrzebie. Te długi były przeszkodą w jego karierze politycznej; czyniły go całe życie ofiarą wyzyskiwaną przez księgarzy, którzy, wiedząc że zawsze ma nóż na gardle, dawali mu połowę tego, co byliby dali, gdyby mógł dyktować swoje warunki. Ta sama wyobraźnia, która stworzyła jego dzieło, płatała mu straszliwe figle w interesach.
Dodajmy, czym były wówczas podróże. Aby być z panią Hańską pięć dni w Neuchâtel, trzy dni jedzie tam, trzy dni z powrotem, końmi, bez wytchnienia: to było więcej niż dziś np. pojechać do Egiptu, po to aby ucałować rękę ukochanej!
Wyobraźmy sobie teraz położenie zakochanej kobiety! karmionej tymi płomiennymi listami z ciągle powtarzającym się refrenem: jeszcze kilka tygodni wysiłków, pracy, a jestem przy tobie, kochający, swobodny... I tak całe lata! W końcu twórczość tak go pochłania, tak jest znużony pisaniem, że i tych listów jej skąpi.
Wśród tego o Balzaku obiegają niepokojące wieści. Ten zacny, prawy człowiek, który całe życie poświęcił spłacaniu zobowiązań, miał, wskutek swego nieporządku finansowego, fatalną opinię. Wszystko to sączą w ucho bliscy pani Hańskiej, chcący ją ustrzec od tego „szatańskiego” wpływu. Dochodzą ją wciąż nowe wieści o sprawach miłosnych Balzaka, wieści zarówno prawdopodobne, jak — trzeba powiedzieć — w części bodaj prawdziwe. Zresztą, dla tej mieszkanki Wierzchowni, czymże musiał być ten Paryż, jakimż gniazdem pokus, zepsucia! I ta faza ich życia bez żadnej nadziei trwała lat siedem! Doprawdy, bardzo są surowi ci biografowie Balzaka, którzy potępiają panią Hańską, że w tym okresie była zdenerwowana, zazdrosna, i że często męczyła Balzaka swoimi pretensjami. Miał on zresztą w tej epoce dosyć istot, które go pocieszały.
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Tych siedem lat beznadziejnej rozłąki przyszło dopiero po widzeniu, które nastąpiło w lecie w r. 1835 w Wiedniu, kiedy państwo Hańscy, nie doczekawszy się spodziewanego przybycia Balzaka do Włoch, wracali wreszcie z całym dworem do Wierzchowni. Balzac rzuca wszystko: prace, wierzycieli, pędzi do Wiednia, aby ujrzeć ukochaną, zanim się pogrąży w niedostępne prawie stepy ukraińskie. Drogę do Wiednia obliczał na dziesięć dni: Balzac miał zostać tam cztery dni i wrócić. W ciągu tych czterech dni zamierzał — zawsze powieściopisarz — zwiedzić pola bitwy pod Wagram i Essling, potrzebne mu do jego epopei napoleońskiej.
Został w Wiedniu trzy tygodnie, zapominając o Paryżu, o wierzycielach, zobowiązaniach. Wszystkie nieporozumienia roztopiły się we wzajemnej tkliwości. Na wyjezdnym Balzac pisze do ukochanej:
„Nic mnie nie może oderwać od ciebie: ty jesteś moim życiem i moim szczęściem, całą mą nadzieją. Czego możesz się obawiać? Prace moje dowodzą ci mojej miłości: przyjechać tutaj, znaczyło przełożyć obecność nad przyszłość. To szaleństwo pijanej miłości: bo, aby zakosztować tej chwili, oddaliłem o wiele miesięcy dnie, w których sądzisz, że będziemy wolni: wolniejsi, bo wolni... och, nie śmiem myśleć o tym”.
Było to w czerwcu 1835. Balzac miał ujrzeć panią Hańską aż w lipcu r. 1843, jako wdowę...
Pani Hańska spędza jeszcze miesiąc w Ischlu, po czym wraca z mężem do Wierzchowni. Ileż wspomnień przywiozła z tej pierwszej wycieczki do Europy! Ale czy wystarczą wspomnienia do życia kobiecie, „kobiecie trzydziestoletniej”? Muszą. Pani Hańska, zawsze religijna, staje się nią coraz bardziej; zawsze tkliwa matka, coraz bardziej uczy się w tych latach żyć swoją córką, Anną. Wiele myśli, czyta. Ulubioną jej lekturą stają się Myśli Pascala. Z wolna uczy się sądzić tego, którego kocha, często ku jego niezadowoleniu, gdyż Balzac jest zdania, że uczucie powinno być ślepe. Mówiono, że pani Hańska nie rozumiała Balzaka. Mnie się zdaje, że rozumiała go bardzo dobrze, i że go kochała i ceniła tak, jak go kochają i cenią najlepsi jego wyznawcy: podziwiając jego wielkie strony, a rozumiejąc i widząc słabe. Nie rozumiała tylko jego gospodarki finansowej, bo tej co prawda nie zrozumie nikt. A Balzac pod tym względem był szczególnie arbitralny i uparty. Robi wciąż szaleństwa i wciąż chce, aby podziwiać jego praktyczność i rozsądek. Zjada go lichwa, wciąż marzy o jakimś heroicznym środku, który by go na zawsze oswobodził. Nie ma mowy o przyjeździe do Wierzchowni, na to nie może sobie pozwolić, mimo że dałoby mu to kilka tygodni odpoczynku w przyjacielskiej atmosferze: ale, w rezultacie, puszcza się z dnia na dzień na Sardynię, z fantastycznym pomysłem uruchomienia kopalni srebra, poniechanych tam przed dwoma tysiącami lat przez Rzymian, i — podróż ta, wraz z pobytem we Włoszech, zajmuje mu trzy miesiące. Listy jego stają się rzadkie, a kiedy pani Hańska skarży się na to i próbuje represalii, pisze jej z oburzeniem:
„Och, jaka mi się wydajesz mała, jak dobrze widać, że jesteś z tego świata! Nie piszesz do mnie, bo moje listy stają się rzadkie! Więc tak, były rzadkie, bo nie zawsze miałem pieniądze na opłacenie porta! a nie chciałem tego powiedzieć! Tak, nędza moja dochodzi do tego stopnia i jeszcze
Uwagi (0)