Sonata Belzebuba - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (książki do czytania .txt) 📖
Sonata Belzebuba to dramat autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza z 1925 roku. Jej bohaterowie to postaci ze świata sztuki.
Istvan, młody kompozytor, poszukuje drogi do stworzenia sztuki doskonałej. Witkacy wpisuje w utwór swoją teorię Czystej Formy, mówiącą o tym, że dzieło sztuki powinno być prawdziwym przeżyciem metafizycznym, mającym przybliżać odbiorcę do odkrycia Tajemnicy Istnienia, tylko dzięki swej formie. Indywidualność można ocalić tylko w takim dokonaniu artystycznym.
Witkacy to polski pisarz, malarz, dramaturg, fotografik i filozof z początku XX wieku. Zasłynął ogłoszeniem teorii estetycznej — Teorii Czystej Formy. Jego dzieła wzbudzały wiele kontrowersji, podobnie jak sama jego postać — często był kojarzony z narkomanią, czemu zaprzeczał, gdyż żadnej substancji, poza nikotyną, nie przyjmował w sposób ciągły. W 1939 roku, po radzieckim ataku na Polskę, popełnił samobójstwo.
- Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Sonata Belzebuba - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (książki do czytania .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
Poezja nie jest wyrażaniem myśli w rymach, tylko tworzeniem syntezy obrazów, dźwięków i znaczeń słów w pewnej formie. Ale jeśli forma jest wstrętna, to nawet najlepszą myśl obrzydzić może.
BABCIAIstvanie!
SAKALYIAleż nic nie szkodzi — mistrz jest chmurny i dlatego mówi tak uczenie, ale za to niesmacznie.
ISTVANJeśli pan jeszcze raz nazwie mnie mistrzem...
SAKALYITo prawdopodobnie jutro będzie pan trupem, panie Szentmichalyi. Trafiam w asa na wahadle z odległości 35-ciu kroków, a na szable nie mam równego w całym komitacie7. A więc, babciu.
Pogódź tych młodzieńców, Krysiu. O mało nie skoczyli sobie do oczu.
KRYSTYNAJakże mam ich godzić, kiedy wiem, że właściwie to ja jestem przyczyną ich kłótni.
BABCIAKrysiu!
Myli się pani: jestem we władzy demonicznej kobiety. Przyszedłem do babki pani po poradę.
KRYSTYNAJak to. Ach — zresztą ja nie wierzę. To wstrętne.
ISTVANNie mogę już dłużej znieść tego. Muszę iść. Panie baronie: jutro strzelamy się. Miejsce spotkania: stara sztolnia u stóp góry Czikla. Świadkowie są zbyteczni.
SAKALYIDo usług pana. Jednak ja przyprowadzę świadka: mojego strzelca.
ISTVANJak pan chce — mnie to nic nie obchodzi. W ogóle robię to tylko dla moich osobistych artystycznych celów. Jest pan jedynie pretekstem zupełnie przypadkowym.
SAKALYIZbyteczne zwierzenia.
KRYSTYNAOni powariowali. Panie Hieronimie: pan, który jest niczym, takim dobrze ubranym, świetnie strzelającym i bez zarzutu ułożonym niczym, pan śmie pozbawiać Węgry przyszłej ich chwały.
SAKALYIAleż, panno Krystyno, ja przyszedłem tu tylko dla kabały. Nie miałem zamiaru obrażać mistrza. Przysięgam, że nie rywalizuję z nim bynajmniej o panią. Jestem jednak zmuszony strzelać się.
KRYSTYNAWidzi pan, panie Istvanie: to pan się upiera. Pan musi zostać — będziemy grali, będziemy improwizować na cztery ręce, jak wtedy: w ostatnią niedzielę u ciotki pana.
ISTVANW wieczór ten byłem pijany. W ogóle był to dzień dla mnie nieszczęśliwy: nie wspominajmy go. Zakochałem się wtedy w pani. nagle innym tonem, z nagłą decyzją A zresztą dobrze: zostaję. Ale pod warunkiem, że nie będzie pani zatrzymywać pana Sakalyi. Nie wypada mi być z nim w jednym towarzystwie.
SAKALYIOch — zbytek delikatności. A zresztą i tak jest to niepotrzebne: mam dziś wieczór zajęty. No i cóż, babciu: czy dowiem się nareszcie — co ze mną będzie: czy zdołam opanować mego demona.
BABCIAStraszne rzeczy czekają cię, młody panie. Dziś w nocy zamordujesz kobietę o płomienistych włosach, nad ranem zastrzelisz się sam, matka twoja odbierze sobie życie pod wieczór dnia następnego. Chyba, że nie opuścisz naszego towarzystwa — wtedy może zdołasz ocalić tych wszystkich i siebie. Ta noc jest pełna przeznaczeń.
KRYSTYNAJa dotrzymam panu towarzystwa, panie Hieronimie — choćby do rana.
BABCIAJak możesz...
KRYSTYNASądzę, że dla ocalenia tego młodego człowieka od pewnej śmierci mogę posiedzieć z nim do ósmej z rana — o pół do dziewiątej muszę iść do gimnazjum. Nie widzę w tym nic złego. I tak spać bym dziś nie mogła. Jestem jakaś nienormalnie podniecona. Pan Istvan nie weźmie mi tego za złe.
ISTVANNie wiem.
SAKALYINie chcę, aby przeze mnie miały powstać jeszcze nowe nieporozumienia. Jestem w ogóle zbyt otwarty z ludźmi niepowołanymi. Niech i tak będzie. Muszę oświadczyć wszystkim, że nie kocham się w pannie Krystynie, a nawet gdyby tak było, nigdy bym się z nią nie ożenił: jestem snobem, świadomym swego snobizmu.
KRYSTYNATak, ale może się pan ożenić w każdej chwili z panią Fajtcacy, śpiewaczką budapesztańskiej opery, ponieważ to już jest dość dla pana skandaliczne.
SAKALYIPo co zaraz wymieniać nazwiska — to takie wulgarne.
BABCIANiestety, wie o tym cały Mordowar.
KRYSTYNARozwiedziony z nią i opromieniony legendą awantury, odda pan swoje zmęczone serce jakiejś panience z dobrego domu, dla celów rodowych i majątkowych.
SAKALYIWobec ciągle grożącej rewolucji i związanego z nią wywłaszczenia, kwestie te coraz mniej roli odgrywają w małżeństwach naszej sfery.
ISTVANWszystko to w ogóle jest nudne.
SAKALYIAch, tak — mogę się zastrzelić w każdej chwili: jestem zdenerwowany do obłędu, wydobywa rewolwer Nikt mnie nie rozumie. O, gdybyście mogli wiedzieć,
Niech mi pan nie odbiera możności satysfakcji. Niech mi pan nie wykręca ręki: jestem muzykiem. I tak nic nie pomoże
Miło jest odpocząć w tym waszym Mordowarze po przygodach wśród tropikalnych mórz i dżungli — ale tylko wtedy. Życie tu stale musi działać fatalnie: obezwładniająco. Muszę oświadczyć, że jestem twoim stryjem, Istvanie. Nazywam się obecnie Rio-Ramba i drogo zapłaci mi ten, który mnie inaczej nazwie. Liczę na dyskrecję obecnych.
ISTVANAch, stryjaszku: pamiętam, jak dziś, tę noc na pokładzie „Sylwii” — było to stare wojenne pudło, przerobione na okręt handlowy, miałem wtedy lat 5. Dojeżdżaliśmy do Rio i ty, marnotrawny stryj, ćmiłeś twoje odwieczne cygaro, jak teraz.
RIO-BAMBAJestem postacią z zapomnianego snu. Ale Mordowar żył we mnie zawsze. Musiałem wrócić tu. Zawdzięczam możliwość tę wspólnikowi memu, Joachimowi Baltazarowi de Campos, który przyjdzie za chwilę.
ISTVANNajazd brazylijskich plantatorów na biedny Mordowar. Ale co nas obchodzą przeżycia ludzi zwykłych. U artystów zamieniają się one na coś innego, przenoszą się w inny wymiar i dlatego każdy szczegół z życia artysty ma taką szaloną wartość, dlatego to aż do śmieszności zajmują się szczegółami tymi biografowie.
SAKALYII temu panu śni się już jego przyszły biograf, badający tajemnicę dzisiejszego wieczoru w związku z jego muzykaliami. Sztuka jest zabawką — nie gorszą, ani lepszą od innych. Wywyższenie artystów w naszych czasach dowodzi naszej dekadencji.
ISTVANNie odpowiadam panu, ponieważ jesteśmy chwilowo wrogami, według najgłupszej z towarzyskich konwencji, jaka kiedykolwiek istniała. Honor jest przeżytkiem — nikt nie potrafi dziś podać ścisłej definicji tego pojęcia.
SAKALYIJednak rozmawia pan ze mną dalej. I mimo to, co pan mówi o honorze, będzie się pan bił ze mną.
ISTVANTylko i jedynie dla celów artystycznych. Potrzeba mi jakiego bądź wstrząśnienia, które by wyzwoliło we mnie to, co mam napisać. Jestem straszliwym tchórzem — dlatego wybieram strach, który mi zsyła przypadek. Gdybym był erotomanem, wybrałbym wyrzeczenie się jedynej miłości.
SAKALYIA gdyby pan był smakoszem, wybrałby pan głodówkę. Trzy przyczyny, do których materialistyczne, pseudonaukowe móżdżki sprowadzić chcą religię.
ISTVANNie sprowadzą. Religia jest, na równi z filozofią, opracowaniem przez intelekt uczuć specyficznych, które nazywam metafizycznymi.
RIO-BAMBANo dobrze — ale weźcie panowie na przykład fakt mego powrotu do Mordowaru.
SAKALYICo to ma za związek z tym, o czym mówiliśmy?
RIO-BAMBAMoże i ma. Ale nie uznaję idiotycznego trzymania się tematu. Otóż: niby to w Brazylii było mi lepiej. A jednak nie mogłem wytrzymać; skorzystałem z manii Joachima do węgierskiego wina i tych gór tutejszych i przyjechałem. A przy tym muszę wam zwierzyć wielką tajemnicę: osobą, która mi zrujnowała życie, jest babcia Julia. Młodszy od niej o lat 10, dla niej to popełniłem malwersację, za którą pokutuję dotąd.
BABCIATak — niestety byłam jego kochanką i moja nieboszczka córka jego była córką. Byłam potworem moralnym w młodości, a fizycznie tak byłam pociągająca, że ludzie wypruwali sobie dla mnie żyły.
RIO-BAMBANie — ona mówi prawdę.
BABCIAMiędzy innymi pański ojciec, panie baronie mrok zupełny. Góry w śniegu jarzę się pomarańczowym odblaskiem zorzy, a potem zimnym księżycowym światłem. I tak to przeżywamy dziś wieczór wspomnień, pochyleni nad studnią, z której czerpać możemy co chcemy: jad i gorycz, albo nektar i ambrozję, lub lekarstwo na ból duszy, tęsknotę i męczarnie sumienia.
ISTYANTak — to jest typowy mordowarski wieczór, gdy góry palą się odblaskiem zorzy i ziemia naprawdę wydaje się dziwną planetą, a nie miejscem pospolitości codziennej.
RIO-BAMBAOtóż to: ślicznie to wyraziłeś, mój synowcze. Chciałem was zainteresować faktem bez ogólnego znaczenia: dziwność osobistych przeżywań uczynić własnością wszystkich — przez pobudzenie odczuwania uroku moich własnych wspomnień. Ale to się zrobić nie da. Każdy żyje zamknięty we własnym świecie jak w więzieniu, a myśli, że ten obłok wieczorny, który widzi w chwili zamyślenia nad wiecznością, przelatuje też na niebie drugiego człowieka — a tam może jest noc bez gwiazd, pełna rozpusty, albo obrzydliwie jasne południe, w które udał się dobry interes.
SAKALYIPo prostu i trochę nieściśle wyraziliście, mój Rio-Ramba, bardzo ważny i tym niemniej pospolity fakt: absolutną izolację każdego indywiduum we wszechświecie.
ISTVANAch — gdybym mógł to zamknąć w tonach. Ale stawiam nuty na pięcioliniach jak buchalter liczby w swoich książkach i martwa jest moja praca dla mnie, mimo że innym tak się ta muzyka podoba. To jest właśnie dobrze zrobiona muzyka, ale nie sztuka. O, jakże rozumiem teraz tego, co chciał napisać taką sonatę, jak sam Belzebub. Nagle pojąłem to od razu. wchodzi przez drzwi oszklone w głębi BALEASTADAR w czarnej mantyli8 i czarnym, szpiczastym kapeluszu z szerokim rondem. Za nim, zakryta na razie dla obecnych jego postacią, idzie Hilda FAJTCACY w futrze czarnym, bez kapelusza. Ja nie chcę życia, wyrażonego w dźwiękach, tylko żeby tony same żyły i walczyły między sobą o coś niewiadomego. Ach, tego nikt nie pojmie!
BALEASTADARA może ja to już pojmuję? Może przeze mnie stanie się właśnie to, o czym pan myśli? wszyscy odwracają się ku nim. Dobry wieczór. Proszę się nie ruszać. Nie chcę psuć iście mordowarskiego nastroju, możliwego jedynie w tych górach.
BABCIAOto masz swego Belzebuba, Istvanie. spostrzega Hildę, której dotąd nikt nie zauważył Cóż to za obca figura w naszym gronie? A może ona pomoże mi właśnie w sprawdzeniu się mojej kabały.
ISTVANNiech babcia nie udaje naiwnej. To demon pana Sakalyi. Cudowna kobieta: pani Fajtcacy — znam ją tylko z opery. Głos ma niesłychany.
SAKALYIHilda! Czemu przyszłaś tutaj? Jedyne miejsce, w którym mogłem o tobie nie myśleć, zatruwasz mi swoją obecnością, przypominając mi całą realność mego upadku. Już mi się zdawało, że zdołałem przetransponować to w mordowarsko-artystyczny nastrój.
HILDAMilcz — tu są obcy. Nikt cię nie pyta o to, co czujesz. Są rzeczy ważniejsze.
ISTVANJakże innym jest głos jej w mowie...
HILDAWidzę tu jakieś niewinne jagniątko, które uwodzisz trucizną wszczepioną ci przeze mnie. Takich kobiet widocznie ci trzeba, niedołęgo. O, jakże jestem nieszczęśliwa. Tak się pociesza ten błazen, zamiast zdobyć moją duszę, niedosiężną dla małych.
SAKALYIHilda! Opamiętaj się. Teraz ja ci mogę powiedzieć: tu są obcy...
HILDANie móc się ukorzyć przed mężczyzną, który wzbudza najdzikszą namiętność — czyż jest coś obrzydliwszego dla kobiety w moim stylu?
BALEASTADARAleż, pani Hildo: już była pani na dobrej drodze. Niech pani sobie przypomni naszą pierwszą rozmowę w winnicy, w blaskach popołudniowego słońca.
SAKALYICzy pan kupił już to ścierwo? wskazuje na Hildę. Bo podobam się jej na pewno tylko ja.
BALEASTADARNie kupiłem i nie mam zamiaru, jakkolwiek z łatwością mógłbym pana przelicytować, panie Sakalyi. Zanosi się na coś o wiele ciekawszego. Najgłupsza legenda ma w sobie zawsze coś z prawdy: opiera się na jakiejś rzeczywistości, choćby symbolicznie.
ISTVANNiech pan powie otwarcie: czemu przyjechał pan tu z Brazylii?
KRYSTYNACha, cha, cha! Jednym słowem: kto wie, czy pan nie jest Belzebubem — to paradne!
BALEASTADARNie śmiej się, dziecko: tyle dziwnych rzeczy jest na świecie, o których zapomnieli już mieszkańcy miast. Czasem w głębi gór, lub na niezmierzonych preriach przewinie się coś i zaczepiając o coś drugiego tworzy kłębuszek jakiejś nowej, ponad-rzeczywistej możliwości. Rozwinąć taki kłębuszek...
ISTVANWięc kto pan jest właściwie?
BALEASTADARJestem Joachim Baltazar de Campos de Baleastadar: hodowca byków w Brazylii, a tu u was — plantator wina. Jestem też nieudanym pianistą — nieudanym przez pewną miłość, która jednak stworzyła we mnie coś, czego by mi nie dały wszystkie koncerty świata i sława.
ISTVANNo — i co dalej?
BALEASTADARI nie myślcie, że chcę was okłamać. Ale umocniło mnie w wierze spotkanie tu tej kobiety i to dziś właśnie, w 3 dni po twoim przyjeździe, panie Szentmichalyi. Trzeba przerwać ten mordowarski urok cichych nastrojów, inaczej do końca życia będzie pan stawiał znaczki, które będą podziwiać inni, ale nie przeżyje pan siebie jako artysta.
ISTVANByłżeby pan naprawdę tym obiecanym przez babcię Belzebubem? Nie wierzę w ten wymiar dziwności. Najdziwniejszą rzeczą jest sztuka.
BALEASTADARAle nie ta, którą pan tworzy. To jest ta pospolita dziwność, którą omamia siebie tylu artystów dzisiejszych. Mają powodzenie — i owszem, ale za
Uwagi (0)