Senat szaleńców; Proza poetycka; Utwory radiowe - Janusz Korczak (czytac txt) 📖
Senat szaleńców obraduje w szpitalu psychiatrycznym: to miejsce, gdzie można wypowiedzieć wszystko, nawet najbardziej niedyskretne diagnozy społeczne, nawet najbardziej rewolucyjne propozycje reform. Sztuka została wystawiona w roku 1931 na deskach teatru Ateneum w Warszawie w reżyserii Stanisławy Perzanowskiej.
W zbiorku znajdziemy także zbiór modlitw „Sam na sam z Bogiem”, pełnych pokory i świętego zwątpienia, chwytające za serce „Felietony radiowe”, obyczajowo-filozoficzne dialogi „Bezwstydnie krótkie”, wakacyjne obrazki „Pedagogiki żartobliwej” i nowatorskie spojrzenie mądrego pedagoga na wielką postać biblijną w rozważaniu: jakim dzieckiem był mały Mojżesz? Ten ostatni utwór zachował się tylko jako przekład hebrajski, wydrukowany w październiku 1939 r. w piśmie „Omer” w Palestynie. Obecną publikację zawdzięczamy tłumaczeniu Ewy Świderskiej i Hanny Kirchner.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Senat szaleńców; Proza poetycka; Utwory radiowe - Janusz Korczak (czytac txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Powiedz, doktorze, czy mnie na to matka w czerwonej krwi rodziła i białym mlekiem piersi karmiła, bym był numerowym w hotelu „Prewet”, by moja siostra prała kalesony radcy Pantalona183, a brat był kasjerem podatku od psów? —
Proszę wstać. — Wstać! — Modlitwa.
SMUTNY BRATZwołano sąd. — Prokurator żąda kary śmierci. — Oskarżony zrzekł się obrony. — Palcami przebiera, liczy białymi wargami. — Kobieta siwa idzie — niesie. — Kto to? Jego matka. — Na zielonym suknie kładzie przed sędziami na stole trzy pamiątki: jego włóczkowy pantofelek, gdy miał rok. Na pożółkłym papierze obrysowaną jego małą rączkę, gdy zbrodniarz miał lat trzy. — Wysypała z papierka biały drobiazg, kładzie lśniący i usprawiedliwia się: „To ja mu z włóczki, żeby miał ciepło. — To mu dziadek żartem ołówkiem obrysował podczas wigilijnej wieczerzy. Schowałam”. — Uśmiecha się, żuje długo wargami. „Patrzcie, jaka drobna rączyna. A to ząbek mleczny, który mu wypadł, gdy miał lat sześć”. — Kat był obecny na sali rozpraw — zaszlochał. — Za matki poniewierane, za oczy proszące wyblakłe, za dzieci porzucone, za porzuconą kochankę, za młodość zbłąkaną, za Chiny, za Indie, Murzyna, za wszystko, co wzywa ratunku. Rękę bliźniemu podać, gdy cierpi. — Rękę podać, gdy tonie — rękę, gdy wzywa ratunku.
Jestem eugenistką184. — Zagadnienie rasy, abolucjonizm185, walka ze zwyrodnieniem, wegetarianizm, celibat, esperanto, kalesony radcy Pantalona, ochrona zwierząt. Ambasador marynowanego grzechotnika.
PUŁKOWNIKA ja — monarchista. — Proszę o głos. Panie Stenografie: wniosek. — Na każdym placu trzy szubienice. — Wieszać bez pardonu wynalazców, ideowców, nowinkarzy. — Wznowić świętą inkwizycję. — Demokrację zaszyć w worek i utopić w rzece. — Kobiety batami spędzić na rynek i wychłostać. — Wywlec proch Gutenberga, spalić i rozrzucić w cztery strony świata. — Byle łyk186 gazet się naczyta — mądry, jucha. Zamiast widłami w gnoju, babrze się w paragrafach. — Prawodawca! — Maszyny dynamitem wysadzić w powietrze. — Dziś każdy cham — pan. — Maszyna sieje i kosi, rżnie, hebluje, kuje, nosi ciężary. — A ty co? — A ty gdzie? — A ty do czego? — Edisonowi187 stryczek, dopóki stary czarodziej opętany żyje. Lepsi ginęli na stosie. — Już nie dla wygody, ale dla rozpusty piorun188 święty ujarzmił. — Ogładę i wykwint dworu prócz uprawnionych znali nieliczni fagasi189; dziś psi syn kupi bilet do kina, a spostrzegawczy nauczy się chodzić, siedzieć, jeść, kłaniać, całować — równy, dżentelmen, lord, ptak niebieski. Niepotrzebny mu rycerski termin w antyszambrach, które uczyły posłuchu. — Bandyta już nie w lasach się kryje, a w salonie tańczy z twoją córką. — Jak gonić, gdy ograbi i zhańbi? Jemu pierwszemu na usługi samochód, samolot, brauning190 do obrony. Zaraza, bakterie czuwały, by się nie mnożyli — biegunki, cholery, tyfusy. Znalazł się dobroczyńca: surowice, szczepienia, higiena, opieka społeczna. — Oblepi się toto dziećmi, jak wrzodami, i już nie skomle, a żąda. — Daj, dla niego i szczeniąt. Dasz mu zarobek. Myślisz — książkę kupi? Nie, rozpije się i w pijanym szale będzie robił dzieci. — Mówisz, durniu: chleba starczy dla wszystkich. — Ale nie starczy pracy. — Czym zapchasz bezmyślne godziny? — Wałęsa się bez zajęcia i rozgląda, co ukraść.
SMUTNY BRATLud pragnie pieśni.
RESTAURATORKiełbasy z kapustą.
SMUTNY BRATŚwiatła.
PUŁKOWNIKJest. Reklamy świetlne. — Ministerstwo Oświecenia. Nic nie dało powszechne nauczanie, tylko rozbiło rodzinę. Nie ojciec — autorytet, a niedouczek profesor i stokroć gorsza nauczycielka. — One wychowują zniewieściałych synów, same obsiadły urzędy, niezadługo każą nam i rodzić. — Przebiegłe i zuchwałe. Znam je, na szczęście w twardej szkole chowany. Młody podporucznik, tak się hartowałem. Biorę dziewczynę, ona niby nie chce, niby się boi. Mówię: „Możesz być spokojna, spał będę”. — Podporucznik nie zęby zaciskał, nie palce gryzł, a niewinnym snem zasnął. — Obrażone odchodziły, żem dziwak i niedołęga. — Udają słabe, żeby uśpić czujność. Już nami gardzą, rychło zaczną się brzydzić. — Już tylko my figuranci. Za plecami każdego kobieta i Żyd. — Bo słuchajcie, co powiem: Żydzi — nie wyznanie, nie rasa, a płeć191. W tym ich siła. Mniej niż mężczyzna, więcej niż kobieta. — Żona, Żyd, potem dopiero mąż. Zobaczycie: takie będą trójkąty. — Ich pośpiech, ich niepokój, ich tkliwe serca, ich wyobraźnia, ich religia opieki i przebaczenia.
SMUTNY BRATA nasza?
PUŁKOWNIKWojna — i tę chcą odebrać. Jesteśmy i chcemy być barbarzyńcami. Potrzebne nam ból, rany, blizny, szramy. — Ropiejące latami długimi, nieaseptycznie leczone. — Bo czym zapchasz tę kopę lat życia ludzkiego? — Mozołem i bólem, nie rozkoszą i karesami. — Wmówili w nas humanitaryzm i cywilizację. — Kłamstwo: beznadzieja — to największe nieszczęście. — — Pytam się: po co tyle uczelni, orgia wynalazków, wyścig udoskonaleń, które rozleniwiają, trują koście i mięśnie, rozlewają w nas tłuszcz. — Wojna, wniosek. — Wytruć chemików, rozstrzelać inżynierów, doktorom zaszczepić dżumę i zapędzić w stepy, dyplomatom — stryczek, rozpędzić parlamenty, powrócić nam tron i miecz (przed globusem). — Do boju — i wy, i wy, i wy. Zmieniać granice, zdobywać i tracić — tu i tu, i tu — tak — tak. — Walić, palić i znów budować. — Rodzić i grzebać w bratnich mogiłach. — Oo, płonie miasto, wybiegają mieszkańcy — do rzeki. — Pędzić, gonić, grabić. — Mord, gwałt, krew. — — Do pracy teraz w głodzie i odorze gnijących ciał. — I módlcie się, by nie było wojny, głodu, moru. — To był program, który mógł trwać wieki i tysiącolecie192. — A wy? — Jeszcze czas się cofnąć.
ROBOTNIKChcesz tak? — Cofnąć (śmieje się). — Cofnąć?
Ciiisza, psiakr... Czego szczekasz? Ja — wojna, a ty — rewolucja.
ROBOTNIKWojenki się panu zachciewa. Wy będziecie w karty grali, koniaki golili, z siostrzyczkami wycieczki samochodem na pobojowisko — a my w okopach, w błocie, jak szczury zagryzać się będziemy. — Wam złote krzyże, nam kule ołowiane. — A potem okaleczone, chore bydło do roboty, a wy — awanse i fawory. — Do remizy, bracie plucho. Kręć wariacki zegar do łońskiego193 roku — nieee — niiiic. — Praca, mówisz. — A ja powiadam: lenistwo. — Kocha pracę ten tylko, kto za leniwy, żeby nic nie robić. — O świcie wstał, patrzy na zegar — zjadł — na zegar — teka pod pachę albo siekiera w garść — śpieszy się — już tam czeka na niego praca jak miska zupy. — Myśleć nie trzeba, bo wszystko gotowe: cegły, deski czy żelazo, biurko z papierami. — A wy nas nauczcie, jak zbudować dzień bez pracy, nie stodołę. — Ten naród zwycięży, który się pierwszy nauczy godnie, przystojnie, dostojnie odpoczywać. — Dlatego strejki, zasiłki bezrobotnym. Niech pokaże człowiek, nie wół, jak bez jarzma żyje. — Nuda i beznadzieja wasza stworzyła wojny. Zbyt wiele śpicie i jecie, więc grają w was humory, oddani w niewolę kurwom i kelnerom. — Nie wy macie majątki, to one trzymają was w niewoli dostatku. Nie znacie ciszy, którą daje głód. Nie chleba, a idei w piekące chwile tępego bezwładu. Wierzymy, że my inaczej i więcej. Nic, tylko sznurować trzewiki i wiązać krawaty? — Ziemia stanęła — rusz. — Drgnij. — Porusz się. No! (globus zaczyna się obracać). — Masz słuszność, żołdaku. — Wynaleźliście piękną śmierć, teraz mała nasza poprawka: tylko piękne życie. — Wy zabieracie życie, dajecie nieśmiertelność. — A życie? Duch dusi się w zaduchu-normie. — Bunt młodzieży. Sport — piłka, bieg, rower, narty, rzut, skok. — Powiadasz, że mało. — Bo dopiero początek. — Wpadliście we własną matnię. — Wymyśliliście pieniądze, ale właśnie one łaknącemu pracy bydłu pracę obrzydziły. Wasze hasło: czekać, bo za wcześnie, bo nie dojrzało. — Chłop — jeszcze nie, robotnik — jeszcze nie, kobieta — nie jeszcze, młodzież — nie. — Nie tu, dopiero po śmierci, dopiero w przyszłości. — Wyście gardzili człowiekiem, więc nurzaliście w błocie, wy mu nie ufacie. — Nie życie was, a wy spętaliście życie. — Chowacie się przed nim tchórzliwie, rzucając w objęcia śmierci. — Spowiliście życie w całun obowiązku. — W rękach waszych zwyrodniało marzenie. — Powiedziałeś: daliśmy wam wolność. — Sam wypadł ster i wiosła z waszych zgrzybiałych rąk. — Gdybyście mieli siłę, my by wam ją oddali, ale nie chcemy czekać. — Żelazne ramiona maszyny zbędnym uczyniły mozół; był to jedyny wasz sprzymierzeniec. — Wyprostowani dziś. — Skarbiec pełny, soczysta radość wokoło. — Już tylko każdy dla siebie szlifuje każdą życia godzinę, by lśniła wszystkimi kolorami tęczy. — Religia wolności nie zna grzechu radości.
SMUTNY BRATMoże występny ten, kto sponiewierał, zgwałcił w sobie grzech? Może właśnie czyn grzeszny wyzwala sumienie? — A może sumienie dostało obłędu? — A może najsroższym cierpieniem klęczeć nad trumną ziszczonych marzeń. — Nie pożądaj prawdy: twarda i ma ostre brzegi. — Zdobyta prawda to grób, na którym wznosi się martwy kamień dokonanych wysiłków. Już nic więcej, już kres. — To tylko piękne, co ponad siły. — Życie to myśl, która krwawi. — Pytanie oddycha, rośnie, dojrzewa i żyć ma, dopóki nie pozostawi potomstwa. Nie, co wiem, co wiedzieć pragnę. — Może dziecko, najistotniejsze pytanie ludzkości, dlatego jest nam drogie. — Tym młodzi jesteśmy, że nie wiemy, tym silni, że szukamy, a trzeźwi dlatego, że wszyscy obłąkani.
HOMOEROTYKJuż wiem.
KUPIECProszę o głos. — Ja niedługo. — Może mi się uda was pogodzić. — Po co się kłócić? — Wcale nie jest tak źle. — Jestem optymista, chociaż mi się nie bardzo powiodło. — To nic: wszystko jest dobre i wszyscy są dobrzy. — Każdy chce żyć. — Pytam się: dlaczego mi się nie powiodło? — Bo byłem uczciwy. — Trudno: taki się urodziłem. — Co robić? Z Bogiem się będę procesował? — Jeden rodzi się ślepy, drugi garbaty, a ja urodziłem się uczciwy. — Czy Bóg winien, że akurat teraz przyszła moda na złodziei. Trudno: nie jestem modny. — Chciałem udawać złodzieja, żeby ludzie mnie szanowali. — Nie, to nie. — Może teraz przyjdzie moda na wariatów. — Pan Pułkownik mówi o tym, co było. Pan Robotnik o tym, co będzie, ja powiem, co jest. — Że pracy nie ma, to prawda: gdzie potrzebny jeden, tam stoi albo siedzi i pisze dziesięciu; już teraz każdy tylko udaje, że coś robi, a jego szef udaje, że kontroluje robotę. Powiadasz pan: kobiety i Żydzi. Masz słuszność. My tylko umiemy czynnie nic nie robić. Kobieta porządkuje cały tydzień mieszkanie, żeby przez godzinę było czysto; kilometr taśmy filmowej stoi przed lustrem, żeby dać głupi pięciometrowy pocałunek. Stłucze lustro i wazę marmurową, żeby zabić mola. Dlatego właśnie cenią w biurach urzędniczki, jak nie ma roboty, ona będzie osiem godzin porządkowała papiery. — Przytuli się w tańcu albo nadepnie na nogę, a ty pięć lat wzdychasz, przewracasz się z boku na bok na łożu boleści. — Żyd wymyśli socjalizm, weksel, Boga, względność194, a wy macie ambaras. A wy co? Wasza robota to most, tunel, daj wam swobodę, to podziurawicie ziemię jak sito. — Na Marsie nie ma Żydów — nawet w Kutnie widać te kanały na Marsie195.
PUŁKOWNIKWięc co, że widać?
KUPIECWstyd przed wszechświatem. Po co mają wiedzieć na gwiazdach, co my w naszym garnczku gotujemy. — Maszyna szewcka196, krawiecka, do obierania kartofli, pralnia mechaniczna. I co? — Ludzie są głodni, bo za dużo jest chleba, a obdarci, bo za dużo towaru. — Całe szczęście, że połowa wszystkich ludzi zajęta tym, że liczy pieniądze: robią kupki i znów rozsypują — liczą i wydają resztę. — Bawią się. — Mądrzejszej rozrywki jeszcze nie wymyślili. — A całe szczęście, że kradną. — Dziś pożyteczny obywatel — to właśnie złodziej. — Uczciwi — to martwy kapitał. Nie byłoby koło nich co robić. — Złodziej tworzy ruch w interesie, urozmaica życie, daje ludziom zajęcie. — Jedni myślą, co robić, żeby nie kradli, drudzy pilnują, żeby złodziej zapłacił, ile się należy, trzeci goni, szuka, ściga, czwarty sądzi, piąty zamyka, żeby nie uciekł, i otwiera, żeby się przewietrzył. — Mądra Ameryka wymyśliła prohibicję — myślicie, że po to, żeby ludzie nie pili wódki? Nie, ona miała za mało złodziei, i właśnie dlatego nie wpuszczają uczciwych. — Bo z nimi kłopot: nieposłuszni, kapryśni, uparci, krzykliwi, a co najgorsze: chcą uczciwie pracować. — Kto kradnie, musi dawać łapówki. — A wszystko to się robi cicho, bez krzyku. — Każdy coś szepce i coś ukrywa — jest spokój. — Mądre
Uwagi (0)