Darmowe ebooki » Epos » Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 52 53 54 55 56 57 58 59 60 ... 92
Idź do strony:
class="verse">Na Krzyżaków, co bez zbroi, 
Pijąc, w pożar poglądają, 
I klną pogan, i hulają. 
Wpadł i siecze — łby padają. 
Popłoch w wojsku; pod xiążęcy1852 
Namiot pędzą1853 się kupami; 
Swoich łuków i kusz zbyli1854, 
W ziemię wbite zostawili 
Tarcze twarde. Rwą się konie 
I po górach uciekają. 
Aż śle xiążę1855 do Kiejstuta 
I na zamek posły swoje, 
Rozejmu u nich wyprasza. 
— Rozejm! — stary Kiejstut woła — 
Będzie, gdy was psów wygnamy, 
Zatrzaśniem za wami bramy. 
Bić nam trzeba, nie traktować1856, 
Nie o zgodę się umawiać. 
Dwa dni zgody, miesiąc wojny. 
Zdrady lęgną się w pokoju. 
 
A Jagiełło przyjął posły, 
Xiążąt na zamek zaprasza, 
Tydzień wypoczynku daje, 
Bo Wojdyłło szepnął w ucho: 
— Nie czas teraz nam wojować, 
Wprzódy trzeba zebrać siły, 
Wprzódy oręż nam ukować1857. — 
 
Gedymina zamek jeszcze 
Krzyżacką nietknięty nogą; 
Piérwszy raz na nim w gościnie 
Niemiec miód litewski spija. 
O, wstań, wielki Gedyminie! 
Wstań, na wnuka popatrz swego. 
On z wrogami siadł u stoła1858, 
On im w uśmiech usta stroi. 
Wnukli1859 to twój? z krwi to twojéj? 
 
I Wojdyłło cóś tajemnie 
Szepce komturóm do ucha, 
Dzban po dzbanie nosić każe, 
Róg po rogu do nich wnosi. 
I świecą się Niemców twarze; 
On pić i spoczywać prosi, 
Ciągle szepce, a bojary 
Trzęsą głową wyprawieni1860, 
Patrzą u drzwi, patrzą z sieni, 
I dziwują się téj zgodzie. 
 
Kiejstut spójrzał, splunął w gniewie; 
Co ma myśleć, sam już nie wié; 
Syna na zamek posyła; 
On zawrócił wojsko swoje, 
Nie chce zgody, do Trok wraca. 
 
Trzy dni mija, Witold jeszcze 
Siedzi w Gedymina grodzie; 
Trzy dni nié ma! Aż posyła 
Stary ojciec. Strach o syna. 
Goniec do Trok go wyzywa. 
Jedzie Witold, ale smutny, 
Głowę zwiesił, a na oku 
Gniew połyska1861 uduszony1862. 
 
— Ojcze! — rzecze — Litwie biada! 
Słaba ręka Litwą włada. 
Cudza głowa, cudza rada, 
Nie Jagiełło, nie my, ojcze, 
Jeden rządzi sam Wojdyłło, 
Jemu w głowie zawróciło, 
Duma niewolnika wzbija. 
Śmiał do stołu siąść przede mną! 
Śmiał Jagielle stać u boku! 
A dusza mu patrzy w oku1863, 
Dusza nienawistna, podła! 
Skrzydeł nie ma, by podlecieć, 
To, jak wąż, sunie się w górę. 
Jam z Jagiełłą żył od młodu, 
Bratem, przyjacielem byłem; 
Widzę, serce utraciłem. 
W ustach, w oku, nic, prócz chłodu; 
Słowy1864 witał mnie zimnemi, 
I pożegnał jakby sługę. 
Długoż cierpieć będziem jeszcze? 
Długo myśleć? długo czekać? — 
 
Kiejstut milczy, duma, z czoła 
Pot ociera; siadł na progu. 
Syn na próżno o odpowiedź 
Słowy, pytaniami wzywa. 
— Czekaj! — wreście1865, wstając, rzecze — 
Stary Kiejstut wié, co czyni. 
Niech Wojdyłło pnie się; kto wié, 
Jak wysoko dosiądz1866 może? 
Są na Litwie stare drzewa, 
Wielkie sosny w puszczach naszych; 
Ja najwyższą mu sprowadzę, 
Na wierzchołek go posadzę. 
 
Rzekł i siodłać konia każe. 
— Gdzie? — do Wilna. — Zostań, synu! 
Chcę oczami widzieć memi, 
Jak niewolnik tam króluje. — 
 
Już poleciał. Noc zapada, 
Kiedy u stóp Turzej Góry, 
Na Swintoroha dolinie 
Zabrzmiał w wrotach róg Kiejstuta. 
Straż poznała — drzwi otworem, 
I bojary1867 czołem biją. 
Wjechał w zamek, oddał konia. 
Czemuż uczcić włosy siwe, 
Czemuż stryja uczcić swego 
Kniaź Jagiełło nie wychodzi, 
Ani dworzan swych wysyła? 
Czy Jagiełły nié ma w domu? 
Czy powitać nié ma komu? 
Czy na łożu chory leży? 
On w komnacie z psy swojemi1868 
Bawi się, leżąc na ziemi. 
U drzwi Wojdyłło na straży, 
Pochlebstwem mu głaszcze uszy, 
Marzeniami go kołysze: 
— Wielki Kniaziu! nad twych dziadów 
Wyżéj pójdziesz, ojca twego. 
Wnuki uczyć z twych przykładów, 
Wnuki dziwić będą tobie! 
Rzekłeś słowo, i pokornie 
Krzyżak wyszedł z twojéj ziemi, 
Ani pustoszył po drodze, 
Ani śmiał łupy zabierać. 
W Rusi pokój, z Moskwy cicho. 
Wielki Kniaziu! tyś potężny! 
Drobne ptastwo1869 wróg przy tobie. — 
Wtém zaszumi, i Kiejstuta 
Brzęknie w ziemię szabla kuta. 
Wojdyłło się porwie z ziemi. 
— Kto śmié iść tu? pańskie wczasy, 
Pańską przerywać zabawę? — 
I brwi zmarszczył, twarz zachmurzył, 
Stoi, patrzy, nagle blednie, 
Usta zaciął, wzrok ponurzył, 
Zadrżał. Kiejstut pchnął go ręką. 
— Kto — rzekł — wchodzi? kto ma prawo 
Na dziadowski wchodzić zamek. 
Ty precz, sługo! ni mi w oczy 
Podłéj nie ukazuj twarzy! — 
 
Jagiełło powstaje z ziemi; 
Chce cóś mówić, drżą mu usta; 
Nie śmié. Kiejstut dłoń podaje, 
On wyciąga zimną rękę. 
— Witaj, synowcze1870 kochany! 
Co ci wczas tak zasmakował, 
Że z ogary1871 siedzisz w kącie?  
Jeszcześ miecza nie sprobował, 
Jeszcześ razu nie szedł w pole. 
Czy ten sługa ulubiony 
W babskie serce ci zamienił? — 
 
Młody kniaź się zaczérwienił, 
I na blade jego lice 
Krew płomienna wystąpiła, 
Uśmiech usta rozgrzał sine; 
Potarł czoło, i na ławę 
Stryja sadził i przyjmował. 
Ale smutno wieczór spłynął. 
I Wojdyłło się w komnacie 
Nie ukazał przed Kiejstutem. 
 
Kiejstut ze drzwi, on do pana. 
Blade lice, usta sine, 
Jakaś boleść targa serce, 
Bo i słów nie znajdzie w ustach, 
I łzy niby w oczach kręcą. 
Próżno Jagiełło wyzywa, 
Próżno łagodnemi słowy 
Odpowiedź z niego dobywa; 
On milczący, zachmurzony, 
Na bojary patrzy srogo, 
Siecze sługi, milczy gniewny. 
 
— Co ci? — z cicha kniaź go pyta — 
Co ci na duszy usiadło? — 
— Co? — Wojdyłło wreście1872 rzecze — 
Wstyd mnie boli, hańba piecze, 
I bezsilna dłoń mnie pali. 
Panie! tyś mnie wywiódł z prochu, 
Ty mi dałeś serce swoje, 
Ale twoi mi zazdrośni, 
Popychają z wzgardą sługę; 
Dla nich jeszcze jam niewolnik! — 
 
— A! na Bogi! — kniaź odpowié — 
Niech cię słowem kto obrazi! 
Wezmę zuchwałego głowę, 
Choćby brat mój był rodzony. 
Tyś najbliższy serca mego, 
I chcę, byś był piérwszy po mnie. — 
 
Rzekł i chodzi, w sercu burza, 
A Wojdyłło za nim okiem 
Wodzi, radośnie spogląda, 
I tak w chwilę rzecze znowu: 
 
— Kniaziu! braci masz jednastu1873, 
Stryjów sześciu i stryjecznych. 
Mnogi ród Gedyminowy, 
Mnoga krew jest Olgierdowa. 
Jam co? — sługa i niewolnik, 
Robak, coś go wywiódł z błota; 
Ale w sercu niewolnika, 
W jedném sercu jest dla ciebie 
Prawa miłość i życzliwość. 
Bracia twoi — wrogi twoje1874! 
Stryj zazdrośném1875 patrzy okiem; 
On nad Litwą chce panować, 
On na Litwie usiąść pragnie; 
Jemu z oczów1876 patrzy zdrada; 
Zbiera wojsko na sąsiada, 
A na barkach twych się oprze. 
Bracia twoi — wrogi twoje! 
Jedni knują zdradę w Rusi; 
Już uciekli i poddali 
Moskiewskiemu Dymitrowi; 
Drudzy w domu cicho radzą, 
Kogo w miejscu twém posadzą? 
Jam ci jeden, kniaziu, wierny. 
Jam niewolnik, ja mizerny, 
Ale serce w mojéj piersi 
Rodzonego brata, sługi, 
Wiernego psa, bije u mnie. 
Kiejstut!!! nie wierz jemu, panie! 
On zawistném patrzy okiem 
Na mnie, bo wié, że na straży 
Stoję twojego spokoju, 
Że dopatrzę1877 w nocy zdradę, 
Że nie dam mu złego knować1878. 
Kiejstut na mnie, wszyscy na mnie. 
Ciebie, kniaziu, ja osłaniam, 
Patrzę, czuwam, złe odganiam. 
Nie wierz, panie, z nich nikomu; 
Zdrada u nich! w własnym domu, 
Między braćmi, między twemi. 
Wspomnij, wspomnij na Jawnuta. 
Bodaj tobie jego losu 
Nie gotował Kiejstut stary! 
 
Wiész — po śmierci Olgierdowéj 
Spadła władza z jego głowy, 
Na Kiejstuta idzie prawem. 
On ci jeszcze ją zostawił; 
Lecz choć milczy, on niebawem, 
Co z Jawnutem, zrobi z tobą! 
Jam na straży. Na mnie wrogi 
Mszczą się bezsilności swojéj! — 
 
Mówił, Jagiełły oczyma 
Gniew się patrzał, piersi wzdyma, 
Chodzi, czoło białe chmurzy, 
Słucha, staje, wzrok ponurzy, 
To podniesie na Wojdyłłę; 
W słowa jego wierzy święcie, 
I już zdradę u drzwi widzi; 
Drży o siebie, drży o władzę; 
Duma, jakby ją utrzymać? 
 
— Dość — rzekł — siedzieć, dość już drzémać. 
Trzeba zdradę odprzeć zdradą. 
Oni myślą, że w komnacie 
Kądziel przędę, i bezsilny 
Nic nie widzę, nie rozumiém! 
Lecz, na Bogi! jam po ojcu 
Wziął i siłę, wziął i głowę; 
Czuję w sercu Olgierdową 
Krew ojcowską, krew mych dziadów! 
 
Ty, mój najwierniejszy sługo, 
Coś wycierpiał, znosił długo, 
Dziś zapomnisz. Daję tobie 
Lidzki zamek na dzierżawę, 
Z Lidą1879 włości okoliczne. 
Od dziś kniazióm i bojaróm 
Równy stajesz. Tak jak bratu 
Wydział1880 daję. Na dzielnicy, 
Tak jak oni, jesteś kniaziem. 
Nikt nie będzie śmiał przeszłości 
Zapomnianéj wydobywać, 
Ażeby nią bić ci w oczy. 
Na Perkuna! kto cię słowem 
Dotknąć śmiałby, mnie obrazi, 
Brata swego dotknie pana. — 
 
Już Wojdyłło u nóg leży, 
Nogi ściska i całuje; 
Twarz rumieńcem mu zgorzała, 
Pierś się wzdęła przepełniona, 
A na oczach dwie łzy świecą. 
Powstał dumny, jakby wzrosły, 
Jeszcze wyżéj czoło wznosi, 
Jeszcze dumniéj wzrokiem wodzi. 
 
— Teraz — w duszy myśli swojéj — 
Mam was w ręku, xiążąt rodzie! 
Upokorzę, i za moje 
Stokroć oddam wam sowicie; 
Będę gniótł wam karki dumne, 
Będę z wzgardą się naśmiewał. 
O, za moje życie dawne, 
Za wspomnienie lat dzieciństwa, 
Wiele jeszcze, wiele muszę 
Pastwić, znęcać się nad wami! 
Bo za każdą chwilę sromu, 
Niewolnictwa i cierpienia, 
By się w duszy méj zatarła, 
Muszę spłacić z was każdemu. 
Część pogardy, część boleści, 
I krwią może trzeba będzie 
Zmywać z duszy cierpień ślady. 
Krwi utoczę, łez utoczę, 
W łzach obmyję, w krwi ubroczę, 
Ale zatrę przeszłość czarną! 
Nikt nie będzie śmiał przede mną 
W oczy podłość mi wyrzucać, 
Łańcuch, którym u nóg nosił! 
Brat Jagiełły! Jeszcze chwila, 
Pójdę daléj, pójdę wyżéj, 
Z krwią się jego zmięszam1881 bliżéj!! — 
 
Rzekł, i znowu pada czołem, 
I wychodzi; już nie smutny, 
Raźny, z obliczem wesołém. 
Któż na drodze go spotyka? 
 
W zdartej łachmanów odzieży, 
Stara, uboga kobiéta, 
Przeciw niemu1882, krzycząc, bieży, 
I głosem wielkim wykrzyka1883, 
I w objęcia drżące chwyta. 
 
Na wybladłém licu staréj 
Łzy płyną w marszczki1884 głębokie, 
Z ust głos jakiś się wyrywa. 
Głos to matki. Nic na świecie 
Nie ma tego matki głosu, 
Kiedy wita swoje dziecię. 
 
— O Wojdyłło! o mój synu! 
Ciebież to ja widzę? ciebie? 
Ty w tych szatach, ty tak wielki, 
Ty na zamku bojar starszy! 
Ty Porowéj biedny synu! 
Niewolniku! wzięty z gminu! 
Co za szczęście matki twojéj! 
Oczy jéj ujrzały ciebie, 
I umrzeć może szczęśliwa! 
O Wojdyłło! o mój synu! — 
 
Lecz Wojdyłło pobladł, stoi, 
Cofa się, ręką odpycha. 
— Ty mi matką? ja ci synem? 
Ja ciebie nie znam, nędznico! 
Jam kniaź! tyś jest niewolnicą! 
Kto na zamek tę szaloną 
Wpuścił babę? Precz z nędzarką! 
Niech ją wyrzucą za wrota, 
Niech ją psami ztąd1885 wyszczują! 
A kto jéj bramę otworzył, 
Pójdzie jęczeć na dno wieży. — 
 
Wnet siepacze porwą starą; 
Ona stoi, osłupiała, 
Ręce na pierś załamała, 
Patrzy w oczy synu1886 swemu, 
I śmiech usta jéj wykrzywił, 
Śmiech okropny, bezrozumny! 
 
— Synu! — woła — tyś nie poznał! 
Jak ci było poznać matkę? 
Ona biedna, ty bogaty, 
Ja w łachmanach, ty masz szaty! 
A! i lice masz bojara! 
O! i serce masz xiążęce! 
Tyś nie syn mój, nie Wojdyłło. 
Staréj matce się przyśniło! — 
 
Na bladéj się jeży skroni 
Włos jéj siwy, lica gorą. 
— Nie poznałeś, o Wojdyłło, 
Nie poznałeś niewolnicy! 
Tyś jéj synem! tyś się rodził 
W budzie, na słomie i gnoju, 
Tyś z nią za jałmużną chodził, 
Póki na dwór cię nie wzięli. 
Nie poznałeś! niech cię swoi 
Nie poznają! niech ci żona 
Wydrze oczy! niech ród nowy 
Da serce krukóm na pastwę! 
Niech twe kości świecą białe 
Bez mogiły i pogrzebu! 
Zgiń! przepadnij! — Głos ustaje. 
Słudzy ciągną, trup1887 już wloką; 
Piana zimna usta broczy, 
Wywrócone białe oczy; 
Duch uleciał na swe dziecko 
Zemsty prosić u Perkuna. 
 
Stał Wojdyłło, zęby ścisnął, 
Zbladł, i nogą w ziemię bije. 
— Kto wpuścił tę starą żmiję, 
Tysiąc pletni1888 i do wieży! — 
Rzekł, i pędem w zamek bieży. 
  XXII
Na Troki posłaniec tajemnie wybiega, 
Od Turzéj on Góry na Piaski gdzieś leci, 
I kręci gęstwiną u Wilii1889 brzega, 
I zniknął w śnieżystéj daleko zamieci. 
 
Brodę ma splątaną, wzrok ma obłąkany, 
I włos rozczochrany, i suknię w nieładzie, 
Konia prze ku Trokóm i leci zziajany. 
Koń boki rozpiera, na zaspach się kładzie; 
 
Wyciąga i leci, leci bez oddechu. 
Lasami się pędzą. On podnosi głowę, 
Oczyma je drogę, tak pragnie pośpiechu; 
Przed nim śniegi białe i lasy sosnowe. 
 
Ujrzał zamek Trocki, otrząsł z śniegu czoło, 
Odetchnął swobodniéj, za siebie spoziera, 
Śmielszy mierzy wzrokiem, zatoczył wokoło, 
Już jezioro przebył, brama się otwiera; 
 
Wbiegł i konia rzucił, ku świetlicy bieży, 
1 ... 52 53 54 55 56 57 58 59 60 ... 92
Idź do strony:

Darmowe książki «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz