Darmowe ebooki » Epos » Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 92
Idź do strony:
był jeszcze, ze brwią namarszczoną, 
Z czołem jak chmury piętrzącym się w wały, 
Postawą dębu starego, piorunem 
Roztrzaskanego, z zdrowemi konary, 
Wzniesioném czołem i barki silnemi, 
Któremi jeszcze wiatróm800 się urąga.  
 
Drugi myśliwy tak przy nim wyglądał, 
Jak kwiat, co rośnie pod dębu gałęźmi. 
Krew z mlékiem lice, wysmukły jak brzoza, 
Co ponad krzaki wyskoczy schylone, 
I wzniesie czoło liśćmi umajone. 
Długie mu włosy na barki spływały, 
Złotą przepaską tylko przytrzymane. 
Lekki łuk, lżejszy kołczan miał na barkach, 
A konik pod nim, jak śnieg piérwszy, biały, 
Strojny był w złotém wyszytą purpurę. 
Dziecię to słabe, czy młoda dziewica? 
Łatwo odgadnąć spójrzawszy801 na lica. 
Było w nich męzkie802, odważne spójrzenie, 
Uśmiéch kobiécy, rumieniec dziecięcy, 
Duma i zapał, i cóś jeszcze więcéj, 
Czego i Bojan803 żaden nie wyśpiéwa. 
 
I Mindows spójrzał, a serce mu w piersi 
Zabiło silniéj, niż kiedy u łoża 
Ojca ogniste polano druzgotał. 
Słudzy stanęli, szeptali, patrzyli 
Pańskiego wzroku, rozkazu czekali. 
Stary myśliwy krzyczał na Mindowsa — 
— Ktoś ty? na Bogi! — kto jesteś, zuchwały, 
Co mi tu kradniesz w moim lesie zwierza, 
I o dniu białym wypłaszasz mi knieje? 
Mów! Słyszysz! — albo tą strzałą, na dzika 
Gotową, serce harde ci przebiję. — 
— A ty ktoś taki? — rzekł Mindows spokojnie. 
— Nie pytaj! stary odpowiedział w gniewie. 
Ja pytam ciebie, jam tu pan, mam prawo; 
Jak śmiałeś w las mój puścić się z ogary? — 
— Bom pan i lasu, i twój, i téj kniei! — 
Rzekl Mindows, gniew swój hamując na chwilę. 
— Cóż to? nie znasz mnie? Znać dawno z tych lasów 
Nie wychodziłeś za domowe progi. — 
Imię twe? stary! Chcę wiedziéć! słyszałeś? — 
A stary oczy błyskał iskrzącemi. 
Wargi mu drżały, potém ciekło czoło, 
Marszczył brwi, patrzał. — Tyś Mindows! na Bogi! 
Zawołał, albo nim się tylko zowiesz, 
Abyś bezkarnie z cudzéj wyszedł kniei. — 
— Jam Mindows! groźno Kunigas powiedział; 
Uderz mi czołem, starcze, jedź do domu, 
I daléj moich nie przerywaj łowów. — 
 
Wahał się stary, lecz córka mu dumnie 
Krzyknie — To kłamca! Mindows w Nowogródku. 
Spójrzyj804! — Także to Kunigas wygląda? 
Z pięcią sług w obcéj sam jeden by stronie 
Polował w kniejach? — Tyś nie Mindows, kłamco! 
Hola, dodała, związać, bo uciecze805. 
To zbieg z kurońskich granic lub bajoras 
Pruski, przed mieczem Niemieckim spłoszony. — 
 
Wtém Mindows dobył róg oprawny w złoto, 
Zadął — I ziemia zatętniała wkoło, 
Stu sług przebiło gałęzie splątane, 
I milcząc swego otoczyli pana. — 
Starzec nic nie rzekł, okiem Kniazia zmierzył, 
Zsiadł z konia, upadł i czołem uderzył, 
A wziąwszy nogę Mindowsa całował.  
 
Córka na koniu przelękła została, 
I lice drobną ręką zasłaniała. 
Aż las się zatrząsł od Mindowsa śmiéchu — 
— Gościnnie moi przyjmują poddani. 
Ktoż ta Miedziojna806? Sudymuncie stary! 
Córka to twoja? — 
A bojar się podniósł 
I odrzekł — Córka, panie! — Nie mam syna, 
Jedna mi ona po żonie została. 
Córka, lecz serce męzkie807 w piersi bije; 
Z łukiem na plecach jeździ ze mną w knieje; 
A gdy raz Niemcy grodzisko napadli, 
Na wałach stała, jak dzisiaj na łowach, 
I biła Niemców, jak bije jelenie. — 
 
Mindows spoglądał, potrząsł czarną głową, 
Jak dzik, gdy paszczę otworzy széroką. 
— Na łowy, krzyknął, i do was, mój stary, 
Pojadę chwilę odpocząć, do grodu — 
Daleko jeszcze? — Tu w lasach, śród błota, 
Zamczysko moje, na wałundę808 drogi. — 
— Na łowy! daléj, — rzekł Mindows, i konia 
Puścił ku lasu809. — Psy zagrały znowu, 
I w ciemnéj puszczy myśliwi zniknęli. 
  VIII
Nad lasy, doliny, pagórki, 
Ze grzmotem, błyskaniem, łoskotem, 
Szła burza i wszystko niszczyła, 
I ptaki się kryły na drzewach. 
 
I zwierza kopały się w jamy, 
I ludzie do numów810 zbiegali, 
I sokoł811, co leciał wysoko, 
Spadł z skrzydły zmokłemi na gniazdo. 
 
Lecz gniazdo nie było sokole, 
Drozd małe w niém tulił pisklęta; 
I sokoł znów lata wysoko. 
A piskląt już nié ma na gnieździe. — 
 
Trzy dni ubiegły w Sudymunta grodzie, 
Trzy dni na łowach, na ucztach, w spoczynku. 
Mindows trzy razy złotego strzemienia 
Dotykał nogą, i wracał się znowu. 
I pił, ucztował, nie mogąc odjechać. 
Czy mu miód lepiéj z Sudymunta czary 
Smakował biały, czy łowy szczęściły 
W kniejach tutejszych?? — Już dzień wschodził czwarty, 
Siodłali konie, Mindows żegnał starca. 
— Niech Marti przyjdzie, rzekł, pożegnać pana. — 
— Tak rano! Jeszcze śpi dziecię kochane. — 
— Zbudzić je, — krzyknął Mindows niecierpliwie. 
Posłali. — Wkrótce weszła piękna Marti, 
Jeszcze współsenna i rumieńcem nocy, 
Jak rosą kwiaty, pokryła. Nieśmiała 
Do nóg się pańskich żegnając schylała. 
Mindows płomienném pożerał ją okiem. 
— Pojedziesz ze mną, rzekł, wskazując na nią, 
Pojedziesz ze mną, ja cię xiężną812, moją 
uczynię żoną. Już konie gotowe. 
Pożegnaj ojca, ja biorę cię z sobą. — 
 
Ona spójrzała813, i w oczach niebieskich, 
Na jedném łza się srébrzysta zrodziła, 
Na drugiem radość zapaliła jasna; 
Ale gdy ojciec zajęczał boleśnie, 
Dwie łzy po białéj stoczyły się twarzy. 
— Panie! rzekł ojciec, mojemu dziecięciu 
Cześć to za wielka. — Ty żartujesz, panie! 
Marti przy ojcu do śmierci zostanie. 
Stary Sudymunt wszystko już postradał, 
Co kochał, co go cieszyło, co życie 
Słodziło starca. — Jedna pozostała, 
Jedna mu córka. Czy ten skarb ostatni 
Wydrze Kunigas?? Wszak w Litwie szérokiéj 
Tyle jest dziewcząt od Marti kraśniejszych! — 
Mindows go groźném zatrzymał milczeniem. 
— Ja chcę! — rzekł dumnie; wybieraj się w drogę. — 
I stąpił naprzód. Sydymunt mu czołem 
Uderzył do nóg — Nieszczęsne spotkanie! 
Zawołał — Biada tym łowóm i dniowi! 
Patrz, Xiążę814! siwy włos na mojéj głowie, 
Siwego włosa szczędzą i Bogowie; 
Czyż ty się nad nim nie zlitujesz? Panie! 
Czyż chcesz za wiernéj gościny nagrodę, 
Skarb mój najdroższy uprowadzić z domu? — 
 
Szyderskim śmiéchem Mindows odpowiedzał. 
Stary się podniósł, a w oku już nie żal, 
Nie łzy błyskały, lecz zemsty pragnienie; 
Zacisnął usta i ręce, a stojąc, 
Jak gdyby dziecię swém osłaniał ciałem, 
Raz jeszcze usty815 jął błagać sinemi — 
— Kunigas! weźmij wszystko, weźmij ziemię, 
Weź moje stada, i barcie, i ludzi, 
Zostaw mi córkę! — Dam okup, dam złota, 
Ile zaważy Marti, dwoje tyle. — 
Mindows znów śmiał się i zatrzymał chwilę. 
— Gdzież złoto? krzyknął; zkąd816 ono u ciebie? — 
— Pójdę, rzekł stary, zdobędę na wrogu, 
Zburzę mu miasta, wytnę w pień mieszkańców, 
Ile rozkażesz, przywiodę ci brańców, 
Ile rozkażesz, przyniosę ci złota, 
Lecz nie bierz córki, bo mi weźmiesz życie! — 
— Coż mi twe życie, rzekł Kunigas szydząc. 
Stary, spróchniały dębie, coś niezdatny 
Ani na belkę do chaty wieśniaka, 
Ani na twardy oszczep dla wojaka? 
— Na koń, bo miecza dobędę, na Bogi! 
Nie próbuj gniewu; gniew mój — gniew Perkuna! — 
 
Sudymunt jeszcze do nóg mu się rzucił 
I płakał gorzko. — Mindows pchnął starego, 
Szedł ku drzwiom, wiodąc Marti we łzach całą. 
Lecz stary powstał i drzwi zaparł sobą. 
— Nie pójdziesz! krzyknął, nie pójdziesz! chyba mnie 
We własnym domu zabijesz na progu, 
Zgwałcisz najświętsze gościnności prawo! 
Nie weźmiesz Marti! Ja bym dziecię moje 
Dał w szpony kruka, co rozdarł swych braci, 
Co stos ojcowski krwią starszych obroczył, 
Co w sercu nie ma dla sierot litości! — 
Ja bym ci drogie oddał dziecię moje!!! 
Nigdy! — Idź po mnie, zabij bezbronnego, 
I śmiercią moją kup, jeśli chcesz, żonę! — 
— Precz, Sudymuncie! — Mindows ku drzwióm kroczył, 
Odpychał starca — on stał murem wryty, 
Gniew coraz oczy bardziéj mu płomienił. 
Skinał na sługi. — I wpadli siepacze. 
Marti ojcowski oszczep pochwyciła; 
Sudymunt sługi rozmiatał prawicą, 
A Mindows, paląc się złością, szedł straszny, 
Nic już nie słyszał, o wszystkiém zapomniał. 
Pchnął; a Sudymunt upadł na kamienie 
I krwią się oblał, jęczał i przeklinał. 
Słudzy płaczącą Marti pochwycili. — 
— Na koń! wrzał Mindows, na konie i w drogę! — 
Wypadł w przedsienie, a głos gonił za nim — 
— Przeklętyś, zdrajco, przeklęty na wieki! 
Ty, twoje dzieci, ród twój, ziemia cała! — 
Przeklęty! — Będziesz w ostatniéj godzinie 
Na próżno także bronił twoich dzieci. — 
 
I już z podwórca zamku uciekali, 
A głos za niemi wciąż wołał — Przeklęty! — 
Pędzili pół dnia, pędzili dzień cały, 
Ptaki nad niemi i wiatry wołały, 
Drzewa szumiały i rzeki — Przeklęty! —  
  IX
Marti jechała i gorzko płakała, 
Za łzami drogi nie widać jéj było, 
I słów Mindowsa nie słychać za łzami. 
Pięknéj przyszłości obrazem, nadzieją, 
Ona wpółmartwa w uszach ciągle miała 
Ojcowskie słowo ostatnie — Przeklęty. — 
A przed oczyma siwą jego głowę, 
Skrwawioną strasznie, o kamień posadzki 
Rozbitą, w prochu starzaną, zgniecioną. 
Trzy dni, trzy nocy pędzili do grodu, 
Czwartego ledwie, o zmroku, ujrzeli 
Zamczyska wieże i mury czérwone, 
Wodą, jak wstęgą siną, opasane, 
I gród dymami siniejący z dala. 
Mindows rozpuścił po gościńcu konie; 
W godzinę stali u zamkowéj bramy. 
Nazajutrz zamek zahuczał weselem. 
Zwołano kniaziów, bojarów, kapłanów; 
Kunigas Marti za żonę pojmował. 
Marti z łez jeszcze nieotarte lice 
Ukazać oczóm817 ciekawym musiała. 
Z rozpuszczonemi na barki włosami 
Siedziała w kącie Xięcia818 narzeczona, 
O ojcu jeszcze dumając, o sobie, 
I o przyszłości swojéj, krwią oblanéj. 
 
Siedém dni uczta weselna tam trwała; 
Mindows chciał zbrodnię zapomnieć; lecz w oku 
Gniew wrzał mu jeszcze, i zgryzoty piekły 
Serce xiążęce, i w uszach mu brzmiały 
Wciąż jedne słowa — Przeklęty! przeklęty! — 
Na próżno w rogi, w lietaury819 dzwonili, 
Na próżno śpiéwy wesołe nócili820; 
Wciąż jednym głosem w ucho Kunigasa 
Wołał duch zemsty — Przeklęty! przeklęty! — 
Złamałeś święte gościnności prawo, 
A Bogi ciebie i ród twój ukarzą. — 
 
Uciekał z tłumu, szedł do pięknéj Marti, 
Lecz łzy jéj ojca przypomniały znowu, 
I patrząc na nią, jakby na swą zbrodnię 
Patrzał, i srożył, gniewał się i zżymał. 
 
Siódmy dzień jeszcze na zamku święcili: 
Noc była czarną osłoniona chmurą, 
W świetlicach śpiéwy kobiéce dźwięczały, 
Gorzał światłami gród Krywiczan cały, 
W podwórcach beczki miód strumieniem lały, 
U stołów starsi smerdowie, przybyłych 
Przyjmując, rogi wychylali pełne. 
Mindows uciekał od wszystkich, od żony, 
Sam jeden wyszedł ku wrotóm zamkowym, 
Z spuszczoną głową, z zaiskrzoném okiem, 
Stanął na moście, oparty o wieżę, 
I szarpał suknią na piersiach wzburzonych; 
Za nim z daleka gwar został zamkowy; 
Zaledwie uszu i śpiéwy, i mowy, 
Z wiatrom dobiegły, niewyraźnym gwarem. 
Tu cicho było; sargas jeden tylko 
Z oszczepem w ręku po wałach przechodził. 
Mindows stał, słuchał, i usłyszał — jęki! 
Z głębi, zpod ziemi szły ku niemu głosy 
Płaczliwe, ciężkie — i na głowie włosy 
Wstały mu. Zdał się Sudymunta słyszéć, 
Zdał się rozeznać w nich przekleństwa nowe. 
Na ród swój cały i na swoją głowę. — 
Słuchał, lecz uszy nie zwodziły; znowu 
Głos szedł i jęki od wieży zamkowéj. 
Jeden i drugi, i trzeci, i więcéj. — 
To pojedyńczo boleśnie skomlały, 
To razem wszystkie głośniéj się wznosiły. — 
Mindows od wieży zawołał strażnika — 
— Kto tu, rzekł, jęczéć śmie w dzień mój weselny? 
Czyj to głos z ziemi na wierzch się dobywa? — 
A strażnik pobladł, i usty drżącemi 
Nie śmiał nic wyrzec, stanął martwym głazem. 
Mindows go spytał znowu, i przekleństwo 
Rzucił na sługę. — Przelękły, nieśmiało — 
— Trzéj Montwiłłowi, rzekł, siedzą synowie, 
I jak pisklęta nieustannie płaczą. 
Wnet głębiej jeszcze zrzucę ich, byś, panie 
Nie słyszał więcéj nienawistnych głosu. — 
A Mindows myślał, z zachmurzoném czołem — 
— Do mnie ich przywieść, rzekł, i zdjąć z nich pęta. — 
Odszedł, a sargas smutnie potrząsł głową. 
— Ostatnią sobie wypłakali chwilę — 
Szeptał, i zeszedł w głęboką ciemnicę. 
 
Na zgniłéj słomie siéroty leżały 
Z spuszczoną głową, z przygasłemi oczy; 
Twarze ich z dala wychudłe bielały, 
A zdarte suknie ledwie osłaniały 
Skostniałe członki z wilgoci i chłodu. 
Starszy na rękach opartą miał głowę, 
Średni do muru przyparł się barkami, 
Najmłodszy leżał jęczący na ziemi. 
Wszedł sługa, wszyscy obrócili oczy — 
— Śmierć nam przynosisz? rzekł Wikind do niego; 
O! niech Ci Bogi nagrodzą, człowiecze! 
Lepsza śmierć jedna, niżli tysiąc co dzień, 
W smrodliwym lochu, w pętach i niewoli; 
Gdzież stryczek, gdzie miecz i siekiera kata? 
Bracia, pójdziemy do ojca, do swoich. — 
Zerwał się Wikind, podnieśli się młodzi; 
Sargas w milczeniu pęta rozwiązywał, 
I mówił do nich — Mindows was na zamek 
Prowadzić kazał; kto wié, co gotuje, 
Swobodę może, może przebaczenie! — 
— O, nie, Wikind mu zawołał z rozpaczą, 
On ojca zabił, stryja, nas zabije. — 
I sciskał
1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 92
Idź do strony:

Darmowe książki «Anafielas - Józef Ignacy Kraszewski (wirtualna biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz